Williamsburg dzieli się na dwie wyraźne części, północną i południową.
Tą pierwsza zamieszkują hipstersi, a drugą ortodoksyjni Żydzi.
Niekoniecznie lubią się nawzajem, chociaż łączy ich niechęć do tymczasowych trendów i przywiązanie do swoich modeli życia.
Żydzi narzekają na rosnące czynsze spowodowane obecnością sąsiadów-artystów, zakłócających spokój rowerzystów i nawet kilka lat temu obie strony pokłóciły się o ściężkę rowerową, która ostatecznie została przeniesiona z centrum żydowskiej dzielnicy na bardziej neutralną ulicę.
Klimat tego miejsca jest fantastyczny, w ciągu kilkunastu minutowego spaceru można przenieść się z XXI do XIX wieku. Chociaż jest to wciąż Nowy Jork, człowiek przestaje czuć się jak u siebie, a nawet zaczyna ogarniać go poczucie, że nie jest tam mile widziany. Spłoszone lub przygladają sie w dziwny sposób dzieci, mijani mężczyźni odwracający wzrok, a czasem nawet zamykający oczy, byleby tylko nie patrzeć na nieskromnie ubraną kobietę. Nawet kraty w oknach, nie tylko na parterze, ale całej wysokości budynku nie są częstym obrazem w NY.
Jest tam tyle do uchwycenia, a jednak ciężko wyciągnąć aparat i pozbyć się nieśmiałości. Fakt, że byłyśmy razem z Kasią, a ona nie zdecydowała się fotografować, nie dodawał mi odwagi, ale przecież nie mogłam wrócić bez żadnych zdjęć.
W październiku pojawił się na blogu post z innej żydowskiej dzielnicy, Borough Park.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz