Będąc w Meknes zrobiłam research i wpadłam na miejscówkę, która zapowiadała się naprawdę dobrze. Skontaktowałam się z właścicielem, zapytałam o ceny i zanim dostałam potwierdzenie rezerwacji, byliśmy już w drodze na wybrzeże.
Wysiedliśmy w Kenitrze i załadowaliśmy się do taxi, żeby dojechać położonej kilkanaście kilometrów dalej Mehdii. Widoki były na tyle tragiczne, że chłopcy już zaczynali się niepokoić w co ich wpakowałam. Największa wada Maroko jaką zauważyłam? Śmieci. Są wszędzie. Porozrzucane po ulicach, polach, terenach zabudowanych. Obraz ten został przypieczętowany krowami objadającymi się plastikiem, które mijaliśmy właśnie w drodze do Mehdii. Przejeżdżając kolejną brzydką osiedlową drogą, Wojtek z Tomaszem byli już pewni, że nie jesteśmy tam gdzie powinniśmy, ale Google Maps nie mogło kłamać, więc miałam po prostu nadzieję, że nasza destynacja będzie wyglądać trochę lepiej niż to, co było za oknem. W końcu zza wzgórza wyłonił się ocean i wszyscy poczuli ulgę, chociaż było już jasne, że nie przyjechaliśmy do Saint Tropez.
Mehdia do niewielka nadmorska miejscowość, z szeregami domów mieszkalnych, z których niektóre pełną rolę hotelików/hosteli. Nie było w niej nic urokoliwego, ale wystarczyło nam to, że zatrzymaliśmy się w świetnym, klimatycznym miejscu.
Otworzyliśmy drewnianą bramkę, rozejrzeliśmy się dookoła nawołując, bo wyglądało jak by nikogo tam nie było. I rzeczywiście, byliśmy sami, ale kilkanaście minut później zjawił się właściciel. Rozpoznał mnie, bo wymieniliśmy kilka maili, a mi od razu rzuciło się w oczy, że to nieźle wyluzowany facet. Na każde pytania odpowiadał, jakbym niepotrzebnie w ogóle pytała, bo przecież "no problem!". No i ogólnie powiedział nam "róbcie co chcecie, korzystajcie z czego chcecie, zapłacicie później". Pokazał nam wszystkie pokoje/domki i powiedział, żebyśmy sami wybrali gdzie chcemy spać. Skończyliśmy w 3-pokojowym domku, a do dyspozycji mieliśmy też kuchnię wyposażoną na poziomie restauracji. Nie wiem jak jest z cenami w sezonie (pewnie są trochę wyższe), ale teraz nocleg kosztował nas 30zł/noc za osobę, czyli naprawdę niewiele.
Mehdia leży tyllo 35km od Rabatu, ale po wizycie w Fez, Meknes oraz kolejnymi dwoma miastami przed nami, nawet nie mieliśmy ochoty się tam wybrać. Woleliśmy zostać na trzy noce nad oceanem, nawet jeżeli nie było tam za wiele do roboty. No i nie pożałowaliśmy, a więcej w opisach pod zdjęciami.
Pociągi w Maroko mają naprawdę niezły standard i są niedrogie, ale z drugiej strony na wielu odcinkach nie ma połączeń kolejowych i wtedy trzeba skorzystać z innych form transportu.
Teren naszego ośrodka.
To jedno z tych miejsc, gdzie super byłoby przyjechać w sezonie z paczką znajomych. Skojarzyło mi się trochę z Surfbreak Cafe na Filipnach. Po tym jak dotarliśmy do Mehdii i zostawiliśmy rzeczy w domku, właściciel zaproponował, że zabierze nas na lokalny targ rybny, a potem warzywny. To było naprawdę miłe z jego strony.
Po przejażdżce i zakupach zawinęliśmy rękawy i niedzielny wieczór spędziliśmy na gotowaniu. Z moim niezorganizowaniem trwałoby to wieki, ale Wojciech narzuca niezłe tempo, dba o porządek i ze wszystkim uwinęliśmy się całkiem szybko.
Składniki. Przyprawianie kuminem warzyw, zanim trafiły do piekarnika.
Do ryb wsadziliśmy kolendrę, pietruszkę, sól morską, czosnek i zostały upieczone.
W czasie kiedy my gotowaliśmy, właściciel (w czerwonej czapce) i jego kumple popijali piwko, a kiedy skończyliśmy, oni zabrali się za przyrządzanie swojego jedzenia. Na przystawkę podsmażyliśmy krewetki i zrobiliśmy pomidorową salsę. Wieczory był zimne i bez grzejniczka w pokoju byłoby ciężko, czasami nawet przyklejanie się do niego było konieczne.
