8 lut 2010

Reno, the biggest little city in the world

W drodze do Reno w górach tak zaczął sypać śnieg, że poczułam spóźniony klimat Bożego Narodzenia;). Była z nami Irys, koleżanka z Brazylii, która nigdy wcześniej nie widziała śniegu. Kiedy zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej otoczonej kilkumetrowymi zaspami, nie odmówiłam sobie rzucenia w Irys pierwszej śnieżki;).
Po dojeździe do Reno, przywitał nas couchsurfer Aron wraz z kolegą, a kiedy weszłyśmy do ich domu nie chciało mi się wierzyć własnym oczom. Był to chyba najbardziej zwariowany dom w jakim byłam, a nasz pokój nazwałyśmy stodołą, bo stały w nim stogi siana, a w powietrzu unosił się jego intensywny zapach. Spałam na ziemi, na poduszkach z kanapy, w kurtce, butach, obwiązana szalikiem, we włosach miałam siano. Nad ranem ktoś zrobił mi zdjęcie (pokażę kiedy zostanie mi przesłane) i muszę przyznać, że wyglądam na nim jak bezdomna;). To była najzabawniejsza 'kanapa' na jakiej 'surfowałam':).

Z samego Reno mam niewiele zdjęć. Popsuła mi się karta pamięci i mogłam zrobić tylko sześć zdjęć, jednak popołudniu kupiłam nową, bo bez aparatu czułam się jak bez ręki;).
Wieczorem czekała nas impreza "Hillbilly hoedown", przy muzyce country, w gronie wieśniaków z południa, a siano w naszym pokoju wreszcie nabrało sensu!:)


Centrum Reno. Skąd się wzięło to określenie największego małego miasta na świecie, nikt za bardzo nie wie;).


Po wejściu do kasyna poczułam się jak w filmie, bo wszystko wyglądało dokładnie tak jak wygląda w TV.

Zasmakowałam klimatu Las Vegas, w którym jeszcze nie byłam. Zagrałam na automatach za dolara, ale przepadł;).

W Nevadzie pełno jest kiczowatych kapliczek, gdzie za kilkadziesiąt dolarów można mieć ślub z głowy;). Weszłyśmy do jednej z nich, a sympatyczna pani zrobiła nam wycieczkę po wnętrzu lokalu opowiadając trochę o samym miejscu i ludziach którzy się tu pobierają.

Dość szybko przeszłyśmy całe Reno, więc na koniec poszłyśmy do baru. Był tak bardzo w amerykańskim stylu, że aż mnie zaskoczył;). Zamówiłyśmy kilka drinków i grałyśmy w bilarda.

A to już wieczorna impreza.

Przebranie Dave i miłość do ojczyzny.

Beer pong, bardzo popularna amerykańska gra, która pewnie widziałyście na filmach. Ja pierwszy raz grałam w nią w Atlancie, kiedy Ramzi zabrał mnie na imprezę jednego z uczelnianych bractw.

W większości piliśmy z czerwonych kubeczków, ale niektórzy też ze słoików, co by się dopasować lepiej do klimatu imprezy;).


Najzabawniej było, kiedy tańczyliśmy do country, w typowym do tego rodzaju muzyki stylu;).

Kolega z Filipin i jego butelka-przyjaciel, z którym przesiedziałam trochę czasu na kanapie;).


Ryan i Tim, który tańczył najśmieszniej ze wszystkich;).

W moim kapeluszu.

Zapasy;).

Nie wiem ile było ludzi, ale całkiem sporo.

Zajrzałam do czyjegoś pokoju;).




W następnym poście zobaczycie jak wyglądał nasz pokój po imprezie:).

21 komentarzy:

  1. Ale impreza! :D
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zwykle mnóstwo przygód

    OdpowiedzUsuń
  3. Wieśniaki w Conversach! :) Super :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ Ci zazdroszczę,super sprawa!! takie mieszkanko troszke w squatowych klimatach? Co w ogole sadzisz o squatach,zdarza Ci sie bywac? Jak sie zapatrujesz na rozne subkultury w us? Napisz prosze cos wiecej o tej grze z piwem ;) pozdrawiam buzka z lublina :*

    OdpowiedzUsuń
  5. kochana wkręciłam Cię do zabawy, która krąży po blogach :)) ..

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, że tak mało zdjęć z kasyna, skojarzyło mi się z pewnym odcinkiem SATC kiedy dziewczyny jadą do Las Vegas, ach :) Oj Ula a te amerykańskie "wieśniaki" z Reno to nawet przystojni są :D

    OdpowiedzUsuń
  7. hehe prawdziwe wieś party!:) nie mogę się doczekać zdjęcia Twojej "kanapy"! ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. zaszalałaś :D nie ma to jak wiejski klimacik ;d swoją drogą..dawno nie spałam na sianie..ten zapach jest po prostu hmm..nie do odtworzenia ;d

    OdpowiedzUsuń
  9. Pierwsza rzecz jaka mi się rzuciła w oczy na pierwszym zdjęciu, to że nie widać w tle żadnych dużych wieżowców. Miasto jest duże, ale budynki jak na USA małe, może dlatego jest "The Biggest Little City in the World"? Takie tylko moje przemyślenia, najprawdopodobniej całkowicie mijające się z prawdą ;)
    P.S. Świetna impreza!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Anonimowy z 20:20-> Trochę taki klimat tam panował, choć ten dom wynajmują po prostu studenci, a dokładniej drużyna rugby;). Z subkulturami nie mam za wiele w USA wspólnego, więc nic ciekawego nie napiszę;). A co do gry w beer pong to tutaj znalazłam dokładnie wytłumaczenie zasad: http://www.joemonster.org/art/12039/Beer_Pong_czyli_Piwny_Ping_Pong

    madziara-> Przede wszystkim te większe miasta w USA mają w centrum wieżowce, a Reno akurat jest niewielkie, choć kilka większych/wyższych budynków też tam było, pewnie przez kasyna i hotele;).

    OdpowiedzUsuń
  11. ale impra, czad!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ohoho, poznaję czerwone, plastikowe kubeczki z filmów! Tam na każdej imprezie takie są? :D

    OdpowiedzUsuń
  13. hahah ;d
    przychodzi mi do glowy tylko slowo "wiesniaki " xDDD

    OdpowiedzUsuń
  14. ah ah ah ;) zazdroszczę takiej imprezy!; )
    pozdrawiam, Maja

    OdpowiedzUsuń
  15. trochę się cieszę, że w Polsce nie ma takich kapliczek. gdyby były pewnie byłabym juz po trzech rozwodach. conajmniej!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ula mam pytanko w sprawie bransoletek wystawionych na allegro (wiem że w dziwnym miejscu o to pytam ale nie odpisałaś na maila). Otóż czy bransoletki są rozciągliwe czy sztywne? Jaką mają średnicę?
    Pozdr
    iwon

    OdpowiedzUsuń
  17. iwon-> Wybacz, jeszcze nie zdążyłam odp. Bransoletki są rozciągliwe, dlatego są w jednym rozmiarze i mieszczą się na każdą rękę. Średnica to trochę ponad 5,5cm.

    OdpowiedzUsuń
  18. tam sie ludzie bawią, co nie?
    eh ....

    OdpowiedzUsuń