30 sty 2012

Tajska zupa Tom Yum Kung.



Składniki:

200g rybich głów, kregosłupów ości itp. do przygotowania wywaru
250g krewetek lub mieszanki owoców morza
8-10 pieczarek pokrojonych plasterki
5 szklanek wody
2 trawy cytrynowe
4 liście limonki (najlepsze są świeże, ale suszone dostaniecie na Allegro)
4 plastry świeżego imbiru
2 czerwone papryczki chili
1,5 łyżki sosu rybnego
1 łyżka pasty tom yum (dostępna na Allegro lub w sklepie Kuchnie Świata)
2 łyżeczki cukru


Przygotowanie:

W garnku z wodą  umieścić kawałki ryby, można dorzucić warzywną kostkę bulionową i gotować przez 20min. Po tym czasie przecedzić zupę, żeby pozbyć się ości.
Trawę cytrynową i papryczkę chili pokroić na dobniutkie kawałki, liście limonki na cienkie paseczki (lub pozostawić w całości) a imbir pokroić w plasterki.
Dodać do bulionu powyższe składniki oraz paste tom yum, sos rybny i cukier. Jeżeli zupa wydaje się zbyt kwaśna, dodać więcej cukru, aż uznamy smak za odpowiedni.
Doprowadzić do wrzenia, a po 5min gotowania dodać pieczarki i owoce morza. Zmniejszyć odrobinę ogień i gotować jeszcze przez 10min.
Podawać można z ryżem, chociaż ja akurat użyłam makaronu ryżowego.

29 sty 2012

Jewish Lower East Side.

Nie mam żadnych nowych zdjęć, więc zajrzałam do archiwum i wygrzebałam foty z analoga.
Wszystkie przedstawione miejsca powiązane są z żydowską przeszłością Nowego Jorku.

Ciężko znaleźć na Manhattanie lokale, które funkcjonowałyby od ponad stu lat. W mieście przechodzącym nieustanne transformacje, regularnie obserwuje się zamknięcia lokali kryjących jakąś historię. Zwariowane ceny czynszów uśmiercają resztki wartościowych miejsc, a jeżeli funkcjonują od ponad wieku, to tylko dlatego, że dawno temu właściciel sklepu zdecydował się na wykupienie budynku na własność.

Yonah Schimmel's Knish Bakery istnieje od 1890 roku. Jak wielu innych Żydów, Yonah Schimmel, rumuński imigrant, rozpoczął swój biznes od wózka na kółkach, na Lower East Side. Z czasem, kiedy interes się rozkręcił, razem z kuzynem wynajęli sklep, a w 1910 zajęli lokal na Houston Street, w którym piekarnia funkcjonuje do dziś.
Knysz (nie mylić z knyszą w postaci bułki z warzywami i sosami) pochodzi z Ukrainy, rozpopularyzowana została przez amerykańskich Żydów na początku XX wieku. Przypomina owalnego pieroga, zrobionego z ciasta drożdżowego lub ziemniaczanego, z nadzieniem mięsnym, szpinakowym, cebulowym czy nawet słodkim, serowym, jakiego sama próbowałam.

Będąc w środku ciężko uwierzyć, że piekarnia znajduje się na Manhattanie.
Po zdjęciach na ścianie widać, że Woody Allen bywał tu wielokrotnie.
Jeden z budynków na Houston St, zawsze rzucał mi się w oczy. Widać, że jest jednym ze starszych i bardziej zaniedbanym w okolicy.
Katz's Delicatessen chyba nie muszę Wam dokładnie przedstawiać, bo prawdopodobnie pamiętacie to miejsce z któregoś z nowojorskich postów (np. tego czy tego).
Katz's istnieje od 1888 i jest jednym z najpopularniejszych lokali w Nowym Jorku.
W czasie II Wojny Światowej zasłynął z hasła skierowanego do amerykańskich rodziców "Wyślij salami dla swojego syna w armii". Tradycja wysyłania specjalnych paczek dla Amerykańskich żołnierzy przetrwała do dziś.
Rzadko można trafić na takie pustki, jeśli już, to w porannych godzinach.
Woda dla klientów.

