18 paź 2012

"Zawsze o Tym Marzyłam". Tales of A Female Nomad.

Przeniosłam wyniki konkursu z nowego posta, do poniższego, gdzie znajdują się wszystkie Wasze
Wczoraj odbyła się polska premiera książki "Zawsze o Tym Marzyłam' (Tales of A Female Nomad) autorstwa Rity Golden Gelman. We związku z tematyką mojego bloga, dostałam od wydawnictwa Pascal próbny egzemplarz i moje pierwsze tygodnie w Birmingham uprzyjemniałam sobie przenosząc się razem z autorką do różnych zakątków świata.


Rita prowadzi dostatnie życie w Los Angeles. W wolnych chwilach chodzi z mężem na ekskluzywne pokazy filmowe, sztuki teatralne, koncerty, jada wykwintne kolacje w towarzystwie nadętych Amerykanów. Teoretycznie niczego jej nie brakuje, ale jej małżeństwo gaśnie, a ona coraz częściej zaczyna odczuwać potrzebę zmiany swojego życia. Powracają podróżnicze marzenia z młodości i budzi się w niej chęć przeżycia prawdziwej przygody.
Pewnego dnia Rita decyduje się na krótką rozłąkę z mężem i wyrusza do Meksyku. W wieku 48lat odbywa swoją pierwszą samotną podróż. Początki nie są łatwe, Rita po raz pierwszy od lat jada w samotności posiłki, ale szybko poznaje innych podróżujących i przyzwyczaja się do nowego otoczenia. Decyduje się nawet na przedłużenie swojego wyjazdu i zamieszkanie w wiosce Zapoteków. Poznaje ich kulturę, przygląda się codziennemu życiu, realizuje swoje antropologiczne zainteresowania i pasję poznawania ludzi. Odkrywa nowe fragmenty swojej osobowości i jest zachwycona spontanicznością, która przepełnia każdy dzień.
Wkrótce jednak mąż Rity wnosi pozew o rozwód. Upewnia ją to w przekonaniu, że powinna wyruszyć w świat na dłużej. Wraca do Stanów, by uporządkować wszystkie sprawy, sprzedaje co może i po kilku miesiącach jest znowu w drodze. Pisanie książek dla dzieci lat stanowiło źródło jej dochodów, a teksty mogła pisać wszędzie. Mieszkanie w biedniejszych krajach nie wiązało się też z potrzebą posiadania dużej ilości pieniędzy, więc problem utrzymania się miała zasadniczo z głowy.

Rita podróżuje przez kraje Ameryki Środkowej, uczy się hiszpańskiego i odwiedza szkoły, gdzie czyta dzieciom swoje książki. Regularnie wraca co prawda do Stanów, żeby zobaczyć się ze swoimi rodzicami i studiującymi dziećmi, a czasami to one odwiedzają matkę w podróży. Razem z córką zwiedzają Galapagos, gdzie Rita zachwycona tamtejszą przyrodą zastanawia się nawet nad zostaniem przewodniczką po wyspach.
Decyzja o następnych kierunkach podróży podejmuje bardzo spontanicznie. Pewnego dnia na spotkaniu klasowym, ktoś z jej znajomych wspomina o Indonezji. Rita natychmiast podchwytuje pomysł i niedługo potem osiedla się w Indonezji, w małej wiosce, gdzie jak się później okaże, spędzi następne dziewięć lat...

"Zawsze o Tym Marzyłam" to inspirująca historia kobiety, która w pewnym momencie swojego życia, postanawia przejąć nad nim całkowitą kontrolę, zaczyna realizować marzenia sprzed lat i nikt nie jest w stanie odwieźć jej od tych pomysłów. Znajomi przez wiele lat twierdzili, że ucieka od problemów, ale Rita była przekonana, że to właśnie podróże były jej nową rzeczywistością. I najwyraźniej miała racja, bo od 1986 roku nie mieszka nigdzie na stałe, nazywając siebie współczesną koczowniczką. Nie wie gdzie będzie za pół roku i chociaż dzisiaj Rita ma już 75 lat, wciąż chce odkrywać nowe miejsca.


Poniżej kilka fragmentów, które sczególnie przykuły moją uwagę:

"Jedna z przyjaciółek zaprosiła mnie na drinka przed odjazdem. Twierdziła, że wymykanie się w taki sposób nie jest korzystne dla mojej psychiki.
- Musisz stawić temu czołwa - powiedziała. - Nie powinnaś uciekać.
Tylko, że ja wcale nie uciekałam- po prostu biegłam... biegłam ku przygodzie, ku odkryciom, ku większemu zróżnicowaniu doświadczeń. Podczas pobytu w Meksyku odkryłam coś naprawdę ciekawego: poza granicami ojczyzny nie czułam się już w żaden sposób związana z zasadami panującymi w naszej kulturze, a jako obcokrajowiec, nie byłam zmuszona do przestrzegania miejscowych reguł. Przestawały mnie obowiązywać jakiekolwiek zewnętrzne zasady i mogłam żyć według ideałow i reguł, które sama sobie stworzyłam."


" - Proszę się nie przejmować, naprawdę. Wystarczy, że pewnego dnia pani również komuś pomoże.
Wreszcie zgodziła się przyjąć pieniądze. Najwyraźniej koncepcja "banku przysług", według której caly świat opiera się właśnie na drobnych przysługach, była jej zupełnie obca. A przecież idąc przez życie i wyświadczając ludziom drobne przysługi, tak naprawdę tworzymy depozyt dobra, z którego możemy wypłacać za każdym razem, gdy jesteśmy w potrzebie. Równie ważne jest przyjmowanie takich przysług, ponieważ wtedy pozwalamy drugiej osobie na założenie własnego depozytu. Lubię uczyć takiego podejścia wszystkich ludzi, którzy mają problemy z przyjmowaniem pomocy."


"Zawsze odżywałam duchowo w odległych miejscach. Czasami się zastanawiałam, co każe mi szukać ciągle nowych wrażeń? Podejmować wyzwania związane z przebywaniem gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna? Czy to psychiczna potrzeba, czy może raczej biologiczna wada?
Myślę, że jest to związane z chęcią uczenia się poprzez nowe doświadczenia. Najlepiej i najłatwiej poznaję świat,  gdy działa, dotykam, dzielę się i degustuje. Kiedy jestem w nowym miejscu, każdego dnia, w każdej chwili czegoś się uczę."


---------------------------


Wydawnictwo Pascal zaproponowało mi przeprowadzenie małego wywiadu z autorką, Ritą Golden Gelman, która w związku z premierą książki przebywa obecnie w Polsce.
Pytania przesłałam do wydawnictwa, a na drugi dzień dostałam materiał audio z nagranymi odpowiedziami Rity.

Podróże opisane w "Zawsze o tym marzyłam" rozpoczęłaś w 1986 roku. Od tamtego czasu świat bardzo się zmienił za sprawą internetu, a podróżowanie stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek przedtem. Czy dzisiaj na swojej drodze spotykasz znacznie więcej podróżujących niż 20 lat temu?

R: Nie wydaje mi się. Poza tym zazwyczaj zatrzymuję się w wioskach, które nie są odwiedzane przez turystów/podróżników. Nie znaczy to, że ta liczba się nie zwiększyła, ale osobiście nie zauważyłam wielkiej różnicy. Natomiast największa zmiana to sam internet, posiadanie własnego adresu mailowego, który umożliwia mi kontakt z resztą świata. To wspaniałe uczucie, że chociaż jestem gdzieś daleko, podróżuję samotnie, to mogę w każdej chwili skontaktować się z bliskimi i dostać odpowiedź po kilku minutach.

Gdybyś jeszcze raz mogła cofnąć się do lat młodości, czy ułożyłabyś swoje życie w inny sposób? Może zaczęłabyś podróżować wcześniej?

R: Ciężko powiedzieć (śmiech). Byłam mężatką, a większość lat mojego małżeństwa było udanych. Mam też dwójkę dzieci, które w momencie rozpoczęcia mojej podróży były już dorosłe, studiowały i pracowały, chociaż jestem pewna, że mimo wszystko były na mnie złe. Nie opuściłabym ich kiedy były młodsze, więc myślę, że wyjechałam w dobrym dla wszystkich czasie.

Podczas swoich wyjazdów wielokrotnie poznawałaś, zatrzymywałaś się u członków organizacji Servas, która od ponad 60 lat wspiera ideę wymiany kulturowej między podróżującymi i goszczącymi. Moje pokolenie pasjonatów włóczenia się po świecie zna to przede wszystkim pod hasłem "Couchsurfing". Czy słyszałaś o tej stronie i czy miałaś okazję skorzystać z niej w podróży?

R: Miałam konto na stronie Couchsurfing przez kilka lat, ale nie korzystałam z niego. Uwielbiam Servas i wiem na 100%, że mogę ufać jej członkom. Jednym z powodów jest to, że Servas wymaga przeprowadzenia wywiadu z osobami, które chcą przystąpić do tej organizacji, podczas gdy Couchsurfingu opiera się na referencjach zostawianych na profilach osób należących do tej strony.
Poznałam wielu Couchsurferów i zawsze okazywali się świetnymi ludźmi, więc nie chodzi o to, że mam za sobą jakieś złe doświadczenia, ale Servas jest cząstką mnie i należę do tej organizacji od wielu, wielu lat.
Chciałabym też dodać, że korzystam z Servas tylko wtedy, kiedy po raz pierwszy odwiedzam jakiś kraj i nikogo tam nie znam. Zatrzymuję się u kogoś na kilka dni, nie robię żadnych dalszych planów i tylko czekam aż osoba goszcząca coś zaproponuje. Wiele razy zdarzało się, że ludzie z Servas pokierowali mnie w interesujące miejsca, które nie miały nic wspólnego z tą organizacją. Dlatego nie lubię robić planów, bo w ten sposób przytrafia się w życiu znacznie więcej interesujących rzeczy.

Wiem, że jesteś zaangażowana w popularyzację idei "Gap Year" wśród nastoletnich Amerykanów. Czytelnicy mojego bloga to młodzi ludzie z Polski, którzy często nie są pewni kierunku studiów, ścieżki zawodowej, jaką powinni obrać w przyszłości. Co byś im poradziła?

R: Nie wiem jakie są w Polsce możliwości w temacie "Gap Year", ale dostaję mnóstwo listów od ludzi, którym dane było doświadczyć trochę świata, zanim poszli na studia i przyznają, że to doświadczenie ich zmieniło. Miało wpływ na ich osobowość, spojrzenie na świat, a kiedy przyszedł czas rozpoczęcia studiów, wiedzieli kim są. Większość młodych ludzi nie wie co chce robić w przyszłości. Do czasu studiów dzieciaki nie mają też najczęściej możliwości mieszkania poza domem, aż tu nagle znajdują się w innym kraju, muszą sobie poradzić i stają się niezależne.
Gap Year nie zawsze jest pięknym, ekscytującym przeżyciem, są trudne momenty, bo jest się zdanym na siebie, ale zawsze okazuje się to wartościowym doświadczeniem.
W Stanach 30-50% młodzieży, która idzie na studia, bo została zmuszona przez rodziców, wylatuje ze szkoły. Studia są w USA bardzo drogie, więc pieniądze rodziców po prostu marnują się. Ponadto myślę, że młodzież nie wie wystarczająco dużo na temat różnych kierunków studiów. Kiedy ja zaczynałam swoje, nie wiedziałam czy była antropologia. Gdybym wiedziała, wybrałabym ją od razu, bez dwóch zdań.
Na świecie jest tyle do odkrycia i poznania... Jeżeli wyruszysz w drogę, zaczniesz zadawać pytania, które nawet nie spodziewałeś się, że w Tobie siedzą.
W Stanach istnieją różne programy, niektóre także darmowe, umożliwiające np. uczenie się języków obcych. Młodzież może pracować przez pół roku, a przez kolejną część podróżować. Studia nie muszą być koniecznie kolejnym krokiem po liceum.
Z tego co czytam, coraz więcej osób decyduje się na Gap Year, ale edukowanie rodziców i uczniów w tym temcie zależy w dużej mierze od dobrej woli pracowników edukacji, a nawet osób takich jak ja. Chcę pisać artykuły na ten temat i prowadzić wykłady, współpracuję też z organizacją American Gap Associaction.

Mało kto w wieku 48 lat zdobyłby się na odwagę rzucenia swojego dotychczasowego, wygodnego życia i wyruszenia w nieznane. Zachęcasz młodych Amerykanów do zrobienia sobie roku przerwy po liceum i otworzenia się na świat. A co z ludźmi w starszym wieku? Czy myślisz, że wielu dałoby się przekonać do pomysłu Gap Year, który również mógłby odmienić ich życie?

R: Myślę, że tak. Sama spotykam na swojej drodzę podróżujących, którzy mają od kilkunastu do ponad 70 lat. Wielkrotnie też mówiono mi – czytałem twoją książkę i że zawsze chciałem żyć w podobny sposób, ale wyadawało mi się, że nie jestem w stanie. A tu proszę, teraz jestem w Tajlandii, uczę angielskiego i jest super! – Wciąż dostaję podobne listy. Tak więc, Gap Year nadaje się na dobrą sprawę dla każdego!
Ja skupiam się akurat na młodzieży, bo wykazują większą gotowość na taką przygodę. Ludzie po 50tce zazwyczaj określony styl życia, niezmieniany od lat i z większą trudnością podejmują podobne decyzje, ale jak najbardziej zachęcam wszystkich.
Amerykańska organizacja PSCORE Volunteers, zrzeszająca wolontariuszy otworzyła się niedawno na ludzi starszych. Ludzie w moim wieku mogą pomagać w Afryce, czy gdziekolwiek na świecie i coraz więcej ludzi się na to decyduje.

----------------------------

Cieszę sie, że Rita gorąco wspiera pomysł Gap Year, bo wpadłam niedawno na pomysł, zrobienia na ten temat dłuższego posta, który mógłby podsunąć Wam kilka pomysłów na rok przerwy po szkole, a może studiach. Na stworzenie go potrzebuję trochę czasu, ale pewnego dnia powinien się tu pojawić.

Na koniec mały konkurs związany z tematem posta i tym, o czym przed chwilą napisałam. Do rozdania mam trzy egzemplarze "Zawsze o Tym Marzyłam".

Pytanie konkursowe brzmi następująco: Gdybyś mógł/ mogła zrobić sobie rok przerwy, oderwać się od obecnego życia, skupiając się wyłącznie na sobie i nie przejmując się konsekwencjami jakie czekałyby na ciebie po powrocie, na co przeznaczyłabyś ten czas? 

Odpowiedzi zostawiajcie w komentarzach do końca poniedziałku, 22.10, a ja wybiorę trzy odpowiedzi, które najbardziej mi się spodobają i te osoby otrzymają książkę Rity. Nie muszą to być bardzo długie wypowiedzi, liczy się treść. Najlepiej jeśli podpiszecie się imieniem i pierwszą literą nazwiska, a wyniki pojawią się tu najprawdopodobniej we wtorek.

143 komentarze:

  1. Po pierwsze porządnie bym się wyspała :) a tak na poważnie ten czas poświęciłabym na podróże. Na pewno pojechałabym na wysypy. Byłam w UK parę razy u rodziny jednak na bardzo krótko i czuję pewien niedosyt. Dokładnie zwiedziłabym Londyn i resztę Anglii. Pojechałabym zobaczyć malownicze szkockie wrzosowiska i zahaczyłabym o Walię, która wydaje mi się trochę zapomniana. Zrealizowałabym też moje największe podróżnicze marzenie jakim jest wyjazd na Alaskę. Ten stan USA fascynuje mnie od zawsze :) Zaczęłabym od Anchorage a następnie udałabym się do Fairbanks śladami poszukiwaczy złota. Podziwiałabym nietkniętą ludzką ręką przyrodę i łowiła pstrągi. Być może gdzieś odkryłabym jakieś niezwykłe małe miasteczko rodem z Northern Exposure :) Gdyby zostało mi trochę czasu (i pieniędzy) nie pogardziłabym wyprawą przez USA starym mustangiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rok? Zaliczyć jak najwięcej pasm górskich Europy. Może nawet Korona Europy dla początkujących. Bo pasję ma się jedną. I sądzę że dało by mi to ogromną satysfakcję. Zaczeła bym od Karkonoszy. Bo tam mieszkam i warto. Bieszczad bo pięknie. Później Alpy. Ale tydzień spędzamy w Tyrolu bo będziemy imprezować z piwem ;). A potem Kaukaz,Bałkany. I tak po trochu w każdym paśmie górskim. Ale.. Ale ostatnie 3 tygodnie spędzamy w San Francisco aby poczuć się trochę amerykańskim. Niby nic ale mnie by ucieszyło. Sądzę, że po powrocie była bym najwspanialszym człowiekiem na ziemi.

    Marta K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspinaczka. Wsiąść do samochodu, zapakować tam materac,sprzęt, jakiegoś kompana, kilka książek, aparat, żeby zamykać te piękne chwile jak w pudełkach, hiszpańską muzykę i podróżować po całej Europie, odwiedzając różne kraje, różne rejony wspinaczkowe, poznając wspaniałych ludzi i czuć się wolną, spokojną i szczęśliwą. Tak..., roczna wyprawa samochodem po wspinaczkowej Europie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdybym mogła zrobić sobie rok przerwy od obecnego życia, nauczyłabym się podstaw chińskiego, któremu trzeba poświęcić uwagę 24/7 a nie godzinę dziennie, najlepiej w samych Chinach, zaczęłabym grać na fortepianie - bo zawsze o tym marzyłam i przede wszystkim spisywała co najmniej stronę obserwacji siebie, świata, życia każdego dnia, żeby został mi dziennik z tego roku przerwy.
    Weronika Sz.

