4 mar 2014

Food porn was born in San Francisco.

Kalifornia mogłaby doprowadzić mnie na skraj bankructwa i otyłości. Bankructwa spowodowanego wydawaniem majątku na jedzenia i tycia od spożywanych ilości. Bo zawsze jest za mało czasu, żeby wszystkiego spróbować, bo żołądek jeden i życie tylko jedno. Wznoszę ręcę ku niebu i rozpaczliwie krzyczę “WHY?!”
Nawet najsprytniej zaplanowana trasa kulinarna, z niewielką ilości kalorii, małych porcji i z kilometrami do przejścia potrafi czasem wpędzić w food coma. Jesz ostatnią wymarzoną rzecz tego dnia i czujesz, że koniec jest blisko.

I jeszcze ta przeklęta lista The Big Eat:“100 things to try before you die in SF". Już raz dałam się wciągnąć w spróbowanie jak najwięcej ilości dań z niej. Co roku odnawiana, tym razem znowu rozbudziła we mnie poczucie misji. Chęć zaspokojenia ciekawości, przekonania się jak smakują wyróżnione dania i niewątpliwa radość dla kubków smakowych...a takiej doświadczałam co drugi dzień mojego pobytu w San Francisco.
Kocham to miasto.

Untitled
Na informacje o Sushirrito wpadłam któregoś dnia, siedząc w moim ciasnym pokoju w Birmingham. Zobaczyłam, że lokal znajduje się w San Francisco i od razu nabrałam wielkiego apetytu na odwiedzenie go. Sushirrito to połączenie sushi i burrito czyli sushi wielkiego rozmiaru z zawartością wykraczającą poza japońskie normy. Idealnie trafiło w moje zamiłowanie do surowych składników, wodorostów i kanapek. Poza tym najlepsze jest to, że po zjedzeniu sushirrito człowiek wcale nie czuje się napchany i ciężko, jak to jest zazwyczaj po zjedzeniu pieczywa.
Untitled
Przy okazji pierwszych odwiedzin w Sushirrito nie załapałam się na Lava chips, bo zostały wyprzedane, więc musiałam tam wrócić. Za drugim razem zjawiłam się wcześniej i tym razem miałam więcej szczęścia. Lava chips to nachos z marynowanym, surowym tuńczykiem, roztopionym serem, posypane nori, z porcją guacamole. Papka, której nie da się w ładny sposób pokazać na zdjęciu i typ dania za który czasem Amerykanów kocham (bo sama lubię się bawić w takie połączenia), a czasem nie znoszę (bo potrafią przesadzić). Surowa ryba i guacamole zamieniły te nachosy w chipsy bliskie ideału.
Untitled Kto nie kocha puddingu chlebowego? Pracując pięć lat temu we francuskiej restauracji miałam na jego punkcie obsesję. Był moim ulubionym deserem do przygotowywania, a potem do podjania, przy każdej możliwej okazji.
W Schulzie's Bread Pudding dostępnych jest kilka opcji smakowych puddingu, zarówno na ciepło jak i zimno. Jak skończyłam z ciepłym malinowym puddingiem, gałką lodów waniliowych, orzechami, kokosem i sosem karmelowym wykończonym solą morską.
Puddingi jadałam w swoim życiu lepsze, ale deser spełnił swoją rolę, zasłodziłam się i poszłam dalej.
Untitled 20th Century Cafe to jedno z tych miejsc, które nie potrzebuje szyldu nad drzwiami, bo każdy kto powinien, trafi tu bez problemu. Menu utrzymane jest w europejskim klimacie retro, inspirowane Europą Wschodnią. Właścicielka Michelle Polzine jest bardzo charakterystyczną osobą, o świetnym stylu i głosie, który zapamiętuje się na długo. Monia bywa zagląda tutaj często, a w Tłusty Czwartek zaniosła Michelle domowej roboty pączki! Untitled Russian Honey Cake jest na liście The Big Eats. Kilkanaście warstw biszkoptu przekładanego miodowym kremem, idealnie wilgotny i nawet nie tak słodki jak na Stany, chociaż ja mimo wszystko zmniejszyłabym jeszcze odrobinę ilość cukru.Untitled Untitled Untitled Dolores Park, mój ulubiony park w mieście.Untitled Untitled