Koszerna piekarnia Moishe's w East Village ma prawdziwie wschodnio-europejski klimat, jaki zresztą w przeszłości miała cała dzielnica.
Pumpernikle, chałki, makowce, rugelachy, hamentashen i wiele innych. Moim faworytem były przepyszne ciastka z masą serową i wiśniami/jagodami.
Moishe's funkcjonuje przy 2nd Avenue od prawie 40lat, ale historia firmy sięga dalej, kiedy to ojciec Moishe Perl został piekarzem po ucieczce z obozu koncentracyjnego, do Ameryki.
Kiedy piekarnia rozpoczynała działalność na początku lat 70tych, okolica Ósmej ulicy i Drugiej Alei przypominała slumsy. Bezdomni spali na ulicach, otwarte sklepy można było policzyć na palcach jednej ręki, a miesięczny czynsz za przeciętny sklep nie przekraczał 75$.
Nie da się ukryć, że od tamtego czasu wszystko się zmieniło...

27 sty 2012

Gifts from my readers.

W grudniu ogłosiłam na blogu mały konkurs. Podałam tutaj adres mojego akademika i zachęciłam Was do przysłania mi dowolnej rzeczy, a ja miałam wybrać trzy, które spodobają mi się najbardziej i nagrodzić je kilkoma drobiazgami.
Dostałam od Was ponad 20 przesyłek, część z nich przyszła w okresie świątecznym, inne już po Nowym Roku. Dostałam wiele kartek i listów, które zawierały masę miłych słów i wyrazów sympatii. Czytając to wszystko uśmiechałam się od ucha do ucha:). Byłam również zaskoczona Waszą kreatywnościa i wagą jaką przyłożyliście do opakowań prezentów, niektóre były naprawdę piękne!
Wybierając zwycięzców sugerowałam się tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie/ ile serca włożył ktoś w przygotowanie prezentu/ co znajdowało się w załączonym liście lub kartce itp. Jestem na etapie kontaktowania się ze zwyciężczyniami i to, co otrzymają, będzie zależało od ich wyboru oraz tego, co wybiorą ich poprzedniczki. Ponadto postanowiłam dorzucić do puli nagród dwie niespodzianki, więc nagród będzie w sumie pięć.
Na poniższych zdjęciach nie ma wszystkich kartek/listów/prezentów, bo nie udało mi się wszystkiego sfotografować lub zabrać z Birmingham, ale chciałabym wszystkim podziękować i wynagrodzić wzięcie udziału w konkursie, wysyłając każdemu kartkę. Zielona Góra czy Birmingham nie są wyjątkowo interesującymi lokalizacjami, dlatego zamierzam zachować Wasze adresy i osobom spoza pierwszej piątki wysłać pocztkówki z wiosennej podróży do Azji.
Boję się tylko, że przy moim bałaganiarstwie, do marca zgubię połowę adresów, więc przygotujcie się, że za jakiś czas będę nawoływać uczestników konkursu do ponownego skontaktowania się ze mną;).

Dziękuję raz jeszcze za wszystkie prezenty, sprawiły mi bardzo dużo radości!

Wygrała moja słabość do lomografii... Ula przysłała mi ze Stanów aparat otworkowy, DIY. Mam nadzieję, że uda mi się go złożyć, a kiedy wywołam pierwszy film, to na pewno podzielę się z Wami zdjęciami.
 Paulina zrobiła dla mnie zeszyt na przepisy kulinarne. Niesamowity! Podzielony jest na kilka sekcji, starannie ozdobiony i musiał pochłonąć mnóstwo pracy. Dziękuję!

Magda, opierając się o jedno ze zdjęć na blogu stworzyła mój portret, a obok umieściła mój ulubiony cytat, pochodzący z filmu "The Pursuit of Happyness". Ponadto dołączyła do przesyłki upieczonego przez siebie piernikowego łosia...yum!
 Od Wandy dostałam książkę "Historia smaku. Jak warzywa i przyprawy budowały fortuny, wywoływały wojny i wpędzały ludzi w szaleństwo". Ujęła mnie także swoim pięknym listem.
 Asia przysłała mi płytę Switchfoot "Hello Hurricane". Nie znałam wcześniej tej grupy, ale muzyka jak najbardziej trafiła w mój gust. Spodobała mi się także wiadomość i rysunek Asi i jest ona ostatnią osobą dołączającą do grona zwycięzców.