    OdpowiedzUsuń
  5. wybrałbym się na wolontariat do Afryki. Wiem, że może jest to mało oryginalna wypowiedź, ale zawsze marzyłem o tym aby pomagać w wybudowaniu studni dla jednej z wielu afrykańskich wiosek. Pomoc jaką mam okazję nieść ludziom w codziennym życiu wywiera na mnie bardzo pozytywne emocje. Warto byłoby posunąć się o krok dalej, na głęboką wodę, w nieznane, zaznać trochę biedy, to podobno doprowadza nas to stanu, w którym patrzymy na świat w całkiem inny sposób. Więc tak, gdybym zrobić sobie rok przerwy, oderwać się od obecnego życia, skupiając się wyłącznie na sobie i nie przejmując się konsekwencjami jakie czekałyby na mnie po powrocie to przeznaczyłbym ten czas na wolontariat w Afryce.

    Jakub L.
    @jacobmanhattan

    OdpowiedzUsuń
  6. A mnie sie zawsze marzyła taka podróż trwająca rok albo dwa polegająca na tym, że pierwszy miesiąc zarabiam w Polsce troche kasy i ruszam za nią do jakiegos innego kraju najchętniej Szkocji, w Szkocji troche pracuje, troche zwiedzam (przez kolejny miesiąc) a za resztę kasy przenosze sie do następnego kraju i tak dalej, co miesiąc, od wysp przez kraje Europy a po roku/dwóch powrót do Polski. Myśle, że doświadczenie i wrażenia byłyby bezcenne. A z innych marzeń, mniej realnych, kupiłabym sobie na rok dom w Alabamie, żeby móc od czasu do czasu jechać samochodem do niego w ryt "Sweet Home Alabama" :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyjechałabym daaaaaaaaaaleko na wolontariat pomagać dzieciom, pandom, lamom lub alpakom:)ps. skupiać się na sobie, wolę skupiać sie na innych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skupiać się na sobie- chodziło mi o to, żeby nie brać pod uwagi faktu, że ma się męża, albo dziecko, tylko wyobrazić sobie, że jest się samemu i można pozwolić sobie na co się chce, może zaraz lepiej to sprecyzuję;).

      Usuń
  8. Chciałabym przeznaczyć ten czas na długą podróż, ale taką w głąb siebie, pełną kontemplacji. Jako że jestem osoba wierzącą w Boga więc chciałabym pozostawić życie pełne szumu, obowiązków i wyruszyć na "pustynie" tak jak kiedyś Jezus. Wyjechać podróżować po krajach gdzie 10 osób w zasięgu wzroku to już wielki tłum, cieszyć się każdym dniem, pięknem przyrody, oglądać codziennie zachody słońca, poznać ludzi z pasją, żyjących wg schematów innych niż te które narzuca nam społeczeństwo, tworzących własny rytm, docenić wielki dar życia i to ze dostaje się go raz i nie można zmarnować na "wegetowanie" w krajach rozwiniętych chcących skodeksować wszytko . Liczę że uda mi się kiedyś taki rok przeżyć, poczuć wolność i opisać jej smak w pamiętniku.
    Honorata H.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajny post.Pobudza wyobraźnię :)
    Mając 26 dni urlopu w roku staram się wyjechać kiedy mogę i kilka razy w roku mi się to udaje, ale na myśl o rocznej przerwie idzie zwariować.
    Nie wiem co bym z sobą poczęła. USA,które uwielbiam. Azja w której nie byłam.Moskwa, którą koniecznie chce kiedyś zobaczyć.

    Ale tak naprawdę to czytałam ostatnio o working holiday w Kanadzie i zastanawiam się na poważnie, czy się na rok nie urwać.

    Polecam poczytać. Może jeśli nie ja to ktoś z Was się zdecyduje.

    http://kanada.informationplanet.com.pl/kategoria/praca/131.html

    W ogóle fajny post. Najpierw poleciłaś myślę, że fajną książkę, potem jeszcze zaskoczył mnie wywiad z autorką, a na koniec jeszcze konkurs!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Widziałam wywiad z Ritą w telewizji :-) Na pewno kupię i przeczytam jej książkę :-)) Uwielbiam takich ludzi jak ona :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba, że u Ciebie ją wygram ;-))) Ale najpierw muszę dopowiedzieć na pytanie konkursowe :-o

      Usuń
  11. Szczerze? Będzie to jedna z tysiąca innych podobnych, mniej lub bardziej wypowiedzi, ale przynajmniej będę ze sobą szczera. Gdybym mogła sobie zrobić rok dla siebie ruszyłabym wreszcie na podbój świata. Brzmi to górnolotnie, bo raczej utknęłabym gdzieś w Korei Południowej, Australii i w samym sercu Amazonii. No ewentualnie siedziałabym gdzieś na lodowcu w Islandii i o ile pieniądze by mi na to pozwoliły, zajadałabym się przez jeden wieczór Hakarlem, popijając go białym winem, lub słuchałabym niekończących się opowieści tubylców na Kubie... Oczywiście, gdzieś w starej kanciapie, po to żeby poznać prawdziwą Kubę, a nie tę podstawioną.
    Marta K.

    OdpowiedzUsuń
  12. ksiazka wydaje sie byc bardzo ciekawa

    a propo pytania konkursowego to mysle, ze nie potrafilabym sie oderwac od mojego zycia, bo nie chcialabym marnowac czasu. Jestem teraz na etapie mojego zycia, w ktorym mam szanse maleymi krokami realizowac swoje cele- jest mi tutaj ciezej bo zyje na emigracji w Barcelonie.
    Chyba po prostu nie lubie w zyciu nic nie robic, zawsze musze zajac czyms rece :P

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. przez rok można wiele. Gdybym miała pieniądze, wybrałabym się do NY i zapisała do szkoły fotograficznej. Chodziłabym na kursy kulinarne i robiła świetne żarcie na imprezy ze znajomymi. Latałabym dużo samolotami. Ale tylko na długie trasy. Oczywiście, wybrałabym jakies konkretne miejsca, ale samo latanie byłoby dla mnie przygodą (lecąc do NY i z powrotem miałam ogromną frajdę, a posiłek podany przez przewoźnika smakował mi ogromnie! :D). Odwiedziłabym Paryż i sprawdziła, czy rzeczywiście jest taki świetny jak mówią. Posiedziałabym trochę u sisotry w Anglii i pojechałabym do Liverpoolu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Coś czuję, że będziesz miała dużo czytania. :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Po pierwsze jest to dość trudne pytanie, bo ciężko sobie wyobrazić, że zostawiam dotychczasowe życie w Polsce, bo TAK, wyjechałabym. Mało twórcza odpowiedź.
    Gdyby NIC innego nie miało znaczenia i tylko JA SAMA, spakowałabym się, nagrała ulubioną muzykę, kupiła bilet... i wsiadła w samolot do Indii! A co bym tam robiła, okazałoby się na miejscu, po co wszystko planować, chciałabym poznać tamtejszą kulturę, zjeść lokalne potrawy, zatańczyć jak w 100 godzinnych filmach :D

    Ps. Ula, pisz szybciutko ten tekst o GAP YEAR, miałam od razu po maturze lecieć do Stanów jako au pair, ale się pokomplikowało. No i serce się zajęło kimś a nie czymś!

    Biuziaki:)

    Aśka W.

    OdpowiedzUsuń
  17. PRZESTAŁABYM SIĘ UCZYĆ - pierwsze, co przychodzi mi na myśl z nad książki anatomii. Ale przede wszystkim dokończyłabym swoją podróż dookoła świata, która jak na razie realizowana jest partiami. Moskwa, Delhi, cała Tajlandia, Filipiny i pół Australii wiszą przede mną zaznaczone na mapie. Marzę o tym, aby za rok wrócić do Polski, i zamalować kolejną część. Poznać nowych ludzi, wszędzie się gubić, tak po prostu nie myśleć.

    Agnieszka Par.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jeździłabym od jednego festiwalu muzycznego do drugiego i zarabiałabym zbierając puszki po piwach. Zaczęłabym w sierpniu od Guca Trampet Festival (festiwal trąbki w Serbii), a skończyłabym w lipcu na Off Festival w Katowicach (ale już jako gwiazda sceny alternatywnej). Przełom grudnia/stycznia mogłabym spędzić wraz z Tobą w Tasmanii na The Falls Music & Art Festival.
    W wolnych chwilach grałabym na skrzypcach i harmonijce ustnej.

    Marta W.

    OdpowiedzUsuń
  19. A ja zaczęłabym w Izraelu, w Tel Avivie ulepszając zapomniany hebrajski, i jadłabym humus i szakszukę i tysiące innych pyszności. A potem, powolutku, zabierając skądś po drodze towarzysza T., pojechalibyśmy przez kaukaskie krainy, Rosję (zahaczając koniecznie o Birobidżan, skoro możemy uznać wszystkie, nawet nieprawdopodobne plany :)), Mongolię, Chiny i Azję Płd-wsch, a stamtąd, ciągle bez pośpiechu, do Australii (z przystankiem w Timorze, żeby porozmawiać po portugalsku), żeby tam, obejrzeć dokładnie wszystko, od Darwin po Tasmanię, i poznać wszystkich przyjaciół wspomnianego T. Tylko nie wiem, czy wystarczyłby rok, ale i tak wierzę, że się zdarzy :).

    OdpowiedzUsuń
  20. Świetna notka;)

    Jeżeli chodzi o pytanie konkursowe, to gdybym miała wolny rok (a być może w przyszłym roku taka okazja się nadarzy;) to wsiadłabym w pierwszy z brzegu pociąg i wybrałabym się, wzorem Jacka Hugo-Badera, na wędrówkę po Rosji. Na pewno zaczęłabym od przejechania w jedną stronę koleją transsyberyjską (do Władywostoku, albo nawet do Pekinu - żeby podróż była ciekawsza), a potem zajęłabym się szeroko rozumianym powrotem. Wiem, że na pewno odwiedziłabym te same miejsca, które kiedyś odwiedzil mój pradziadek (kiedy miał dwadzieścia-kilka lat zostal zeslany na Sybir, ale dał radę wrócić do domu i dzięki temu moja babcia posiada teraz wiele rysunków, notatek i opisów przywiezionych z jego "podróży"). Od dziecka lubiłam je przeglądać i to właśnie one zainspirowały mnie, żeby zacząć uczyć się rosyjskiego. Gdybym miała rok to odwiedziłabym każde z miejsc opisanych przez niego, a być może spotkała nawet potomków osób, z którymi on się spotykał. Z racji ciągłego "życia w biegu" i tak staram się spełnić to marzenie, dlatego jak dobrze pójdzie to w przyszłe wakacje wybiorę się na podróż koleją transsyberyjską, ale to jednak i tak nie będzie to samo, co taka roczna wędrówka po jednym państwie. W międzyczasie oczywiście starałabym się poznać jak najwięcej ciekawych osób i ich fascynujących historii, ponieważ uwielbiam spotykać coraz to nowe osoby, bo każdy z nas ma jedyną w swoim rodzaju historię do opowiedzenia. Nie zapomniałabym też o kulinarnym aspekcie podróży;) - szeroko pojęta kuchnia na terenie Rosji (ale nie rosyjska) jest tak bogata i ciekawa, że codziennie mogłabym jeść co innego i nie znudziloby mi się to nigdy;).

    OdpowiedzUsuń
  21. Mając ogromny wór pieniędzy zrobiłabym podróż życia przez państwa/regiony świata cechujące się wysokim stopniem endemizmu (m.in. Nowa Zelandia, Australia, Madagaskar) oraz wyjątkowych pod względem przyrodniczo-krajobrazowych miejscach (m.in. Islandia, niektóre parki narodowe USA, Amazonia, Patagonia Mongolia, Sahara), w których mogłabym podglądać zmagania tubylców w zupełnie skrajnych warunkach życia ;]

    OdpowiedzUsuń
  22. Gap year w oderwaniu od tego, co przeżywam teraz? Brzmi jak spełnienie marzenia. Nie będę zapewne oryginalna, kiedy napiszę, że chciałabym wyjechać z Polski. Oczywiście potencjalnych celów podróży mam wiele w swojej głowie, ale od pewnego czasu czuję niesamowitą tęsknotę za Budapesztem. Dość daleko i wystarczająco blisko domu. Mogłabym być wolontariuszką w budapesztańskim Instytucie Polskim lub w znajdującej się obok Instytutu Galerii. A co robiłabym w wolnym czasie? Włóczyła się po Budapeszcie.

    Budapeszt - sporo mam przemyśleń i spostrzeżeń o stolicy. Przeraża mnie brud, sterty śmieci (oczywiście nie ma tego na Vaci utca), tu też po raz pierwszy w życiu widziałam prawdziwe dzieci-emo, pod pięknym Mostem Łańcuchowym sterty kołder, a wśród nich zagrzebani bezdomni, zaczepiający na każdym rogu Romowie. No i oczywiście niezapomniane wrażenia z Dworca Nyugati, zakochałam się w nim po prostu. Został zaprojektowany przez kompanię Eiffela, monumentalny. Ale... wychodząc z dworca i chcąc złapać niebieskie metro, wchodzi się w czeluści podziemi - a tam o krok od pana grającego na skrzypcach stoją prostytutki, czuje się zapach pieczywa i widzi się siedzących bezdomnych pijących najtańsze wino, obok nich kręcą się dzieci, by zaraz przejść do jednego z największych, błyszczących centrów handlowych - West End.

    Zaplanowałabym sobie w wolne dni pobyt w Muzeum Sztuk Pięknych, przy Placu Bohaterów. Piękny, monumentalny budynek, zbudowany w stylu neoklasycystycznym, vis a vis stoi Pałac Sztuki. Zbiory są rozmieszczone ze względu na pochodzenie i chronologicznie oczywiście. Z najciekawszych to mogę wspomnieć o dziełach: Maneta, Degasa, Signaca, Cézanne’a, Renoira, Pietera Bruegela Starszego i Młodszego i rzeźby Rodina - sporo do obejrzenia. Potem spacer po Lasku Miejskim i dotarcie do Bazyliki św. Stefana - wnętrze olśniewa, kopuła jest niesamowita, ma 96 metrów wysokości!
    W ciepłe jesienne popołudnia wylegiwałabym się na Wzgórzu Zamkowym w Budzie z książkami Krzysztofa Vargi w ręku. Chciałabym pójść do Thália Színház na pokaz tańca nowoczesnego, pogłaskać leniwca w secesyjnym budapesztańskim zoo, zobaczyć zapadający zmierzch na Wzgórzu Gellerta, robić zakupy w Tesco w Ujpescie, spędzić majową niedzielę w Szentendre, zjeść langosza z śmietaną i serem, a w lipcowe upały leżeć na trawie, w cieniu, na Wyspie św. Małgorzaty, usiąść po prostu nad pięknym, modrym Dunajem, nieopodal Parlamentu i nucić "Szomorú vasárnap"! I najważniejsze - po prostu przechodzić nocą po Moście Széchenyi'ego!

    Być w Budapeszcie 15 marca podczas święta narodowego - bezcenne. Setki tysięcy flag, każdy ma trójkolorową kokardę, tłumy na ulicach, pełno uroczystości. Węgrzy są naprawdę dumnym narodem. Przyjaźń polsko-węgierska – muszę przyznać, że jest to nieuczciwa przyjaźń, bo jednostronna. Polacy o Węgrzech nie wiedzą tak naprawdę nic (w porównaniu co Węgrzy wiedzą o Polsce). Naprawdę doceniają wkład Polaków w ich historię i związki polsko-węgierskie w przeszłości.

    Chcę po prostu być tam, a może uciec stąd. Nieważne. Egészségedre!

    /Justyna

    OdpowiedzUsuń
  23. Rok przerwy od obecnego życia?? Fajnie byłoby poznać samą siebie, ale tak naprawdę i głęboko. Najlepiej poprzez podróże,zarówno te oczywiste, jak i mniej. Poprzez ludzi spotkanych na drodze, w których oczach mogłabym się przejrzeć. Poprzez jedzenie, dzięki któremu mogłabym nadać nowy smak życiu. Poprzez książki, te których jeszcze czasu nie było przeczytać. Poprzez dni, wolne, piękne... Czyli rok przerwy poświęciłabym przede wszystkim na podróże po świecie, ale te niezaplanowane. Dzięki temu mogłabym poznać samą siebie, bo kto wie, co by się mogło wydarzyć :)
    To by było chyba tyle :)
    Marta T

    OdpowiedzUsuń
  24. Zamieszkałabym przez ten czas w pewnej wiosce, która mieści się w Sudetach, niedaleko Kotliny Kłodzkiej. Może te góry nie są zbyt wysokie i nie wymagają wielkiej kondycji, ale chodzi przede wszystkim o niesamowity spokój. Brak zasięgu, brak internetu. I o dziwo, to nie przeszkadza! Nie tęskni się za mediami. Wioska leży na końcu drogi, która przeradza się w leśną drogę..dalej już tylko Czechy. Lasy nietknięte przez ludzką rękę. Wszędzie rosną borówki, grzyby.. Piękne zachody słońca, tam po raz pierwszy zobaczyłam jak parują góry... Ostatnio mam wiele stresów i dużo bym dała, by znaleźć się w tym cudownym miejscu choć na kilka dni. Marzę, by znowu spotkać owce w lesie(serio!) i by przeskakiwać z kamienia na kamień w strumieniu. Na wakacje w to miejsce zabrał mnie mój chłopak, od tamtej pory jest to Nasze Miejsce.

