Beatrice przyjechała na wakacje do Nowej Zelandii 10 lat temu. Po powrocie do Niemiec nie mogła zapomnieć o tym kraju, więc wkrótce potem się do niego przeprowadziła. Po pewnym czasie poznała swojego (teraz już ex) męża i 5 lat temu na świat przyszła Amalia. Z pozoru zwyczajna dziewczynka, po której nie spodziewałam się niczego innego niż to, co do tej pory widziałam u 5 latków. Siedziała sobie w foteliku na tylnim siedzeniu, śpiewała piosenki po niemiecku, rysowała księżniczki i po angielsku pytała, kiedy dojedziemy na miejsce. Dwa dni później miałam łzy w oczach żegnając się z nią. Dodam, że nie jestem szczególnie wrażliwa na punkcie dzieci, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Amalia była najwspanialszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek poznałam. Radosna, cierpliwa, grzeczna, bezproblemowa. Poznałam wiele dzieci i praktycznie każde zachowywało się przy rodziach inaczej niż kiedy byłam z nim sam na sam, ale nie dotyczyło to Amalii. Chodziła z nami cały dzień po górach, nie marudziła, nie jęczała, nie płakała, a to naprawdę nie był krótki spacerek jak na 5 latkę. Spytałam Beatrice czy ona jest taka zawsze? W odpowiedzi usłyszałam, że tak. Aż trudno było w to uwierzyć... Przyjemnością było spędzać z nią czas, jakby była moją koleżanką, a nie 20 lat młodszą dziewczynką. Kolejnym zaskoczeniem było to, że mała praktycznie nie choruje. Do tej pory u lekarza była ze dwa razy, bo nic jej nigdy nie dolega. A chodzi do przedszkola i ma kontakt z kichającymi dziećmi;). Jej mama twierdzi, że to kwestia zdrowego stylu życia. Spędzają dużo czasu na dworze, nie karmi swojego dziecka słodyczami, jedzą proste dania, ale żywność dobrej jakości. Nowa Zelandia wbrew pozorom też pełna jest śmieciowego jedzenia. Wystarczy przejść się do sklepu po chleb, żeby zobaczyć półki z plastikowym chlebem tostowym, który doskonale znany jest również Brytyjczykom czy Amerykanom. Beatrice piecze więc chleb sama, jeździ po mleko do farmera i robi własny ser. Zdarza jej się polować, co jest bardzo popularnym zajęciem (choć raczej dla mężczyzn) w Nowej Zelandii. Nawet Amelia miała już okazję zobaczyć jak zabija się zwierzę dla pokarmu. Jedni skrytykują, że to straszne pokazywać dziecku takie rzeczy, ale z drugiej strony to zbliża do natury i uczy szacunku do tego co się je, do zwierząt, które oddają dla nas życie. Myślę, że gdyby mnie przyszło zabić jakieś zwierzę, nawet samodzielnie złowić rybę, zjadłabym ją z większym szacunkiem niż robię to teraz. W końcu mało kto jedząc puszkę tuńczyka zastanawia się nad tym w jaki sposób ryba została złowiona, albo czy ucierpiały przy tym inne gatunki. Odkąd obejrzałam jeden z odcinków BBC South Pacific, za każdym razem kiedy widzę tuńczyka przypominają mi się tamte sceny.
Odchodząc od ryb i wracając do tematu małej Amalii, będzie ona dla mnie jedną z ważniejszych postaci tej podróży. Była inspiracją i przywróciła mi wiarę w dzieci haha.
Od pierwszego dnia, kiedy jechałyśmy do Mt. Cook, Amalia powtórzyła kilka razy to samo zdanie, że jeśli spotykasz się z kimś po raz pierwszy, to dopiero przy drugim spotkaniu możesz powiedzieć, że jesteście znajomymi. Kiedy żegnałam się z nią, powiedziałam jej co o niej myślę i dodałam – I really hope to see you again... – Spojrzała mi w oczy i wiedziałam co za chwilę padnie z jej ust, więc resztę wypowiedziałyśmy już razem – and if I see you again, then we're friends.
Po niedzielnym śniadaniu zatrzymałyśmy się na moment przy informacji
turystycznej, a później ruszyłyśmy zobaczyć punkt główny dnia, czyli
jezioro i lodowiec Tasmana.
Objechałyśmy pobliską górę dookoła i zaraz wyłoniły się kolejne powalające widoki.
Wchodzą na górę za plecami miałyśmy taki widok.
Mały Włóczykij.
