26 kwi 2012

Until next time...

Wygląda na to, że Filipiny dołączyły do grona moich ulubionych krajów. Nie wiem czy wpływ na to ma  fakt, że był to pierwszy azjatycki kraj, który odwiedziłam, ale chyba nie. Coś mnie w nim urzekło i chociaż dobrze czułam się w każdym kolejnym, to do Filipin będę mieć chyba największy sentyment.
Bardzo pozytywnie odebrałam samych Filipińczyków, przyjaźni ludzie, a to, że w większości mówili po angielsku ułatwiało nazywanie kontaktów z każdą napotkaną osobą. Kuchnia filipińska nie kryje może bogactwa smaków, ale wszystko co jadłam jak najbardziej mi smakowało, a za niektórymi potrawami szczerze tęsknię. Zresztą już się martwię kiedy następnym razem zjem halo-halo?!
Chociaż miałam ledwie ponad tydzień, cieszę się, że poznałam Filipiny od kilku różnych stron. Nie przejrzysta woda i biały piasek utrwalą się najbardziej w mojej głowie, bo tak samo ciepło będę wspominać chłodne górskie powietrze, z Baguio City na czele, a później San Juan, gdzie plaża niekoniecznie była ładniejsza od tych nad Bałtykiem.
Nie odwiedziłam Manili, stolicy Filipin i nie odczuwam żalu. Pewnie zrobię to następnym razem, bo przecież i tak pozostało mi do zobaczenia jeszcze wiele miejsc w tym kraju.
Zastanawia mnie dlaczego Filipiny nie są tak popularną destynacją turystyczną jak wiele innych krajów Azji Południowo-Wschodniej? Dlaczego wszyscy chcą jechać do Tajlandii, Indonezji, Wietnamu, a nie na Filipiny? Przecież nie jest to kwestia tego, że jest tam niebezpiecznie, albo drożej niż w pozostałych miejscach. Nie wystarczająco atrakcyjne miejsce pod względem kulturowym? Nie powiedziałabym, żeby od podążającej za zachodem Tajlandii, biło miłością do tradycji dużo bardziej niż na Filipinach. Nie spodziewałam się też po tym kraju takiej tolerancji. Powiedziałabym, że na przykład jeśli chodzi o podejście do homoseksualizmu, bije Polskę na głowę.
Innym, dość banalnym przykładem jest alkohol. To dziwne, że niskie ceny napojów procentowych i tolerancja w tym temacie nie przyciąga masy stereotypowych backpacersów do imprezowania i upijania się w hostelach. Z kolei ceny papierosów przyniosły mi na myśl podjęcie pracy na stanowisku przemytnika fajek, w ramach zwrócenia sobie kosztów przyszłych podróży na Filipiny. W zasadzie to chyba nawet rzucę studia, żeby zając się tym na full time. Mama i tata byliby ze mnie dumni.
I tak już na koniec, trochę na poważniej. Przypomina mi się, kiedy po prawie trzech dniach podróży z Europy, wielu przesiadkach, kilku godzinach snu, siedziałam w samolocie na Filipiny. Kilkugodzinny lot z Kuala Lumpur przez Morze Południowochińskie, aż w końcu z wody wynurzył się ląd. Nie czułam wtedy ogromnej ekscytacji i radości, raczej pełen spokój i ulgę, że wreszcie dotarłam do celu. Dzisiaj mogłabym to wszystko powtórzyć, nawet jeśli podróż miałaby trwać dwa razy dłużej.

Dzisiaj już tylko zdjęcia z iPhona, z których część pojawiła się na FB. Droga z lotniska na Boracay była dość długa. Najpierw 2h jazdy autobusem, a później przeprawa łódką na wyspę i na koniec jazda tricyklem.
Widoki po drodzę były niesamowite. Roślinność jeszcze bardziej tropikalna niż na Luzon, a wioski, które zobaczyłam przez okno autobusu zrobiły na mnie może nawet większe wrażenie niż te zachody słońca na Boracay.

Szkoda, że nie miałam możliwości zostania tam na trochę i zrobienia zdjęć, ale obrazki zostaną w mojej głowie...
 
15-20min płynięcia na wyspę...
 
