O La Tortuga Verde nie dowiedziałabym się, gdyby nie znajomi z Nowej Zelandii, z którymi tam pojechałam. Odcięty od reszty świata hotel nad oceanem w południowym Salwadorze, którego idea nie kończy się na zapewnieniu gościom noclegu, wyżywienia i rozrywki. Miejsce to stworzył pozytywnie zakręcony Nowojorczyk, który w pewnym momencie postanowił zwolnić tempo życia i zamienić betonową dżunglę Manhattanu na życie w otoczeniu natury. La Tortuga Verde mocno angażuje się w projekty związane z ochroną środowiska, a przede wszystkim w to, co dotyczy żółwii.
Podejrzewam, że to nie tylko problem Ameryki Centralnej, ale wszystkich krajów rozwijających się w których występują te zwierzęta – jaja młodych kradzione są przez lokalnych mieszkańców, następnie sprzedawane. Zero troski o faunę, wygrywa chęć zysku. Tortuga Verde odkupuje ukradzone jaja, a następnie wypuszcza małe żółwie na wolność. Udało im się również uratować dwa dorosłe żółwie, których wiek sięgał około stu lat, ale niestety specjaliści ze stolicy, którzy powinni mieć na ten temat większą wiedzę, zabili oba przez nieodpowiedni transport w drodze do San Salwadoru.
Na terenie resortu mieszka ponadto pelikan- nielot, a w trakcie mojego pobytu dołączył kolejny, który nie poradziłby sobie w naturalnym środowisku. Regularnie trafia tam jakieś zwierze w potrzebie, a Zielony Żółw stara się zapewnić im pomoc.
Tom ma mnóstwo pomysłów na rozwój ośrodka, posiada też więcej ziemi w okolicy z planami zagospodarowania jej. Kawałek dalej wykańczany jest hostel, który będzie tańszą opcją noclegu dla backpackerów. W tym wszystkim nie chodzi o zysk, ale o zrobienia czegoś dobrego, zarówno dla ludzi jak i środowiska. Tom zapewnia pracę okolicznym mieszkańcom, a ceny ośrodka są przystępne dla wszystkich. Zaczynając od 10$ za łóżko w pokoju wieloosobowym, przez pokój prywatny niewiele droższy, kończąc na domu z basenem, który nadaje się do wynajęcia dla większej grupy osób.
La Tortuga Verde oferuje też opcję wolontariatu z której chciałam skorzystać gdyby nie to, że rozchorowałam się i przez kilka dni nie czułam się w pełni sił. Za 3-4 godzin pracy dziennie (np. prace ogrodowe, sprzątanie plaży, w sezonie składania żółwich jaj również również pomoc przy tym projekcie) zapewnione jest łóżko w pokoju wieloosobowym lub 10$ zniżki na pokój prywatny i tańsze jedzenie w restauracji. Największą zaletą jest to, że Zielony Żółw nie wymaga zaangażowania na długi okres, jak to często bywa przy ofertach pracy w ramach wolontariatu. Zamiast miesiąca, można przepracować tydzień i ruszyć dalej w drogę. Jeśli będziecie podróżować w tych stronach, zachęcam do wzięcia pod uwagę tej opcji!
15 min jazdy autem z ośrodka znajduje się point break, gdzie w zależności od pogody zdarzają się doskonałe fale. W dni z dobrymi falami, Rory pracujący w La Tortuga Verde jeździ wcześnie rano surfować. Każdy kto ma ochotę może dołączyć. Przez to, że nie czułam się najlepiej ominęły mnie najlepsze dni grrr... Deski na bagażnik, zabezpieczone starymi materacami. Pokoje. Na werandzie każdego pokoju wiszą dwa hamaki. Mieszkając na terenie ośrodka pelikan. Restauracja.
Brak dostępu do kuchni był minusem, ale w menu znajdowały się pozycje od 2$, dzięki którym możliwe było przetrwania z niskim budżetem. Poranek w hamaku spędzony na oglądaniu fal. Lokalizacja tuż przy plaży to jedna z największych zalet tego miejsca. A plaża jest praktycznie pusta, rzadko kiedy widać na niej kogoś, kto nie byłby gościem ośrodka. Sebastian z poprzedniego posta opuścił El Tunco razem ze mną i całe szczęście,bo dzięki temu mogliśmy dzielić wygodny dwuosobowy pokój zamiast dormitorium w którym zjadłyby nas komary. Codziennie o 17 odbywają się darmowe zajęcia jogi.
W każdy piątek, pracująca na miejscu Dallas gotuje dla gości wegańską kolację. Zawsze znajduje kogoś do pomocy, kto później może zjeść za darmo. Ja zgłosiłam się na ochotnika i razem zrobiłyśmy pyszne pad thai.
Wygląda jak raj :) i świetna inicjatywa z tymi żółwimi jajami
OdpowiedzUsuńŚwietna miejscówka :) Pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńPrzecież to raj na ziemi :) Gdybym tylko mogla, to od razu znalazlabym jakiś bilet samolotowy, dojazd na miejsce i zamieszkala bym w raju zielonego zolwia :) A przy okazji przyczynilabym sie do ochrony tych uroczych stworzeń... Kiedyś na pewno :)
OdpowiedzUsuńHej Ula, mogłabyś się wypowiedzieć na temat weganizmu? Dużo czasu spędziłaś w wegańskim hostelu, więc pewnie masz jakieś szersze pojęcie na ten temat ;)
OdpowiedzUsuńBoziulku, co za klimat... Też chcę! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Wiktor,
http://plecakprzygod.wordpress.com/
Wow I think you've find paradise on earth !
OdpowiedzUsuńHej, cóż za zbieg okoliczności, byłam tam dopiero co - jak się miewają Dallas i Harry? Kurde, miałam tam pracować i wegański superfood tworzyć, tylko mnie w międzyczasie Antigua wciągnęła w swoje płuca i wypluć nie chce. Salvador musi poczekać. Uwielbiam tę plażę, biegałam po niej jak nienormalna, tylko po to by się nacieszyć tym piachem pod stopami.
OdpowiedzUsuńGdyby nie post Harry'ego, nie wiedziałabym o Tobie. Ktoś Ty, dziewczyno? Jakimi ścieżkami Cię nosi?
Nie będziesz tu jakoś w Guatemali wkrótce?