    Justyna T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowitość! Brzmi jak bajkowe miejsce... Nie dodałaś tylko, że zabrałabyś tam ze sobą kogoś bliskiego. Ja najchętniej najbliższe 3-4 osoby. Och.. zaczynam czuć się nieszczęśliwa, brakuje mi tego miejsca. :)

      Usuń
    2. no jasne, że bym zabrała, Mojego chłopaka oczywiście, ale specjalnie tego nie napisałam, bo zadanie polega na "skupieniu się przez ten rok wyłącznie na sobie" :) tak, tam jest wyjątkowo!

      Usuń
  25. hmmmm, zawsze żałowałam,że nie urodziłam się w starych, pięknych czasach:) miałabym wtedy choć cień szansy zobaczyć koncerty zespołów, które już nie grają i przejechać historyczną Route 66 w amerykańskim pick upie :D więc jeśli teraz miałabym spełniać marzenia, chciałabym pokonać Historic Route 66. dość oklepane, ale jednak ;) a jeśli nie to oczywiście ALASKA, bo wydaje mi się taka DZIKA, Kanada, a szczególnie Wyspa Księcia Edwarda (to z siostrą, która uwielbia "Anię z Zielonego Wzgórza" :) no i to wszystko oczywiście z odpowiednim soundtrackiem, żebym potem słuchając piosenek mogła wracać w myślach do odwiedzonych miejsc;)

    http://www.youtube.com/watch?v=W9QBy6D1q
    http://www.youtube.com/watch?v=0SG6ZITbWpU&feature=related - kanadyjski Skarb :)

    pozdrawiam

    Ania N.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojej,widzę, że link nie działaa , może ten : http://www.youtube.com/watch?v=Qabv3ZSdTno&feature=related

      bo oczywiście Get your kicks on Route 66 :)

      Usuń
  26. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  27. Żeby na to wszystko zarobić zatrudniłabym się jako kelnerka w szwajcarskich Alpach na okres zimowy. Później odwiedziłabym miejsca pochodzenia moich wszystkich CSurfingowych znajomych, najbardziej podnieca mnie fakt zwiedzenia Bogoty, sprawdzenie, czy na prawdę pogoda jest ciągle taka sama i codziennie pada deszcz i porównać dwie różne opinie moich znajomych o Kolumbii.
    Zrealizować moje największe marzenie - wejść wieczorem na Twin Peaks, w słuchawkach puścić Sam's Town Killersów i płakać ze szczęścia!
    Odwiedzić Ankę w Finlandii, Danielle w Teksasie...
    Wytyczyć trasę podróży wraz z koncertami The Killers, Coldplay, Placebo, Muse, Avril Lavigne też ;P, Julii Marcell, Alex Clare... duuużo koncertów.
    Ach! Odwiedzić Montiego Robertsa,
    pojechać do Hong Kongu, Singapuru, Sydney
    zobaczyć dom Kevina McCallistera

    Kinga D.

    OdpowiedzUsuń
  28. Poświęcić rok na nauke tango.
    Marzy mi się wyjechać, uciec, nie myśleć. Zwyczajnie być i sie uczyc. Z dnia na dzień.
    Poznać kogoś z taką samą pasją i tańczyć do upadłego, w oparach cygar. Z nauczycielami, staruszkami, zerkającymi i przytakującymi, z póluśmiechem na ustach. Lub hiszpanskim przekleństwem.
    W starym, szarym budynku z cudowną muzyką i zdjeciami Todaro na scianach.
    W niewygodnych butach, wygladajac troche jak z lat 50 i niemodnej sukience, ktora na kilka minut zamienia sie w seksowny, milosny płaszcz.
    I przeżywałabym nowa milosc, zdrade, rozstanie i powrot... za kazdym razem kiedy tanczę. Nie czułabym, że coś powinnam, badz, ze cos czeka. Zostalabym prawdziwą tanguero, nie tylko w marzeniach.

    OdpowiedzUsuń
  29. Odwiedziłabym znajomych z całego świata, których poznałam na tegorocznym wolontariacie na Cyprze Północnym:) Zaczynając od Europy - Hiszpania, Chorwacja i Serbia. Później do Afryki - Maroko, Tunezja i Egipt. Na koniec zostawiłabym Azję, w której zakochałam się będąc we wrześniu w Tajlandii. Najpierw Turcja, bo mieszkają tam ludzie, dzięki którym wolontariat się odbył i mogłam w nim uczestniczyć. Później obowiązkowo Indie i Pakistan, skąd pochodzą najbardziej szalone i wesołe dziewczyny jakie znam:) Następnie Tajlandia, bo chociaż znajomych tam nie mam, to uważam, że to kraj do którego można wracać i wracać i wracać... Stamtąd do Indonezji, na Bali do uroczej Aldy:) I Tajwan. Rok to kupa czasu, więc odwiedziłabym też moją współlokatorkę w Chinach i wcinała pyszne jedzenie, które mi czasem przyrządzała. Po Twojej relacji z Japonii tam też musiałabym się znaleźć, bo w restauracji sushi pracuję i sushi uwielbiam, więc przekonałabym się jak smakuje to oryginalne.
    Marzenia... ale jak mówił Walt Disney - "if you can dream it, you can do it" .

    OdpowiedzUsuń
  30. po pierwsze przez ten rok nadrobiłabym zaleglosci ksiazkowe i filmowe, odkurzyla moja gitare i nauczyla porzadnie na niej grac, nie tylko brzdąkac, zrobilabym w koncu uprawnienia instruktora do zumby i certyfikat TESOL, zeby moc w satysfakcjionujacy sposob dorabiac szwendajac sie po swiecie przez kilka miesiecy, zaczelabym oczywiscie od OZ i Nowej Zelandii, potem wybralabym sie na kilkutygodniowy road trip po USA, od Alaski az po Texas,spedzając gdzies Halloween z prawdziwego zdarzenia i Gwiazdkę w NY 'sladami Kevina',a w ramach pozegnania ze Stanami zrelaksowalabym sie na Hawajach,a potem obowiazkowo hop, do Am Płd...a kiedy zatesknilabym za domem, wrocilabym do Europy aby zwiedzic Norwegię,Krym,Chorwację, Wlochy, zrobic dluzszy postój w Hiszpanii, swietowac urodziny w Amsterdamie i spędzic pare dni w górskim miasteczku w Szwajcarii...ciekawe tylko czy starczylby mi na to tylko jednen Gap Year?

    OdpowiedzUsuń
  31. Szybiutko zrobilabym te prawko bo w sumie daje swego rodzaju wolnosc i opuscilabym Luton w kierunku Edynburga, zeby raz jeszcze spojrzec na panorame miasta z gorki. Nastepnie polecialabym do Stanow, zobaczyc to wszystko co widzialam w filmach, wypic kawe w Seattle i znalezc takie male, dziwne miasteczko gdzie wszyscy sie znaja, jak Starshollow z Gilmore Girls. Mimo wielkiego uwiebienia do USA szybko zmienilabym kraj na Japonie i tam spedzila wiekszosc gap year. Poduczylabym sie jezyka, zeby mowic wiecej niz 'lody sa smaczne', chodzilabym godzinami po Tokio, po mnieszych miasteczkach i wioskach. Zobaczylabym wszystko dokladnie, zachowanie ludzi, ich reakcje, przygladalabym sie wszystkiemu z bliska i cieszyla sie kazda minuta tam spedzona. Ostatni tydzien bylby w pelni odkryciem dziecinstwa a raczej jego pocztkow...pojechalabym do Algierii. Poznalabym kulture w ktorej moglam dorastac, zajadalabym sie kuskusem i swiezymi owocami, moze spotkalabym ojca po kilkuastu latach.
    Teraz tylko robic cos w kierunku zorganizowania takiego gap year albo po prostu gap life wolnego od konkretnego miejsca zamieszkania jak Rita.

    Mira S.

    OdpowiedzUsuń
  32. Bez dwóch zdań odwiedziłabym Stany. Jestem jeszcze nastolatkę, zaraz czeka mnie moja własna 17, a moje marzenia nadal się nie zmieniły. Nie chodzi mi o spełnienie banalnego american dream. Moim celem jest po prostu zwiedzenie jak najwięcej Stanów, oddychać amerykańskim powietrzem, mówić z amerykańskim akcentem, mieć tą swobodę ducha i przede wszystkim poznać masę świetnych ludzi. Jestem Polką, mam obywatelstwo polskie i moi rodzice są Polakami; ba, nawet dziadkowie. Mimo to, ja codziennie budzę się z uczuciem, że w środku mam amerykańską duszę, amerykański patriotyzm. Bo jaka normalna nastolatka, zagłębia się w USA po każdy kąt; od polityki, filmy dokumentalne do wszystkich wydarzeń, małych czy dużych? Jestem Polką i będę Polką, jestem dumna, że stąd pochodzę. Jednak czuje, że jeżeli istnieją dusze, to moja jest w 89% typową amerykańską, która kiedyś powróci do swojej ojczyzny i pokaże moim oczom Stany Zjednoczone po raz pierwszy. I tego się trzymam. :)

    Paulina O.

    OdpowiedzUsuń
  33. Dla nas ten rok to niewiele, po prostu jakaś część życia. Ale dla niektórych ten jeden rok to ich całe życie. Dlatego to, co zrobiłabym nie uszczęśliwiłoby tylko i wyłącznie mnie, ale także kogoś, dla kogoś czas jest złotem. Pojechałabym do szpitala i wybrałabym osobę, której został rok życia, a nie chce go spędzić w szpitalu i pojechalibyśmy(łyśmy) przed siebie dookoła świata. Zobaczylibyśmy wszystkie zabytki, każdy kąt kolejnego kraju byłby przez nas zapełniony. Zwiedzanie nowych kultur, państw, nowe wrażenia, wspomnienia. Wszystko by było piękne i kolorowe. Takie wspomnienia są najwspanialsze. I jeśli to mnie pozostałby jeden rok życia, właśnie takie wspomnienia bym wybrała.
    Pozdrawiam, Angelika Sz.

    OdpowiedzUsuń
  34. Co zrobiłam bym przez rok, kiedy mogłabym oderwać się od realnego życia?
    Moim planem byłoby wyciszenie, eliminacja stresu i chęć odnalezienia siebie.

    Na pewno ten rok podzieliłabym na cztery części.

    Pierwsze trzy miesiace spędziłabym na Hawajach, by wziąć udział w programie ratowania żółwi morskich. Kocham te zwierzęta, wiem że potrzebują pomocy i pragnę im pomóc, a że normalnie nie mogę pozwolić sobie na kilka miesięcy wolnego, na pewno część czasu wykorzystałabym na wolontariat. Przy okazji bym zwiedziła Hawaje, ponurkowała, odpoczęła od pędu życia.
    Kolejne trzy, przeznaczyłabym na podróż do Indii. Chodziłabym z plecakiem, spała gdziekolwiek i myślała, wyciszała się, żyła w zgodzie z naturą. Na jakiś czas napewno zamknęłabym się w klasztorze buddyjskim, żeby się „uduchowić”, żeby znaleźć w sobie spokój i poznać od podszewki tą religię.
    Z Indii przedostałabym się do Australii, gdzie nauczyłabym sę surfować. Znalazłabym grupkę zapaleńców, który przyęliby mnie pod swoje skrzydła i razem z nimi łapałabym fale. Poza tym, wynajęłabym samochód, którym bym pojechała żeby zobaczyć misie koala, kangury, dziką naturę. Chwilę napewnobym sędziła w wiosce aborygenów, razem z nimi żyjąc.
    A na koniec, zostawiłabym sobie moją ukochaną Barcelonę. Przez ostatnie 3 miesiące mieszkałabym w tym cudownym mieście, chodziłabym codziennie do La Boqueria by kupić świerze owoce morza, warzywa i owoce, rozmawiałabym z ludźmi w ich ojczystym języku, piłabym Sangria i chłonęłabym każdym porem atmosferę Gaudiego.

    A po roku, wróciłabym zmieniona i szczęśliwa do mojej Gdyni, w głowie planujące kolejne podróże.

    Patrycja S.

    OdpowiedzUsuń
  35. Mając wolny rok zdecydowanie wyjechałąbym do Rzymu, albo gdzieś na południe Włoch. Znalazłabym pracę gdzieś w jakieś przytulnej, wspaniałej tratorii bądź innej ristorante, mogłabym robić wszystko byle tylko móc tam przebywać wśród tych ludzi ,poznawać ich smaki i tajne rodzinne przepisy kulinarne ... po tak spędzonym czasie mogłabym pełna energi i doświadczeń wrócić na studia architektury i urbanistyki w Polsce, a kto wie może i we Włoszech.. tak sobie tylko marze.. Anna S

    OdpowiedzUsuń
  36. Oryginalna wcale nie będę, ale pół roku przeznaczyłabym na podróżowanie po Indiach, Nepalu, Japonii i Chinach. W każdym z tych krajów zdobywałabym wiedzę na temat parzenia herbaty. Później wróciłabym do kraju, zaciągnęła kredyt i otworzyła własną herbaciarnię, gdzieś w centrum Katowic i byłaby ona miejscem, gdzie ludzie mogliby odpocząć po całym dniu gonitwy i stresów. Herbaciarnie zaprojektowałabym zgodnie z zasadami Feng Shui, a herbatę podawałabym zgodnie z tymi zasadami, których nauczyłam się w trakcie mojej podróży.
    Kiedy moja herbaciarnia zaczęłaby się rozwijać, uciekłabym na chwilę do Ameryki Południowej, by tam wzbogacić się o wiedzę parzenia... kawy ;-) Moją podróż zakończyłabym w Ameryce Północnej w San Diego na Comi-conie - konwencie, gdzie można spotkać filmowe gwiazdy i te serialowe. Obfotografowałbym się z Jaonsem Momoą, Chrisem Hemsworthem czy Robertem Dwowneyem Jr. i wróciłabym do domu do uczenia cudzoziemców języka polskiego :)

    OdpowiedzUsuń
  37. Ja już to robię. Co prawda nie daleko od domu, bo w bawarskim Benediktbeuern. Nie jest to typowy gap year, bo studia kończę internetowo (e-learning). Ale za to mam czas dla siebie i swoich przemyśleń. Nie potrafię odciąć się zupełnie od ludzi, więc korzystam z programu EVS - jestem wolontariuszem w barokowym klasztorze i centrum młodzieżowym. Do mojej codzienności, wycieczek rowerowych i pobudki z widokiem na Alpy, trochę egzotyki wnoszą 2 Alpacasy, których jestem opiekunem.

    Nie marzyłam o tym, bo nie wiedziałam, że może być tak pięknie i posąsiedzku z Polską ;)

    OdpowiedzUsuń
  38. ja już sobie taki rok dawno zaplanowałam, w razie gdybym zdecydowała, że nie chcę iść na studia :D
    tuż po maturze chciałabym wrócić do gry na wiolonczelii. następnie czerwiec i lipiec razem ze znajomymi spędziłabym jako wychowawca na obozach konnych w górach, w sierpniu natomiast pociągiem pojechałabym do kostrzyna, aby jako członek pokojowego patrolu bawić się na woodstocku. a po woodstocku pojechałabym do włoch na pół roku, do pracy, żeby poprawić mój włoski, zarobić na dalszą część podróży i przy okazji chciałabym przejechać włochy pociągiem - moim ulubionym środkiem transportu. z włoch wydostałabym się pociągiem, żeby wsiąść do kolejnego - kolei transsyberyjskiej, którą dojechałabym aż do mongolii z małym przystankiem w rosji, w której chciałabym zobaczyć miejsca opisane w książce 'mistrz i małgorzata'. w mongolii chciałabym pojeździć konno i napić się tej ponoć obrzydliwej herbaty :) a z mongolii dalej w głąb azji, niczym kinga choszcz autostopem ew. pociągami ;)

    ---
    strasznie fajny ten wywiad. w ogóle wcześniej nie słyszałam nic o tej pani :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaa :D i jeszcze zawsze chciałam spędzić sylwestra w brazylii ucząc się surfować (albo nawet lepiej lepiej - surfując niesamowicie dobrze ;D), no, ale to już pomysł na inną podróż ;D

      Usuń

  39. Przede wszystkim przeznaczyłabym ten czas na podróże i doskonaleniu języka. Zwiedzanie z nauką języków z jednej strony byłoby bardzo zabawne a z drugiej bardzo pożyteczne.
    Na każdy kraj przeznaczyłam po 4 miesiące, czyli w ciągu roku 3 Kraje z każdego zakątka świata.
    Moją podróż zaczęłabym od europy, z racji że niedawno zaczęłam uczyć się hiszpańskiego pierwszym krajem byłaby Hiszpania. Największe miasto Hiszpanii - Madryt, piękna stolica z licznymi parkami i ogrodami. Wspaniały stadion Realu Madryt, jak i liczne zabytki, pałac królewski itp. Następny przystanek piękna Barcelona stolica Katalonii, gdzie mogłabym zaczerpnąć trochę hiszpańskiego katalońskiego. Piękne miasto z Sagradą Familią, Gaudiego oraz Muzeum Picassa.