Innym razem Tomasz wpadł na świetny pomysł zrzucenia na mnie i Wojtka wszystkiego co możliwe. Kilka kołder, kocy, materace, a pod takimi warstwami nie czuliśmy już dorzuconego grzejnika...
....a tym bardziej surfującego człowieka.
Dzień surfowania rozpoczął się mgłą. Z dachu sprawdzaliśmy warunki, ale właściciel przekonywał nas, że do południa się przejaśni i faktycznie ok 13-14 ubraliśmy się w pianki i poszliśmy na plażę. Trafiliśmy na całkiem ciepły dzień (ok 20'C) i woda też nie była najgorsza. Odpływ sprawił, że trzeba było przejść większy kawałek do właściwego brzegu, a te okazały się z bliska znacznie większe niż się spodziewałam. Dałam chłopcom kilka szybkich lekcji na sucho, lekko ich nastraszyłam i poszliśmy pływać.
Trochę śmiesznie, że miałam już okazję surfować na czterech kontynentach, a wciąż jestem totalnie początkująca, bo nigdy nie mam okazji, żeby popływać dłużej niż kilka dni. Niedługo to się musi zmienić.
Niektóre fale budziły strach, albo porywały i robiły z nami co chciały, sprawiając nierzadko ból. Było super, ale po niecałych dwóch godzinach w wodzie mieliśmy dość. Przebijanie się przez fale jest nieźle męczące, do tego po czasie zawsze robi mi się niedobrze od ilościach słonej wody w ustach. Wróciliśmy do domku się ubrać i poszłam z Wojtkiem na targ rybny. W drodze zatrzymaliśmy się na pączka od dziadka, który smażył je na naszych oczach, a po zamówieniu przekrajał wdłuż i wypełniał dżemem. Czy spodziewałam się, że będzie to jeden z najlepszych pączków mojego życia? Nie. Kilka kilometrów później byliśmy już na targu. Kupiliśmy 0.5kg krewetek, 0.5kg kalmarów i 0.5kg tuńczyka i za wszystko zapłaciliśmy mniej niż 50zł. Oh yeah. Po dniu surfowania, dwugodzinny spacer nas dobił, ale jeszcze trzeba było zrobić kolację. Wspólne gotowanie i kolejna uczta. Resztki z dnia poprzedniego + krewetki z solą morską, ceviche z tuńczyka, langusty i krążki kalmarów. Zgodnie stwierdziliśmy, że kalmary pozamiatały wszystko. Nie jadłam lepszych, a przyrządziliśmy je w najprostszy sposób, więc nie wiem w czym, poza świeżością matwy tkwił sekret. Tyle zostało po kolacji. Kiedy drugiego dnia wyszliśmy z domku do kuchni, chwilę później przyjechał właściciel. W pewnym momencie usłyszeliśmy nawoływanie z ulicy i okazało się, że to rybak rozwążący rowerem świeże ryby. Szybka decyzja i za chwilę kupowaliśmy 1.5kg sardynek i 0.5kg mieczników, co kosztowało nas niecałe 7zł!
Właściciel rozpalił grilla, posypaliśmy sardynki solą morską. Świeże, delikatne, skropione cytryną ryby i chrupiące, ciepłe bagietki...co za śniadanie! Sardynki to niedoceniane ryby, świeże potrafią być naprawdę genialne.
Po trzech dniach w Mehdii miałam wrażenie, że uzupełniłam niedobór ryb i owoców morza na co najmniej dwa miesiące i to wszystko niewielkim kosztem.
Kolejny przystanek podróży zobaczycie w następnym poście z Maroko.
Do ryb wsadziliśmy kolendrę, pietruszkę, sól morską, czosnek i zostały upieczone.
W czasie kiedy my gotowaliśmy, właściciel (w czerwonej czapce) i jego kumple popijali piwko, a kiedy skończyliśmy, oni zabrali się za przyrządzanie swojego jedzenia. Na przystawkę podsmażyliśmy krewetki i zrobiliśmy pomidorową salsę. Wieczory był zimne i bez grzejniczka w pokoju byłoby ciężko, czasami nawet przyklejanie się do niego było konieczne.
Innym razem Tomasz wpadł na świetny pomysł zrzucenia na mnie i Wojtka wszystkiego co możliwe. Kilka kołder, kocy, materace, a pod takimi warstwami nie czuliśmy już dorzuconego grzejnika...
....a tym bardziej surfującego człowieka.
Dzień surfowania rozpoczął się mgłą. Z dachu sprawdzaliśmy warunki, ale właściciel przekonywał nas, że do południa się przejaśni i faktycznie ok 13-14 ubraliśmy się w pianki i poszliśmy na plażę. Trafiliśmy na całkiem ciepły dzień (ok 20'C) i woda też nie była najgorsza. Odpływ sprawił, że trzeba było przejść większy kawałek do właściwego brzegu, a te okazały się z bliska znacznie większe niż się spodziewałam. Dałam chłopcom kilka szybkich lekcji na sucho, lekko ich nastraszyłam i poszliśmy pływać.