Śmiać mi się chciało, kiedy razem z plecakiem zapakowałam się do malutkiego tricykla (wyglądającego na czteroosobowy) razem z siódemką lokalnych mieszkańców. Jeszcze powtarzali, żebym się nie przejmowała, bo jest dużo miejsca. Urocze.
 
Nie pamiętam nazwy tych placków, ale smakowały trochę jak tortille nadziewane dżemem figowym, chociaż w ich składzie nie było żadnych owoców, więc powiedzmy, że była to jakaś masa cukrowa.
Pobudka w hostelu, moim bambusowym domku. Te uniesione zasłony to nie efekt wiatru, ale wentylatora, bez którego raczej ciężko byłoby przetrwać noc.
W pierwszy dzień wybrałam się na śniadanie do lokalnego baru. Wiedziałam już co się je z czym i zamówiłam nawet talerzyk świńskiej krwi z myślą o Mike'u i San Juan. Pani za ladą była ewidentnie zdziwiona, że wiem, co to, a mimo wszystko chcę zamówić.
 
A później już tylko wylegiwałam się pod palmami...

Wygodne łóżka bambusowe, których jak pisałam, nie musiałam wypożyczać, bo należały do hostelu.

To jedna z tych chwil, w których życie było tak beztroskie, że chciałam zatrzymać czas. Próbowałam  się nacieszyć tą sytuacją jak to tylko możliwe, zrobić zapasy na później. Wiedziałam przecież, że pewnego dnia nadejdzie sobie taki czwartek jak dzisiaj, kiedy to wszystko będzie wydawało się bardzo odległe i nierzeczywiste.

Postawcie mi takie stoisko z shake'ami ze świeżych owoców przed akademikiem, błagam! Gdybym mogła, piłabym je 5 razy dziennie;).
Dodatki do deseru halo-halo.

Powinnam sobie nakleić to zdjęcia na suficie, żeby pamiętać, że nie zawsze zwracając głowę ku niebu, będę widzieć nudny sufit z brzydką lampą i alarmem przeciwpożarowym czy ewentualnie deszcz spadający z szarych chmur, jak dzisiaj.

I pamiętać że nie zawsze będę jeść śniadanie przy stole "zafajdanym" przez kolegów z piętra i gapić się na kolejną nudną ścianę;).

Po trzech nocach musiałam ruszać dalej w drogę. Wstałam o 4 w nocy, bo lot miałam w godzinnach porannych, a droga na lotnisko była dość długa. O 4:30 zasuwałam tricyklem przez ciemną jeszcze wyspę, popłynęłam pierwszą łodzią, a ostatni odcinek drogi pokonałam busem, jak w pierwszy dzień. Siedziałam przy kierowcy, słuchałam muzyki, ciepły wiatr wiał mi prosto w twarz i obserwowałam jak budzi się dzień.

Na koniec wytargowałam z kierowcą niższą cenę i za resztę pieniędzy zjadłam śniadanie w budzie przed lotniskiem.
Menu było raczej standardowe, a fish sinigang było jedynym daniem rybnym, więc wybrałam je ponownie. Okazało się jeszcze lepsze niż to, jedzone dzień wcześniej.

Polski akcent na prowincjonalnym lotnisku;).
Z Boracay leciałam z powrotem do Clark na wyspie Luzon, tam poczekałam parę godzin i wsiadłam w samolot do Bangkoku.
 
Milkshake z ube miał być moim kulinarnym pożegnaniem z Filipinami i pozbyciem się ostatnich monet. Pyycha!

Czasem ciężko znaleźć w podróży kilka godzin na obróbkę zdjęć i napisanie posta, więc lot z Filipin do Tajlandii był do tego dobrą okazją.

Mój ulubiony rodzaj chmur, kiedy latam samolotem. Rozrastają się i przybierają piękne kształty, czasami wyglądają jak grzyb atomowy. Przebijanie się przez nie zazwyczaj powoduje turbulencje, ale mniejsza o to;).