    Następne miejsce to Stany Zjednoczone Ameryki, odwieczne marzenie. Nowy Jork, kulturowa stolica świata. Cudowne miasto i zarazem najludniejsze w Stanach Zjednoczonych. Podziwiam to miasto ponieważ wywiera wpływ przede wszystkim na światowy biznes, modę, sztukę, media, technologię oraz rozrywkę. Tutaj podszkolę na pewno mój język angielski do perfekcji. Miejsce które najchętniej bym odwiedziła Manhattan Manhattan i jeszcze raz Manhattan.Central Park, olbrzymie wieżowce oraz ulubioną dzielnicę Gossip Girl czyli Upper east side.
    Kolejnym miejscem w Stanach byłoby Los Angeles, Kalifornia. Super miejsca takie jak Walt Disney concert hall, Kodak hall, Hollywood i aleja sław, Dodger Stadium oraz Echo Park. Na pewno wstąpiłabym na plaże i piękne wody LONG BEACH. Uwielbiam opalanie i turkusową wodę.

    3 miejsce to Indie i stolica Nowe Delhi. Nauka podstawowych słów i zwrotów Indyjskich. Cudowna Kultura, bardzo odmienna od Polskiej. Pierwsze miejsce to Czerwony fort, obiekt z światowego dziedzictwa Unesco. Chciałabym spróbuwać kuchni indyjskiej i ich licznych przypraw.
    Uwielbiam także ich filmy bollywood, cudowne kreacje i tańce.
    Ostatnim miejscem do zwiedzania to Tadź Mahal, znane na całym świecie obiekt który nazywany jest świątynią miłości.

    Patrycja Suz P.

    OdpowiedzUsuń
  40. przeznaczyłabym ten rok na doszlifowanie mojego angielskiego, poprzez pracę jak au pair (kocham dzieci) w USA, gdzie zwiedziłabym każdy zakątek kraju -podróżowałabym ile wlezie :) Robiłabym wszystko by stać się drugą Ula i mieć tak cudowne, pełne przygód i podróży życie. :) Potem zdałabym egzamin TOFEL i rozpoczęła studia na zagranicznej uczelni, na które bym się oczywiście dostała ;).

    Tak brzmi moja optymistyczna wersja.:):)
    Ola S.

    OdpowiedzUsuń
  41. Mój pomysł jest na gap year po licencjacie, żeby nie było, że jak się po maturze rzuciło na studia, to już nic nie da się z tym fantem zrobić. :)
    Nie żałuję, że nie zrobiłam sobie roku przerwy, bo gdybym go zrobiła wtedy, ominęłoby mnie to, co otworzyło mi oczy na to czego naprawdę chcę. Mam zamiar spędzić ten czas biorąc udział w zagranicznych stażach, jeden po drugim. Po studiach biznesowych jest w czym wybierać, a ja w narodowościowo zmieszanym towarzystwie czuję się jak ryba w wodzie! Kanada, Dania, Indonezja, Skandynawia... w mojej głowie co raz pojawiają się inne kombinacje :)
    Nie muszę martwić się o budżet na takie wyprawy, bo moi pracodawcy się zatroszczą o tą kwestię :) Poznam kilka krajów jako ich mieszkaniec, a jeśli po tym wszystkim wrócę do Polski na ciąg dalszy studiów, to mój przyszły pracodawca dostanie do rączki CV z bagażem doświadczeń w wielu międzynarodowych firmach, na różnych stanowiskach. Przyjemne z pożytecznym! :)

    Trzymajcie kciuki!

    Milenaa

    OdpowiedzUsuń
  42. Zawsze miałam takie marzenie - rok dla siebie. I zawsze zastanawiam się co mnie powstrzymuje? Gdybym ja miała jeden rok czasu na uporządkowanie swojego życia to po pierwsze - pozbyłabym się z mojego życia wszystkich toksycznych osób i zaczęła poszukiwania bratnich dusz w Kalifornii. Załóżmy, że udałoby mi się takowe znaleźć w Los Angeles... Wtedy kupiłabym tam na obrzeżach miasta jakąś chatkę z magicznym ogrodem oraz przygarnęła kilka psów i kotów. Urządziłabym mój dom tak jak JA chcę. Wszędzie byłoby pełno książek Kreouaca, Huxleya, Hemingwaya i innych moich ulubionych autorów oraz bibelotów znalezionych gdzieś na pchlich targach. W magicznym ogrodzie, który obwiesiłabym lampkami i lampionami, odbywałyby się psychodeliczne koncerty i próby lokalnych zespołów, które JA obserwowałabym z mojej drewnianej werandy, siedząc sobie wygodnie w bujanym fotelu z papierosem w dłoni. Codziennie brałabym jednego czworonoga do mojego starego cadillaca i ruszała w podróż wybrzeżem. Big Sur, to jest to! Black Angels i The Warlocks w głośnikach. Włosy poplątane przez wiatr. Po kilkugodzinnej podróży wylegiwałabym się na plaży, wsłuchiwała się w ocean, podglądała surferów (może nawet sama nauczyłabym się surfować?), czytała, stała na rękach. Tylko ja i mój mały czworonożny towarzysz.

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  43. Rozwijałabym swoje hobby. W czasie rocznej przerwy skupiłabym się na doskonaleniu technik szycia haute couture. Odbyłabym kurs haftu w domu Lesage w Paryżu. Zwiedziłabym Yorkshire, Peak District w UK oraz zagłębiła się w techniki szycia brytysjkich krawców.
    Marta B

    OdpowiedzUsuń
  44. Już od dawna wiem, że chciałabym kiedyś spędzić rok na morzu, żegluję od dziecka i na razie najdłuższe moje rejsy trwały miesiąc, bardzo jestem ciekawa, jak to jest być na morzu dłużej. Na razie marzę o rejsie na jakimś dużym żaglowcu (bo uwielbiam wspinać się na reje) ale własny mały jacht to tez dobry pomysł, łatwiej wszędzie wpłynąć ;) no i można go sprzedać jak już się zdecyduje zostać jednak na lądzie. Jacht to dość tani sposób podróżowania, o ile nie trzeba używać silnika a wpływanie do portu po kilkudniowym pobycie na wodzie jest wspaniałym przeżyciem. Jest tyle nadmorskich miast, które chciałabym zobaczyć...a pierwszy kierunek to byłaby Australia :)

    OdpowiedzUsuń
  45. Robiłabym dokładnie to, co teraz: spełniała marzenia swoje i ludzi, będących blisko mnie. Dlaczego zakładamy, że na bycie sobą powinna być przeznaczona przerwa od "codzienności"= niebycia sobą?
    Miejmy małą przerwę, powtarzające się ruchome święta i momenty, kiedy jesteśmy dokładnie tam, gdzie chcielibyśmy być - bez względu na rzeczywistość, codzienność, szoroburość.
    To my kreujemy naszą percepcję zdarzeń i czasu, a nie one nas.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  46. Zawsze chciałam nieść pomoc innym. Będąc jeszcze nastolatką działałam w wolontariacie w domu dziecka, teraz zastanawiam się nad pracą wolontariuszki w hospicjum. Dzięki temu czuję się wartościowym człowiekiem, pozbywam się męczącego mnie poczucia "jesteś niepotrzebnym nierobem skupiającym się na sobie". Jestem studentką i ostatnie dwa lata poświęcałam wyłącznie na zdobywanie wiedzy. Tłumaczę sobie, że nie jest to przecież do końca samolubne, w końcu spełniam w ten sposób potrzeby moich rodziców, ich oczekiwania wobec mnie... Nie o to jednak chodzi. Zbliża się licencjat, a po nim - pewien przełom, skończy się jeden etap studiów i ma zacząć się... drugi? Niekoniecznie. Coraz poważniej myślę o "gap year", choć jeszcze nie jestem pewna jak zakomunikować wszystkim dookoła, że schemat "szkoła-studia-praca-rodzina" to coś nie dla mnie. Chciałabym wybrać się na jakiś prawdziwy wolontariat, najchętniej do Afryki. Gdzieś daleko, gdzie liczy się człowiek, gdzie życie nie opiera się na zaliczaniu kolejnych etapów "dyplom-zatrudnienie-dzieci". Przyznaję z bólem, że sama tkwię w tym schemacie, póki co się do niego dostosowuję, bo...? Bo co? Bo tak trzeba? Nie trzeba, muszę tylko mieć odwagę. Muszę rzucić się na głęboką wodę, bo tylko w ten sposób wyrwę się z kajdan planu, jaki przygotowało dla mnie tutaj życie.
    Marta K.

    OdpowiedzUsuń
  47. Mój "podróżniczy rok marzeń":
    Styczeń - szukanie korzeni rodzinnych na Białorusi, wypad do Lwowa
    Luty - karnawał w Wenecji i kurs gotowania w Umbrii
    Marzec - upragniony trekking w Nepalu z K.
    Kwiecień - warsztaty jogi w Indiach
    Maj - samotne przejście drogi Św. Jakuba do Santiago de Compostella
    Czerwiec - rejs jachtem po morzu Środziemnym
    Lipiec - zobaczenie Wielkiego Kanionu i przygoda na Dzikim Zachodzie :)
    Sierpień - zwiedzanie miasta Majów na Jukatanie i nurkowanie w Oceanie Spokojnym
    Wrzesień - kurs tanga z przyjaciółką w Buenos Aires
    Październik - śladami Cooka w kraju długiego białego obłoka
    Listopad - wypad ze znajomymi pod namiot do Maroka
    Grudzień - jarmark świąteczny w Londynie i wyzyta w Birmingham u .... :D

    pozdrawiam,
    Aleksandra N.

    OdpowiedzUsuń
  48. Ja z kolei odpowiem na pytanie: co zrobiłaś podczas przerwy od „dorosłego życia”?

    Paręnaście miesięcy temu rzuciłam pracę w korporacji i wyjechałam w świat.
    Dla moich znajomych jest to krok możliwy do zrealizowania tylko w sferze marzeń, natomiast ja –siedząc za biurkiem w szklanym wieżowcu- stwierdziłam, że jeśli czegoś nie zrobię ze swoim życiem, to zwyczajnie się uduszę. Podjęłam więc decyzję i zrezygnowałam z dobrej pracy. Nie żałuję, bo w ciągu tych parunastu miesięcy zrobiłam więcej niż w ciągu ostatnich 10 lat.
    Najpierw wydałam wszystkie swoje oszczędności w Meksyku, a później wyjechałam do Kanady, gdzie zderzyłam się z zupełnie innym światem, inną mentalnością i innym stylem życia. Z zarobionymi tam pieniędzmi wróciłam do Europy i spełniłam swoje marzenie- odbyłam paromiesięczną podróż autostopem. Zaczęłam od Amsterdamu, gdzie zapaliłam jointa w coffie shopie i w końcu poczułam, że jestem wolna. W Holandii poznałam mnóstwo ludzi, z którymi mogłam odbyć ciekawe dyskusje na temat odmiennego podejścia do życia Holendrów i Polaków, o stosunku do małżeństw homoseksulanych czy legalizacji narkotyków. Później udałam się do Francji, gdzie nie tylko rozsmakowałam się we francuskim jedzeniu, ale również poznałam przesympatycznych ludzi, którzy pokazali mi niesamowite zakątki tego kraju, jakich normalnie nie znalazłabym w przewodniku. Nigdy nie sądziłam, że Francja ma ukryte takie perełki!
    Półwysep Iberyjski objechałam prawie dookoła. W Hiszpanii czas spędziłam na plaży nie daleko Walencji , a także na północnym szlaku Camino de Santiago. Wędrując z plecakiem przez góry mogłam zastanowić się nad swoim życiem, delektować się zwalającymi z nóg widokami i oszaleć na punkcie Kantabrii.
    W Portugalii zostawiłam swoje serce. Zakochałam się w kulturze, ludziach, małych klimatycznych miasteczkach, w pieczonych kasztanach oraz przepysznych pastel de nata.
    Po powrocie do Hiszpanii mogłam się przekonać, że najlepszym czasem na zwiedzanie Andaluzji jest ciepły (!) listopad.
    We Włoszech nabrałam wielkiego szacunku do kultury starożytnych Rzymian i oczywiście- rozsmakowałam się w makaronach przyrządzanych na setki różnych sposobów.
    W Berlinie oglądałam mecze rozgrywane podczas mistrzostw Europy, a w Poczdamie wylegiwałam się w przepięknych ogrodach.
    Zjeździłam też na rowerze Bornholm, słoneczną wyspę Bałtyku, na którą zawsze chciałam pojechać.
    Mogłabym bez końca pisać o najcudowniejszym czasie jaki spędziłam w podróży. O poszerzaniu horyzontów, intensywnej nauce języka, niesamowitych ludziach, których poznałam w drodze. Wrażeń z ostatniego roku mam bardzo dużo, a najważniejsze jest to, że mój apetyt wciąż rośnie. Za parę dni wyjeżdżam znowu za ocean do Kanady, która będzie moim domem przez najbliższych parę lat.
    Uważam, że jeśli kogoś ciągnie w świat, powinien rzucić się na głęboką wodę i nie martwić się konsekwencjami, bo te mogą być tylko dobre. Niepotrzebnie jest nam wmawiane, że szczęście może nam dać tylko stabilizacja za biurkiem. Nie należy zabijać w sobie ducha, który ciągnie nas w nieznane, bo życie jest tylko jedno. Może być ono cholernie długie i nudne jeśli źle nim pokierujemy. Może być też fantastyczne, jeśli pozwolimy sobie na szaleństwo, nawet jeśli wszyscy dookoła będą stukać się w czoło.
    Boję się tylko jednego, a mianowicie że życie okaże się zbyt krótkie, abym mogła zrealizować wszystkie swoje marzenia. Świat jest piękny, a my żyjemy- wbrew temu co mówią- w fantastycznych czasach. Jesteśmy wolni – korzystajmy z tego!

    Pozdrawiam :)
    Justyna D.

    OdpowiedzUsuń
  49. Rok przerwy bez konsekwencji brzmi kusząco. Przeznaczyłabym go na wyjazd np. do Nowej Zelandii. Tam zatrudniłabym się na wielkim ranczo utrzymującym owce, gdzie można poczuć prawdziwy klimat i życie tubylców. Nie wielkie miasta, nie stolice, ale naturę i codzienną specyfikę życia. Zresztą nie tylko Nowa Zelandia oferuje takie "przyjemności". Równie dobrze może być Szkocja, Anglia czy Toskania. Liczy się fakt poznania prawdziwego rytmu życia innych ludzi, ich kultury, jedzenia....
    Pozdrawiam
    Małgosia Z.

    OdpowiedzUsuń
  50. Piąty rok studiów nadciągnął wielkimi krokami, więc można powiedzieć, że na gap year jest już teoretycznie za późno. Praktycznie jednak mogę jeszcze wykorzystać czas po studiach i skupić się, przede wszystkim, na sobie. Podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu jak dla mnie i wyjechać zupełnie samej. W towarzystwie znajomych spędziłam pół roku na Słowacji i wiem, że to jeszcze nie jest to, że trzeba samemu dążyć w nowe miejsca, że nie można odkryć siebie, gdy w pobliżu jest ktoś kto ma własną wizję Twojej osoby.
    Pierwsze co bym zrobiła to odwiedziła znajomych z Erasmusa. Turcja, Francja, Rosja, ponownie Katalonia. Szybko i intensywnie wspomnieć dawne czasy i stworzyć nowe wspomnienia. Później to już z górki... staż jeden za drugim, jeden najlepiej na kontynencie amerykańskim (wyjątkiem od oderwania od ludzi jest marzenie o wspólnym stażu razem z moim najlepszym przyjacielem, który studiuje w USA i nasz wspólny loft w Nowym Jorku). A może by tak później stworzyć kawiarnię na miarę Central Perk z "Przyjaciół" ? :- ) Pół roku pracy, a następnie pogoń za marzeniami, trip po Bałkanach, Glastonbury, pojedyncze koncerty Placebo, Ellie Goulding, The Weeknd, Florence, Arctic Monkeys, The XX - mogłabym tak godzinami. Trochę czasu na poznanie Azji, Tokio z perspektywy "Między Słowami" też oczywiście chciałabym znaleźć. A gdybym przy okazji znalazła w którym miejsc własne zdrowie i pewność siebie - zostaję tam na stałe.

    Marta S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest nigdy za późno.Ja swój urlop dziekański wzięłam po skończeniu pierwszego semestru piątego roku i nigdy bym tej decyzji nie zmieniła.Nie ma się do czego śpieszyć:)

      Usuń
  51. hej Ula:) pytanie niezwiązane z postem- można Cię znaleźć na instagramie? M.