Beatrice widziała już lodowiec Tasmana kilka razy, za pierwszym razem w 2001 i była zaskoczona brakiem pływających kawałków lodowca na jeziorze. Dużo wrażeń musiało dostarczyć zobaczenie tego, co stało się tutaj dwa lata temu. A mianowicie, w 2011 w wyniku trzesięnia Ziemi (w oddalonym o 300km Christchurch), oderwało się od lodowca ok 30mln ton lodu. Zdjęcia możecie zobaczyć TU
Lodowiec Tasmana jest najdłuższym w Nowej Zelandii, rozciąga się na 29km, zaczynając od wysokości powyżej 3000m. 14, 500 lat temu lodowiec miał długość 85km i jak widać na zdjęciu zajmował znacznie większą powierzhchnię. Co ciekawe, do lat 1973 jezioro w ogóle istniało, ale z roku na rok lód topnieje coraz szybciej. Tutaj porównane są foty NASA z 1990 i 2007, widać na nich dużą różnicę. Jeśli chcecie zobaczyć ten lodowiec na własne oczy to pospieszcie się, bo wygląda na to, że w ciągu 20 lat zniknie całkowicie...
Amalia i Beatrice.
Lodowiec Tasmana nie jest dobrze widoczny na zdjęciach, bo przykryty jest piachem i skałami, ale "ściana" na jeziorze, którą widać w oddali, to właśnie on.
Później zeszłyśmy do jeziora.
Najpierw zatrzymałyśmy się nad mniejszym, gdzie Amalia mogła pobawić się błotkiem.
Można zarezerwować sobie wycieczkę i podpłynąć pod lodowiec motorówką.
No i znowu ta niezwykła strona Nowej Zelandii. Byłyśmy w miejscu, które wydawałoby się, że powinno roić się od turystów. Przesiedziałyśmy nad jeziorem z 45min i byłyśmy zupełnie same.
Woda była lodowata, miała najwyżej kilka stopni.
W drodze powrotnej przyglądałyśmy się górze Aoraki. Każda chmura zahaczająca o jej czubek rozpływała się jak dym i przyjmowała najróżniejsze kształty.
Po zejściu do pola kempingowego natrafiłyśmy na paradise ducks- kazarki rajskie, czyli gatunek kaczki typowy dla Nowej Zelandii. Zjadłyśmy lunch, chwilę odpoczęłyśmy, a później czekał nas jeszcze jeden spacer, do Kea Point z widokiem na lodowiec Muellera.
Ogrom i kolory tego miejsca robiły duże wrażenie, ale z lodowca pozostało już niewiele.
Jezioro Muellera i morena boczna po której widać jak wysoki był kiedyś lodowiec.
Zawsze mi się wydaje, że zrobienie poprawnego zdjęcia to coś banalnego. A później daję do rąk aparat przypadkowej osobie i okazuje, że nie obcięcie nóg na rzecz 2/3 nieba na zdjęciu czy równy horyzont to jednak wyższa szkoła jazdy...
Objechałyśmy pobliską górę dookoła i zaraz wyłoniły się kolejne powalające widoki.
Wchodzą na górę za plecami miałyśmy taki widok.
Mały Włóczykij.
Beatrice widziała już lodowiec Tasmana kilka razy, za pierwszym razem w 2001 i była zaskoczona brakiem pływających kawałków lodowca na jeziorze. Dużo wrażeń musiało dostarczyć zobaczenie tego, co stało się tutaj dwa lata temu. A mianowicie, w 2011 w wyniku trzesięnia Ziemi (w oddalonym o 300km Christchurch), oderwało się od lodowca ok 30mln ton lodu. Zdjęcia możecie zobaczyć TU
Lodowiec Tasmana jest najdłuższym w Nowej Zelandii, rozciąga się na 29km, zaczynając od wysokości powyżej 3000m. 14, 500 lat temu lodowiec miał długość 85km i jak widać na zdjęciu zajmował znacznie większą powierzhchnię. Co ciekawe, do lat 1973 jezioro w ogóle istniało, ale z roku na rok lód topnieje coraz szybciej. Tutaj porównane są foty NASA z 1990 i 2007, widać na nich dużą różnicę. Jeśli chcecie zobaczyć ten lodowiec na własne oczy to pospieszcie się, bo wygląda na to, że w ciągu 20 lat zniknie całkowicie...
Amalia i Beatrice.
Lodowiec Tasmana nie jest dobrze widoczny na zdjęciach, bo przykryty jest piachem i skałami, ale "ściana" na jeziorze, którą widać w oddali, to właśnie on.