A teraz zdjęcia innych prezentów. Mam nadzieję, że nikomu nie będzie przykro, że nie znalazł się w pierwszej piątce. Decyzja nie była łatwa, a ja nie chcę, żeby ktokolwiek poczuł się przegranym!;)
Natalia z myślą o mnie wykonała na białym t-shircie nadruk przedstawiający aparat fotograficzny!

Opakowanie prezentu Karoliny było śliczne, a origami, które dla mnie zrobiła zamieszkało na moim biurku.
 Ujął mnie fakt, że znacie moje ulubione słodycze i trzy osoby dołączyły do przesyłki batona Bajecznego ;)).
 
 Mieszkając w San Francisco odwiedzałam czasami piekarnię Miette. Ania postanowiła wysłać mi przez Amazon książkę ze słodkimi przepisami Miette, urocza!
 Od Patrycji dostałam upominek w postaci własnoręcznie ozdobionego pudełeczka, kryjącego żabę "Urszulę w wersji origami- skaczącą po całym świecie" ;).
 Ula zrobiła dla mnie świąteczną loterię i przy okazji nie wiedziała pewnie, że mam słabość do czekolady z Jajka Niespodzianki;). W pudełku znajdowały się różne przedmioty oznaczone numerkami, a na kartce życzenia odpowiadające charakterowi przedmiotów.
 To nie pierwszy prezent jaki dostałam od 'cioci' Kasi. Tym razem przysłała mi książkę "Singapur, czwarta rano", w sam raz przed moją nadchodzą podróżą do Singapuru!

Natalia, kolejna kreatywna osoba zrobiła dla mnie broszkę. Słowa uznania również od mojej mamy;).
 Joanna również zaszalała z opakowaniem, a jej koperta wisi teraz na mojej ścianie i przypomina o adresie akademika. Dzięki Asi po raz pierwszy miałam okazję spróbować białej czekolady michałkowej...uwielbiam Michałki...
Karolina miała świetny pomysł na złożenie mi świątecznych życzeń. Napisała je na kartkach i sfotografowała siebie. Pewnie ciężko rozczytać całość ze zdjęcia, ale pojedyncze literki na każdym ze zdjęć to życzenie "wielu podróży" :).

21 sty 2012

The end of the semester.

Trochę ubolewam z powodu końca pierwszego semestru, bo większość moich najlepszych znajomych w Birmingham to studenci z wymiany, którzy w przyszłym tygodniu wracają do domu...
Żałuję, że od początku nie spotykałam się z tymi samymi osobami, ale tak to już jest, że kiedy wszystko na dobre się rozkręci, to przychodzi koniec. Mam nauczkę na przyszły semestr, nie obijać się, tylko od początku wyjść do ludzi;).
W minioną środę wybraliśmy się większą grupą do drugiego akademika mojej szkoły, gdzie organizowana była impreza- niespodzianka z okazji urodzin jednej z koleżanek.
Jak to fajnie pójść się gdzieś bez aparatu, a mimo wszystko wrócić ze zdjęciami na których jest się samemu!;) Mamy w akademiku dziewczynę, która na 'domowe' imprezy przynosi często swojego Canona 7d z lampą i chociaż ona zrobiła większość z poniższych zdjęć, to i tak nie obyło się bez przejęcia aparatu przez Ulę na część imprezy.

P.S. Weekend spędzam ogólnie na nauce, bo poniedziałek mam egzamin, ale dzisiaj wieczorem idę na koncert M83, na który zaprosiła mnie jedna z czytelniczek bloga mieszkających w Birmingham...Achh dobrze mam z Wami!

P.S.2 Dzięki za wszystkie komentarze pod postem z pytaniem o wybór hiszpańskiego miasta na Erasmusa. Napisaliście tam dużo świetnych argumentów za i przeciw, wiele interesujących faktów i z Waszą pomocą na aplikacji umieściłam...Sewillę ;).


Jednym z prezentów był kalendarz z tak przystojnymi-paskudnymi facetai, na którym złożyliśmy podpisy;).

Oliver, Vivi z Francji, małego Jaia już pewnie kojarzycie, za nim Daumantas, a z prawej Mindaugas vel Dziwak.