29 komentarzy:

  1. ha! czyli już wiemy co to za 'sekretny' program do obróbki zdjęć :D oj Ula Ula, ale nas wrobiłaś, myslałam, że to naprawdę jakiś tajemniczy, nieznany nikomu program :D:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochałam się w tych zdjęciach! Nie wiedziałam, że na Filipinach jest tak pięknie ;) Zazdroszczę tego wyjazdu i mam nadzieję, że pewnego dnia i ja znajdę się pod tymi palmami ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry polski akcent.

    OdpowiedzUsuń
  4. cała Twoja relacja z wyjazdu jest świetna, ale chyba ze względu na brzydką pogodę i średni czas w życiu najbardziej urzekły mnie zdjęcia z plaży, która jest idealna, przynajmniej ja od zawsze tak wyobrażałam sobie tę "idealną". Poza tym, dokładnie wiem o czym myślałaś leżąc na niej i nie martwiąc się niczym, starając się jak najwięcej "wchłonąc" z tego czasu. Zainteresowało mnie, czy w wodzie były meduzy, kraby, wodorosty albo inne nieprzyjemności? :d

    Pozdrowienia, Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy samym brzegu w miejscu gdzie się opalałam, pływały jakieś małe zielone roślinki, ale ja bym tego nie nazwała nieprzyjemnościami. Meduz nie było;).

      Usuń
    2. Aha, nie wiem czy pamiętasz, ale jakieś dwa miesiące temu pytałam Cię o to gdzie można pójśc na dobre lody, pizzę, hamburgera w nowym jorku... byłam w melt bakery i chłop zdziwił się, skad znam adres, skoro on rozwozi swoje specjały gdzieś w okolicach high line parku o ile dobrze pamiętam. Na szczeście ulitował się i sprzedał pysznego ice cream sandwicha, choc jako tako nie można było tam nic kupic... byłam też na lodach u big gay'a - ogromne i przepyszne! shake shack drogi i nie zachwycił mnie, o wieeele smaczniejszego hamburgera jadłam w jakiejś przytulnej knajpce na west village, choc miał może z 4 składniki...
      chodząc po east village natknęłam się na bardzo ciekawy sklep, podaję linka :
      http://www.thevillager.com/?p=2129

      mieściła się tam jedna osoba, płyt, winyli i kaset było tysiące, w dodatku wieeele płyt niedostępnych prawie nigdzie, prawdziwe białe kruki! a gośc bardzo zorientowany w muzyce (i o dziwo w tym, co ma w sklepie...)
      Przez przypadek odkryłam też East River State Park na brooklynie, z którego był piękny widok na manhattan.. Ale się rozmarzyłam : )

      Ogólnie większośc miejsc, które postanowiłam zobaczyc "wzięłam" z Twojego bloga, także można powiedziec że w jakiejś części przyczyniłaś się do tego, że mój wyjazd był bardzo udany ;) Bo z pewnością w żadnym przewodniku nie znalazłabym nic poza opisami wycieczek na Wall Street albo Statuę... no i kasę za jakiś przewodnik mogłam oszczędzic na coś smacznego :D także śmiało mogę Ci podziękowac!!!

      A.

      Usuń
    3. Dziękuję za komentarz i bardzo się cieszę, że pomogłam z kilkoma wskazówkami! Shake Shack to poprostu dobry fast food (w porównaniu do całej reszty sieciówek), a burgery serwowane w restauracjach to już inna kategoria. Słusznie jednak zauważyłaś, że ceny nie są najniższe, no ale lepsza jakość coś tam za sobą ciągnie.

      Usuń
  5. Z Manila nic nie stracilas, to jedno z najbrzydszych miast w Azji. Tak samo jak Dzakarta, po prostu duze miasto bez atrakcji, ale jako stolica ma duzo pracy i ludzie z prowincji przyjezdzaja. Scieki po prostu plyna ulica w wielu czesciach miasta :/

    A jesli chodzi o halo-halo, smakowaly ci desery z fasola? W chinskiej restauracji mi raz zaserwowali deser z jakas slodka fasola i prawie caly obiad wyladowal na ich podlodze :P

    MD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie właśnie opinie o Manili słyszałam;).
      Nie powiem, żebym była fanką fasoli w deserach, ale zjadałamm kiedy się pojawiała. I nawet nie zauważyłam, żeby była słodka, po prostu fasola...no ale mnie ciężko obrzydzić:).

