Dotarliśmy do miejscowości, której centrum opierało się na jednym sklepie spożywczym, barze, restauracji i stacji benzynowej. Hostel YHA, który upatrzyłam sobie dzień wcześniej był kilka kroków dalej. Zapłaciłam za pokój, zaniosłam swoje rzeczy. Na wi-fi nie było szans, więc przynajmniej nie było mowy o marnowaniu czasu na "a jeszcze tylko sprawdzę..."
Poszłam do spożywczego, żeby kupić coś na lunch i kolację. Krążyłam między dwoma regałami i zastanawiałam się na co mogę sobie pozwolić. W lodówce zobaczyłam świeże ostrygi, krewetki, ryby. Wiejski sklep spożywczy ze świeżymi ostrygami, nice! W końcu od oceanu sklep dzielił tylko skromny parking i wąska droga. Marzyło mi się wszystko co zostało wyłowione z morza, ale jak przystało na jeden sklep w okolicy kilkunastu kilometrów, tanio było więc to, co brałam do ręki, za chwilę odkładałam. Wyszłam z brokułem i małą kostką masła, co miało być moją kolacją. Na lunch zjadłam fytki w barze obok. Ludzie wchodzili tam przede wszystkim po deep-fried seafood, na które również miałam ochotę, ale frytki były oczywiście tańsze...Zapychałam się nimi rozgoryczona po raz kolejny, że kulinarne doświadczenia nie idą w parze z tym wyjazdem.
Nie było czasu na odpoczynek po podróży z Hobart, przed końcem dnia musiałam wejść na górę Amos, skąd rozpościerał się widok na dziką zatokę i plażę Wineglass Bay. Zabrałam z hostelu mój mniejszy plecak, wysmarowałam się kremem z filtrem i ruszyłam w drogę.
Góry widoczne na zdjęciu były moim celem. Miałam ochotę przejść linią prostą po wodzie, ale trasa, prowadziła oczywiście wzdłuż zatoki i była dwa razy dłuższa.
Szłam asfaltową drogą, raz na jakiś czas mijały mnie samochody zmierzające w tym samym kierunku. Marzył mi się rower albo deskorolka, żeby przyspieszyć spacer...
Po kilku kilometrach dotarłam do wejścia do parku. Weszłam do informacji, żeby zapłacić za wejście do parku narodowego. Wspomniałam, że jestem bez samochodu, ale mimo wszystko pani odruchowo wręczyła mi naklejkę tłumacząc, żeby przykleić ją na przedniej szybie. Mało kto przychodzi tam na pieszo. Zamiast iść ciągle afaltem, zeszłam do plaży, ściągnęłam buty i przeszłam kawałek brzegiem morza.
Zdążyłam się zmęczyć tym kilkumetrowym spacerem, zanim wogóle dotarłam do początku szlaku. Trasa na szczyt Mt. Amos była zaznaczona jako bardzo trudna. Przy znaku informujacym o tym natrafiłam na trójkę mężczyzn, z których jeden miał rozbite kolano. Poturbowany wyśmiał moje trampki, ale akurat miałam w nich mniejsze szansa na zrobienie sobie krzywdy, niż potężny facet w słabej kondycji, w swoich górskich butach;).
Było całkiem stromo, a skały w większości były duże i gładkie, które przy opadach deszczu zamieniały się na bardzo śliskie. W takich warunkach odradza się wejście na szczyt. Na szczęście nic nie zapowiadało deszczu.
Stanęłam na szczycie i opadła mi szczęka, a do oczu napłynęły łzy. Włączyłam sobie kawałek z "The Shawshank Redemption". Pasował idealnie, a ja miałam wrażenie, że patrzę na Zihuatanejo, miejsce do którego po ucieczce z więzienia udał się Andy, a za nim na końcu filmu podążył Red;). Płakałam nie tylko dlatego, że zachwycił mnie widok, ale tak bardzo ucieszyłam się, że są jeszcze na świecie miejsca, gdzie przy plaży z turkusową wodą i białym piaskiem nie stoją jeszcze hotele. Że można je podziwiać takimi, jakie były kilkaset lat temu.
Stałam tam na górze przez godzinę nie widząc ani jednego człowieka. Miejsce z takim widokiem, a koło mnie nie było nikogo. Cudownie! Australia jest pełna takich miejsc i to jest w niej fantastyczne.