Trochę śmiesznie, że miałam już okazję surfować na czterech kontynentach, a wciąż jestem totalnie początkująca, bo nigdy nie mam okazji, żeby popływać dłużej niż kilka dni. Niedługo to się musi zmienić.
Niektóre fale budziły strach, albo porywały i robiły z nami co chciały, sprawiając nierzadko ból. Było super, ale po niecałych dwóch godzinach w wodzie mieliśmy dość. Przebijanie się przez fale jest nieźle męczące, do tego po czasie zawsze robi mi się niedobrze od ilościach słonej wody w ustach. Wróciliśmy do domku się ubrać i poszłam z Wojtkiem na targ rybny. W drodze zatrzymaliśmy się na pączka od dziadka, który smażył je na naszych oczach, a po zamówieniu przekrajał wdłuż i wypełniał dżemem. Czy spodziewałam się, że będzie to jeden z najlepszych pączków mojego życia? Nie. Kilka kilometrów później byliśmy już na targu. Kupiliśmy 0.5kg krewetek, 0.5kg kalmarów i 0.5kg tuńczyka i za wszystko zapłaciliśmy mniej niż 50zł. Oh yeah. Po dniu surfowania, dwugodzinny spacer nas dobił, ale jeszcze trzeba było zrobić kolację. Wspólne gotowanie i kolejna uczta. Resztki z dnia poprzedniego + krewetki z solą morską, ceviche z tuńczyka, langusty i krążki kalmarów. Zgodnie stwierdziliśmy, że kalmary pozamiatały wszystko. Nie jadłam lepszych, a przyrządziliśmy je w najprostszy sposób, więc nie wiem w czym, poza świeżością matwy tkwił sekret. Tyle zostało po kolacji. Kiedy drugiego dnia wyszliśmy z domku do kuchni, chwilę później przyjechał właściciel. W pewnym momencie usłyszeliśmy nawoływanie z ulicy i okazało się, że to rybak rozwążący rowerem świeże ryby. Szybka decyzja i za chwilę kupowaliśmy 1.5kg sardynek i 0.5kg mieczników, co kosztowało nas niecałe 7zł!
Po trzech dniach w Mehdii miałam wrażenie, że uzupełniłam niedobór ryb i owoców morza na co najmniej dwa miesiące i to wszystko niewielkim kosztem.
Kolejny przystanek podróży zobaczycie w następnym poście z Maroko.
Ah, przydałaby mi się taka oaza spokoju gdzie nie ma dupy na dupie ani w hostelu ani na plaży! Już nie mogę się doczekać kolejnego postu!
OdpowiedzUsuńpo raz kolejny udowadniasz że świat jest taki piękny, różnorodny .!!
OdpowiedzUsuńMogłabyś napisać książkę i dodała te zdjęcia. Chętnie by się czytało. :)
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie fakt ten iż co zrobiłaś z aparatem gdy poszłaś surfować? zostawiłaś go na plaży, czy ktoś pilnował bagaży?
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie tez w jakim języku sie porozumiewałaś w Maroko, znasz francuski ? czy bez problemu było dogadać sie po angielsku?
będe wdzieczna za odp, 3maj sie !
Najpierw poszliśmy surfować, a potem Tomek wyszedł wcześniej z wody i poszedł po aparat do domku.
UsuńPorozumiewaliśmy się po angielsku (czasem było ciężko, ale zawsze da się jakoś dogadać), po francusku znam pare słów i czasem sie przydawały.
Ula, genialnie! :) Mam do Ciebie dwa pytania. Pierwsze, czy byłaś do tej pory w jakimś miejscu, o którym pomyslałabyś: ,,O kurde, tu mogłabym zamieszkać." ? I drugie pytanie: Jak uczyłaś się fotografii? Używałaś jakiś książek czy raczej metodą prób i błędów? Z góry dzięki za odpowiedź, Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńGosia
To jedzenie na zdjęciach wygląda na kulinarny raj! To, co najbardziej przykuło moją uwagę to oczy ryb ze zdjęcia - niestety w Polsce jeszcze na tak świeże ryby nie trafiłam...