      Usuń
  6. widoki są tak piękne, aż nieprawdopodobne - jak w raju ! ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Piekne, naprawde. ZAZDROSZCZE............

    OdpowiedzUsuń
  8. a ja mam pytanie, na ktore pewnie juz nie raz odpowiadalas :P
    po pierwsze, co to halo-halo? w sumie na wiki juz cos sobie o tym znalazlam, ale nie do konca umiem sobie wyobrazic ten smak
    a po drugie, co to ube milkshake :>
    bo na zdjeciu wyglada jak te bubble tea (o ktore juz troche wypytywalam na FB. dzis stalam juz nawet w kolejce zeby kupic jedna, ale kurde, to wyglada tak strasznie chemicznie i oblesnie.. jakos nie moge sie do nich przekonac :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam o tym wszystkim w poprzednich postach z Filipin;).
      Smak halo halo jest słodki, trochę mleczny, czasem np. kokosowy albo ube i dużo w nim dodatków typowych dla azjatyckich deserów (wiki Ci powie).
      Milkshake z ube to było mleko + lód + dżem z ube, który jest fioletowym słodkim ziemniakiem. Nie mogę porównać jego smaku do czegokolwiek, bo jest unikalny, ale znowu nie aż tak wyjątkowy, żeby mógł komuś nie smakować.
      A co do bubble tea, to już mnie nie wkurzaj...Jesz bardziej chemiczne żarcie, a tu nagle zgrywasz miłośniczkę zdrowego odżywiania...No proszę Cię, kaj!;)

      Usuń
    2. oj tam oj tam, widze ze znowu wracamy do dyskusji o kostkach rosolowych i zupkach chinskich :P ale powiem Ci, ze od tamtego czasu jakos zaczelam ich unikac. za bardzo mi usiwadomilas ze jednak to jest TROSZECZKE syf :P

      Usuń
    3. Ja nie jestem wielką przeciwniczką zupek chińskich i kostek rosołowych, ale nie lubię jak ktoś dopatruje się chemii tam, gdzie niekoniecznie jest jej więcej niż w większości produktów, które ktoś zjada;).

      Usuń
  9. Wydaje mi się, że jednak Tajlandia i Indonezja mają więcej do zaoferowania niż Filipiny, więc nic dziwnego że ludzie wybierają je na swój "pierwszy raz" w Azji.

    BTW dlaczego nie zdecydowałaś się na nurkowanie, czy choćby snorkeling na Filipinach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę pewnie tak, ale nie wiem, liczę, że kiedyś będę mogła więcej na ten temat powiedzieć.
      Jakoś nie miałam potrzeby nurkowania + finanse. Zrobiłam kiedyś pierwszy stopień kursu nurkowania i chociaż było fajnie, to później sprawa stanęła w miejscu.
      Do snorklingu jakoś mnie po prostu nie ciągnie, to dla mnie jak zwykłe pływanie w okularkach, w których spędziłam dużą część swojego życia, ale wiem, że chodzi o to, co pod wodą;).

      Usuń
  10. marzy mi się podróż na Filipny...

    OdpowiedzUsuń
  11. Mnie zawsze zastanawia czemu tak wiele osób marzy zeby odwiedzić Indie. Chyba im się zdaje ze wszystko wyglada tam z grubsza jak w filmach Bollywood, w najgorszym wypadku jak w Monsunowym weselu, bo szczerze wątpie w tą chęć bliższego spotkania z inną kulturą. Uwielbiam Twoje relacje w wyjazdów;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Co sądzisz o kursach językowych EF? Nigdy nie uczyłam się angielskiego ponieważ od dziecka uczę się niemieckiego i rosyjskiego i chciałam wyjechał do Londynu na kurs trwający 4 tyg. Sądzisz , że jeżeli nie znam żadnych podstaw to będzie mi trudno się tam odnaleźć.
    Ela, lat 20.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze by było, gdybyś znała podstawy, żeby móc się dogadać w różnych sytuacjach i rozumieć co się dzieje, ale EF ogólnie dba o uczniów. Według mnie w cztery tygodnie niewiele da się nauczyć (choć nie umiejąc na początku nic, na pewno zauważyłabyś dużą różnicę po miesiącu), ale taki kurs jest dobrym wprowadzeniem do poradzenia sobie w różnych sytuacjach będąc samemu za granicą, w międzynarodowym środowisku. Minusem jest duży koszt całego wyjazdu.
      Polecałabym Ci najpierw wziąć prywatne lekcje, czy zapisać się na wakacyjny kurs w Polsce, a później np. we wrześniu, wyjechać z EF ;).