Miałam ochotę na tylko jedną rzecz. Zejść do plaży, wykąpać się, rozbić obok niej namiot (bo można) i przesiedzieć tam kilka dni. Ani trochę nie chciało mi się wracać, ale robiło się coraz później, a wolałam dotrzeć do hostelu zanim zrobi się ciemno. Schodzenie było cięższe niż wspinanie się na górę. Po drodzę minęłam w końcu jedną osobę.A to widok na plażę którą wcześniej (i później) szłam.
Na końcu szlaku czekała mnie niespodzianka w postaci kangura. Pomyślałam, że może być jakąś oswojoną “maskotką” parku i nie podekscytowałam się za bardzo, ale chyba po prostu nie jeden raz został dokarmiony przez ludzi i teraz się ich nie boi. W świetle zachodzącego słońca wszystko wyglądało ładniej. W pewnym momencie zatrzymałam się, żeby zrobić zdjęcie, usłyszałam szelest w krzakach i zobaczyłam wpatrującego się we mnie kangura. Spłoszył się i w ekspresowym tempie odskoczył kilka metrów dalej. Wtedy miałam ochotę, żeby ktoś mnie uszczypnął, bo zobaczenie po raz pierwszy kangura w swoim naturalnym środowisku jest bezcenne. Do pełni australijskiego klimatu brakowało chyba jeszcze tylko siedzącego na drzewie koali;). Mała, dzika plaża. Niestety niedługo po zobaczeniu kangura w buszu, natrafiłam na zwłoki innego... Dotarłam na plażę zanim słońcę zniknęło za horyzontem.
Centrum wioski. Tego dnia przeszłam ok 10km. Wróciłam do hostelu, zjadłam swojego nudnego brokuła, pogadałam z ludźmi i padnięta położyłam się spać, utrwalając sobie w głowie widok z Mt. Amos na Wineglass Bay...
Szłam asfaltową drogą, raz na jakiś czas mijały mnie samochody zmierzające w tym samym kierunku. Marzył mi się rower albo deskorolka, żeby przyspieszyć spacer...
Po kilku kilometrach dotarłam do wejścia do parku. Weszłam do informacji, żeby zapłacić za wejście do parku narodowego. Wspomniałam, że jestem bez samochodu, ale mimo wszystko pani odruchowo wręczyła mi naklejkę tłumacząc, żeby przykleić ją na przedniej szybie. Mało kto przychodzi tam na pieszo. Zamiast iść ciągle afaltem, zeszłam do plaży, ściągnęłam buty i przeszłam kawałek brzegiem morza.
Zdążyłam się zmęczyć tym kilkumetrowym spacerem, zanim wogóle dotarłam do początku szlaku. Trasa na szczyt Mt. Amos była zaznaczona jako bardzo trudna. Przy znaku informujacym o tym natrafiłam na trójkę mężczyzn, z których jeden miał rozbite kolano. Poturbowany wyśmiał moje trampki, ale akurat miałam w nich mniejsze szansa na zrobienie sobie krzywdy, niż potężny facet w słabej kondycji, w swoich górskich butach;).
Było całkiem stromo, a skały w większości były duże i gładkie, które przy opadach deszczu zamieniały się na bardzo śliskie. W takich warunkach odradza się wejście na szczyt. Na szczęście nic nie zapowiadało deszczu.
Stanęłam na szczycie i opadła mi szczęka, a do oczu napłynęły łzy. Włączyłam sobie kawałek z "The Shawshank Redemption". Pasował idealnie, a ja miałam wrażenie, że patrzę na Zihuatanejo, miejsce do którego po ucieczce z więzienia udał się Andy, a za nim na końcu filmu podążył Red;). Płakałam nie tylko dlatego, że zachwycił mnie widok, ale tak bardzo ucieszyłam się, że są jeszcze na świecie miejsca, gdzie przy plaży z turkusową wodą i białym piaskiem nie stoją jeszcze hotele. Że można je podziwiać takimi, jakie były kilkaset lat temu.
Stałam tam na górze przez godzinę nie widząc ani jednego człowieka. Miejsce z takim widokiem, a koło mnie nie było nikogo. Cudownie! Australia jest pełna takich miejsc i to jest w niej fantastyczne.