    OdpowiedzUsuń
  52. Wow, muszę mieć tą książkę! :) Już w trakcie czytania posta, otworzyłam stronę empiku, żeby sprawdzić cenę i dostępność, a tu jeszcze na koniec czytam, że Ty masz książki do rozdania:) W takim razie, biorę udział w konkursie, kto wie, może się uda, a jak nie to zażyczę sobie książkę na prezent przy najbliższej nadarzającej się okazji, bo po przeczytania krótkiego opisu u Ciebie, wiem, że muszę ją przeczytać, i już jestem zachwycona osobą tej Pani!:)

    Co do Gap Year - bardzo żałuję, że nie zrobiłam sobie takiej przerwy między liceum a studiami, teraz zaczęłam już 2 rok, nie chcę brać dziekanki, bo kto wie, czy nie będę chciała przedłużyć takiej przygody, ale po skończeniu studiów licencjackich frunę gdzieś przed siebie, i dopiero później wezmę się za studia magisterskie, to już postanowione, i mam nadzieję, że nikt ani nic nie zmieni mi tych planów. Żałuję bardzo, ze w Polsce nie jesteśmy tak uświadamiani w tym temacie, bo kończąc liceum nie brałam takiej opcji pod uwagę, a trzeba było.. Ale wydawało mi się, że to normalne, że po szkole średniej idzie się na studia, a nie jakieś przerwy... Teraz wiem, że się myliłam.. Jak chciałabym spędzić mój Gap Year? Właściwie plan mam gotowy, bo chciałabym wyjechać na rok lub dwa do Stanów jako Au-pair! :) Ewentualnie drugi rok chciałabym spędzić w Meksyku, bo ten kraj mnie od dzieciństwa w pewien sposób fascynuje. A poza tym, mam jeszcze jedno marzenie do realizacji - wolontariat na Zanzibarze! Oczarowało mnie to miejsce po przeczytaniu książki Doroty Katende. Taki wolontariat to wyjazd minimum trzymiesięczny, więc w trakcie studiów nie mogę sobie na niego pozwolić, a i koszty nie są małe.. Tak więc, najpierw au-pair i podróżowanie, a potem wolontariat na Zanzibarze.. Te widoki, Ci ludzie, Ta kultura... i Afryka... Achh.. Rozmarzyłam się:) Ale najpierw jeszcze niecałe 2 lata studiów przede mną, muszę je skończyć, a potem spełniać marzenia :) Niestety, w moim przypadku muszą jeszcze poczekać... Ale od jutra będę spełniać moje małe marzenie, które notabene też czekało ponad rok - kurs pilota wycieczek:)

    Pozdrowienia dla Ciebie Ula!:)

    Kasia Z

    OdpowiedzUsuń
  53. Trzy razy pisałam moją odpowiedź i gdy już kończyłam... wciskałam delete i usuwałam wszystko. Zacznę więc kolejny i oby ostatni raz.
    Jestem na drugim roku studiów, kierunek finansowy. Studiuję w swoim mieście, mieszkam z rodzicami, wszystko mam podstawione pod nos, generalnie nie ma wiele rzeczy, o które muszę się martwić. I to jest zło. Mam 20 lat i zero "samotnego" życia. A tak bardzo od zawsze o tym marzyłam. I marzę nadal. W gimnazjum byłam pewna, że studiować będę w stolicy i co drugi weekend odwiedzać rodziców, by zaopatrzyć się w słoiki z jedzeniem... (Na szczęście los pokierował tak, że uwielbiam gotować, więc to miałabym z głowy :)) Generalnie zmierzam do tego, że po pierwsze, żałuję, że studiuję w swoim mieście, a po drugie, że nie zaliczyłam Gap Year. Gdybym cofnęła się o 2 lata wstecz... Zacząłby się Gap Year... Więc o czym marzę? Ameryka południowa! Bardzo krótko mówiąc: choć nigdy nie byłam, jestem przekonana, że jest tam najpiękniej na świecie. Nie żadne bajeczne wyspy, Hawaje, Madagaskar czy inne piękne miejsca... Ja stawiam na Zielone Płuca Świata! Podróżowanie z plecakiem, spanie w namiocie lub na hamaku, jedzenie potraw, o których teraz nie mam nawet pojęcia... Dużo czasu poświęciłabym na Kolumbię, bo czytając wiele opisów, wiem, że to przepiękne miejsce. Poznałabym prawdziwych macho :) i nauczyła się dźwięcznego języka hiszpańskiego. Przede wszystkim, chciałabym poznać tamtejszą kulturę. Od bardzo dawna się tym interesuję więc myślę, że ten rok byłby spełnieniem moich marzeń. A gdyby starczyło mi pieniędzy... poleciałabym na chwilkę do Nowego Jorku tylko po to, by "obudzić się w NY".
    A po 12 miesiącach wracam do domu... i opisuję wszystko w książce, która po kilku miesiącach staje się bestsellerem... :)

    Marta I.
    Pozdrawiam i zazdroszczę możliwości zadania pytań autorce :) Bardzo zgrabnie to wyszło!

    OdpowiedzUsuń
  54. Już od dawna marzę o roku przerwy. spędziłam 17 lat w ławce szkolnej i jestem tym już zmęczona. Mój plan na kolejny rok, to uzyskać licencjat w czerwcu i przerwać edukację na 365 dni. Studiuję filologię angielską i chociaż uwielbiam ten język i potrafię się w nim porozumieć bez problemu, to czuję, że do magisterki muszę się doszkolić na własną rękę. Dlatego mam plan. Wyjeżdżam do Ameryki, do Kalifornii, do chłopaka, z którym obecnie jestem w tzw. LDR (long distance relationship), co zabija mnie od środka, bo tęsknię. Bierzemy wymarzony ślub w Las Vegas (how cool is that?! :)) i uczymy dzieciaki angielskiego, a ja dorabiam ucząc Amerykanów polskiego. Robię coś dla innych ale przy tym sama korzystam! No i spędzam każdy dzień z osobą, którą kocham. Poza tym zarabiamy na własne mieszkanie, wracamy do Polski i robię magisterkę. W pełni przygotowana językowo, z pełną głową pomysłów i już nie sama.
    Plan idealny i motywacja jest... postanowione :)

    Pozdrawiam,
    Weronika W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaliforniaaaaa <3 Superrr i do tego miłosna historia :). Życzę Wam szczęścia!

      Usuń
  55. Stanęłabym na drodze w kierunku wschodnim, wyciągnęła kciuk do góry i czekała na to co ześle mi los.
    Anna S.

    OdpowiedzUsuń
  56. W pewnym sensie to mam taki "gap year" już od paru lat... Ale jeżeli nie miałabym żadnych ograniczeń, zakładam, że również tych finansowo/wizowych, które teraz nie pozwalają mi działać... Wybrałabym się w podróż sentymentalną do Stanów :-) Zaczęłabym od Jacksonville na Florydzie, gdzie usiadłabym w Java Joe's Cafe i wypiła Triple Black Irish, którą kiedyś wymyśliłam tam z Paulem; znalazłabym swoją dziurę w ścianie na campusie UNFu i posiedziała w niej gapiąc się na las i jeziorko i wspominając szalone imprezy z szaloną ekipą; pojechałabym do centrum, do Five Points, znalazła sklep, gdzie kupowałam swoją sukienkę na studniówkę i galerię, gdzie chodziłam na wernisaże młodych artystów, no i w końcu zrobiłabym sobie tatuaż w studiu, w którym przesiadywałam godzinami przeglądając katalogi, ale nie zdecydowałam się na żaden wzór. Po Club Five nie ma już śladu, to wiem, ale zwołałabym resztki ekipy z Sandalwood i spędziła wieczór na mieście, pewnie zaczęlibyśmy od kolacji w San Marco, piwo w Landing i dalej impreza do świtu, który koniecznie chciałabym obejrzeć na plaży, siedząc na masce samochodu oparta o przednią szybę, jak robiłam to nie raz... Później objechałabym całe Jax i Orange Park odwiedzając znajomych, zatrzymując się na obrzydliwie pyszne kanapki w Larry's Giant Subs i mini-cheeseburgery w Krystal's. I na pewno poszłabym do Publixa i kupiła zgrzewkę IBC Cream Soda... I tak naprawdę tu przygoda dopiero się zaczyna, bo ze znajomego gruntu wyruszyłabym w podróż po Stanach, tak, żeby odwiedzić jak największą liczbę znajomych, którzy po liceum rozproszyli się po kraju. To byłaby prawdziwa wyprawa od stanu do stanu. Od Key West po Honolulu, od Seattle do Nowego Jorku, przez mieściny jak Kingsland, GA po metropolie jak Atlanta... Wszędzie chciałabym pobyć chociaż parę dni, wszędzie chciałabym poczuć miejscowy klimat, spędzić kilka nocy na rozmowach o wszystkim i o niczym i na chłonięciu atmosfery...
    Kiedy już odwiedziłabym wszystkich, przyszedłby czas na Kostarykę. Dwa miesiące wakacji. Nicnierobienie. Łapanie stopa od plaży do plaży. Może uda mi się znaleźć tę chatę na balach, w której spędziłam kiedyś parę dni? Jeżeli tylko przypomnę sobie, czy to było nad Atlantykiem, czy Pacyfikiem... ;-) A po wakacjach? Ameryka Południowa. Z miasta do miasta. Z kraju do kraju. Salsa. Tango. Samba. Proste życie, proste jedzenie, proste, kiepsko płatne prace, które pozwolą mi wczuć się w życie miasta i zarobić akurat tyle, żeby przemieścić się do kolejnej mieściny. I tak do końca roku. A może i do końca życia?
    Kasia K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszą w końcu znieźć te wizy, bo ja bym bardzo chciała, żebyś się w taką podróż wybrała, a później wszystko opisała/ opowiedziała :)

      Usuń

  57. Rok przerwy bez konsekwencji po powrocie? Ula, to brzmi tak nierealnie...
    20 lat na karku, praca w korporacji, studia prawnicze, życie na własną rękę, ciągły stres, ciągły strach, że coś się nie uda, coś pójdzie nie tak.
    Wiesz, od lat mi wpajano, że muszę być Kimś, że muszę mieć X tytułów przed nazwiskiem i 4 zera miesięcznej wypłaty, i dzisiaj Ula, nie mając czasu na coś co kocham, cierpliwie tłumaczę sobie to tym, że 'przecież niebo mi nie ucieknie'; niebo- w dosłownym tego słowa znaczeniu, niebo którego zasmakowałam, i za którym nieustannie tęsknię- za uczuciem stania na krawędzi samolotu, za widokiem chmur pod stopami i za ciężarem spadochronu na plecach.
    Gdybym miała rok, caluteńki jeden rok- rzadko można byłoby zobaczyć mnie na ziemi, jestem pewna :)

    Nie rzucę z dnia na dzień wszystkiego co mam, zbyt wiele do stracenia, zbyt wiele pracy w to włożyłam, ale wiem też, że nigdy nie zrezygnuję z marzenia o byciu instruktorką spadochroniarstwa i być może spotkamy się kiedyś kilka km nad ziemią, Ty jako mój balast :))

    Aga K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że w końcu zwolnisz tempo, a nie narzucisz sobie jeszcze szybszego... A do skakania jestem bardzo chętna :)
      Pozdrowienia!

      Usuń
  58. ciekawa recenzja ksiazki i interesujacy wywiad :)
    nie slyszalam wczesniej o tej kobiecie
    a co do konkursu, to nic nie bede pisac, bo i tak nie wygram :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  59. Nigdy nie biore udzislu w konkursach,
    ale tutaj moze cos wypoce :-)

    8 lat temu juz raz podjelam swoja decyzje. Przeprowadzilam sie do innego kraju, z jedna torba, (a jedynym "wartosciowym" przedmiotem jaki mialam ze soba bylo zelazko;-)) niewielka znajomoscia jezyka i rzucilam sie na gleboka wode.
    Minelo 8 lat, duzo sie zmienilo, conieco osiagnelam, zrobilam tutaj szkole, mam w sumie dobra prace, ale czuje ze stoje w miejscu.
    Zdecydowalam z mezem, ze bedziemy zyli we dwojke, mamy jeszcze tyle planow zwiazanych tylko z nami. Ze mna i z nim. W moim wypadku samotne podroze nie sprawiaja tyle radosci, razem uzupelniamy sie swietnie, i jezeli wspolne plany, podroze, zmiany, kulinarne doswiadczenia to tylko z nim. Nawet po tylu latach.
    Mysle, ze spakowalibysmy po sporym plecaku, ubrali sie na cebulke, pojechali na lotnisko i tam spontanicznie wybrali kierunek.
    Rok to na pewno byloby za malo, bo mi marzy sie ponowna emigracja, do innego kraju.
    Mimo to chcialabym zobaczyc wszystko, chlone kazde nowe miejsce, nie tylko te piekne, polecane, ze swiatlami neonow. Chcialabym zobaczyc Moldawie, Estonie, Rosje, Mongolie, Islandie.. Jest tyle miejsc, tylu ciekawych ludzi, a ja mam wrazenie, ze czas przecieka mi przez palce, i mam go coraz mniej.
    Dlatego wykorzystalabym ten rok, kazdy dzien, kazda godzine tak intensywnie jak tylko sie da.
    MOze wreszcie nauczylabym sie jak nalezy poslugiwac moim Canonem, znalazla czas na dobre ksiazki, i chociaz przez jakis czas poszula sie tak naprawde szczesliwa i wolna. Chcialabym odnalezc siebie.


    Ola S.

    OdpowiedzUsuń
  60. Rysowałabym co się da, grała w Bubble Shooter i jadła wafle ryżowe z masłem orzechowym gdzieś we Florencji.

    OdpowiedzUsuń
  61. Kupiłabym spontanicznie bilet w jedną stronę. Prawdopodobnie do Nowego Yorku. Pozwiedzałabym trochę, postarałabym się popracować, aby mieć pieniądze na najbliższy czas i spontanicznie decydowała o każdym następnym dniu tak, aby zobaczyć jak najwięcej, przemierzyć wiele kilometrów, oddychać, obserwować, czuć. Życie miałoby wtedy więcej sensu niż kiedykolwiek wcześniej. Poukładałabym sobie uczucia. Chciałabym odbyć taką podróż samotnie. Jednak w moim życiu jest ktoś, kogo za nic nie chciałabym stracić, dlatego chętnie wzięłabym go ze sobą. Chciałabym żyć, czuć, patrzeć.

    Magdalena O.

    OdpowiedzUsuń
  62. Nie mam takiego doświadczenia podróżniczego jak moi poprzednicy. Co bym zrobiła? Ruszyłabym się z domu, ze znanego mi środowiska. Nie do konkretnego miejsca, bo jestem otwarta na każdy zakątek świata. Zaczęłabym przekuwać moje marzenia w rzeczywistość. Nie bać się życia, nie bać się nowych wyzwań. Nie przywiązywać się do żadnego miejsca na stałe. Być wolnym ptakiem. Sprzedać lodówkę, żeby kupić bilet. Wykorzystywać nadarzające się okazje. Zbierać doświadczenia, nawet gdy czasami pochodzą z trudnych przeżyć. Poznawać inspirujących ludzi i być dla kogoś inspiracją. Nie żyć sztampowo. Chłonąć świat. Kolekcjonować wspomnienia. Być świadomym, że najlepszy czas jest teraz. Po prostu ruszyć w podróż, i nawet czasami palić za sobą wszystkie mosty, ale wierzyć, że w momencie rozpoczęcia wędrówki wszystkie inne opcje marnieją w obliczu mojego planu.

    Dziękuję, to 'zadanie' uświadomiło mi, że właśnie tak chcę żyć. I chyba wybiorę taką perspektywę po 1. roku studiów. Przecież 'Zawsze o tym marzyłam'...

    Marta K.

    OdpowiedzUsuń
  63. spakowałabym plecak, wsiadła w samolot/pociąg/prom i wylądowała na Lofotach, gdzie całe dnie spędzałabym na łowieniu dorszy, słuchaniu The Knife i zastanawianiu się, czy aby 365 dni to nie za mało.

    cudowny post z cudownymi komentarzami :)

    Ania

    OdpowiedzUsuń
  64. Gdybym miała rok czasu, poleciałabym do Chicago, wynajęła samochód (najlepiej jeden z tych kultowych amerykańskich modeli, jak Chevy Impala) i zaczęła podróż historyczną drogą Route 66. Nie spieszyłabym się za bardzo, zatrzymując się w motelach i próbując ciast w "dinerach" usadowionych na poboczach. Może nawet zatrudniłabym się w jednym z nich jako kelnerka i rozmawiałabym z ludźmi. Wieczorami zaś spisywałabym wszystkie te historie. Po roku dotarłabym w końcu do Los Angeles, bogatsza o ciekawe doświadczenia. Po powrocie do domu opublikowałabym książkę.

    Ola Ch.

    OdpowiedzUsuń
  65. Książka musi być fascynująca. Bardzo by mi odpowiadało takie koczownicze życie. Może kiedyś...
    Na Gap Year pojechałabym zgłębiać wiedzę i umiejętności szamanów i czarowników w Ameryce Południowej.
    Agnieszka K.

    OdpowiedzUsuń
  66. Zaczekałabym, aż Sigur Ros zmęczony trasą koncertową postanowi, podobnie jak w 2006 roku, wrócić na Islandię. Wyjechałabym tam i byłabym na każdym ich koncercie, zawsze w pierwszym rzędzie, gdziekolwiek miałby się odbyć.