Lina miała wracać za tydzień do domu, ale przedwczoraj złamała nogę, jest w szpitalu i niewiadomo czy nie będzie musiała zostać w Birmingham dłużej...

Filip z Portugalii, kolejna bardzo fajna Kasia w moim życiu, Rasmus z Danii i Marketa z Czech.

Vivi i Agata.

Rasmus to ciekawa postać, jest w moim wieku, a od kilku lat pasjonuje się winami. Razem z kolegami prowadzi na ten temat zresztą bloga. Z przyjemnością słucha się jak o nich opowiada, a na butelki win wydaje chyba więcej niż na cokolwiek innego.
Na zdjęciu rozmawiam z Paulem, Francuzem z mojej grupy na studiach.


Marysia, Kasia, Ewelina...będzie mi ich tutaj brakowało...
 

19 sty 2012

Last hours of voting.

Update z godz. 12:
Właśnie zakończyło się głosowanie w konkursie Blog Roku i dzięki Wam znalazłam się w pierwszej 10tce!
Jeszcze wczoraj byłam na miejscu 17, a dzś wskoczyłam na czwarte, zajmując wyższą pozycję niż w zeszłym roku i zdobywając 292 głosy.
Piękna końcówka, wiedziałam, że mogę na Was liczyć! Dziękuję baaaardzo!
Za dwa tygodnie jury wybierze z każdej kategorii trzy blogi nominowane do Nagrody Głównej, a w połowie lutego poznamy zwycięzców.

Wczorajsze rozpakowywanie prezentu od jednej z czytelniczek;>.


 Kilka dni temu Ola, studentka UJ, w ramach zajęć dziennikarskich zadała mi kilka pytań związanych z blogiem. Może dla części z Was nie będzie to nic nowego, ale do czytelników bloga regularnie dołączają nowe osoby, wiec pomyślałam, że kogoś mogą zainteresować odpowiedzi na poniższe pytania.

1. Jak zaczęła się Twoja przygoda z podróżowaniem? 

 Będąc dzieckiem wyjeżdżałam z rodzicami na wakację zagranicę. To oni rozbudzili we mnie ciekawość świata, która stopniowo coraz bardziej się rozwijała.
Mając 16-17 lat odkryłam tanie linie lotnicze i zaskoczona niskimi cenami biletów po Europie, zaczęłam regularnie rezerwować bilety do nowych miejsc.
Szkoła i (przede wszystkim) trenowanie pływania ograniczało mój czas wolny do około 3 tygodni wakacji w całym roku, ale starałam się wykorzystywać krótsze przerwy, czasem weekendy. Pamiętam, że zamiast iść na własną studniówkę, pieniądze na bal i sukienkę wolałam przeznaczyć na wyjazd do Neapolu;).

2. Mieszkałaś w San Francisco i Nowym Jorku. Jak wspominasz tamten czas? Co Cię urzekło w Ameryce?

Do tej pory były to najlepsze dwa lata w moim życiu. Wyjeżdżając do Stanów miałam nadzieję na spędzenie roku w San Francisco, ale o Nowym Jorku wtedy jeszcze nawet nie marzyłam. Miałam ogromne szczęście, że udało mi się pomieszkać w dwóch tak fantastycznych miastach.
W USA najbardziej urzekło mnie Zachodnie Wybrzeże, powiedziałabym nawet, że samo San Francisco i okolice w których mieszkałam. Pacyfik mogłam dostrzec z ogrodu, a skaliste wybrzeże Kalifornii zachwycało każdego dnia.
Chociaż amerykańskie jedzenie wywołuje negatywne skojarzenia, to właśnie w Stanach spróbowałam najlepszych dań w swoim życiu. Kulinarna strona San Francisco i Nowego Jorku szczerze mnie zachwyciła i nie przyszłoby mi nawet do głowy, żeby żywić się w McDonald's.

3. Co czujesz gdy przybywasz do nieznanego jeszcze miejsca? Masz jakąś „strategię” na poznawanie nowego miasta, kraju? Na co przede wszystkim zwracasz uwagę?

