Podróż we dwójkę zrobiła się trochę bardziej rozleniwiona niż w pojedynkę, wszelkie sprawy organizacyjne zaczęły przychodzić z większą trudnością przez co w pewnym momencie pokonanie 200km z jednego miejsca do drugiego zajęło nam trzy dni i musieliśmy pominąć jedną z większych atrakcji Kostaryki, park Monteverde i zaprzestać na La Fortunie i okolicach. Był to czas ostatniego meczu Kostaryki z Holandią i wyjątkowo fajnie było przeżywać emocje razem z Ticos, dla których każdy mecz był świętem narodowym. Znajomi, którzy byli w Kostaryce przy okazji pierwszych meczów opowiadali mi, że po wygranych, w barach alkohol lał się za darmo, a niektóre sklepy obniżały na drugi dzień ceny o 50%. Z kolei powrót drużyny do kraju urósł do rangi święta narodowego. Pracownicy państwowi w stolicy dostali pół dnia wolnego, a stacje telewizyjne przez cały dzień transmitowały fetę na cześć drużyny.
Chociaż dojazd do La Fortuny trwał o dwa dni za długo, wrażenia z dżungli zapamiętam na długo. Plan wejścia na wulkan Cerro Chato przypadł na deszczowy dzień, ale nie mieliśmy czasu, żeby przełożyć wycieczkę na kiedy indziej. W momencie kiedy zaczęliśmy wspinaczkę niebo było tylko zachmurzone, ale szybko przyszło oberwanie chmury i po 10min później byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ścieżką płynął potok, w butach mieliśmy jezioro i tak pozostało aż do powrotu. Nigdy nie zmokłam tak bardzo, ale jednocześnie wejście i zejście sprawiło mi wyjątkowo dużo frajdy. Korzenie, kałuże, trochę błota i ten niesamowity zamglony las deszczowy dookoła sprawiał wrażenie bycia na planie Jurrasic Park. Na szczycie w kraterze wulkanu czekało nas jezioro oraz widok na pobliski wulkan Arenal, ale przez deszcz i mgłę musieliśmy polegać na własnej wyobraźni.
Kilka dni później Benjamin miał powrót do domu, a ja udałam się nad ocean do Santa Teresa, jednej z popularnych surferskich miejscowości w tych stronach. Poza surfingiem i oglądaniem ostatnich meczów mundialu nie było tam za wiele do roboty, więc każdy dzień wyglądał podobnie. Skupiłam się na korzystaniu z ostatnich fal przed sprzedaniem deski i obmyślaniu planu wcześniejszego powrotu do Europy i zrobienia niespodzianki Benjaminowi, o czym napiszę w kolejnym poście.
W bliskiej przyszłości pojawią się też zapewne na blogu podsumowania mojej podróży po Ameryce Centralnej.
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5565/14590092918_3b72964cfe_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3886/14792441371_be663d4317_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3882/14608925468_b0c8e9b860_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5564/14792423361_8a56ece9e4_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5567/14590253487_96bb212d4c_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2918/14590106658_b1f6296a65_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3847/14773571021_fe4edb5824_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2918/14796622583_f629e22c9b_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3882/14752986456_eca59cb188_b.jpg)
Plaże w okolicach Santa Teresa były jednymi z piękniejszych jakie widziałam. Zieleń wzdłuż plaży była gęsta i soczysta jak nigdzie indziej.
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3854/14589633747_2a3edf9140_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3892/14776118615_8f167273fa_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5564/14776171685_f4dfe6d0fe_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3882/14776098785_365a388f46_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2930/14753048336_4f8b4710eb_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5576/14773730104_d55c65eeea_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5578/14795912123_c7ea27f79a_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2940/14772861211_73384246e3_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3926/14589298810_004fdafa39_c.jpg)
![Untitled](https://farm6.staticflickr.com/5574/14776164415_f6ef357422_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3839/14796142183_51558734a0_b.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3875/14589473459_6b9a091d34_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3877/14589501098_596a8a66a5_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2927/14775894402_d2fb4e41b6_c.jpg)
![Untitled](https://farm3.staticflickr.com/2916/14589695397_c336630abe_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3921/14796133753_4525112a7b_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3845/14589563688_20d836eb3e_c.jpg)
![Untitled](https://farm4.staticflickr.com/3845/14589581738_17e731ba7f_c.jpg)
Pięknie uchwyciłaś konie. :)
OdpowiedzUsuńI rzeczywiście Kostaryka najdroższa z tych wszystkich krain ? :)
OdpowiedzUsuńTakkk!
OdpowiedzUsuńNo i skąd te konie?!?! Zaczynasz tajemniczo, a zagadka się nie rozwiązuje. Może odpowiedź będzie w następnym poście? Skąd koonieeeee? #swir
OdpowiedzUsuńCudne foty! Konie wymiatają :)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak chłopak zabrał mnie w polskie góry w zeszłe wakacje... Wybieraliśmy się na Śnieżne Kotły, a pogoda była naprawdę przepiękna. Ale wysoko w górach pogoda chyba nie obowiązuje. Zlało nas strasznie. Jakby ktoś wylał Ci na głowę kubeł wody i wylewał cały czas raz po raz, co gorsza chciało mi się do toalety, więc wyobraź sobie jak szybko wracaliśmy do najbliższego schroniska... No i w końcu na Kotły nie dotarliśmy, ciągle na mnie czekają ;)
OdpowiedzUsuńUla absolutnie kocham Twoje zdjęcia, pięknie uchwycony klimat, aż chciałoby się poleżeć na hamaku :P
OdpowiedzUsuńDzięki Karola! :*
OdpowiedzUsuń