28 lut 2010

A very rainy day.

Wtorek był dniem, w którym szczerze nienawidziłam San Francisco. Po raz pierwszy byłam na to miasto wściekła. Deszcz lał od rana do wieczora, a początkowo była to dla mnie jedyna szansa, żeby pokazać Timowi SF (nie pracowałam w tym dniu), więc byłam strasznie zawiedziona.
Cały dzień spędziliśmy praktycznie w samochodzie, bo tylko w ten sposób mogliśmy się przemieszczać i zobaczyć cokolwiek. Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, trzy restauracje które chcieliśmy odwiedzić, były akurat zamknięte.
Cały wtorek to był jeden wielki pech! Na szczęście po deszczu zawsze wychodzi słońce i tak też się stało w czwartek, o czym napiszę następnym razem;).


Zaczęliśmy od Maple Bacon Latte, bekonowej kawy, którą Anthony Bourdain pił w odcinku No Reservations z San Francisco. Była bardzo dobra, co więcej uważam że mogłaby mieć nawet intensywniejszy bekonowy smak.

Bekonowa posypka, zarówno na wierzchu jak i w kawie.
Sama Pirate Cat Radio Café jest malutką kawiarnią, połączoną z radiem Pirate Cat, co widać na zdjęciu:).

Przez ten deszcz nie było nawet co fotografować w ciągu dnia...

Wieczorem poszliśmy do popularnego baru Elbo Room. Ostatni raz byłam tam w jedną z sobotnich nocy i miejsce było tak strasznie zatłoczone, że dopiero we wtorek mogłam docenić klimat tego baru.

Zamówiliśmy drinki Warsaw Mule. Nie wiem dokładnie co to był za drink, ale na pewno składał się z wódki Sobieski i miał limonkowy smak.

Przed wyjściem zrobiliśmy sobie zdjęcia w tamtejszym automacie do zdjęć;).

Haha;).

26 lut 2010

Crab feast.

Kilka dni temu host rodzice zabrali mnie na portugalskie święto jedzenia krabów. Klimat był raczej festynowo- stołówkowy, przeważali starsi ludzie, grał zespół na żywo, a wszystko odbywało się w budynku miejscowej wspólnoty portugalskiej. Nic nadzwyczajnego, ale przynajmniej najadłam się krabów za wszystkie czasy;).

Nie dodawałam nic ostatnio, bo cały wolny czas spędzałam w San Francisco. Odwiedził mnie Tim, którego powinniście pamiętać z postów z Florydy. Ostrzegam, że kolejne wpisy będą opierały się na jedzeniu, bo tak w skrócie właśnie spędziłam tych kilka dni;).


Każdy otrzymał taki śliniaczek.




Cioppino.

Bardzo lubię mięso kraba, zresztą jak każde inne, które żyje w wodzie;).

I po uczcie.

22 lut 2010

The longest birthday ever!

Jak już pisałam na Facebooku, te urodziny są dla mnie w pewien sposób wyjątkowe.
Po raz pierwszy i ostatni, liczby tak ładnie do siebie pasują i swoje 22-gie urodziny obchodzę 22.02.2010. Jeszcze nigdy nie byłam w ten dzień tak daleko od domu, a co za tym idzie, są to najdłuższe urodziny mojego życia, bo przez zmianę czasową trwają 9h dłużej, czyli tym razem 33 godziny!;)

Obudziłam się o 7 rano i nie mogłam już z powrotem zasnąć bo wiedziałam, że kiedy włączę komputer, będą czekały tam na mnie życzenia;).
Za wszystkie ogromnie Wam dziękuję!!!
Tutaj postanowiłam wkleić moje ulubione, bo tak jak się spodziewałam, 'konkurs' na urodzinowe życzenia wygrał mój Tata, pisząc dla mnie ten oto wierszyk:

