Poza przygodami, które nas tam spotkały, wyspa będzie kojarzyła mi się z wolno spacerującymi świniami, pasącymi się wszędzie końmi, samobójczymi kurczakami rzucającymi się pod koła pojazdów i dziwnymi owadami, które sprawiały wrażenie znalezienia się nie na wyspie, ale innej planecie.
W drodze na wyspę, wulkan Concepcion.
Prom podzielił się na śpiących i oglądających jeden z meczów MŚ.
Zanim dobiliśmy do brzegu, słońce było już bardzo nisko. Jeszcze przed wyruszeniem z Granady poznaliśmy Francuza, który zmierzał w tym samym kierunku i dołączył do nas na 24h. Swoją drogą, na każdym odcinku podróży dołączał do nas jakiś samotnie podróżujący Europejczyk, stało się to praktycznie tradycją.
Dotarliśmy na wyspę po zmroku, opcje transportu były bardzo ograniczone, więc poszliśmy za radą Felixa i wylądowaliśmy w hotelu, który poleciła jego znajoma. Odcięty od świata, pusty, klimatem przypominał mi "Lśnienie". Pomalowana na biało, częściowo drewniana łazienka, a w niej okupujące kafaleki i umywalki wielkie, czarne żuki i inne wesołe owady. Pracownik hotelu powitał nas radośnie, pokazał pokoje, ale z przykrością stwierdził, że kuchnia została zamknięta na chwilę przed naszym przyjazdem, a osoba za nią odpowiadająca zabrała klucz ze sobą. Nie nie mieliśmy wody, najbliższy sklep był kilka kilometrów dalej, a szczególnie ciężkim ciosem dla chłopców było to, że za szybą stały butelki Flor de Cana. Tutaj zrodził się plan włamania. Zaczęli od okien, potem zabrali się za drzwi. Ochroniarz przyglądał się z uśmiechem na twarzy, a ja z niedowierzaniem, że im się uda. Martin zbliżył w którymś momencie twarz do szyby i nagle odskoczył na metr. Nie zauważył, że przed nosem ma przybysza z innej planety. W momencie kiedy zaczęłam robić mu zdjęcia, usłyszałam okrzyk zwycięstwa, a w pomieszczeniu zapaliło się światło. Felixowi udało się włmać do środka, zapanowało szczęście. Pracownik hotelu śmiejąc się z nas poprosił tylko o spisanie tego, co skonsumujemy i ponowne zamknięcie drzwi. Na stole wylądowała woda, piwo, rum i Cola. Rozkręciliśmy bardzo długą dyskusję polityczną, a po kilku godzinach zmyliśmy się do łóżek. O poranku Finca Magdalena wyglądała dużo lepiej. Okazało się, że część terenu zajmuje niezwykły ogród. Jeszcze przedpołudniem wypożyczyliśmy dwa motocykle, zmieniliśmy hostel i pojechaliśmy na wycieczkę dookoła większej wyspy.
Druga największa miejscowość wyspy była niewielką wioską.
Benjamin zafascynowany motocrossem nie był pod wrażeniem naszych marnych, chińskich pojazdów.
Droga z widokiem na wulkan Concepcion (1610m).
Nie sfotografowałam wspomnianych koni ani świń, na zdjęcie załapały się tylko spacerujące w pięknym świetle krowy.
Miejsce pasażera spokojnie mi wystarczało, chociaż tego dnia po raz pierwszy w życiu sama odpaliłam motor i pokonałam kilka kilometrów. Chyba nie mam wyjścia i niedługo będę musiała opanować jazdę na poważnie.
Zatrzymaliśmy się na chwilę w Moyogalpa, największej miejscowości Ometepe i za chwilę spotkaliśmy znajomych Martina, z którymi trzy dni wcześniej w Leon namiętnie graliśmy w grę o podboju świata, której nazwy nie pamiętam. Droga powrotna o zachodzie słońca...hell yeah! Pas startowy lotniska Ometepe. Kolejnego dnia objechaliśmy mniejszą wyspę, gdzie asfalt był rzadkością. Za cel główny obraliśmy lokalny wodospad. Część trasy pokonaliśmy na motocyklach, dalej wspinaliśmy się na pieszo. Było potwornie gorąco, więc wejśce do lodowatej wody wodospadu było najlepszą możliwą nagrodą tej wspinaczki. Ilość wody przelewającej się przez wodospad nie robi dużego wrażenia (w przeszłości było jej znacznie więcej), ale nieczęsto zaliczam kąpiele w wodospadach, więc daleko było mi do narzekania. Najlepsze w tym wszystkim było zresztą to, że przez niecałą godzinę, którą tam spędziliśmy byliśmy praktycznie sami.
Ale ekstra:) Gra to nie był Risk czasem?
OdpowiedzUsuńCudne!
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć!
OdpowiedzUsuńJedynie zdanie "Prom podzielił się na śpiących i oglądających jeden z meczów MŚ" uzmysławia (tudzież dobitnie dowodzi), że to wszystko dzieje się w czasie teraźniejszym :) Niby oczywiste, ale do tej pory oglądało się wpisy (przynajmniej w moim przypadku) jakby bez świadmości, że są to relacje zwyczajowo sprzed kilku dni :) Pozytywnie!
OdpowiedzUsuńNie mogę się napatrzeć na zdjęcia wulkanów. Są świetne! :)
OdpowiedzUsuńAleż cudownie! Szkoda, że pod Krakowem nie mamy wodospadów...
OdpowiedzUsuńZabawna jest ta historia z włamaniem ;) zdjęcia są cudowne i zazdroszczę kąpieli w wodospadzie <3
OdpowiedzUsuńteż o niej od razu pomyślałam, jest jak narkotyk :P
OdpowiedzUsuńhaha, najlepszy ten kawałek z włamaniem. Dobrze, ze sobie poradziliście, kolejna fajna przygoda za Tobą :)
OdpowiedzUsuńO nie, motocyklem TAM! Umarłam z zazdrości! :)
OdpowiedzUsuńCudownie!
OdpowiedzUsuń