    Dorota G :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 marca będą w moich stronach, więc rozważam wybranie się :)

      Usuń
    2. Polecam z całego serca! widziałam ich raz w Krk, raz w Londynie plus Jonsi solo i za każdym razem jest przecudownie. Dyskretnie ocieram łzy szczęścia na które nie ma rady, gdy słyszę pierwsze dźwięki Hoppipola :).

      D.

      Usuń
  67. Poświęciłabym ten czas tak jak pewnie większość komentujących na podróżowanie, ale nie jakieś dookoła świata, tylko zainspirowana wyprawą mojego znajomego chciałabym wyruszyć na podróż a raczej rejs dookoła Ameryk, zatrzymując się tam gdzie mnie najdzie ochota i zwiedzając też bardziej "w głąb" z każdego z portów,jeżeli by wystarczyło czasu to dookoła dwóch i jeszcze zahaczyć o biegun, a jeżeli nie to zadowolę się jedną i przepłynięciem Atlantyku a drugą zostawię sobie na później( w końcu trzeba zawsze mieć o czym marzyć) ;)

    Aleksandra S.

    OdpowiedzUsuń
  68. Taki rok spędziłabym jak podróżnik - pisarz Tiziano Terzani. Kierunek wybrałabym podobny - Azja. Podobnie bym też podróżowała. Spróbowałabym się dostać do Chin wszystkimi sposobami, byle nie samolotem (jemu przepowiedział wróżbita,że nie może latać samolotem,bo grozi mu to śmiercią). Zgadzam się z jego słowami,że takim sposobem odbieramy sobie największą część przyjemności z podróży,bo tylko wtedy poznajemy na prawdę ludzi i ich zwyczaje. A do Chin bym się wybrała, bo studiuję ten język, a nigdzie indziej się w rok nie douczę,jak nie będąc na miejscu. No i naturalnie nie byłabym tak odważna jak Rita Golden - wyjechałabym z moim chłopakiem! Ale się rozmarzyłam... Śladami Terzaniego, o tak!

    OdpowiedzUsuń
  69. Kurcze...rok bez konsekwencji, bez zobowiązań? Myślę, że zaczęłabym spełniać swoje marzenia, na które nie mam teraz czasu. Uwielbiam uczyć (niemiecki i angielski) i zajmowac się tłumaczeniami, chciałabym umieć robić dobre zdjęcia, nauczyć się/poznać nowe języki i podróżować po świecie. Myślę, że w związku z tym albo pojechałabym w jedno z wymarzonych miejsc (Australia, Korea Pd, Wietnam, USA, Peru) i została tam nauczycielką j.niemieckiego, albo stałabym się tłumaczo-nomadem, który do pracy potrzebowałby Internetu, a w międzyczacie, w poszukiwaniu inspiracji i siły do pracy ;) chodziłabym po lokalnych rynkach i objadała się soczystymi ananasami w Brazylii, bajecznie pachnącymi kokosami w Indiach i próbowałabym się "wżyć" w lokalne społeczności. Aż się rozmarzyłam ;)!

    Diana K.

    OdpowiedzUsuń
  70. Wyjechałabym do Stanów. I tak, jak mam w "o mnie" na blogu, chciałabym zwiedzić każdy stan. Miałam okazję być przez trzy tygodnie w USA i gdybym miała możliwość na zafundowanie sobie "gap year" za granicą, właśnie tam, byłabym prze szczęśliwa. Jedynie bałabym się tego, że mogłaby już nie wrócić :) Osiedliłabym się w jakimś ogromnym, tętniącym życiem miastem i już tam została...

    OdpowiedzUsuń
  71. Chyba nie będę wybitnie oryginalna pisząc, że ten rok spędziłabym za granicami naszego pięknego kraju. Wybrałabym się do mojej drugiej, duchowej ojczyzny - na Islandię. Żadne miejsce na świecie nie pociąga i nie zachwyca mnie tak, jak właśnie ten kraj. Jest piękny w swojej prostocie, minimalizmie, chłodnym, tajemniczym klimacie. Jest jakby odzwierciedleniem mnie i mojej duszy, mojego prawdziwego 'ja'. W podróż zabrałabym najbliższą mi osobę i razem odkrywalibyśmy wszystkie te malutkie budynki, poczty, kapliczki i skanseny. Chciałaby, odciąć się od codziennego życia, wyłączyć telefon, porzucić komputer. Słuchać dużo islandzkiej muzyki i poczuć ją w sercu jeszcze mocniej. Robiłabym tysiące zdjęć słynnym owcom i koniom. Obeszłabym wszystkie antykwariaty w Reykjaviku i kupiłabym tyle książek, że nie zmieściłyby mi się w walizce. Nawet Prince Polo jadłabym tonami, mimo że wielką fanką nie jestem. Ale przecież na Islandii je uwielbiają! Półwysep Reykjanes, Skaftafell i Golden Circle wydają się naprawdę fascynujące. I koniecznie chciałabym zobaczyć tego małego a'la pingwinka w Muzeum Historii Naturalnej. Moim zdaniem absolutnie wszystko jest warte zobaczenia, chłonięcia, przyswajania i chowania w pamięci na Islandii. Już nie mogę się doczekać, gdy postawię stopę (a nawet dwie!) na tej ziemi. Niesamowite jest to, że gdzieś istnieje miejsce tak niezwykłe, jak to. Póki co pozostaje mi oglądanie zdjęć i czytanie jeszcze większej ilości lektury dotyczącej tego kraju, ale już niedługo (a jestem o tym przekonana), spełnię swoje wielkie marzenie :)

    Kinga K.

    OdpowiedzUsuń
  72. Jeśli nie ograniczałyby mnie pieniądze to...

    Zaczęłabym od kolei transsyberyjskiej, którą dotarłabym do Pekinu, stamtąd do Japonii. Później na dłużej pojechałabym do Tajlandii trenować w obozach Muay Thai z najlepszymi nauczycielami tej sztuki. (Nie jestem pewna czy chciałabym wyjechać, ale załóżmy,że tak ;)) Odwiedziałbym świątynię tygrysów. Przeleciała do Australii, gdzie z chęcią popracowałabym jako wolontariusz w sanktruarium koali i kangurów w Brisbane. Stamtąd Do Ameryki Północnej na Alaskę - podziwiać zorze polarnę i przeżyć dzień/noc polarną. Później przez całą Kanadę po road trip po USA (48 stanów). Skoro miałabym auto przejechałabym nim do Meksyku stamtąd z Jukatanu wyprawa na Kubę i szalone chwile w Havanie. Powrót i przejażdzka autem, a nie... zamieniłabym auto na motocykl ;) I dalej nim przez całą Ameryke Południową (Puszcza Amazońska!), z ktorej zaplanowałabym wyprawę na Antarktydę w celu podziwiania tamtejszych stworzeń żyjących. Wrócilabym do Europy i podróżowała autostopem przez wszystkie kraje aż do Hiszpani, z ktorej promem przedostałabym się do Maroka, a stamtąd odkrywała po kolei kraje afrykańskie, pracując jako wolontariusz w parku lwów czy rannych zwierząt przez pułapki kłusowników.

    Oczywiście nigdy nie mieszkałabym w hotelu, a używała jedynie couchsurfingu. To wszystko pozwoliłoby mi na praktykę języków: hiszp, ang, fr, japonskiego i rosyjskiego.

    Podsumowując to wszystko... Na takie marzenie potrzeba więcej niż roku, ale załóżmy, że byłoby to wykonalne, to wątpię, że po takim roku byłabym w stanie wrócić, osiąśc gdzieś i żyć pracując 9-17. Skończyłabym jako nomad do końca życia (niewykluczone, że tak się nie stanie) - prawdopodobnie z moim fartem umarłabym gdzieś po drodze na malarię, ale chociaż spełniona ;)

    Wiola W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i teraz się patrzę na swoją walizkę (cały mój dobytek) i nie wiem czy ją wziąć i gdzieś nie ruszyć przed siebie. Ah Ula, co Ty nam robisz :P

      Wiola W.

      Usuń
  73. Hym,hym,hym...pytanie jest jakby stworzone dla mnie. Właśnie w tym roku głęboko zastanawiam się jaką drogę wybrać na rok przerwy po studiach. Brak czasu to tylko zwinna wymówka, którą stosujemy, bo przecież rok czasu to tak mało, a tak wiele może zmienić w naszym życiu. Może wynika to z natury człowieka, że wiele rzeczy pozostaje w swerze marzeń i tylko tam. Nie przyjmuję do wiadomości, że ktoś tak bardzo czegoś chce, ale nie może poświęcić na to rok czasu ze swojego życia, choćby po to , by sprawdzić , czy było warto. Ja również , nie przeczę nie należę do super odważnych ludzi, którzy potrafią z dnia na dzień pozostawić wygodne, bezpieczne życie, acz życie, które ciągle nie daje nam spełnienia, ale uczę się tego pomału, małymi kroczkami. Bo życie powinno być przepełnione różnymi próbami, tak aby całe było lekcją, która pozwoli nam w późniejszych latach usiąść na bujanym fotelu, uśmiechnąć się i nie żałować, że nie zrobiłem tego,czy tamtego.Cały wolny czas, który uda mi się wygospodarować, mam zamiar przeznaczyć na różne zajęcia, które pomogą mi w tym, żeby poznać samą siebie.Najważniejsza jest mobilizacja i odwaga, bo wszystko inne da się załatwić. W ciągu tego roku na pewno próbowałabym stworzyć swoją wymarzoną filmotekę.Jest tylko cudownych miejsc do odwiedzenia, tylu wspaniałym ludzi do poznania , tyle przygód do przeżycia, trzeba tylko uwierzyć w to, że życie jest dla nas, a nie my dla niego.
    Sabina G.:)

    OdpowiedzUsuń
  74. Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią na to pytanie. Z jednej strony pociągają mnie Włochy ze swoimi przepięknymi krajobrazami i architekturą. Z drugiej strony Wyspy Brytyjskie a w szczególności Szkocja. Jednak wiem, że gdybym zdobyła fundusze na bilet chciałabym wybrać się z moją koleżanką do Afryki, gdzie ostatnio była i pomagała w lokalnym szpitalu. Może nie byłabym na tyle odważna co ona, bo jednak nie mam takiej wytrzymałości psychicznej na widok krwi, różnych ran, ale starałabym się pomóc im w inny sposób. Jednym z powodów, który ciągnie mnie w tamto miejsce jest prawdziwa radośc i otwartość. Ci ludzie nie mają prawie nic, a cieszą się, uśmiechają, pomagają sobie nawzajem. Nikt nie może przejśc obojętnie, każdy wita się z każdym. Chciałabym zaznać tej prawdziwej radości oraz odkryć moje powołanie, to co mam w życiu wypełnić.

    OdpowiedzUsuń
  75. Przede wszystkim, świetna notka i gratuluję wywiadu !
    No i super jest czytać wszystkie te komentarze, widząc, jaki duch podróżnika drzemie w narodzie :)

    A gdybym ja miała wolny rok ? Pytanie jest na miejscu,bo podobno kto raz spakuje walizkę, ten już nigdy jej nie rozpakuje - to wciąga. Ja jestem "wciągnięta" już od lat. "Zawsze o tym marzyłam" mogłabym powiedzieć po Wielkim Rejsie. Oczywiście samotnym, żeby przed odkryciem nieznanych lądów i Atlantydy najpierw odkryć samą siebie (najwyższy czas). Miłość do morza i żagli nie osłabła od wielu lat i co jakiś czas śni mi się rejs w dookoła przylądka Horn :) A więc, w krótkich żeglarskich słowach: samotny rejs na wschód, ale moim portem przeznaczenia oczywiście będzie Polska, ponieważ tutaj się najlepiej wraca. Jeśli wystarczy czasu (a wystarczy bo przecież mówimy o marzeniu :) to pojadę (tym razem suchą stopą) jeszcze na wschód, aby już poznawszy kim jest Ksenia L. , poznać resztę świata. Cel geograficzny - niesprecyzowany, cel życiowy - dowiedzieć się, o co właściwie chodzi ;) Ech rozmarzyłam się.

    Ksenia L.

    Ula, dzięki za to, trzeba ruszać, nie ma co!

    OdpowiedzUsuń
  76. "Uciekłabym". Wyjechałabym i zostawiłabym wszystko za sobą. Cały żal, smutek i brak odwagi. Stałabym się wolna. Chwytałabym każdy promień słońca na terenach cieplejszych od Polski. Nie stroniłabym od kontaktów z ludźmi. Szukałabym ciepła, radości i miłości. Myślę, że stałabym się szczęśliwsza i przede wszystkim zmieniła siebie. W Polsce natomiast się duszę...

    OdpowiedzUsuń
  77. Odwiedziłabym Skandynawię!!!
    Przeczytałam kilka książek kryminalnych Camilli Läckberg, których akcja toczyła się w małym miasteczku Fjällbacka, położonym na zachodnim wybrzeżu Szwecji ( z resztą sama autorka tam się urodziła i dorastała). Fjällbacka była niegdyś osadą rybacką, obecnie to miasteczko turystyczne. Czytając książki Camilli, jak zwykle zadziałała moja wyobraźnia. Mimo surowości tamtejszych przestrzeni, zakochałam się w ich książkowych opisach i później w zdjęciach znalezionych w Internecie. Życie w tamtym klimacie wydaje się łatwiejsze, spokojniejsze, piękniejsze. Chcę znaleźć się na skalistym wybrzeżu Fjällbacki..

    Fjällbacka -> http://www.flickr.com/photos/agnieszka/8074512379/

    Emilia D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleżanko Emilio, polecam książki autorstwa Henninga Mankella, których bohaterem jest detektyw Kurt Wallander, a akcja toczy się w Ystad. Fantastyczne są po prostu :) sama też czytałam C.Lackberg i strasznie mi się jej książki podobały, ale w Kurcie Wallanderze się po prostu zakochałam :)

      Usuń
  78. Hmm...rok bez żadnych konsekwencji? najpierw spędziłabym chwilę z bliskimi, bo brak czasu... później poleciałabym np Qatar Airways lub innymi podobnymi liniami do Australii, bo luksus...w Australii spędziłabym 2-3 miesiące - żyjąc!, bo to marzenie...a później? później bym nie planowała...później 'się zobaczy', ale na pewno jedną rzecz bym zrobiła - spełniała marzenia (te duże i małe). Rok to krótko, rok spowodowałaby powstanie kolejnych marzeń, więc po roku marzyłabym o kolejnym i kolejnym, i kolejnym ;)Gosia H

    OdpowiedzUsuń
  79. Podliczyłbym wszystkie oszczędności co do grosza, sprzedał to co mam najcenniejsze, oprócz skarbu jakim jest lustrzanka i kupił taki bilet lotniczy, który przeniósł by mnie w miejsce jak najdalsze, ale za jak najmniejsze pieniądze. Chciałbym zdobyć przyjaciół na śmierć i życie, którzy byliby biedni tak jak ja i wzmajemnie cieszyć się, że jakoś przeżyliśmy kolejny dzień szwendając się po dzikich terenach gdzieś w Nebrasce czy siedząc po turecku pod zardzewiałym zadaszeniem w deszczowy, ponury wieczór w Paryżu. Autostop czy śpiewanie na ulicy byłoby czymś na porządku dziennym. W końcu ubierałbym to co mi się podoba i mówił to co naprawde myślę, nie zważając na rekacje społeczeństwa, które czeka aż nam się coś nie uda. Stowrzyłbym swoje przewodniki z wszystkich miastach, które byłbyby napisane językiem jak najbardziej potocznym, aby ludzie czytając to nie byli oszukani łudną wizją USA, gdzie pieniądze nie rosną na drzewie czy Chin, które tworzą tylko tandetne zabawki dla dzieci. Chciałbym zrobić to co najbardziej mnie inspirowało, gdy przesiadywałem kolejne deszczowe południe "na internecie": udać się na profesjonalny typowy, włoski pokaz mody, zjeść sushi, które nie smakuje nigdzie indziej podobno tak jak w Japonii, zaciągnąć się nowojorskim powietrzem z Upper East Side, stać pod sceną, na której grałby legendarny, znany, światowy zespół oraz kupić w końcu tą cholerną marynarke od Gucci'ego. Wszystko podsumowałbym niesamowitym tatuażem, wykonanym w symbolicznym dla mnie miejscu i wrócił do domu z podniesioną głową, tą samą lustrzanką na szyi i w tym samym stroju w jakim opuśicłem dom rok wcześniej. Tylko, że tym razem nie byłbym goły i wesoły mentalnie tak jak wcześniej, przed wyjazdem :)

    Dawid M.
    dawid19@windowslive.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś mądry, człowieku. :))

      Usuń
    2. Świetnie opisane. Niesamowite :) GRZESZYSZ MĄDROŚCIĄ !

      Usuń
    3. Jak napiszesz jakiś przewodnik to daj znać, na pewno będzie się go świetnie czytać ;)

      Usuń
  80. Ruszyłabym samotnie do USA, żeby pozbyć się nieśmiałości i nauczyć się sobie radzić. Innego wyjścia niż skok na głęboką wodę nie widzę, żeby to osiągnąć. A Ameryka mnie fascynuje...
    Dagmara P.