Jesteś niezwykłą Rybką co opłynąć chce świat
By poznać kontynenty i znaleźć paproci kwiat
Zobaczyć chcesz oceany, zaliczyć także góry
Podziwiać Ziemi czar, z wysoka, aż spod chmury
Twoim wielkim marzeniem są niezwykłe podróże
Bo to czym jest przygoda, doświadczasz na własnej skórze
Odwagi Ci nie brakuje, tylko czasami kasy
Ale to Ty masz receptę, na te współczesne czasy
Zostałaś dla wielu doradcą, dla innych powiernikiem
A twój Adamant Wanderer jest cudnym przewodnikiem
Nasza urodzinowa Ulisiu, pamiętaj o naszej miłości
Jesteśmy z Ciebie dumni i tylko te odległości...
Nie licz ile to wiosen i nie myśl o swojej metryce
Bo dzisiaj masz urodziny, pierwszy raz w AMERYCE !



Ten czekoladowy tort zrobiła dla mnie przyjaciółka mojej host mamy i już wczoraj moja host rodzina razem z Kylie odśpiewała mi "Happy Birthday". Ja oprócz tego, zrobiłam swój własny tort, ale pokażę go dopiero jak spróbuję, co zamierzam zrobić po śniadaniu;).

21 lut 2010

So we meet again.

W zeszłym tygodniu doczekałam się bardzo miłego spotkania.
Jestem ciekawa czy ktoś z Was pamięta tą dwójkę ze zdjęć poniżej, ale tak czy inaczej, pozwolę sobie Wam  przypomnieć w skrócie całą historię.
Pod koniec czerwca 2009 wybrałam się do Szwajcarii (dla przypomnienia możecie zajrzeć TU ). "Surfowałam na kanapie" Susan (mamy Lucasa, bo to ona w ich domu jest couchsurferką), na której już wcześniej spał Jeff, zaraz po tym jak przyleciał z USA do Europy i tuż przed tym jak przyjechał do Polski.
Po dwóch miesiącach pobytu Jeffa w Polsce wybraliśmy się do Szwajcarii, bo poza ludźmi, których tam poznał i polubił, bardzo spodobał mu się sam kraj i dodatkowo mógł podróżować po nim za darmo pociągami. Ja w Szwajcarii nigdy wcześniej nie byłam i to był mój główny powód chęci odwiedzenia go.
"Couchsurferową rodzinę" polubiłam od pierwszego momentu, a na końcu wręcz nie mogłam się z nimi rozstać.
Anne-Marie poznałam w tym samym czasie, bo kiedy byłam w Szwajcarii, ona również była w odwiedzinach u Tuttle'ów;). Zna się z nimi od najmłodszych lat, nawet urodziła się w Szwajcarii, ale na co dzień mieszka niedaleko SF.

Lucas przyleciał do USA na rok muzycznych studiów w Los Angeles. Zaczął od odwiedzenia rodziny w NYC, ten miesiąc spędza w San Francisco, żeby pozałatwiać wszelkiego rodzaju papierkowe sprawy, a później rusza do południowej Kalifornii. Jeśli wszystko się ułoży, to planuje już tu zostać na zawsze.

To spotkanie było niezwykle miłe. Fajnie było spotkać "starych znajomych z Europy", których poznałam po innej stronie globu, z którymi przeżyłam zaledwie kilka świetnych dni, a ile od czasu tamtego spotkania się zmieniło.
Pamiętam kiedy w mój pierwszy dzień w Szwajcarii, Lucas powiedział mi, że wybiera się na studia do LA. Powiedziałam wtedy "O! W takm razie będziemy musieli się spotkać!". Sama w to do końca nie wierzyłam, a mina Lucasa dodatkowo mnie w tym przekonaniu utwierdziła;). Wydawało się to tak odległe i nierealne, a tu proszę!