Miałam ochotę na tylko jedną rzecz. Zejść do plaży, wykąpać się, rozbić obok niej namiot (bo można) i przesiedzieć tam kilka dni. Ani trochę nie chciało mi się wracać, ale robiło się coraz później, a wolałam dotrzeć do hostelu zanim zrobi się ciemno. Schodzenie było cięższe niż wspinanie się na górę. Po drodzę minęłam w końcu jedną osobę.A to widok na plażę którą wcześniej (i później) szłam.
Na końcu szlaku czekała mnie niespodzianka w postaci kangura. Pomyślałam, że może być jakąś oswojoną “maskotką” parku i nie podekscytowałam się za bardzo, ale chyba po prostu nie jeden raz został dokarmiony przez ludzi i teraz się ich nie boi. W świetle zachodzącego słońca wszystko wyglądało ładniej. W pewnym momencie zatrzymałam się, żeby zrobić zdjęcie, usłyszałam szelest w krzakach i zobaczyłam wpatrującego się we mnie kangura. Spłoszył się i w ekspresowym tempie odskoczył kilka metrów dalej. Wtedy miałam ochotę, żeby ktoś mnie uszczypnął, bo zobaczenie po raz pierwszy kangura w swoim naturalnym środowisku jest bezcenne. Do pełni australijskiego klimatu brakowało chyba jeszcze tylko siedzącego na drzewie koali;). Mała, dzika plaża. Niestety niedługo po zobaczeniu kangura w buszu, natrafiłam na zwłoki innego... Dotarłam na plażę zanim słońcę zniknęło za horyzontem.
Centrum wioski. Tego dnia przeszłam ok 10km. Wróciłam do hostelu, zjadłam swojego nudnego brokuła, pogadałam z ludźmi i padnięta położyłam się spać, utrwalając sobie w głowie widok z Mt. Amos na Wineglass Bay...
aż musiałem usiąść, jak zobaczyło widok ze szczytu... Próbowałem sobie to wyobrazić, aj!
OdpowiedzUsuńZdjęcia są świetne, a to z nazwą miejsca "Tasmania" wg. mnie idealne na okładkę przewodnika, lub pocztówkę!
Pozdrawiam ;)
Dobrze, że przeczytałam przed snem. Mam nadzieję, że przyśnią mi się widoki z Twoich zdjęć :). No może oprócz zwłok kangura ;).
OdpowiedzUsuńOd dzisiaj nie kupuję żadnych bezsesownych ciuchów. Koniec z tym! Zbieram na Australię :D
OdpowiedzUsuńAż trudno mi uwierzyć że tak piękne, zapierające dech w piersiach miejsca istnieją. Brak jakiejkolwiek skali żeby opisać jak niesamowicie uchwyciłaś je na zdjęciach. Nawet nie chce wyobrażać sobie jak to jest zobaczyć je na własne oczy! Ula, zazdrość mnie zaraz pożre! ;) pozdrawiam i życzę dalszych ekscytujących podróży :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że dzięki takim blogom jak Twój, takie wyjazdy stają się bardziej realne, rzeczywiste, możliwe do zrealizowania. :)
OdpowiedzUsuńCUDOWNE miejsce, nawet nie wiesz jak strasznie ci zazdroszczę. :) szczególnie jak się popatrzy na pogodę za oknem. i oglądanie zdjęć z muzyką jest jeszcze lepsza.
OdpowiedzUsuńmam pytanie - nagrywałaś w Australii może jakieś filmiki, takie jak z bzu w Japonii?
i jak tam sprawa z uniwersytetem, dostałaś zwrot kasy?
Przed wyjazdem byłam pewna, ze będę nagrywać a potem niewiele z tego wyszło bo jakoś nie miałam pomysłu ani chęci... Bardzo chcialam kręcić na festiwalu bo byłam tam z grupa ludzi i wyszłoby ekstra video, ale zapomniałam/nie miałam czasu naladowac baterii przed i oproznic karty, więc technicznie było to niemożliwe :/. Do teraz żałuje tej baterii...
UsuńA co do kasy to została juz przelana do mojej uczelni i wypłaca mi ja ok 18.02. Mam wrażenie, ze nigdy sie nie doczekam :P.