W poście zmieściłam jedzenie z trzech różnych dni, ale od tego momentu zaczął się najlepszy dzień jaki spędziłam tym razem w San Francisco.
W mój przedostatni dzień w mieście umówiłyśmy się z Moniką, autorką bloga Gotuje bo lubi  na kulinarne podboje miasta.
Zaczęłyśmy od Lt. Waffle, z kilkoma naprawdę ciekawymi gofrowych propozycjami w menu. Zależało nam przede wszystkim na tej, która załapała się na LISTĘ, ale okazało się, że jest sezonowa, a my nie miałyśmy tyle szczęścia, żeby na nią trafić. Mowa o gryczanym gofrze z creme fraiche, ogórkiem i kawiorem. Nie chciałyśmy jednak wyjść bez spróbowania czegokolwiek, dlatego zamówiłyśmy ziemniaczaneg gofra z pastrami. Ziemniaki sprawiły, że w smaku przypominał trochę placka ziemniaczanego, ale połączenie z kawałkami pastrami było super. A do tego surówka z kapusty i musztarda. Untitled Craftsman i Wolves nie istniał jeszcze, kiedy mieszkałam w Kalifornii. Pierwsza wizyta wpędziła mnie w zakłopotanie- chciałam spróbować wszystko, co zobaczyłam, a wiedziałam, że nie będzie to możliwe. Część życzeń mogłam spełnić następnego dnia, kiedy wróciłam tam z Monią.Untitled Zaczęłyśmy od czekoladowego tosta z masą marcepanową, migdałami i skórką pomarańczową. Tost byłby moim zdaniem jeszcze lepszy, gdyby pieczywo było bliższe brioszce.Untitled The Rebel Within o tym muffinie jest głośno nie tylko w San Francsco. Wszyscy chcą wiedzieć jak to możliwe, że po przekrojeniu go wypływa jedna z najpiękniejszych niespodzianek- żółtko o idealnej konsystencji i doskonałym kolorze. Instrukcje do powtórzenia eksperymentu do znalezienia w sieci.
Untitled
Untitled
Do Dandelion Chocolate wchodzi się jak do fabryki czekolady. Od wejścia uderza cię czekoladowy zapach, część lokalu zajmują stoliki, a druga to pracownia, której każdy chciałby być częścią, bo wyrabia się tam czekoladę.
Na liście 100 polecanych znalazł się Papua New Guinea S’more z Dandelion i właśnie z tej okazji tutaj zajrzałyśmy.
S'mores przyrządza się zazwyczaj przy ognisku. Na kij nabija się piankę marshmallow i trzyma nad ogniem aż zewnętrzna część zacznie się przypalać. Gotową wkłada się między dwa ciasteczka wyłożone kawałkiem czekolady, która pod wpływem ciepła marshmallow roztapia się. Całość jest bardzo słodka, ale przynajmniej na jednej można zakończyć konsumpcje.
Wersja z Dandeloin była bardziej wykwintna, z każdym szczegółem doprowadzonym do perfekcji. Idealne kruche ciastko na spodzie, wyrabiana na miejscu pianka i czekolada najwyższej jakości. Zdecydowanie był to s’more mojego życia.
Untitled W końcu trzeba było odpocząć po jedzeniu i tym sposobem wylądowałyśmy na trawie w parku Dolores.
Untitled Załapałam się na kilka portretóww wykonaniu Moni. Untitled
 Bi Rite, jedne z najlepszych delikatesów w mieście.
Untitled Spacer po Mission. Untitled Bernal Heights należy do jednego z moich ulubionych miejsc na całym świecie, wzgórze w dzielnicy Mission z przepięknym widokiem na San Francisco. Zachody słońca mogłabym oglądać tutaj codziennie, chociaż niecodziennie chciałoby mi się wdrapywać na tą niemałą górkę.
Zależało mi bardzo, żeby wybrać się tam przy okazji tej wizyty w San Francisco i nadarzyła się dobra okazja, w ten piękny dzień jedzenia z Monią.
Już sama jazda autobusem była jak rollercoaster i prowadziła przez jedne z najbardziej stromych uliczek miasta. Gwarantuję, że w żadnym innym mieście na świecie nie zaliczycie takiej przejażdzki.
Kiedy już zaczęłyśmy się wspinać z Monią na szczyt, dla wzmocnienia efektu powiedziałam Moni, że choćby nie wiem co, ma nie patrzyć w prawo, gdzie coraz coraz lepiej zarysowywał się widok na miasto.
Weszłyśmy prawie na szczyt, kiedy powiedziałam Moni, żeby stanęła tyłem, wzięła głęboki wdech, a potem odwróciła się. Patrzenie na jej reakcje było wielką przyjemnością, bo chyba nie ma nikogo, komu nie opadłaby w tym miejscu szczęka.
Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Wcale nie chciało mi się stamtąd ruszać. Mogłam leżeć na trawie, słuchać muzyki i chłonąć ten widok.Untitled Na sam koniec tego wzorowego dnia, Monia zabrała mnie na pork belly do Mission Chinese Food, o którym opowiadała mi kilka razy. Zamówiłyśmy jedną porcję do podzielenia się. Podany jak drink w barze na plaży, polany był karmelowym sosem sojowym, pomarańczą, manadrynką, piklowanym ananasem, wiśienką, posypany orzechami macadamia. Odkroiłam kawałek boczku, zamoczyłam w sosie, wsadziłam do buzi i zamknęłam oczy. Prawdziwy orgazm kulinarny! Ileż w nim było intensywnych smaków, a wszystko tak pięknie się komponowało. Każdy kolejny kawałek aż do ostatnego jadłam z zamkniętymi oczami, żeby wyostrzyć smak i wzmocnić efekt.