To couchsurfingowe doświadczenie było naprawdę jednym z moich najlepszych. Nie wspominałam Wam jeszcze o tym, ale kiedy w minione wakacje byłam w Grecji, Susan i jej mąż Andy odwiedzając Berlin, postanowili wpaść na dwa dni do Polski. Nie mogłam się nimi zająć, przez mój własny wyjazd, ale wiedziałam, że z radością zrobią to moi rodzice. I tak się stało, Susan i And zwiedzili Zieloną Górę, spali u mnie w domu, zachwycali się po raz pierwszy w życiu polską kuchnią mojej mamy, rozmawiając z moimi rodzicami do nocy przy polskim alkoholu.
Od tamtego czasu moja mama i Susan stały się bardzo dobrymi koleżankami i ciągle piszą do siebie maile, a wiosną z kolei moi rodzice wybierają się do Szwajcarii:).

Czy już wspominałam, że kocham Couchsurfing? Chyba pewnego dnia powinnam wybrać się do ich siedziby, która (żeby było zabawniej) jest w San Francisco (no bo w jakim innym mieście ktoś mógłby wpaść na pomysł stworzenia tak genialnego projektu, jak nie tu?) i złożyć kwiaty u stóp twórcy- Casey'a Fentona za to, co zrobił dla świata;))).

Możliwe, że za jakiś czas podzielę się z Wami inną, couchsurfingowa historią, ale na nią chyba jeszcze nie czas...


Lucas ma dłuższe włosy, niż kiedy widziałam go ostatnim razem;).

To wieczorne cappucino (mimo że pełne mleka) nie było najlepszym pomysłem. Tej nocy nie mogłam zasnąć...

Słodka Anne-Marie kończy w tym roku szkołę i wybiera się na studia. Za miesiąc dowie się gdzie się dostała na wymarzone dziennikarstwo.

20 lut 2010

Where will you be five years from today?

Jak często zastanawiacie się nad tym kim będziecie za pięć, dziesięć lat? Ile się zmieni w Waszym życiu, gdzie i co będziecie robić?
No właśnie, a gdzie ja będę? Wygląda na to, że mogę być wszędzie. Moja wyobraźnia nie sięga tak daleko i nie jestem w stanie skleić jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie.

Książkę "5: Where will you be five years from today?" sprawiłam sobie na Boże Narodzenie. Trafiłam na jej zdjęcia na jednym z zagranicznych blogów, spodobała mi się jej idea i po kilku tygodniach była moja. Jest inspirująca, motywująca i nawet ciągłe przeglądanie i czytanie tych samych cytatów nie nudzi. Wewnątrz znajduje się miejsce do wpisania odpowiedzi na tytułowe pytanie. Po 5 latach można zajrzeć do książki i sprawdzić czy nasze marzenia, nadzieje, przewidywania, a czasem obawy spełniły się i w jakim miejscu znajdujemy się 5 lat później... Ciekawa sprawa.

Poniższe zdjęcia poprzeplatane są walentynkowymi. Spędziłam ten dzień na ławce, wpatrując się godzinami w Ocean, leżąc i ciesząc się słońcem, słuchając przez cały czas muzyki... Byłam sama, ale naprawdę szczęśliwa.













18 lut 2010

Georgia Tech longboarding video.

Kilka dni temu w końcu zabrałam się za edycję filmiku z Atlanty (ze stycznia), kiedy to w moją ostatnią noc jeździłam z Jeffem i Ramzim po campusie Georgii Tech, ich uczelni.
Bawiłam się wtedy świetnie, byłam gotowa jeździć na deskorolce do rana. Pomijając już moje kulejące w stosunku do chłopaków umiejętności, to niestety i tak żaden z moich najciekawszych zjazdów nie został jednak na video utrwalony, bo jak zwykle to ja byłam "dziewczyna z kamerą";).
Zarejestrowany został za to pierwszy poważny upadek Jeffa, któremu drogę zajechał Ramzi nie słysząc jego ostrzeżeń przez słuchawki w uszach;).
Chciałabym od czasu do czasu móc się przenieść do Atlanty, żeby powtórzyć tamtą noc. Szkoda, że to tak mało prawdopodobne...