    OdpowiedzUsuń
  81. Gdybym miała taką możliwość (choć szczerze mówiąc, w moim przypadku powinno to brzmieć: "gdybym miała na to odwagę"), wybrałabym się z kamerą w podróż po Europie i kręciła, kręciła i kręciła. Nie zastanawiałabym się nad tym jak ten materiał filmowy zostanie odebranie w Polsce, czy w ogóle zostanie przez kogoś obejrzany, oceniony. Tematów do kręcenia miałabym pod dostatkiem, a myśl o "wolności" moich działań i ich niezależności od innych ludzi byłaby cudownie relaksująca :)

    Justyna S.

    OdpowiedzUsuń
  82. Gdybym miała możliwość wziąć sobie rok wolnego od życia to pojechałabym odwiedzić wszystkich znajomych z erasmusa. na początek moją przyjaciółkę w Peru. Zwiedziłybyśmy razem Amerykę Południową. I byłybyśmy razem. Świetnie! Myślę, że po kilku miesiąc poleciałabym poodwiedzać innych znajomych z całego świata, a przy okazji z przyjemnością udałabym się na przeróżne festiwale muzyczne, o których zawsze marzyłam hihihi byłoby super!

    OdpowiedzUsuń
  83. Część tego "sprezentowanego" roku spędziłabym ze swoją Mamą, która mieszka za granicą i od paru lat widuję ja rzadko za rzadko..chciałabym z nią pojechać w jakieś cudowne miejsce i po prostu być razem - tylko ja i Ona!! ;)) Resztę ile by zostało (zważywszy, że tylko ja dostałam taki bonusowy rok bez konsekwencji) ;P a więc już sama...pojechałabym, pobiegłabym, poleciałabym, popłynęłabym w beztroską podróż przed siebie aż do zwariowania!!!
    Ania k.

    OdpowiedzUsuń
  84. ile świetnych odpowiedzi, aż miło się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  85. Wyruszylabym na wyprawe bez celu. Jedynie ja , wypchany plecak i ukochany chlopak obok mnie. Podobno bez bielizny czlowiek nie rusza sie z domu. Dlatego ja majtki zastapilabym paszportem a biustonosz aparatem aby uchwycic te wszystkie wspaniale chwile jakie mielibysmy przezyc. W mojej glowie widze te wszystkie wyprawy jak mialyby sie odbyc. Jednego dnia calujesz sie pod wieza eiffla w paryzu drugiego zas siedzisz w pociagu aby sprobowac najlepszego wina w Wenecji , trzeciego jestes za to znowu w krakowie bo tak bardzo teskniles za widokiem balonu szybujacego w chmurach oznajmiajacego,ze kochasz te miasto. Najbardziej zachecajacym aspektem jest chyba poznanie tych wszystkich ludzi,ktorzy czekaja tam aby jacys obcy ludzie ich zaczepili i zapytali sie gdzie moga znalesc droge do wybranego miejsca. I w ten sposob rodzi sie kolejna znajomosc ktora jakby nie patrzec ratuje ci tylek a w sumie nawet dwa przed spaniem na dworcu czy tanim hostelu ! I mimo tego,ze wiem, ze nie jadlabym najlepszych rarytasow na swiecie. Nie chodzilabym do restauracji w ktorej glownym szefem jest mala myszka sterujaca wychudzonym rudzielcem a posilek moj i mojego mezczyzny skladalby sie najprawdopodobniej z taniego burgera albo salatki z kfc to bylby chyba najlepiej spedzony czas jaki moglabym wybrac. Pogon za ostatnim pociagiem, proba ucieczki przed deszczem czy ogladanie ze smiechem tych wszystkich nagromadzonych zdjec - ten czas pozostalby mi w pamieci do konca zycia. A kiedy ktos by mnie zapytal czy nie zaluje wydanych pieniedzy czy straconych kilogramow odpowiedzialabym z usmiechem na twarzy,ze zdecydowanie nie ! A szczerze powiedziawszy cos takiego planujemy wlasnie na wakacje :) troche mnie stres zjada ale wiem,ze to bedzie lepiej spedzony czas w moim zyciu ! Dominika L :)

    OdpowiedzUsuń
  86. Pytanie konkursowe w sam raz dla mnie :)

    W tym roku szczęśliwie zdałam maturę i miałam iść na studia. Całe szczęście się nie dostałam. Kompletnie nie mogę sobie tego wyobrazić. Mój umysł już zapomniał co to szkolna rutyna i stres przed ważną klasówką. Odżył.

    Podczas wakacji byłam Au-Pair w Irlandii. Piękny czas, poznawanie ludzi i języka, zachwycające krajobrazy. Jutro zacznie się moja kolejna przygoda: Stany Zjednoczone. Wreszcie zobaczę mój wyśniony Nowy Jork. Po cichu uronię łezkę jego na widok. Życie jest piękne.

    Ale mój gap year nie jest wymarzonym. Wolałabym aby było w stylu "Jedz, módl się, kochaj" z tą różnicą, że wcześniej zarobiłabym wystarczającą ilość pieniędzy. Zaczęłabym od Izraela. Nie wiem czemu,ale coś mnie tam ciągnie :) Potem Indie, jak bohaterka książki- pobyt w aśramie,aby się wyciszyć, zajrzeć do swojego wnętrza, poznać swoje wyższe Ja. Zamiast Bali byłaby Australia. Surfing, nurkowanie i wszelakie sporty wodne. Potem przeniosłabym się na Alaskę. Choć nie przepadam specjalnie za zimą wzruszają mnie te "ostre" widoki. Siedzenie przy kominku, rozmowy do rana.. Po takim wyciszeniu Nowy Jork :) Znowu byłyby nieprzespane noce. Czysta radość. Ciągle poznawanie ludzi z całego świata. Spontaniczne akcje. Nieustająca lawina wrażeń. Następnie przeniosłabym się do Hiszpanii, pewnie Barcelony. Zapisałabym się na jakiś kurs rysunku bądź malarstwa. Ćwiczyłabym wytrwale i może by się uruchomił uśpiony gen malarskiego talentu:)
    I powinnam napisać, że ostatnim przystankiem byłaby Polska i ponure egzystowanie. Ale myślę, że jakbym się wciągnęła w ten "wir" nie byłoby łatwo wrócić. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Poznanie tylu różnorodnych miejsc, stylów życia spowodowałoby, że Polska jawiłaby mi się jako zapyziały ląd.

    Mam nadzieję, że moja droga nigdy nie będzie miała końca niezależnie czy gap year się skończy czy nie. Bo życie jest piękne, prawda ? :)

    OdpowiedzUsuń
  87. Pojechałabym w trasę koncertową z Chrisem Martinem i zespołem, no bo przecież by mnie wzięli, czemu by mieli nie wziąć ...

    OdpowiedzUsuń
  88. Ja wzięłabym kompana podróży i wyruszyła na wschód, zaczynając od Ukrainy - zobaczyłabym Krym, żeby poczuć atmosferę Sonetów Krymskich, potem wsiadłąbym w kolej transsyberyjską, żeby dotrzeć do Mongolii, wyciszyć się na stepach i obcować z naturą tam, gdzie ma ona największą władzę nad człowiekiem. Następnie chciałabym przejść choć kawałek Wielkiego Muru Chińskiego, najlepiej mało uczęszczany przez turystów (podśpiewując piosenki z Mulan). Jak już jesteśmy w Azji to odwiedziłabym jeszcze Tybet (Tybetański Region Autonomiczny), żeby na żywo zobaczyć mnichów w pomarańczowych szatach, a potem wyruszyłabym do Indii, kupiłabym kolorowe sari, uczyła się tańczyć tradycyjnych tańców i próbowała jak najwięcej potraw popijając czajem. Następnie udałabym się do Indonezji, a później do Nowej Zelandii. Stamtąd poleciałabym do Kalifornii, bo nie ma lepszego miejsca na naukę sufrowania :) Gdybym miała więcej czasu to kupiłabym vana (najlepiej takiego http://weheartit.com/entry/40146179/via/ammayinwonderland#) i objechała Stany (głównie parki narodowe), zmierzając do Kanady, by z tamtąd dotrzeć na Alaskę. Potem poleciałabym na Islandię, gdzie zakończyłabym podróż (czyt. osiedliłabym się tam w niedużym domku na odludziu, zaczęłabym hodować kozy i pisać).
    Małgorzata B.

    OdpowiedzUsuń
  89. Nie muszę zastanawiać się, co bym zrobiła gdybym miała "gap year" bo... jestem w środku takiego! Od gimnazjum interesowałam się Japonią ale w końcu wzięłam się w sobie że "jak nie teraz to nigdy" i podjęłam dość ryzykowną decyzję o przełożeniu studiów na za rok. Od ponad roku uczę się Japońskiego oraz oszczędzam pieniądze na bilet. Od trzech lat co wakacje przyjeżdża do mnie znajomy spod Tokyo (poznaliśmy się przez znajomego z Internetu który spytał mnie, czy nie pomogłabym jego koledze na wakacjach w Europie) a w zamian ja mogę pojechać do niego na cały miesiąc. Chciałabym w tym czasie poszukać jakiejś okazji do dorobienia sobie pieniędzy (umiem płynnie angielskim, japoński kontaktowo i mam dużo doświadczenia pracy z młodszymi więc myślałam o czyms w tym kierunku) i choć te realistyczne plany zakładają miesiąc to liczę, że będę mogła zostać całe 3 miesiące jakie jako Polka mogę spędzić w Japonii bez żadnej wizy. Wstępnie planowałam wyjazd już pod koniec tego roku ale miałam problemy z pracą i musiałam przełożyć do odwołania ale to nic - może za to uda się zostać przez kwiecień i zobaczyć Sakurę? No bo kiedy spełniać marzenia jak nie teraz?
    Czytam bloga od ponad pół roku ale dopiero teraz odważyłam się wypowiedzieć więc dodatkowo pozdrawiam : ) - Karina K. (strowberry.co@gmail.com)

    OdpowiedzUsuń
  90. Mój GapYear rozpoczęłabym od Nowej Zelandii, gdyż w moim wyobrażeniu ten Kraj jest najpiękniejszy na świecie. Inspirując się filmem „Into the Wild” podobnie jak Christopher McCandless na Alasce spróbowałabym przeżyć w Nowej Zelandii pewien okres czasu w samotności, tam gdzie nie mogłabym przyjąć pomocy od nikogo, a jedynym sprzymierzeńcem lub śmiertelnym wrogiem byłaby natura. Chwilowe oderwanie się od bycia zależnym od pieniędzy, rodziców, ogólnie cywilizacji nauczyłoby mnie doceniać to co mam w tej chwili. Byłoby to swego rodzaju katharsis, podczas którego poświeciłabym się jodze i analizie dotychczasowego życia, które niby zorganizowane a tak naprawdę bez celu. Resztę roku przeznaczyłabym na pomoc dzieciom z krajów afrykańskich lub biednych krajów Oceanii. Mogłabym uczyć ich j. angielskiego lub pomagać w codziennych trudnościach. Do którego kraju trafiłabym? Teraz nie umiem opowiedzieć na to pytanie, gdyż każdy plan na GapYear nie powinien być zaplanowany w 100%. Spontaniczność w podróżowaniu jest „prawie” najważniejsza.

    Kinga K.

    OdpowiedzUsuń
  91. Odpowiedź jest bardzo prosta. Zrobiłabym wszystko, żeby przeżyć jak najwięcej.
    Zwiedzić wszystkie stolice świata; spać pół dnia; ugotować coś pysznego, ale zbyt pracochłonnego(teraz); jechać pół dnia pociągiem, z trzema przesiadkami, żeby zobaczyć koncert ukochanego zespołu; przeczytać bardzo długą, trudną książkę; zobaczyć obrady Parlamentu Europejskiego; skoczyć na bungee; zobaczyć 7 cudów świata; tańczyć w deszczu; jeździć wielbłądem na pustyni; znaleźć jak najwięcej uroczych, małych kawiarenek; spać pod gołym niebem; obejrzeć spektakl w Globe Theatre; wykąpać się w oceanie; zbierać grzyby; przejść się w okropnie wysokich szpilkach i kawą ze Starbucksa w ręku po Fifth Avenue; zobaczyć norweskie fiordy; jeździć stopem; działać jako wolontariusz w krajach trzeciego świata; jeździć starą Vespą po ciasnych włoskich uliczkach; zobaczyć Wielki Kanion.
    Być maksymalnie szczęśliwym.

    Dominika H.

    OdpowiedzUsuń
  92. Rok przerwy? Właśnie to robię! I choć nie skupiam się tylko na sobie, bo jestem wolontariuszką, to przeżywam przepiękną przygodę! W maju skończyłam jedną z najlepszych średnich szkół w Polsce, która dała mi niezły wycisk psychiczny. Znajomi i krewni wróżyli mi świetną karierę - bo ambitna, zdolna, wytrzymała. Mnóstwo rówieśników ze szkoły rozpoczęło studia na prawie inni na medycynie. A ja? Uciekłam. Dość wyścigu, dość mówienia "muszę" w zamian za "chcę". Wybrałam Armenię, daleko od Europy, tak inną od Polski. Czasami nie mam ciepłej wody, do pracy jeżdżę rozklekotaną marszrutką upchana jak ten kiszony ogórek w słoju i porzuciłam jedzenie słodyczy, bo są tu cholernie drogie. Codziennie za to mam świeże brzoskwinie i granaty, których nigdy nie jadłam w Polsce, poza tym, przynajmniej raz w tygodniu jestem zapraszana na rodzinny obiad, bo ludzie są tu tak gościnni! Mam nareszcie czas, by uczyć się francuskiego, rosyjskiego, mapy świata i rozwiązywać sudoku na ławce w parku. Nie męczę się już z alkanami, alkinami,funkcją kwadratową, ciągami i innymi nieinteresującymi mnie rzeczami. Rozpoczęłam przygodę z autostopem i powoli się uzależniam. Armenia już prawie objechana, jeszcze Gruzja (do tej pory byłam tylko w Tbilisi), Turcja i kawałek Iranu. Mam czas. Już nie patrzę jak szalona na zegarek i nie zarywam nocy, ślęcząc nad książką. Cera od razu mi wypiękniała, włosy nabrały blasku,a mózg chłonie trudny armeński język jak szalony. :) A co najważniejsze, czuję się potrzebna, bo codziennie w pracy czekają na mnie niepełnosprawne dzieci, z którymi mogę się dzielić moimi pasjami i które pomagają mi się umocnić w przekonaniu, że chcę być nauczycielką. Rok tylko dla siebie, dla rozwoju swojej prawdziwej osobowości. A gdy przyjdzie podjąć studia... będę o rok starszą, mądrzejszą i ciekawszą osobą, niż gdybym zaczęła od razu po maturze. A wybór kierunku będzie świadomy i trafny... Przynajmniej taką mam nadzieję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym to ja miała dokonać wyboru, który wpis wygra to byłby to właśnie Twój.

      Usuń
    2. aż ciarki przeszły, gratuluje odwagi w spełnianiu marzeń :)

      Usuń
    3. շնորհակալություն (sznorakalucjun) - to znaczy DZIĘKUJE! :)
      A jeśli macie ochotę być częścią ciągu dalszego mojej armeńskiej przygody, to zapraszam Was do wzięcia udziału w akcji "Pocztówkowa mapa świata" -> http://podrozowanieniekontrolowane.blogspot.com/2012/10/pocztowkowa-mapa-swiata.html

      Bardzo na Was liczymy! :)

      Usuń
  93. Gap year wykorzystałabym na poszukiwanie mądrości, które odnajduje w poznawanych kulturach. Poznając nowe miejsca i ludzi, poznaję również siebie. Im większe dystanse pokonuje, tym większego dystansu nabieram do tego co mnie otacza.
    Przede wszystkim chciałabym się nauczyć podążać własną ścieżką- nie tą która wypada, lub tą którą inni chcą. Chciałabym zacząć spontanicznie spełniać dawne marzenia, i zarazem szukać tych nowych. Co takiego dokładnie bym zrobiła? Surfowanie w Australii, przemierzanie dżungli Amazońskiej, bujanie się na hamaku na prowincji w południowej Francji. Nie ważne gdzie, ale jak. Po mojemu, zgodnie z intuicją i pragnieniami, które wygłuszam na co dzień. Cel jest prosty, gap year = better year.

    Natalia S.

    OdpowiedzUsuń
  94. Podróż do Włoch po maturze jest już zaplanowana-wakacje spędzone w cudownym, śródziemnomorskim klimacie a w październiku grzeczny powrót na studia. Gorzej (albo lepiej)jak mi się spodoba i nie będę chciała wrócić. Spędzę rok jak bohaterowie książek, czyli żyjąc tak jak ktoś wymyślił. Tylko tym razem tym 'kimś' będę ja i sama pokieruję się tam gdzie tylko chcę. Lista jest długa i czasem obawiam się, że jeden rok mi nie wystarczy. No to może Gap Year przez całe życie?:)

    Kalina C.

    OdpowiedzUsuń
  95. Jeśli zakładać, że znajduję się w takiej sytuacji jakiej jestem, to wyjechałabym zaraz gdzieś zagranicę (na przykład do Niemiec), gdzie poziom medycyny jest sporo wyższy niż w Polsce, może lekarze nie poddają się, kiedy w jednej serii badań im nie wyjdzie diagnoza i nie bagatelizują problemu, z którego potem wynika coś gorszego. Dobrze też, jakby był tam dostęp do różnych zdrowych, smacznych i etycznych produktów.

    Jeśli z kolei można pomarzyć, że jest się zdrowym, to plany wyglądałyby inaczej. Przede wszystkim nie miałabym na celu uciekanie jak najdalej. Najpierw wyprowadziłabym się z domu, ale tylko aby nie czuć takiego obciążenia odpowiedzialnością i dyskomfortu wśród dajmy na to bałaganu czy hałasu innych. Potem bym się rozwijała, czyli trochę robiła to co teraz – chodziła na różne zajęcia, kursy, spotykała wartościowych ludzi, modliła się, uprawiała sport. To wszystko chciałabym umieścić na tle tego, że każdy dzień możliwie jak najbardziej różnił się od poprzedniego (z tym, że nie chciałabym się z niczym śpieszyć, tylko zrobić tyle ile zdążę). Oczywiście, że podróże są pewnym sposobem realizacji tego, ale warto też zdążyć spróbować wszystkich ciekawych potraw, aktywności dostępnych na miejscu. Tyle teoretycznie, a jeśli chodzi o przykłady to długo mogłabym się rozpisywać: rano bieg po Central Parku albo kąpiel w Morzu Śródziemnym przy wschodzie słońca, potem cukiniowo - czekoladowy muffin i aromatyczna kawa z dobrze spienionym mlekiem sojowym, później kurs hiszpańskiego albo zajęcia z anatomii człowieka, lunch z przyjaciółmi (każdy przynosi coś ciekawego!), zajęcia plastyczne albo projektowanie lub szycie ubrań, egzotyczne owoce i inne przekąski, po południu organizowanie zabaw dla dzieci, wyjście do muzeum (Prado czy Luwr), na kolację pyszna zapiekanka, wieczorem samba ze znajomymi z São Paulo albo harcerskie śpiewanki przy ognisku, wystarczająco dużo snu. Jakby przy tym otaczały mnie budynki piękne jak w Sewilli, zapach powietrza jak na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a jednocześnie wszystko miało w sobie świeży charakter, było dla mnie czymś jednocześnie nowym jak i odrobinę oswojonym, to jedyne, co pozostałoby mi do życzenia sobie to żebym się wówczas nie przejmowała, że to wszystko się skończy. Wyszło mało konkretnie, ale planowałabym stosunkowo spontanicznie.

    PS. Nie byłabym szczera, jakbym nie przyznała, że są takie momenty, że jakbym wiedziała, że nie poniosę żadnych konsekwencji zwyczajnie strzeliłabym sobie w łeb. Jednak mimo wszystko mam powody, by utwierdzać się w przekonaniu, że życie jest warte przeżywania. ;)

    OdpowiedzUsuń
  96. włożyłabym baletki, rzuciła wszystko co znam, co mnie męczy, nudzi, zniewala. Kupiłabym bilet do Australii i tańczyłabym w balecie, niezależnie od tego, co kto mówi i myśli. Chciałabym zobaczyć wombata, eukaliptusa, poznać kogoś, kogo mieszkanie w Australii nudzi. Jeździłabym moim miejskim rowerem po Hobart, spałabym na rowerze, napisałabym książkę, zrobiła szpagat. Po roku wróciłabym, wcale nie odmieniona, tylko...gdyby rodzice zapytaliby mnie z właściwym dla nich utylitaryzmem, co robiłam, odpowiedziałabym z pewnym uśmiechem, że tylko to, co chciałam, bez zupełnego celu i przyczyny

    kinga weronika s

    OdpowiedzUsuń
  97. Często wyobrażam sobie, że wstaję w trakcie wykładu, wychodzę z sali i po prostu idę przed siebie - niczego nie zabieram, nie dbam o terminy, rachunki..
    Po drodze kupuję kapelusz, który wkładam na głowę, plecak, do którego przypinam muszlę jakubową, zbiorniczek na wodę, credencial i laskę, którą odtąd będę dzierżyła w dłoni.

    I idę. Droga nazywa się Camino de Santiago (Droga św. Jakuba). Szlak który wybrałam, Via Regia, prowadzi przez Wrocław, Drezno, Lipsk, Frankfurt nad Menem, Kolonię, Akwizgran, Brukselę, Paryż, Orlean, Bordeaux, Pampelunę, Burgos i Santiago de Compostela, ale ja zamierzam dotrzeć kilkadziesiąt kilometrów dalej, nad wybrzeże Oceanu Atlantyckiego, do miejscowości Fisterra.

    Nie, nie jestem osobą wierzącą i nie będzie to pielgrzymka chrześcijańska. Będzie to „oderwanie się od obecnego życia i skupienie wyłącznie na sobie”. Bez tych wszystkich rzeczy, które miały nam ułatwiać życie, a tymczasem staliśmy się ich niewolnikami, bez problemów i obowiązków.
    Tylko czas i przestrzeń.

    P.S. Zamierzam spełnić to marzenie, a tymczasem cieszę się, że to wszystko jeszcze przede mną!

    OdpowiedzUsuń
  98. Gdybym miała czas dla SIEBIE to w końcu znalazłabym czas by leżeć w trawie i oglądać chmury godzinami.

    Mm.

    OdpowiedzUsuń
  99. Mo czas należy do mnie i do mojej rodziny. Nie wyobrażam sobie i nie chcę poświęcać swojego czasu tylko sobie. Co bym zrobiła ? oderwałabym siebie i mojego męża i nastoletnie dziecko, sprzedalibyśmy mieszkanie, samochód i wyruszylibysmy w podróż.
    Pierwszy przystanek- marzenie moje czyli Polinezja Francuska :), kolejny przystanek marzenie męża - Aruba i trzecie przystanek marzenie córki - Londyn.
    Jedyną konsekwencją tego oderwania byłoby zamieszkanie w jakimś raju wcześniej odwiedzonym :) Nie byłby to z pewnością Londyn -ze wględu na pogodę ale jakies ciepłe wyspy z rafą koralową i palemka w drinku :)
    Podróże to jest to na co z chęcią poświęclibyśmy nie tylko rok zycia ale całe życie :)
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  100. Przeznaczyłabym ten czas na życie w pełni. Zarówno pod przykryciem rozżarzonego słońca, jak i zastygłego w dostojności księżyca. Nie mieszkałabym w przeszłości bądź przyszłości, a jedynie w chwili obecnej, w trwających właśnie pięciu minutach. Podobno oprócz nich nie ma nic, jest tylko te trzysta sekund - reszta to wyłącznie iluzja. Nie napiszę, że rok ten byłby podróżą w głąb mnie samej, gdyż uważam, że każdy moment mojej egzystencji właśnie tym jest - nieustannym posuwaniem się do przodu, pewnego rodzaju ucieczką wprzód. Zatem spakowałabym do plecaka raptem kilka najbardziej potrzebnych oraz niezbędnych rzeczy (wliczając w to ubranie, coś do spania oraz jedzenie i picie) i wyruszyłabym w drogę. Autostopem. Za nic mając niebezpieczeństwo i ryzyko, jednocześnie jednak będąc dostatecznie ostrożną i uważną. Być może co jakiś czas napotykałabym się na ludzi, którzy wyrażaliby entuzjazm w byciu kompanami mojej podróży i także przystawaliby ze mną na skrajach zajazdów z kciukiem uniesionym w górę. Nie bałabym się ludzi, lgnęłabym do nich i szczerze pragnęła wysłuchać opowieści każdego z osobna. Wbrew pozorom jestem przecież zdania, iż jest w nich więcej, rozpływającej się ciepło i kojąco, dobroci niż okrutnego oraz zawistnego zła. Tak więc w ten sposób przemierzałabym Europę oraz pozostałe krańce półkuli, nie planując zupełnie niczego i dając się tym samym zaskakiwać najrozmaitszym zbiegom okoliczności. Jednego poranka zrywałabym soczyste kiście winogron w jasnym blasku którejś z toskańskich winnic, innego - gubiłabym się w labiryntach szwajcarskich uliczek. Smakowałabym meksykańskiego guacamole i peruwiańskiego picarones. Sunęłabym boso po kostkach brukowych Luizjany w czasie siarczystego deszczu. Gawędziłabym do rana z mężczyzną, o którym nie wiem niczego, oprócz tego, że świetnie mi się z nim rozmawia. Leżąc na równinach któregoś z indiańskich rezerwatów Montany - zwanej krainą lśniących gór - płakałabym z zachwytu nad magicznym rozlewiskiem gwiazd iskrzących zabójczo pięknie na tle ciemnogranatowego nieba. Nie omieszkałabym również zawitać do Islandii, a dokładniej jej stolicy - Reykjavíku. Rozłożyłabym swój namiot na podwórku jakiegoś domostwa, tuż obok rwącej i zimnej rzeki. Godzinami spacerowałabym po wysuniętych na północ zatokach państwa, podziwiając bajeczne krajobrazy; koniecznie udałabym się też na koncert, najlepiej nieznanego mi zespołu. Kolejnym punktem byłaby Irlandia. Pewnego wieczoru wybrałabym się do któregoś z okolicznych pubów i - pijąc tamtejsze specjały wysokoprocentowe - tańczyłabym oraz śpiewałabym przez całą długą noc! Uczyłabym się każdego dnia, że mniej znaczy więcej. Spełniłabym również swoje marzenie odwiedzenia Teksasu. Dałabym się pochłonąć jego kulturze i klimatowi. Kąpałabym się nago w jego szmaragdowych wodach. Następnie pojechałabym do San Francisco i zostałabym oślepiona złocistym światłem późnego popołudnia. Chłonęłabym każde spojrzenie, każdą zasłyszaną piosenkę i obraz. Byłabym jak gąbka, która pozwala wsiąkać w siebie zasłyszanym kwestiom w filmie bądź ujrzanym drobiazgom, takim jak fioletowy zachód ognistej kuli czy dostrzeżony w dolinie kanionu dywan usłany koronami drzew iglastych, w barwie, którą zwą kolorem malachitowym lub - potoczniej mówiąc - zielenią butelkową. Byłabym tym wszystkim. Byłabym zlepkiem napotkanych po drodze wielobarwnych postaci: panem sprzedającym stare fotografie, szalonym włóczęgą opętanym radością życia, dziewczynką wyciskającą sok z pomarańczy, starcem siedzącym spokojnie na ławce, dziewczyną za barem sprzedającą najlepszy na świecie koktajl truskawkowy, muzykiem grającym jazz i blues-a w jednym z tych smętnych barów za rogiem, niedzielną striptizerką o ustach nasyconych amarantem, bileterem kina w Arizonie, stale uśmiechniętym naganiaczem w Bombaju, kobietą, która rzeźbi w mydle...


    Marta S.

    OdpowiedzUsuń
  101. Ogoliłabym łeb na łyso, obwiązała bandażem klatę i wstąpiła do Klasztoru Shaolin.

    Sake :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy próbują się prześcigać pisząc długie ,nic niewnoszące teksty a tu proszę - wystarczyło jedno zdanie a efekt sto razy lepszy! :)

      Usuń
  102. Rok przerwy to długi a zarazem bardzo krótki okres.
    Myślę, że każdy rok, każdy miesiąc, każdy dzień, każda minuta naszego życia jest dla nas i, decydując o jej wykorzystaniu, decydujemy o naszym szczęściu. Życie jest zbyt krótkie, aby marnować czas. Codziennie staram się być szczęśliwsza. Rok przerwy byłby pod tym względem taki sam. Spełnianie marzeń.
    Ale… porzucając szkołę – miałabym więcej czasu na rozgryzienie kluczu do totolotka. Myślę, że tydzień zajęłoby mi rozpracowanie systemu, wówczas wygrałabym milion złotych, a wtedy moje życiowe plany troszkę by uległy zmianie (albo po prostu przyspieszeniu). Gdy już nie ograniczyłyby mnie sprawy finansowe - zabrałabym wszystkich fanów Twojego („Ulowego”) bloga, oczywiście Ciebie i może jeszcze jednocześnie (tak dla śmiechu) Wojciechowską, Cejrowskiego, Pawlikowską, Kraśko, Tomalika(i jeszcze parę jednostek, zawsze interesowało mnie jakby wyglądała ich wspólna wyprawa :D) w cudowną podróży. Chciałabym z Weronika Sz. uczyć się chińskiego w Chinach, z Jakubem L. zaangażować się w wolontariat w Afryce, z Agatą Ziętarską sprawdzić czy Paryż rzeczywiście jest taki super, z Aśka W. polecieć do Indii, odciąć się od cywilizacji na skraju Polski i Czech z Justyna T., z Patrycją S. ratować żółwie morskie na Hawajach, szukać bratnich dusz w Kalifornii z M.M., być świadkiem na szalonym ślubie Weroniki W. w Las Vegas, wprosić się na żaglówkę Ksenii L. i opłynąć dookoła przylądka Horn, z Kingą Weronika S. tańczyć balet w Australii. Tak. Australia. Tam bym na koniec wylądowała. Bo to mój własny koniec świata. I tam odnalazłabym siebie.

    Natalia P.

    OdpowiedzUsuń
  103. Z pewnością na początku odwiedziłabym Anglię, zwiedziła Londyn (co jest moim największym marzeniem od 2 lat), zahaczyła o Leeds, gdzie odwiedziłabym chłopca, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia i nie dane jest mi się z nim więcej widzieć. Co więcej? Pojechałabym do Włoch, żeby spróbować wszystkich możliwych makaronów pizz i lodów oraz... na wieś do moich dziadków, żeby spokojnie wieść życie, zbierać grzyby, pokonywać kolejne kilometry na rowerze, poznawać tajniki kuchni babci i czytać książki wylegując się na łące z rudym kotem.

    Asia O

    OdpowiedzUsuń
  104. Gdybyś mogła zrobić sobie rok przerwy, oderwać się od obecnego życia, skupiając się wyłącznie na sobie i nie przejmując się konsekwencjami jakie czekałyby na ciebie po powrocie, na co przeznaczyłabyś ten czas?

    Wpatruję się w to pytanie i jestem przerażona. Miałam gap year, niekoniecznie z mojej winy, nie dostałam się na ukochane prawo, rok później wylądowałam na romanistyce, którą jak się okazało, naprawdę chciałam studiować, tylko nie tam gdzie chciałam, ale mniejsza z tym. Przez ten wolny rok pracowałam na cały etat plus stałam się uczyć. Oczywiście praca przynosiła plusy - pieniądze i trochę satysfakcji, bo radziłam sobie całkiem nieźle, wiadomo z nauki nic nie wyszło, czasami coś otwierałam, ale matury nie poprawiłam, napisałam dokładnie na tyle samo procent ile rok wcześniej, co za ironia. Jestem tam gdzie jestem, marzyłam o Krakowie, nieważne ile osób mówi, że miasto jest cholernie przereklamowane. Wiem, że teraz właściwie to nie odpowiadam na pytanie, ale gdybym jeszcze raz mogła zrobić sobie gap year, na pewno zrobiłabym wszystko INACZEJ. Postarałabym się bardziej, nie mówię koniecznie o nauce, wyjechałabym, poduczyła się języka np w Szkocji...co ja pieprzę, z jednej strony jestem niepoprawną marzycielką a z drugiej aż za poprawną realistką. Pewnie postąpiłabym dokładnie tak samo, ale żyję nadzieją, że za kilka lat się zmienię, przestanę zamartwiać się o głupoty, przestanę zamartwiać się w ogóle i będę potrafiła rzucić wszystko i spełniać swoje marzenia.

    Może to nie jest odpowiedź na pytanie, ale chyba czułam wewnętrzną potrzebę ;)



    Kasia Ha

    OdpowiedzUsuń
  105. Korzyści z pisania bloga

    Zapraszam Wszystkich na konkurs do mnie. Ulę przede wszystkim, jako, że bloga prowadzi od dawna, więcej wie :)

    http://fotograsia.blogspot.com/2012/10/korzysci-z-pisania-bloga.html

    OdpowiedzUsuń
  106. Niby to jest po prostu pytanie konkursowe, ale dla mnie to w tym momencie pytanie zycia, bo niedlugo bede musiala na nie odpowiedziec i zaczac ukladac sobie zycie po studiach. ;) Temat gap year bardzo mnie interesuje, wiec z niecierpliwoscia czekam na tego posta.
    Pozdrawiam (z Francji!) :)
    Olcha

    OdpowiedzUsuń
  107. Zdecydowanie przeczytam ta książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  108. sama jestem teraz w trakcie gap year i wydawało mi się, że świetnie wykorzystuję ten czas, ale po przeczytaniu ostatniej wypowiedzi trochę zwątpiłam ;).

    Ula, planuję studia w UK, powiedz proszę kogo poprosiłaś o wypełnienie referencji?

    Kaśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojego host tatę. Najlepiej jeśli poprosisz jakiegoś nauczyciela czy pracodawcę.

      Usuń
  109. Czy według Ciebie jest w Polsce szkoła, która oferuje mniej więcej taki sam poziom i zakres nauczania, co college w Birmingham? Co sądzisz (jeśli w ogóle coś sądzisz) na temat np. WSHiG w Poznaniu albo WSTiH w Gdańsku? Na pewno miliony osób już Ciebie o to pytały i jeśli im odpowiedziałaś, to daj tylko znać, kiedy to mniej więcej było - przeszukam archiwum ;).

    OdpowiedzUsuń