OdpowiedzUsuńświetny post Ula! Super, że teraz na zdjęciach można zobaczyć Cię częściej ; ) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiszesz, że zrobiliście kalmary w prosty sposób czyli jaki? Bardzo proszę o przepis. Podzielam Twoją pasję do podróżowania i kuchni, kocham gotować i poznawać nowe smaki. Szkoda, że obecnie siedze na d...w znienawidzonej pracy i tylko objadam się pysznym, przygotowanym przeze mnie jedzeniem, a o ruchu, a tym bardziej podróży, nie ma mowy. Ale wierzę, że 2014 będzie rokiem przełomowym :)
OdpowiedzUsuńNie było przepisu, wytarzaliśmy je w mące i smażyliśmy dość krótko, ale nie wiem ile, wszystko było na oko ;))
UsuńMoja miłość do owoców morza kłuje mnie właśnie w plecy i mówi "Kaśka, mogłaś jednak jechać do tego Maroka" :D
OdpowiedzUsuńAż ślinka cieknie na widok pyszności, które jedliście :)
OdpowiedzUsuńJak się nazywało miejsce, w którym się zatrzymaliście w Mehdii? Jadę w kwietniu na dwa tygodnie na badania terenowe do Rabatu i liczę na wolne od pracy weekendy ;)
Pozdrawiam!
Podlinkowałam pod drugim zdjęciem :)
UsuńOk, dzięki, nie zauważyłam ;)
UsuńJak widzę te zdjęcia ryb i owoców morza, to robię się głodna... Ale bym sobie zjadła, uwielbiam!
OdpowiedzUsuńJednak nigdy nie wpadłabym na pomysł napychania ryby dżemem :P
Z ciekawostek dodam, że Finowie z dżemem jedzą kaszankę... Miałaś okazję jeść, jak byłaś w Finlandii? :D
A gdzie jada się rybę z dżemem?
UsuńNie, nie jadłam takiego połaczenia, ale jestem w stanie to sobie wyobrazić, kiedy np. myślę o żurawinie, którą często łączy się z mięsami;)
Czy mogłabyś napisać za ile kupiłaś bilet do Maroko? Bo zastanawiam się czy 1300 zł za dwa bilety w dwie strony to dużo? Szukać lepszych okazji?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kamila
Dla mnie 1300zl to strasznie dużo, za takie sumy mogę latać do Stanów, albo odległej Azji, ale na pewno nie Maroko.
UsuńMoje kosztowały ok 220zł, ale to była dobra okazja i loty łączone (Poznań->Rzym->Fez i powrót Tangier->Paryż->Wrocław). Z Polski można często polecieć Ryanairem z przesiadką np. w Paryżu albo Brukseli za 300-400zl. A za 1300zł to już możne nawet znalazłabyś oferty z biur podróży na pakiety wliczające przeloty, hotel i wyżywienie.
Dziękuję ślicznie za odpowiedź.
Usuńchyba chodziło o DWA bilety w dwie strony > "czy 1300 zł za dwa bilety w dwie strony to dużo"
UsuńHej mam pytanie. Trafiła mi sie na AU Pair rodzina hinduska. Wiesz cos moze o takich rodzinach? Slyszalam ze sa b sztywni co do zasad i innych manier. kuchnia ich jest trudna?
OdpowiedzUsuńŻadna mocno wierząca rodzina (niezależnie od religii) nie będzie zbyt dobrym wyborem na host rodzinę. Orientujesz się jak jest jest z Twoją potencjalną? Może podchodzą na luzie do tematu. W takiej sytuacji to nie będzie problemem, no ale najważniejsze, żeby zrobili na Tobie dobre wrażenie jako ludzie.
UsuńUla, w jakiej cenie jest wypożyczenie deski i pianki?
OdpowiedzUsuń150dh, czyli ok 55zł za dzień.
UsuńDzięki! I lepiej mieć ze sobą euro bądź dolary i wymieniać na miejscu czy bankomaty też dają radę?
UsuńKażda opcja jest ok, my najpierw wymieniliśmy euro, a później ewentualnie wyciągnęliśmy kasę z bankomatu
UsuńDzięki Ula!
UsuńWow ale przysmaki :) Niesamowite !!
OdpowiedzUsuńKocham Twoje zdjęcia ! Ale Maroko bym chciała odwiedzić:)
OdpowiedzUsuńZapraszam na moje aukcje (m.in. skórzane kozaki Lasocki i mega zestaw kosmetyków, wszystko bardzo tanio :)) :
http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=25887543
pozdrawiam,
nico:)
Strasznie się ciesze ze strafiłam na Twojego bloga, szkoda ze dopiero dzisiaj. Jak zobaczyłam mape miejsc które odwiedziłaś to normanie zdębiałam. Szczęściara z Ciebie ze masz możliwości na poznawanie nowych kultur i obyczajów, ja od zawsze chiałam zobaczyć Stany czy Meksyk, a Argentyna to byłoby chyba spełnienie najwiekszych marzeń ;) Pozdrawiam i oczywiscie daje suba ;>
OdpowiedzUsuń