16 lut 2010

The Mavericks surf contest.

Kiedy dowiedziałam się, że raz w roku tuż obok mojej miejscowości rozgrywają się jedne z najważniejszych surfingowych zawodów na świecie, byłam zachwycona!
Czas oczekiwania na kilku lub kilkunastometrowe fale trwa od listopada do marca, ale ze względu na pogodę, data rozegrania Mavericks ogłaszana jest na kilka dni przed wydarzeniem. Surferzy z różnych zakątków globu muszą być pod telefonem 24/7, bo w każdej chwili mogą zadzwonić organizatorzy z informacją, że zaraz muszą wsiadać w samolot do San Francisco.
Zeszłoroczne zawody zostały odwołane, dlatego trzymałam kciuki, żeby w tym roku sytuacja się nie powtórzyła. W końcu ile razy w życiu będę mieć jeszcze okazję uczestniczyć w podobnym wydarzeniu?


Idąc na miejsce zawodów odkryłam kilka nowych urokliwych miejsc w mojej miejscowości.

Część drogi przejechałam na longboardzie, a resztę przespacerowałam przy Oceanie.

Widzicie tą 'kulę' w oddali? Właśnie tam były zawody. Było bardzo ciepło, a widoki tak cudne, że mogłam spacerować bez końca.

Luty i kwitnąca łączka....achhhh...

Po lewej stronie miałam góry...

a po prawej ocean....


Przez pewien czas obserwowałam zawody z góry, ale fale formują się 3km od brzegu i bez lornetki nie ma szans na dojrzenie zawodników. W końcu zeszłam na dół na plażę, gdzie ludzie oglądali zawody na ekranie.




Z rana to miejsce zostało zamknięte, bo niespodziewana fala zalała publiczność i kilka osób odniosło obrażenia. Podium też zostało zmyte i dekoracja musiała odbyć się gdzie indziej.

Na filmiku najpiej widać rozmiar fal.

Zawody wygrał Chris Bertish z RPA. Nagrodą było 150 000 $! Materiał z zawodów do obejrzenia tutaj .


Zdjęcia surferów pochodzą ze strony telewizji abc oraz ze strony surftherenow.com

14 lut 2010

Happy V day!

Wiem, że wiele osób nie znosi tego święta, ale ja mam do niego raczej pozytywny stosunek, zawsze to kolejna okazja do świętowania;). Nie mam żadnych walentynkowych planów na dzisiaj i zazwyczaj nic szczególnego nie robię w ten dzień, ale pogoda jest piękna i cieszę się, że są to moje pierwsze tak ciepłe Walentynki:).
Z tej okazji zapraszam więc Was do uroczego sklepu ze słodkościami jaki odwiedziłam w zeszłym tygodniu w San Francisco. Spędziłam tam chyba z pół godziny oglądając na półkach wszystko po kolei i robiąc zdjęcia. Sklep organizuje też przyjęcia urodzinowe i mimo że dla dzieci, to ja bym bardzo chciała spędzić dzień 22lutego w takim miejscu:).

PS. Liczba fanów tego bloga na Facebooku przekroczyła 300, za co niezmiernie Wam dziękuję! Miło jest mieć więcej fanów niż znajomych;). A najbardziej cieszy mnie to, że z anonimowych osób w komentarzach i rosnących liczb w statystykach, zamieniacie się w postacie z krwi i kości!;)




Świeczka- macaroons.




Słoiki z M&M'sami.


Lody.


Cukierki w kształcie klocków lego.





Kilka rodzajów brownies. Na widok tych z białą czekoladą i masłem orzechowym zaczęła cieknąć mi ślina;).


Sweet Dish, 2144 Chestnut Street, San Francisco.