Później zeszłyśmy do jeziora.
Najpierw zatrzymałyśmy się nad mniejszym, gdzie Amalia mogła pobawić się błotkiem.
Można zarezerwować sobie wycieczkę i podpłynąć pod lodowiec motorówką.
No i znowu ta niezwykła strona Nowej Zelandii. Byłyśmy w miejscu, które wydawałoby się, że powinno roić się od turystów. Przesiedziałyśmy nad jeziorem z 45min i byłyśmy zupełnie same.
Woda była lodowata, miała najwyżej kilka stopni.
W drodze powrotnej przyglądałyśmy się górze Aoraki. Każda chmura zahaczająca o jej czubek rozpływała się jak dym i przyjmowała najróżniejsze kształty.
Po zejściu do pola kempingowego natrafiłyśmy na paradise ducks- kazarki rajskie, czyli gatunek kaczki typowy dla Nowej Zelandii. Zjadłyśmy lunch, chwilę odpoczęłyśmy, a później czekał nas jeszcze jeden spacer, do Kea Point z widokiem na lodowiec Muellera.
Ogrom i kolory tego miejsca robiły duże wrażenie, ale z lodowca pozostało już niewiele.
Jezioro Muellera i morena boczna po której widać jak wysoki był kiedyś lodowiec.
Zawsze mi się wydaje, że zrobienie poprawnego zdjęcia to coś banalnego. A później daję do rąk aparat przypadkowej osobie i okazuje, że nie obcięcie nóg na rzecz 2/3 nieba na zdjęciu czy równy horyzont to jednak wyższa szkoła jazdy...
nie no, zdjęcia to jakiś kosmos. PRZEPIĘKNE.
OdpowiedzUsuńto nie zdjęcia są piękne, tylko tamto miejsce takie było :)
UsuńAle trzeba przyznać, że zdjęcia robisz piękne.
UsuńŚwietne zdjęcia! I nie wiem, ale musi być w Tobie naprawdę coś niezwykłego, że mimo nieplanowania tak dokładnie tych podróży, zazwyczaj trafiasz na inspirujących ludzi którzy chętnie Cię u siebie goszczą lub pokazują jak żyją itd. A z tymi fotkami robionymi przez innych masz rację - często jak daję lustrzankę mojej koleżance, ona od razu trzyma ją tak krzywo, że na każdym zdjęcie nie wytrzymuję i się śmieje ;)
OdpowiedzUsuńP.S Chyba schudłaś, w każdym bądź razie - fajnie wyglądasz! :)
UsuńO mamo, jakie widoki! Jakoś nigdy Nowa bardzo, bardzo mnie nie kręciła, ale chyba jednak zmienię zdanie. I dobrze widzieć Twój uśmiech : ) Taaaki szeroki!
OdpowiedzUsuńA czy obrabiałaś jakoś zdjęcia?
Zawsze przerabiam foty zanim je tu wrzucę, chociaż akurat nie można uroku tego miejsca zwalać na edycję;)
UsuńZapiera dech w piersi - wspaniała opowieść i wspaniałe widoki.
OdpowiedzUsuńZdjęcia totalnie zapierają dech w piersiach, a opowieść o Małej mnie wzruszyła... Ech, pozazdrościć takiego dziecka ;)
OdpowiedzUsuńChybaby mi się buzia nie zamykała z zachwytu. Przepięknie tam.
OdpowiedzUsuńDaleko mi do bycia mistrzem fotografii, ale też tak mam, że zwykle jak daję komuś aparat, to na zdjęciach wychodzą mi ucięte nogi, zaburzone proporcje itp.
O JEZU ULA. Nie mam słów. Nie mam tyle siły. Teraz siedzę na studiach za chwile sesja a ja stwierdzam, ze ten kierunek nie jest dla mnie...i nawet boję się z niego zrezygnować, bo boję się wrócić do domu, nikt mnie nie skrzyczy ani nic, ale mam wrażenie, że wyjdę na kompletnego debila....a to już moje drugie podejście do studiów...za pierwszym razem się nie dostałam a teraz co...znowu zrezygnuje? Załamka. A Ty potrafisz cieszyć się każdym dniem. Oddaj mi trochę tej energii.
OdpowiedzUsuńH.
Nieee, ja też nie potrafię cieszyć sie każdym dniem, chociaż w podróży wychodzi mi to dużo lepiej. No i również podchodziłam dwa razy do studiów (i tak samo czułam się kompletnym debilem), dopiero za trzecim okazało się to bardzo dobrym posunięciem. Jeżeli masz jakiś inny pomysł i jesteś przekonana o jego sensie, to pójdź tą drogą!