Za doskonały dzień pięknie dziękuję Monice!

16 komentarzy:

  1. Jak apetycznie ;) należy jednak uważać, aby nie dostarczyć zbyt wielu kalorii, mimo wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. super. Już nie mogę się doczekać, aż tam wyląduję ponownie. Powiedz mi, czy jak mieszkałaś Kalifornii, to musiałaś wyrobić kalifornijskie prawo jazdy, czy wystarczyło polskie?

    OdpowiedzUsuń
  3. przeniosłaś mnie dziś w zupełnie inny wymiar..dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  4. aaach tyle pyszności! Najbardziej ciekawi mnie ten muffin z jajkiem, musi być bardzo smaczny :)

    www.littlebigcorner.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. tyyyle dobrego jedzenia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podoba mi się ten post, jest w nim więcej tekstu niż zazwyczaj. W kreatywny i ciekawy sposób opisujesz jedzenie

    OdpowiedzUsuń
  7. Zasmakowałabym i tego miasta i jedzenia! Cudowności :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten muffin jest cudowny! I zdjęcia też <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale pyszności! A ja na diecie i od samego oglądania tych smakołyków czuję,że tyję:P

    OdpowiedzUsuń
  10. http://wyborcza.pl/duzyformat/1,136729,15486471,Ja_tu_tylko_sprawdzam__Jak_kupic_tani_bilet.html co o tym sądzisz? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. "Gwarantuję, że w żadnym innym mieście na świecie nie zaliczycie takiej przejażdzki. " a Ula wie co mówi :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak późno a takie pyszności. Jak będę podróżować do Ameryki to koniecznie zaznaczę żeby do San Francisco nie wpadać dłużej niż na 3 dni, żeby za bardzo nie nabrać krągłości...

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki! Wyszło tak chyba dlatego, że większość posta napisałam dzień wcześniej w Wordzie bez internetu, a nie wszystko na raz jak zazwyczaj i wtedy nie mam siły na przyłożenie się do tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy ja dobrze czytam, że facet kupił bilet do Rzymu za ponad 2tys zł, tyle ile ja wydałam na trasę mierzącą prawie długość równika? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Tyle dobrego jedzenia! :) A mam takie pytanie niezwiązane z postem, nie tylko do Ciebie - możesz polecić jakieś blogi, albo strony z miejscami z Wilna? Wybieram się niedługo i planuję zwiedzanie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Przesiąkłaś Bourdain'em już do szpiku :)) Czyta się to z wieeelką przyjemnością!

    OdpowiedzUsuń