Zawsze czuję ekscytację i radość z tego, co przede mną. Uwielbiam obserwować co się dzieje dookoła, przyglądać się ludziom, szczegółom. W pierwszych godzinach pobytu dostrzega się zazwyczaj najwięcej różnic w porównaniu tym, co znane było nam do tej pory. Początki są najbardziej inspirujące, bo człowiek do wszystkiego szybko się przyzwyczaja.
Na strategię poznawania państw/miast w moim przypadku duży wpływ ma miłość do jedzenia. Często podporządkowuję zwiedzanie pod kulinarne doznania. Ponadto nie szczególnie zależy mi na zaliczaniu atrakcji turystycznych. Przebywanie wśród tłumu turystów nie wpływa na mnie pozytywnie, wolę chodzić własnymi ścieżkami.

4. Jakie miejsce wywarło na Tobie największe wrażanie? A może jest takie, do którego na pewno nie wrócisz?

W trakcie żadnej podróży nie poczułam się tak szczęśliwa, jak podczas pierwszej wizyty w Nowym Jorku. Nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Żałuję, że nie mogę przeżyć tego raz jeszcze. Kolejne wizyty, to już nie to samo, chociaż NYC wciąż zalicza się do moich ulubionych miejsc na Ziemi.
Najgorsze wspomnienia z podróży do tej pory przywiozłam chyba z Sofii, stolicy Bułgarii i muszę przyznać, że nie spieszy mi się, żeby ponownie odwiedzić ten kraj;).

5.  Jesteś idealnym przykładem na to, że da się połączyć pracę, studiowanie z realizacja marzeń i do tego nie trzeba mieć fortuny. Jak Ty to robisz? Ile jesteś w stanie poświęcić dla osiągnięcia celu?

Nie mogę żyć bez podróży, dlatego jestem w stanie poświęcić wiele, żeby móc gdzieś pojechać. Nic ani nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać, nawet miłość. Kiedyś się to pewnie zmieni, więc na razie korzystam z wolności i uroków młodości. Z drugiej strony już teraz wiem, że moje 30-letnie życie, nie będzie się wiele różniło od obecnego;).

6. Przed Tobą podróż do Azji. Jakie wiążesz z nią oczekiwania? Co jest kolejnym miejscem na Twojej mapie?

Będzie to moja pierwsza wizyta w Azji i strasznie się na nią cieszę, bo marzyłam o tym od dawna!
Nowy kontynent, kultura i jestem pewna, że dużo dobrego jedzenia. Ponadto ciekawie będzie zobaczyć za jednym razem tak bardzo różniące się od siebie azjatyckie kraje jak np. Singapur i Filipiny.

7. Bierzesz pod uwagę w swoich planach powrót na stałe do Polski? Czego najbardziej brakuje Ci zagranicą?

Nie przewiduję w najbliższych latach powrotu do Polski na stałe, ale nie wykluczam całkowicie takiej opcji w dalszej przyszłości. Wszystko zależy od tego, jak ułoży się moje życie.
Za granicą najbardziej brakuje mi rodziców, zwierząt i po prostu wszystkiego tego, co wiąże się z domem rodzinnym. Przy takich pytaniach ludzie wspominają zazwyczaj też o przyjaciołach i polskim jedzeniu, ale moi najlepsi znajomi rozsiani są po kraju/ Europie/ świecie, a polska kuchnia nie należy do moich ulubionych. Gdybym przy okazji każdego wyjazdu mogła spakować do walizki coś z Polski, to zdecydowanie byłby to mój dom...

18 sty 2012

Ciasto marchewkowe z kremowym serkiem.

 Dzięki urodzinom mojej koleżanki, wreszcie mogę dodać na bloga nowy przepis! Miał być tort urodzinowy, ale mój sprzęt kuchenny w akademiku jest bardzo ubogi i musiałam poszukać ciasta, do którego nie będę potrzebowała chociażby trzepaczki, bo już przekonałam się ubijanie piany z białek czy śmietany widelcem jest dość czasochłonne.


Składniki:

4 jajka
1 szklanka cukru
1 szklanka oleju
2 szklanki mąki
2-3 duże marchewki
1 pełna łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki cynamonu

Masa z kremowego serka:
225g (1 duże lub 2 małe opakowania) serka Philadelphia (pełnotłusty, a nie 'light' czy 'fat free')
110g miękkiego masła
1/2- 1 szklanka cukru pudru


Przygotowanie:

Na tarce zetrzeć drobno marchewkę. Z oszczędności pracy i czasu użyłam większych 'oczek' tarki, ale mniejsze wiórki marchewki sprawdzą się jeszcze lepiej.