UsuńNajgorsze jest to, że teraz nie jestem przekonana do niczego. Siedzę na tej romanistyce od podstaw i na każdych zajęciach zastanawiam się co ja tu robię. Wiesz co mi się podoba? Filmoznawstwo strasznie, ale to strasznie.Ale co po tym? Zresztą teraz jak po wszystkim w Polsce. Nie chce być jakąś kasjerką...chciałabym być kimś. Nie ubliżając kasjerom. Ale sama nie wiem do czego się nadaję.
UsuńTo może poucz się jeszcze trochę tego francuskiego i wybierz się na filmoznawstwo do Francji?:)
UsuńCiekawe, także studiowałam filologię francuską od podstaw. Okazało się, że to nie jest kierunek dla mnie! Bardziej ze mnie malarka niż romanistka no i proszę po drugim roku zrezygnowałam. Rodzinny koszmar, ale to nic! Idę na studia artystyczne i już : ) Uważam, że nie ma co się męczyć i myśleć `a może będzie troche lepiej?` Podobno filmoznastwo w Krakowie jest fajne, może poczytaj na ten temat trochę?
UsuńO jak fajnie, gratuluję podjęcia takiej odważnej decyzji!
UsuńFajnie usłyszeć trochę miłych słów, a nie tylko ZMARNUJESZ SOBIE ŻYCIE. Poprawiałam maturę raz i zastanawiam się czy w tym roku nie zrobić tego ponownie, ale jak nie udało mi się za drugim razem, to uda się za trzecim? Kraków jest moim wymarzonym miastem... Jak się okazało, szłam do Lublina z głupim przekonaniem, że na studiach można się czegoś nauczyć. ;)
UsuńDzięki wam dziewczyny, dzisiaj wracam do domu i pogadam o tym z rodzicami.
Panuje takie głupie przekonanie w Polsce, że jak nie zaczniesz studiów zaraz po maturze i nie skończysz w wieku 25 lat, to jesteś gorszy albo głupi. Jestem na pierwszym roku i myślałam, że wybrałam dokładnie to, co chciałabym robić w życiu, a tymczasem chyba nie do końca tak jest. Też mam różne wątpliwości, ale poczekam jeszcze trochę. Pierwsze semestry, szczególnie na studiach technicznych, niewiele mają wspólnego z kierunkiem. Zobaczymy co będzie później.
UsuńStudia to nie jest też coś, co każdy musi skończyć. Możesz wybrać inne życie. Wiadomo, wykształcenie fajnie mieć, a jeszcze fajniej z tego, co Cię naprawdę interesuje. Dlatego powinnaś się zastanowić dobrze nad tym, co lubisz, co Ci sprawia przyjemność, co Ci przychodzi z łatwością - jeśli chcesz studiować filmoznawstwo i to w Krakowie, to serdecznie zapraszam :) Lublin też ma swój urok, mieszkałam niedaleko, więc zdążyłam polubić. Ale przyznaj - uczelni zbyt dobrych nie ma. Jeśli chcesz studiować coś, po czym trudno z pracą w Polsce - tak mi się wydaje - powinnaś wybrać najlepszą uczelnię, aby stanowić konkurencję dla innych.
Możesz też zrobić sobie gap year, wyjechać, podróżować, pracować (nawet na kasie w kinie, a w międzyczasie pisać recenzje do lokalnych gazet lub na portalach Moje Miasto lub podobnych - ale pamiętaj, że filmoznawstwo to nie tylko oglądanie filmów!), zobaczyć co Cię naprawdę interesuje, sprawdzić się w wielu dziedzinach. Życzę powodzenia i mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa z powodu podjętego wyboru!
Dzięki lu. za podzielenie się opinią:)
UsuńDzięki Wam wszystkim ! Rozmawiałam z rodzicami, nie przyjęli tego z uśmiechem na ustach. Ja Lublina nie lubię od samego początku, chyba po prostu przyjechałam tam z takim przekonaniem i nie potrafię tego zmienić, jeszcze do tego dyktanda, które można poprawić tylko w sesji poprawkowej, to nawet nie jest kolokwium..., nawet nie potrafię tego zaliczyć, nie mam złych ocen, wręcz przeciwnie...mimo, że zawsze marzyłam o nauce francuskiego, studia to nie żaden kurs językowy jakby się mogło wydawać. Będąc tam nawet nie potrafię zebrać się w sobie i zacząć się uczyć do zaliczeń / egzaminów, wszystko mnie tak irytuje, nic tylko ryczeć. W tym roku mam 21 lat i chciałabym się wreszcie ogarnąć.
