25 wrz 2011

Moving. Again.

Dzień przeprowadzki do Anglii.
Jadę niedługo do Poznania, wsiadam w samolot do Londynu, a później autobus do Birmingham.
Nie czuję żadnego stresu w związku z wyjazdem, nie powiem też, żeby w ogóle chciało mi się jechać.
To już nie podróż pełna przyjemności, zapowiada się ciężka praca i nieuchronna bieda;).
Po raz enty musiałam spakować życie w jedną walizkę, co momentami irytuje, bo w takich chwilach wychodzi, że gromadzenie nowych rzeczy, zwłaszcza ubrań, nie ma w moim przypadku sensu. Część z nich zostaje w domu, a zanim będę miała okazję ponownie je ubrać, to pewnie przestaną mi się już podobać.
Człowiek powinien mieć tyle rzeczy, żeby móc spakować je w kilka kartonów i mimo że raczej dobrze idzie mi trzymanie się z dala od "pierdół", to jednak 20kg w walizce szybko się zapełnia.

Zdjęcia sprzed kilku dni, popołudnia spędzonego na działce u Tomka, gdzie miałam okazję poznać Magdę, koleżankę Tomasza, która przy okazji jest czytelniczką mojego bloga. Upiekłam focaccie, Magda zrobiła sałatkę, Tomek przyniósł wino i było miło.











Tak jak zazwyczaj krytykuję swój wygląd, to muszę powiedzieć, że po ponad dwóch latach po raz pierwszy podobam się sobie na tylu zdjęciach z jednego dnia. Myślałam, że moje urodziwe lata minęły bezpowrotnie, a tu pojawia się jeszcze nadzieja...;)

20 wrz 2011

Adopt the pace of nature, her secret is patience.

Pierwsze zdjęcia z Polski po dwóch latach!
Dzień po powrocie ze Stanów pojechaliśmy z rodzicami na wieś, do domu, który zimą mój tata odziedziczył w spadku po zmarłym wujku. Tata będąc dzieckiem spędzał w Gębicach każde wakacje. Pomagał babci i wujkowi, więc wiąże z tym miejscem dużo pozytywnych wspomnienień.
Ja też bywałam tam wiele razy, ale tak naprawdę po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć dom od środka. Wujek był kawalerem, a brak kobiecej ręki w jego otoczeniu dało się zauważyć.
Wodę czerpał głównie ze studni, a żeby ją podgrzać, musiał rozpalić w piecu i ugotować w garnku. Z elektrycznością w domu też było słabo, z sufitu zwisały ledwo palące się żarówki, a nagrzanie wnętrza wymagało napalenia w piecu, z którego jak później się okazało, przede wszystkim się dymiło.
Wujek żył praktycznie w XIX wieku i było mu z tym dobrze. Zawsze zadowolony, z wielką miłością do zwierząt, przyrody i głową pełną planów. Chociaż miał niewiele, niczego mu nie brakowało.

Rodzice starają się teraz jeździć do Gębic średnio co tydzień, a w międzyczasie gospodarstwa dogląda sąsiad. Wujek pozostawił po sobie niemały zwierzyniec, kaczki, kury, gęsi, indyka, koty i psa. Wiosną na świat przyszło kolejne ptactwo, a kotka się okociła i mamy teraz trzy bardzo podobnie wyglądające koty.
Doprowadzenie wszystkiego do porządku, odnowienie wnętrza domu wymaga dużo pracy i środków finansowych, ale patrząc na zaradność i pracowitość moich rodziców, wiem, że to miejsce będzie wyglądało coraz lepiej. I może pewnego dnia mama wreszcie spełni swoje marzenie o posiadaniu kozy, a ja będę cieszyć się domowym kozim serem;).







W ekipie jest również indyczka z adoptowanym dzieckiem, ponieważ z jajka ktore wysiadywała wykluło się kurczątko:).


W tym pokoju w dzieciństwie spał mój tata.

Na strychu.














Razem z tatą i psem poszliśmy na spacer nad okoliczne stawy.



Niestety ilość komarów zmusiła nas do szybkiego powrotu do domu.


Mama w ogrodzie.




Od miesiąca nie miałam z Wami kontaktu, więc dzisiaj post z możliwością komentowania;).

17 wrz 2011

Unicorn bicycle.

Miałam wybrać się w tym tygodniu do Warszawy, ale odechciało mi się i zamiast stolicy wybrałam mniej odległy Poznań. Nie zwiedzałam za wiele, wyjazd opierał się na odwiedzinach, chociaż razem z Wojtkiem pospacerowaliśmy trochę po centrum, przeszliśmy się po Starym Browarze, a w parku przy Teatrze Wielkim zrobiliśmy sobie kanapki z bagietki, sera pleśniowego, szynki parmeńskiej, szpinaku i graliśmy w Scrabble;).
Poza Pentaxem nie miałam ze sobą aparatu, więc dodaję kilka zaległych zdjęć z Holgi.



Najfajniejszy rower ever.

Sesja zdjęciowa w niewielkim ogrodzie na Lower East Side.

East Village.

Fifth Ave.

Pewnego dnia na stacji metra zaskoczył mnie widok faceta z wężem na szyi, ale później przypomniało mi się, że nad ziemią odbywała się wtedy parada Portorykańczyków.

Brooklyn Flea Market.


A jeszcze poniżej lista paru polskich blogów, które według mnie zasługują na większą liczbę czytelników:

Podróże/UK/fotografia:  http://jarofcherryjam.blogspot.com/

Książki: http://tolowe.blogspot.com/

Moda/fotografia: http://dagmarre.blogspot.com/

Podróże/życie codzienne/fotografia http://anothermanstenderloin.blogspot.com/

15 wrz 2011

South Williamsburg.

Williamsburg dzieli się na dwie wyraźne części, północną i południową.
Tą pierwsza zamieszkują hipstersi, a drugą ortodoksyjni Żydzi.
Niekoniecznie lubią się nawzajem, chociaż łączy ich niechęć do tymczasowych trendów i przywiązanie do swoich modeli życia.
Żydzi narzekają na rosnące czynsze spowodowane obecnością sąsiadów-artystów, zakłócających spokój rowerzystów i nawet kilka lat temu obie strony pokłóciły się o ściężkę rowerową, która ostatecznie została przeniesiona z centrum żydowskiej dzielnicy na bardziej neutralną ulicę.

Klimat tego miejsca jest fantastyczny, w ciągu kilkunastu minutowego spaceru można przenieść się z XXI do XIX wieku. Chociaż jest to wciąż Nowy Jork, człowiek przestaje czuć się jak u siebie, a nawet zaczyna ogarniać go poczucie, że nie jest tam mile widziany. Spłoszone lub przygladają sie w dziwny sposób dzieci, mijani mężczyźni odwracający wzrok, a czasem nawet zamykający oczy, byleby tylko nie patrzeć na nieskromnie ubraną kobietę. Nawet kraty w oknach, nie tylko na parterze, ale całej wysokości budynku nie są częstym obrazem w NY.
Jest tam tyle do uchwycenia, a jednak ciężko wyciągnąć aparat i pozbyć się nieśmiałości. Fakt, że byłyśmy razem z Kasią, a ona nie zdecydowała się fotografować, nie dodawał mi odwagi, ale przecież nie mogłam wrócić bez żadnych zdjęć.
W październiku pojawił się na blogu post z innej żydowskiej dzielnicy, Borough Park.