Ula, to naprawdę przepiękne miejsce, dziękuję! Chciałabym tam być.
OdpowiedzUsuńCzytałam tego posta razem z tą muzyką, do której dałaś linka. Zakręciła mi się w oku łza... ;)
OdpowiedzUsuńPiękne miesca. Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńCzytając ten post czułam się jakbym szła z Tobą.
Coś wspaniałego! I tak dziko, tam mało ludzi :D Pięknie
OdpowiedzUsuńPrzeszły mnie ciarki gdy zobaczyłam ten widok, poczułam ukłucie w sercu, łzy też mi napłynęły do oczu... coś przepięknego, dziękuję Ci za to zdjęcie!
OdpowiedzUsuńPiękne miejsca, piękne widoki, piękne zdjęcia <3 Australia od lat jest na 1 miejscu mojej listy miejsc, w których mogłabym zamieszkać.
OdpowiedzUsuńPiękne widoki... Aż napadł mnie nostalgiczny nastrój. ;) Wyobrażam sobie, że ja również kiedyś będę spoglądała na podobne widoki... Ula, przez ciebie zakochałam się w Australii! ;)
OdpowiedzUsuńK.
uwielbiam twojego bloga
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://www.sotheemily.blogspot.com , a jesli co on podoba to zapraszam do obserwacji
Jak tam jest pięknie!!! Zaniemówiłam.
OdpowiedzUsuńZdjęcie zwłok mnie rozwaliło :D
OdpowiedzUsuńA to dlatego że tak sobie w myślach powtarzałam "Boże, jakie piękne widoki! Jak ja zazdroszczę! Jakie piękne widoki!!". I tak dalej myśląc nagle pojawił się TEN kangur :D
Wizja pięknego świata legła w gruzach.
Bo natura jest piękna, ale i brutalna
UsuńDawno nie widziałam tak pięknych i spokojnych zdjęć. Marzy mi się to, takie wielkie puste przestrzenie. Sufit z burych chmur pod którym żyjemy od kilku miesięcy jest niesamowicie depresyjny, a kiedy patrzy się na taką przestrzeń to aż się lepiej oddycha
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za te trampki!!!!! Jasne, że odzież turystyczna się przydaje, ale bez przesady. Ja wszędzie jeżdżę w sukienkach i spódnicach. W tym roku planuję Islandię i żadna siła mnie nie zmusi do zakupu ortalionowych spodni (tak, tak, tu i ówdzie zachwalają, że należy, bo przecież, panie, zimno, mokro, wieje i w ogóle okropnie!).
OdpowiedzUsuńA post z Tasmanii - absolutnie, wspaniały! najlepszy jak dotąd z Twojej podróży na antypody. Dobrze, że są też te okrutne zdjęcia trupka-kangurka. Można poprzez to wszystko naprawdę poczuć to, co może czuli pierwsi europejscy przybysze, odkrywający owo nieznane, obce, tajemnicze i urzekająco piękne.
hreczana
Zazdroszczę wizyty w Australii. A zdjęcia iście magiczne :-)
OdpowiedzUsuńCudowne widoki wspaniałe i ujmujące zdjęcia. :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńgenialne zdjęcia Wineglass, chciałabym mieć kiedyś swoje takie ze swoimi butami :D znalazłam ciekawą rzecz :
OdpowiedzUsuń"Wineglass Bay might look like it's as nature made it but the truth is this beautiful place has a dark history, which makes it all the more remarkable. And its name has nothing to do with the shape of the bay."
http://www.smh.com.au/travel/activity/great-outdoors/all-walks-lead-to-fine-wines-20090205-7ymn.html
Świetne miejsce, super zdjęcia no i ten klimat. Nie da się ukryć, że Australia urzeka pięknem natury i częstym w niej brakiem ludzi. Rozciągnięcie połowy populacji Polski na obszarze 3/4 Europy ma swoje plusy :D
OdpowiedzUsuńKolejna pozycja na mojej długiej już backet-liście ;)
Co do futrzanego jegomościa na zdjęciach to obstawiałbym walabię (wallaby), mniejszą kuzynkę kangura, która sobie świetnie radzi na terenach skalnych. Chociaż mogę się mylić w końcu żaden ze mnie kangurolog :P
Tak, masz rację to walabia, nie potrzebnie zmylam ludzi, ale wyjaśnię sprawę w jednym z kolejnych postów;)
Usuńjeśli będzie więcej australijskich futrzaków to czekam z niecierpliwością na kontynuację :)
UsuńPrzepiękne widoki, także ten na plażę o zachodzie słońca!!!