UsuńZ moją słabą maturą nie wiem czy mam szanse dostać się do KRK : hist.roz. 54, wos roz. 40 a ang roz. 60 %... Chciałabym, żeby ktoś mi powiedział co mam robić. ;)
H.
Właśnie nie możesz nikomu dać sobie mówić co masz robić. To musi być twoja decyzja, nie chcesz dalej studiować - rzuć to. Jeśli już na początku jesteś tak przekonana, że to nie dla Ciebie, to chyba nie ma sensu się tak męczyć.
UsuńJa sama nie poszłam na studia od razu po liceum. Dałam sobie czas na przemyślenie co naprawdę chciałabym studiować, poprawiłam maturę. I to było najlepsze co mogłam zrobić!
Trzymam kciuki!
Olka
Zrezygnowałam i teraz wielka panika co robić dalej. Co skończyć, żeby wszystko było dobrze i żebym była szczęśliwa. Może nie sam kierunek mnie wykańczał a miejsce, brak możliwości porozmawiania z kimkolwiek i to nie tak że zamknęłam się w sobie...Ludzie w moim wieku zastanawiają się na tym jaką pracę licencjacką napisać, a ja się zastanawiam co chcę w życiu robić...ciągle i ciągle. Marzy mi się pomieszkać trochę w Wielkiej Brytanii a już najbardziej to w USA, ale jestem osobą, która wszystkiego się boi..wczoraj byłam w Lublinie, w akademiku wzięłam swoje rzeczy i naprawdę czułam się z tym dobrze, ale teraz przyszła szara rzeczywistość...i stwierdzam, że nie nadaję się do niczego.
UsuńH.
Nie przejmuj się, to uczucie prędzej cyz później minie. Teraz się zrelaksuj i zastanów co robić dalej. No i niestety dobrze byłoby jednak, żebyś rzuciła się na głęboką wodę, bo to, czego się boimi, jest tym czego potrzebujemy. Jak chcesz żyć tak jak to sobie wymarzysz, to będziesz musiała kilka razy poczuć strach:).
Usuńdzięki Ula, musi być dobrze !
UsuńH.
jezu jak ładnie
OdpowiedzUsuńPrzepiękne miejsca - zdjęcia zapierają dech w piersiach, a co dopiero widzieć to na żywo!
OdpowiedzUsuńTowarzyszki podróży bezcenne, Amelia przesłodka! Fajnie się czyta!
Od dłuższego czasu śledzę i czytam Twojego bloga i od razu stałam się Twoją fanką.
Jakoś nie mogę się odważyć sama ruszyć w świat. Niby jestem odważna, ale w kwestii samotnego podróżowanie już nie, są wątpliwości i obawy oto i o tamto. Tylko, że czytając takie blogi i poznając takie genialne osóbki jak Ty, mam taaaaakkkkkąąąąąą ochotę spakować plecak, pieprznąć wszystko i ruszyć w świat! O tak, z dnia na dzień!
Czekam na kolejne Twoje posty!
Pozdrawiam,
Żanet
P.S. Czy bilety lotnicze bookujesz bezpośrednio na stronach przewoźników czy przez jakieś wyszukiwarki?
Jeśli przez te drugie mogłabym Cię prosić o adresy lub nazwy. Będę bardzo wdzięczna!
Chyba bardziej opłaca się bezpośrednio, takie mam wrażenie. ;) Wydaję mi się, że najlepiej po kolei sprawdzać wszystkich przewoźników i to kilka razy w tygodniu, wtedy może uda Ci się zahaczyć o jakieś promocje. ;) Mam rację, Ula? ;)
UsuńH.
Czasami się opłaca bezpośrednio, ale w niektórych moich przypadkach było tak, że taniej wyszło przez wyszukiwarkę.
UsuńDlatego warto taką listę mieć pod ręką i sprawdzać tu i tu. Dlatego chciałabym wiedzieć z jakich Ula korzysta i czy wogóle korzysta.
Pozdrawiam =)
W 90% przypadków rezerwuję bezpośrednio na stronach przerwoźników, ale zdarza się, że pośrednicy mają jakieś dobre promocje (choć rzadko). Zamiast sprawdzać po kolei możesz zapisać się do newsletterów i otrzymać info na maila. Jeżeli szukam biletów to prawie zawsze korzystam też najpierw z 'porównywarki' cen, skyscanner.net, żeby rozeznać się jak wyglądają ceny różnych przewoźników, z/do jakich miast, krajów.