      Usuń
  13. Ula, podziwiam Cię za to, że miałaś odwagę przerwać studia. To jest naprawdę nietypowe w dzisiejszych czasach. Większość ludzi woli się meczyć i uczyć czegoś z czego nie są zadowoleni niż poszukiwać swojej pasji, bo liczy się papierek. Mówiąc szczerze nie wiem co chcę robić w życiu, chciałabym trochę "pożyć", poszukać, pomyśleć nad tym, ale każdy ode mnie oczekuje, że pójdę na studia od razu po maturze. A ja serio, nie wiem co wybrać. Czytam opisy kierunków i nic... Jak zareagowali Twoi bliscy na wiadomość, że przerywasz studia i chcesz być au pair? Gdyby nie nacisk wszystkich dookoła mnie też bym wyjechała popracować, ale nie mam odwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że to napisałaś!
      Nie mogę powiedzieć, żeby moi rodzice byli wkurzeni, zawiedzeni i robili mi awantury. Przyjęli wszystko raczej ze spokojem, bo widzieli też jak się męczyłam. Na pierwszych studiach było więcej dramatu, ale też jakoś szybko się z tym pogodzili, a z kolei pomysł zostania au pair uznali za bardzo dobry, bo popatrzyli na to, jako możliwość podszkolenia angielskiego. Moja mama od zawsze mówiła, że po prostu MUSZĘ skończyć studia (chyba, że przedstawiłabym jej jakiś inny sensowny plan na przyszłość, ale nie miałam go), więc po prostu zakładała, że wszystko przesunie się w czasie. Nie zależało jej na szczęście, żebym jak najszybciej skończyła studia, poszła do pracy i zaraz zakładała rodzinę;).

      Powiem Ci tak: pamiętaj, że to jest Twoje życie i od tego jak spędzisz kilka najbliższych lat, będzie zależało wiele w dalszej drodze Twojego życia. Obojętnie jaki nacisk dostajesz od innych, nie słuchaj ich. To nie oni będą czuli się ze sobą źle w przyszłości, przez to, że robią coś, czego nie lubią, a Ty.
      Nigdzie nie musi Ci się spieszyć! Co z tego, że skończysz studia w wieku 24lat zamiast 28? Młodość jest pięknym okresem w życiu, który później już się nie powtórzy, więc korzystaj z niego. Nie wiesz co chcesz w życiu robić? Ja w Twoim wieku też nie wiedziałam, a wizja matury i tego, że muszę iść na studia wpędziła mnie w depresję. Daj sobie czas na znalezienie tego, co chcesz robić w przyszłości. Wyjedź za granicę, popracuj. Podszkolisz język i zobaczysz, jakie daje możliwości. Poznasz innych ludzi, otworzą się przed Tobą nowe perspektywy.
      Przekonaj bliskich, że potrzebujesz więcej czasu i wcale nie znaczy to, że jeśli nie pójdziesz teraz na studia, to nie zrobisz tego już nigdy.
      Ja naprawdę wiem co czujesz i rozumiem sytuację, w której się znajdujesz, ale zaufaj temu, co Ci napisałam i swojemu sercu, a nie pożałujesz!

      Mam nadzieję, że pewnego dnia napiszesz mi, że poszłaś własną ścieżką i że była to najlepsza decyzja w Twoim życiu;).

      Usuń
  14. Piękne zdjęcia

    OdpowiedzUsuń
  15. super pomysł z wieszaniem zdjęć przypominaczy :) sama mam ich mnóstwo, żeby pamiętać o fajnościach czekających za rogiem (albo tysiące kilometrów dalej ;)), i działają :)

    OdpowiedzUsuń
  16. a jaki jest na filipinach stosunek do homoseksualizmu?

    OdpowiedzUsuń