Utrzeć jajka z cukrem na puszystą masę. Powoli zacząć dolewać olej, ciągle mieszając.
Stopniowo dosypywać mąkę, aż powstanie gładka, gęsta masa.
Następnie wsypać proszek do pieczenia i cynamon. Dodać marchewkę i całość dokładnie wymieszać.
Tortownicę (klasyczną, o średnicy 21cm) wyłożyć papierem do pieczenia lub wysmarować tłuszczem i posypać bułką tartą. Przełożyć do niej całą masę i piec 25-35min w temperaturze 180'C.

W trakcie pieczenia, przygotować krem z serka Philadelphia.
Wystarczy połączyć wszystkie składniki do uzyskania gładkiej masy. Jeśli uznacie, że jest za mało słodka, dodajcie więcej cukru. Sama dodawałam go na oko, bo w przepis sugerował za dużo.
Ostudzone ciasto i posmarować kremem. Można też przekroić w poprzek, nałożyć nadzienie i przykryć drugą warstwą ciasta, chociaż wtedy nie zostanie go za dużo na wierzch, co zresztą widać na moim zdjęciu.
 

16 sty 2012

Liverpool Street.

Zazwyczaj nie mam nic do poniedziałków, ale ten jest wyjątkowo nieudany, a jego gorsza część ciągle przede mną. Kilkanaście godzin pisania raportu sprawi, że poniedziałek z wtorkiem zleją się w jeden, 48-godzinny parszywy dzień;).

W najbliższych dniach muszę zlożyć aplikację na Erasmusa (na przyszły rok) i zastanawiam się które hiszpańskie miasto wpisać jako jeden z celów. Do wyboru mam Barcelonę, Malagę, Sewillę i Madryt.
Chętnie przeczytam Wasze opinie, chociaż czuję, że większość obstawi Barcelonę;).

Zostawiam Was ze zdjęciem z Liverpool Street.
Tamtego dnia Londyn obudził się w strasznej mgle. Przyleciałam wtedy z Polski i chociaż było już popołudnie, mleczna aura wciąż się utrzymywała. Byłam zmęczona i miałam ze sobą dużo bagaży, ale dla tego popołudniowego światła musiałam wygrzebać z torby aparat...

13 sty 2012

Lomo Gay Pride March in NYC.

Miałam już nie zgłaszać  się w tym roku do konkursu Blog Roku, ale ostatecznie dołączyłam i to w ostatniej minucie przed zamknięciem listy.
Oczywiście nie mam szans na wygraną, bo ludzie robią ciekawsze rzeczy, mają bardziej oryginalne pomysły, lepiej piszą, a ten blog nie jest nawet typowym polskim blogiem podróżniczym...
Nie liczę więc na zbyt wiele, ale trafienie do pierwszej 10tki w zeszłym roku było bardzo miłe i jeśli pomożecie mi powtórzyć ten sukces, to z pewnością się ucieszę.
Zagłosować można wysyłając smsa o treści D00199 na numer 7122 (koszt sms- 1,23zł).
Głosowanie z jednego numeru na danego bloga możliwe jest tylko raz, a dochód ze sprzedaży smsów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych.
Akcja wysyłania smsów potrwa do 19 stycznia, godz.12, ale przed zakończeniem jeszcze pewnie o tym przypomnę.

Dzisiaj dodaję niepublikowane wcześniej zdjęcia z nowojorskiego Marszu Równości- Gay Pride March, który odbył się pod koniec czerwca. Była to wyjątkowa parada, ze względu na zalegalizowanie kilka dni wcześniej małżeństw homoseksualnych w stanie Nowy Jork. Piąta Aleja była świadkiem totalnego szaleństwa, a ja uwieczniłam ją przy pomocy Holgi.

Dla przypomnienia, rok wcześniej uczestniczyłam w Paradzie Równości w Seattle. Było tam znacznie mniej ludzi, całe wydarzenie mogłam oglądać z pierwszego rzędu i może dlatego miałam wrażenie, że na Zachodnim Wybrzeżu było jeszcze bardziej hardcorowo;).