UsuńDzięki Ula za odpowiedź!
UsuńSkyscanner używam już od dawna, i z tych porównywarek mi znanych jest najlepszy.
W większości przypadków też zamawiam bilety bezpośrednio, ale zdarzyło mi się zamówić tańszy właśnie przez Skyscanner.
Pozdrawiam!
O Boże, zbieram kasę! Pięknie! I widoki i zdjęcia! Zazdroszczę małej, że nie choruje, też się staram żyć zdrowo i non stop choruję, zwłaszcza teraz. Fajna dziewczynka i kolory jej ubrań pięknie się komponują z krajobrazem :)
OdpowiedzUsuńUla a myślałaś kiedyś o Islandii?
ann
Islandia jest oczywiście na liście do odwiedzenia, tylko na razie czasowo jakoś nie wpasowała się, ale zobaczymy kiedy tam dotrę;).
UsuńKiedy oglądam fotografie takich miejsc mam gęsią skórkę z wrażenia :)
OdpowiedzUsuńnajpiękniej !
OdpowiedzUsuńFajnie trafić na dziecko przy którym nie kurczy się macica :)
OdpowiedzUsuńHaha dobrze powiedziane Gosiu!
UsuńWow, woda jak pokolorowana!
OdpowiedzUsuńA co do tego, ze mala wie skad pochodzi stek na jej talerzu - popieram w zupelnosci! Nic mnie tak nie wkurza jak brak swiadomosci, ze mieso nie rosnie na drzewach albo w supermarkecie.
Piękna historia czytając miałam łzy w oczach z zachwytu ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSkoro tak Cię wzruszyła ta 5-letnia BEZPROBLEMOWA dziewczynka to ja się boję pytać, z jakimi szatanami musiałaś mieć do czynienia na swoim au pair :-p Ja chyba nie mam cierpliwości do dzieci, mimo że uwielbiam...
OdpowiedzUsuńTe 'moje' dzieci z NY czy SF były w porządku, ale Amalia jest bezkonkurencyjna;)
Usuńmyślę, że Amalia tak Ci się spodobała, bo jednak nie była "Twoja" jak dzieci na au pair. :)
UsuńBez sensu wytłumaczenie, bo przecież ta trójka dzieci którymi się opiekowałam nie były jedynymi jakie w życiu poznałam. No i potrafię ocenić na ile kogoś lubię, niezależnie od tego czy to dziecko czy dorosły.
UsuńCzytam posta i oglądam zdjęcia a łzy same mi lecą po policzkach. Nie wiem czy to normalna reakcja,ale twoje fotografie pokazują całe piękno Nowej Zelandii,że aż się wzruszyłam. Wiesz,mogłabyś kiedyś napisać książkę o swoich podróżach i tych wszystkich ludziach których tam poznałaś,a potem jakiś reżyser powinien zrobić z tego świetny film. Dziękuję Ci,że prowadzisz tego bloga!
OdpowiedzUsuńTo bardzo miłe, dziękuję! Ale wierz mi, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają dużo ciekawsze życia od mojego, przeżywają więcej przygód i poznają więcej ciekawych ludzi, a nie robi się o nich filmów:)
UsuńRAJ
OdpowiedzUsuńpowiesz nam wreszcie gdzie wybierasz sie w nastepna podroz? i jeszcze jedno pytanie, czy na powaznie mogłabys mieszkac a AU/NZ, myslalas o tym ? :)
OdpowiedzUsuńAustralia była na liście do zamieszkania jeszcze zanim tam pojechałam, a teraz to się tylko umocniło:). W Nowej Zelandii też mogłabym pomieszkać trochę, ale tam byłoby pewnie ciężej z pracą i prędzej zrobiłabym to dla samego dłuższego podróżowania po tym kraju.
UsuńMogłabyś wytłumaczyć sens tego wyszczególnionego przeze mnie ze zdania urywka: "do zwierząt, które oddają dla nas życie"? Jak można twierdzić, że zabijane przez człowieka zwierze umiera z myślą, że poświęciło ono (to zwierze) swoje życie tylko dlatego, żeby ten człowiek zjadł je sobie na, dajmy na to, obiad?