OdpowiedzUsuńUla, super post, świetne zdjęcia!! ;)
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo chciałabym zobaczyć to miejsce kiedyś na żywo.
OdpowiedzUsuńRewelacja! Takie miejsca nie skażone ludzkim bytem są niesamowite. Ostatnio widziałem takie dziewicze tereny na Cyprze. Cape Greco nie jest ta raczej popularną atrakcją - w pobliże dojeżdża wprawdzie autobus, ale i tak niewiele osób decyduje się na wejście na szczyt. A widok jest równie wspaniały, chociaż niestety z uwagi na wielkość Cypru, nie trudno dostrzec hotele na horyzoncie... Ale mimo wszystko było miło - na trasie spotkalem garstkę ludzi, na szczycie siedziałem ponad godzinę i przyszła tylko para Niemców.
OdpowiedzUsuńCape Greco to bardzo popularna lokacja. Kazdy, powtarzam KAZDY wspima sie na ta gorke ;-)
UsuńW polowie drogi pomiedzy Aya Napa a Protaras mozna znalezc puste plaze i zatoczki (nawet jedna cudna lagune) :-)
Czytając tego posta i podziwiając te wspaniałe zdjęcia, jak zapewne wielu czytelnikom, przeszło mi przez myśl: "Ula, jaka to niesamowita szczęściara!". Ale po chwili przyszło mi do głowy co innego. Kwestia szczęścia? Niekoniecznie, Ty po prostu nie pozostałaś bierna w swoich marzeniach, konsekwentnie je realizujesz i czerpiesz z życia pełnymi garściami. Ostatnio przeczytałam pewne słowa, których główny przekaz polegał na tym, że człowieka może ograniczać jedynie jego umysł. Nic więcej. To nie tak, że jeden urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, a drugi od zawsze był nieudacznikiem. Każdy ma takie same szanse żyć pięknie, spełniać marzenia i dokonywać 'niemożliwego'. Wszystko zależy od nas i od tego czy faktycznie cokolwiek w naszym mniemaniu jest 'niemożliwe'. Podziwiam brak jakichkolwiek barier Twojej rzeczywistości, wspaniale, że dzielisz się z nami tym wszystkim! Dziękujemy :-)
OdpowiedzUsuńTam naprawdę jest pięknie ! Aż chcę się chodzić na spacery - i nie ważne jak dalekie ;)
OdpowiedzUsuńDech zapierające widoki :D
OdpowiedzUsuńcześć, mam do Ciebie pytanie odnośnie pobytu w Londynie/UK. Ostatnio zmotywowałam się do wyjazdu na praktyki Erasmusa (Tobie też polecam, jak możesz) i zastanawiam się jak wyglądają koszty życia, czy 500€ jest wystarczające czy niekoniecznie? ;) Pozdrawiam, MS
OdpowiedzUsuńUla, możesz mi polecić jakiś ładnie wydany, ciekawy przewodnik/album o Japonii? przyjaciółka ma urodziny, a w wakacje wybiera się na tydzień do Tokio, więc chcę sprawić jej fajny i praktyczny prezent. :) interesują mnie wydania zarówno polskie jak i angielskie.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! <3
wszystko wygląda jak namalowane. aż trudno uwierzyć, że takie miejsca faktycznie istnieją.
OdpowiedzUsuń:)
Wzruszyłam się jak zobaczyłam ten widok... Ulka jesteś mistrzynią! Dziękuję, że mogę w pewien sposób z Tobą podróżować:) Zdjęcia są naprawdę niesamowite...
OdpowiedzUsuńWow naprawdę super miejsce, dopiszę do listy miejsc które koniecznie muszę odwiedzić:P
OdpowiedzUsuńJa znalazłam takie plaże na Korsyce ale ładnych parę lat temu, ale nie mogą się równać z tymi widokami.
OdpowiedzUsuń