OdpowiedzUsuńNie chodziło mi o to, że zwierzę umiera z taką myślą, ale traci je przez człowieka więc dobrze jest mieć świadomość, że skoro już zginęło, żeby zaspokoić głód człowieka i zapewnić mu przeżycie (bo do tego to się sprowadza, a przynajmniej tak było pierwotnie) to przez szacunek do niego trzeba i wykorzystać to, co się upolowało w jak najlepszy sposób.
UsuńZgadzam się z Ulą. Irytują mnie ludzie, którzy jedzą szyneczkę ze sklepu na tony i jednocześnie brzydzą się polowaniem (nie mam na myśli polowania "dla sportu") i uważają, że absolutnie nie wolno mówić dzieciom, skąd bierze się mięso. Chów przemysłowy jest bardziej potworny niż upolowanie zwierzęcia i wykorzystanie jego ciała w jak najlepszy sposób.
UsuńUla! Pozdrawiam Cię serdecznie! Jestem sporo starsza od Ciebie, ale imponujesz mi swoją dojrzałością i samoświadomością. Podziwiam Cię i mam nadzieję, że zarazisz "sobą" jak najwięcej młodych ludzi :)
Aga S.
Bardzo miło mi coś takiego przeczytać, dziękuję Aga i również pozdrawiam! :)
UsuńZdjęcie pokazujące "widok za plecami"... Zaparło mi dech! Przepadłam... Muszę koniecznie kiedyś zobaczyć to na własne oczy!
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia powodują, że od kilku minut mówię tylko wow, wow, wow
OdpowiedzUsuńTa historia przypomniała mi fragment z liskiem Małego Księcia.
OdpowiedzUsuńPiękny seledynowy odcień wody, taki widziałam tylko na Columbia River w Portland.
Ula, pokazywałaś nam na blogu już wiele pięknych miejsc, ale zdjęcia z tej relacji przebijają wszystkie inne. Widoki zapierają dech w piersiach i to na monitorze, aż marzy mi się, żeby móc tam być i zobaczyć to wszystko na żywo.
OdpowiedzUsuńnie wiem czego ci bardziej zazdrościć, tych widoków czy tych znajomości :)
OdpowiedzUsuńzazdroszcze :) piekne widoki.. :)
OdpowiedzUsuńNiesamowite zdjecia.. To musialobyc naprawde niezapomniane przezycie...
OdpowiedzUsuńPS
Przepraszam za bycie upierdliwa, ale ponawiam pytanie spod ostatniej notki, jaki mialas obiektyw przy tych zdjeciach?
Dziekuje Ci serdecznie za odp
A wybacz, musiałam pominąć to pytanie. Obiektyw 24mm 2.8
UsuńNie ma problemu, dziekuje Ci bardzo za odpowiedz :-)
UsuńGdybym zobaczyła zdjęcia nie wiedząc, gdzie były robione to pomyślałabym: Islandia. Nową Zelandię chyba inaczej sobie wyobrażałam;) I chyba nie tylko ja miałam skojarzenie z Islandią, sądząc po jednym z komentarzy:) Piękne.
OdpowiedzUsuńNowa Zelandia jest zbyt zróżnicowana, że podsumowywać ją tymi zdjęciami. To tylko jedna z jej twarzy, kilkadziesiąt, kilkaset kilometrów w różne strony i już wygląda inaczej.
Usuńmoże trochę źle to ujęłam: po prostu nie wyobrażałam sobie takich widoków, myśląc o Nowej Zelandii, o.. tak zgrabniej. A tak poza tematem, bierzesz teraz udział w konkursie na BlogRoku? Wiem, że jest jakaś burza odnośnie kategorii, ale akurat Twój blog do tej "Lifestyle" po prostu pasuje.;)
UsuńNie startuję w konkursie. Ten mój blog to w ogóle mieszkanka kategorii "podróże-lifestyle-moje życie" czy nie wiem co jeszcze;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńciekawe kto robił zdjęcie małej Amalii, bo (jakie to banalne) pół tyłka ma na wierzchu, chyba że to taki zamysł artystyczny...
OdpowiedzUsuńWpatrywanie się w dziecięcy rowek przy tak pięknych widokach...no gratuluję;)
UsuńPrzy najbliższej okazji może popatrz też w lustrze na swój tyłek, żeby zacząć rozróżniać gdzie jest jego połowa, bo chociaż to banalne, najwyraźniej sprawia Ci problemy...
chyba każdy zwrócił na to uwagę, bo poniekąd to dziecko znajduje się na pierwszym planie mimo to, że wszyscy wiedzą, iż chodziło bardziej o widoki.
UsuńNowa Zelandia to moja ulubiona Twoja wyprawa pod względem zdjęć. Są przepiękne bo i miejsce jest cudowne. Chciałabym to wszystko kiedyś zobaczyć, to takie 'moje' klimaty :) Dzięki Ula, że się dzielisz tymi widokami.
OdpowiedzUsuńomg. moje marzenie, zobaczyć te miejsca i mieć takie dziecko! :D
OdpowiedzUsuńWow, super widoki :O już wiem gdzie kiedyś chcę na 100% wylądować! super by było gdybyś mogła w notce końcowej podsumować ile mniej więcej ciebie taka podróż do Australii i Nowej Zelandii wyniosła.. o ile to nie tajemnica;)
OdpowiedzUsuńA z innej beczki zadam pytanie - czy znasz może jakieś blogi opisujące podróż do Indonezji? lecę w tym roku, a bardziej do mnie przemawiają blogi niż przewodniki, czy fora internetowe. jakoś milej się czyta :)
znalazłam jeden świetny blog ohyeahindonesia i czytałam where is juli, ale pierwszy zdecydowanie wymiata i chętnie poczytałabym coś jeszcze, bo tamten przerobiłam od deski do deski ;d
Mała Amalia jest PRZESŁODKA :))
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem już dzieci powinny wiedzieć z czego jest to co jedzą i jak się to produkuje. Lepiej, żeby widziały jak się zabija zwierzę (dla pożywienia) niż (jak to się czasem robi) przetwarzać mięso tak (kotlety, klopsy itd.), żeby dziecko się nie zorientowało, że to zwierzę ;/
OdpowiedzUsuńMnie osobiście rodzice zabierali na ryby i rzeczywiście własne miały coś wyjątkowego, ale i tak teraz jestem wegetarianką i nie jem żadnych zwierząt ;).
A zdjęcia świetne!
zabawne jest stwierdzenie, że mięso przetwarza się na kotlety, aby dziecko nie zorientowało się, że to zwierzę. twoim zdaniem powinno się kłaść na stole np. całą kurę, najlepiej jeszcze z pierzem, żeby dziecko dokładnie widziało, co je?
Usuńprosze napisz mi ula czy nie boisz sie ze w hostelu ktos Ci cos ukradnie. Perzegladajac oferty hiosteli znalazlam koemnatrze ze tkos stracil nawet buty nie mwoiac o calym bagazu. Ty jezdzisz z drogim aparatem, jak to u Ciebie?
OdpowiedzUsuńZ reguły nie. Jeżeli czuję się bezpiecznie i ludzie dookoła mnie nie wydają się podejrzani, to nie trzymam niczego pod kłódką, ale staram się nie zostawiać tych cenniejszych rzeczy na widoku. Nigdy nie trafiłam też na recenzję hostelu w którym coś komuś ukradli. W każdym razie prawie zawsze w pokojach są szafki na kłódkę, więc możesz wozić jakąś małą ze sobą albo wykupić na miejscu.
Usuńjak to się właściwie stało że się tam znalazłaś?
OdpowiedzUsuńświetne widoki, marzy mi się taka podróż.. :)
Latem wugrałam dzięki temu blogowi voucher na loty o wartości 7tys zł. Zarezerwowałam m.in bilet do Australii, a stamtąd już tak blisko do NZ, że skusiłam się na nią również;)
UsuńWpisuję Nową Zelandię na listę miejsc do odwiedzenia. Zdjęciami, a przede wszystkim opisem (bo pięknych fotek w Internecie niemało) rozbudzasz pasję i chęć do podróżowania. Dzięki Ci za to;-))
OdpowiedzUsuńIle mniej więcej kosztuje bilet do NZ z Polski w tej porze w której leciałaś ?
OdpowiedzUsuńTak poza tematem, nie ciągnie Cię do Afryki ?
"Zawsze mi się wydaje, że zrobienie poprawnego zdjęcia to coś banalnego. A później daję do rąk aparat przypadkowej osobie i okazuje, że nie obcięcie nóg na rzecz 2/3 nieba na zdjęciu czy równy horyzont to jednak wyższa szkoła jazdy..." - MAM TO SAMO :D
OdpowiedzUsuńZdjęcia przepiękne! Nie mogę się doczekać kolejnej części relacji z tego pięknego kraju (jak i z Australii <3)
Od dzieci się można bardzo wiele nauczyć. W tym przypadku od mamy można chyba jeszcze więcej :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne!
widoki niesamowite! Na żywo zapierają na pewno dech w piersiac!
OdpowiedzUsuńAle pięęęknie! Świetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuń