Ja akurat miałam potrzebę poruszania się, więc ze słuchawkami w uszach poszłam się przebiec do końca plaży i z powrotem. Poczułam się jak kilka lat temu w Kalifornii, kiedy czasem w wolnych chwilach biegałam na plaży niedaleko domu. Sprawiało mi to dużo radości i podobnie jak na São Conrado, były tam wysokie fale, a poza sporadycznie pojawiającymi się surferami, nikt się nie kąpał, bo było niebezpiecznie.
Plaża miała ze dwa kilometry długości, więc wróciłam całkiem zmęczona. Porozciągałam się, ochłonęłam. Z surfingu nic nie wyszło, ale mimo wszystko miałam ochotę na jakieś wyzwanie. Próba przebicia się przez kilkumetrowe fale wydawała się w sam raz. Stojąc w wodzie po kostki czułam jak silny jest prąd, na wysokości kolan woda nie pozwalała już ustać w miejscu i wciągała do morza. Hakan z troską odradzał mi pomysł, ale powiedziałam, że jeśli uznam, że zadanie mnie przerasta, to zawrócę. Uwielbiam wodę, większość z was wie, że połowę swojego życia spędziłam w basenie. Ocean to coś zupełnie innego, ale jego piękno i siła są fascynujące.
Stałam na brzegu kilka minut i obserwowałam. Wszystko ma swój rytm, trzeba tylko spędzić trochę czasu wpatrując się w wodę, żeby zrozumieć jak się zachowuje. Nie w każdym miejscu fale są tak samo duże, zawsze jest łatwiejsza i trudniejsza ścieżka. W końcu nadszedł odpowiedni moment i popłynęłam naprzeciw.
Na plaży, która jest wyżej niż poziom oceanu fale wydają się mniejsze, dopiero w wodzie wyrastająca ściana ujawnia swój rozmiar i siłę. Najskuteczniejszym sposobem na przebicie sie przez serię tych fal było zanurkowanie na tyle głęboko, żeby mnie nie dosięgły. Nur pod wodę, wypłynięcie na powierzchnię, żeby złapać oddech i za chwilę powtórka, bo następna fala była już przede mną. Musiałam tak zrobić z cztery razy, aż w końcu znalazłam się po drugiej stronie. I faktycznie, były to chyba najcięższe fale, przez jakie kiedykolwiek się przebijałam.
Morze zrobiło się spokojne, tylko fale z tamtej perspektywy wyglądały jakby sięgały do połowy wieżowca znajdującego się przy plaży, ciężko było w ogóle dostrzec brzeg. Zobaczyłam rozglądających się Laure i Hakana. Wypatrywali mnie, więc zaczęłam do nich machać, żeby nie spanikowali, że się utopiłam. Pływałam, dryfowałam leżąc na plecach na wodzie. W pewnym momencie zobaczyłam dwóch mężczyzn płynących w moją stronę. Kiedy byli już wystarczająco blisko jeden powiedział coś po portugalsku, a za chwile:
– I.....lifeguard.......Very dangerous!
Pomimo łamanej angielszczyzny zorientowałam się o co chodzi, panowie przypłynęli na pomoc;). Odpowiedziałam po portugalsku, że mam się bardzo dobrze, ale nie mówię w ich języku. Oni też poza powyższymi słowami nie potrafili powiedzieć nic po angielsku
Przedstawiłam się, starałam się wytłumaczyć, że trenowałam pływanie, jestem ratownikiem i za którymś razem zrozumieli. Starszy ratownik ciągle do mnie mówił, a żeby było ciekawiej, każde słowo miało intensywny zapach alkoholu. Drugi chłopak po kilku minutach zawrócił, a w końcu i my ruszyliśmy stronę brzegu. Wiedziałam, że wydostanie się z wody nie będzie wcale łatwiejsze od przebijania się przez fale. Ratownik nie przestawał gadać licząc chyba, że zaraz zacznę rozumieć. Robił tylko przerwy, kiedy za plecami miałam falę i dawał znać, żebym nurkowała. Blisko brzegu nie było opcji, żeby uciec przed siłą oceanu, więc jedna fala porwała nas ze sobą i obróciła pod wodą kilkakrotnie.
Po wyjściu na brzeg jeszcze chwilę "porozmawialiśmy". Zapytał ile mam lat.
– Taka mała dziewczynka i takie duże fale? – zareagował jakbym powiedziała, że mam 10 lat, a nie 25. Na koniec zrozumiałam, że w wieży ratowników obchodzi 35-rocznicę pracy i że zaprasza na piwo. Spytałam czy mogę przyprowadzić znajomych.
Wracałam do ekipy, Hakan już z oddali uśmiechał się i kręcił głową, Laure śmiała się, że jestem wariatką, a między czasie ktoś zawołał mnie z innej strony. Idealnie się złożyło, bo dołączył do nas Tiago, jedyna osoba mówiącą po portugalsku. Ratownika spotkaliśmy w drodze. Zaczął rozmawiać z Tiago, wyraził swój podziw i powiedział, że chciałby, żeby jego ratownicy byli w wodzie tak spokojni jak ja. Poszliśmy za nim, weszliśmy do wieży, a tam...o taaak, zdecydowanie trwała impreza. Mój bohater świętował 35-lecie pracy na plaży Sao Conrado i przejście na emeryturę, więc chyba byłam ostatnią osobą, którą starał się uratować haha. Koniecznie chciał mnie wszystkim przedstawić, a później poczęstował nas piwem i dbał, żeby mój kubek ciągle był pełny. Dopiero tam zobaczyliśmy też, że był bardziej nawalony niż nam się na początku wydawało. Mieliśmy niemały ubaw z całej tej sytuacji. Nie spędziliśmy z ratownikami dużo czasu, pogadaliśmy, coś wypiliśmy, podziękowaliśmy i zawinęliśmy się do hostelu.
Skały do połowy schowane w chmurach.
Pamiątkowe zdjęcie z czerwonookim jubilatem zawieszony na mnie.
Echh z tej Uli to szczęściara, załapała się na najczulsze pożegnanie... Wierzę, że stworzylibyśmy idealną parę, w końcu obydwoje kochamy wodę. Może w następnym życiu wezmę tę opcję pod uwagę.
Początek drogi wyglądał na zakorkowany, wybraliśmy spacer. Brakowało chodnika, a od pobocza bezpieczniejszy wydawał się murek kilka metrów nad oceanem, który tylko czekał aż do niego wpadniemy, rozbijając uprzenio czaszki na skałach.
Spieszyliśmy się, żeby zdążyć przed zamknięciem baru Lacubaco, taniej i niezłej restauracji w naszej faweli serwującej brazylijskie dania. Chociaż spóźniliśmy się kilka minut, właściciel mimo wszystko przyjął nas, co było bardzo miłe, a podobna sytuacja zdarzyła mi się w Brazylii trzy razy. Tiago i Hakan kilka dni wcześniej mieli okazję spróbować tam feijoady.
Zamówiłam rybę, a do każdego dania podawany był klasycznie ryż z fasolą. Wiem, że brzmi jak nuda, ale uwierzcie mi, że ten ryż nie smakuje tak jak przygotowany w domu. Zarówno fasola i ryż gotowane są w jakiś magiczny sposób i tworzą pyszny zapychacz do mięsa czy ryby. Pomidory z cebulą przypomniały mi Peru, bo tam sałatki też wyglądały tak skromnie.
Tiago wybrał stek z jajkiem i cebulą, Laure i Hakan wołowinę z serem i sosem pomidorowym. Do ryżu podano farofę, zasmażaoną mąkę z manioku.
Tiago powiedział mi wcześniej o przewodniku kulinarnym po fawelach w Rio, na który trafił w tej samej restauracji kilka dni wcześniej. Genialny pomysł i szkoda, że książka jest dostępna tylko po portugalsku.
Bar Lacubaco znalazł się w tym przewodniku. Spacerkiem przez fawelę wróciliśmy do hostelu na siestę.
A na wieczór Tiago wymyślił dla nas kolejną atrakcję. Kilka dni wcześniej razem z Ricardo wybrał się do klimatycznego baru z muzyką na żywo i chciał pokazać nam to miejsce. Alexa nie było już z nami bo tego dnia poleciał do Sao Paulo, ale zabraliśmy ze sobą dwóch Brytyjczyków z hostelu. Lokal był malutkim barem z jednym długim stołem przy którym siedziało kilka osób grających na różnych instrumentach.
Właściciel był typem starego ponuraka (na zdj. z prawej), a jednocześnie ciekawą postacią bo od kilkudziesięciu lat pielęgnuje w swoim lokalu tradycję grania na żywo brazylijskiej muzyki i jeszcze część pieniędzy oddaje biednym. Piwo też jest tam nieprzeciętnie tanie. Sąsiedzi podobno skarżą się czasami na hałasujących na zewnątrz ludźi (do środka praktycznie nie da się wejść), dlatego właściciel z góry prosi, żeby to uszanować i jeżeli ktoś chce rozmawiać, to w okolicy jest pełno innych barów. Tutaj przychodzi się posłuchać muzyki. W pewnym momencie zresztą wkurzył się i zrobił wszystkim kilkuminutowy wykład na ten temat. Nie można też klaskać, a jedynie "pstrykać" palcami.
I tak zakończył się nasz ostatni wspólny wieczór w Rio...
Super relacja :) czekam na więcej :P
OdpowiedzUsuńHaha ależ się ubawiłam czytając Twoją historię :) Marzę o takich przygodach i byciu tak odważną jak Ty!
OdpowiedzUsuńXX
Ula !Jaką opcję wybierasz gdy robisz zdjęcia w istagramie? :)
OdpowiedzUsuńKtóre filtry? A różnie, ale najczęściej rise, amaro, valencia, sierra. Zależy od charakteru i koloru zdjęcia. Większości pozostałych nigdy nie używam.
UsuńJakie przygody! Twoja odwaga jest godna podziwu ;))
OdpowiedzUsuńTo chyba najbardziej pozytywny wpis na całym blogu :) Chyba nie da się go czytać bez wielkiego uśmiechu od ucha do ucha!
OdpowiedzUsuńHaha aż tak? :D
Usuńja też miałam niezły ubaw :D
UsuńUlu! A ja mam pytanie-propozycję - mogłabyś zrobić jakiś kalendarz wyjazdów - taki, by kliknięcie w dany dzień przenosiło do wpisu z opisem danego dnia/dni? Trochę nie mogę się połapać, gdzie i kiedy byłaś :(
OdpowiedzUsuńPomysł jest niezły, ale nie potrafię sobie wyobrazić jak dokładnie miałoby to wyglądać i jak w ogóle to zrobić. Archiwum postów nie pomaga? Bo jeśli chodzi o Brazylię, to na razie opisuję dni po kolei i powyższy post jest piątym dniem w Brazylii/Rio.
Usuńchyba można to zrobić na google calendar, ale dosyć czasochłonne
Usuńtworzysz oddzielny kalendarz, udostępniasz go na blogu jako dodatek z boku albo zakładkę i każdy z wpisów w kalendarzu to link do danego postu
ja dosłownie nie mogę czytać, oglądać zdjęć wręcz omijam Twojego bloga. Nie dlatego, że go nie lubię lecz dlatego że cholernie Ci zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńJednak gdy skuszę się by poczytać Twoje relacje z podróży, zdjęcia są zawsze bardzo ładne.
Trzymaj tak dalej. :)
Pozdrawiam
Starszy pan ratownik za mocny :D Natomiast bar z muzyką opisany pod koniec wydaje się naprawdę ciekawy. I jeszcze idea pstrykania palcami zamiast klaskania! Właściciel również prezentuje się intrygująco ;)
OdpowiedzUsuńBardzo zabawna relacja. Gratuluję wyprawy ;)
Przygoda z ratownikami rewelacyjna, a z solenizanta faktycznie niezłe ciacho (:
OdpowiedzUsuńJak Cię czytam i oglądam zdjęcia czuję się jakbym oglądała film, albo nawet lepiej, jakbym sama tam była !
Pstrykanie palcami! Haha no to mi się najbardziej podobało;-)) Ciekawa to Brazylia, chyba się w przyszłym roku odważę pojechać;-)))
OdpowiedzUsuńa jak tam w koncu jest z bezpieczenstwem? Tyle co chwile mowią o gwałtach w rio, szczególnie ta parka turystow którą busem wywiezli za miasto, kolesia pobili a dziewczyna byla przez 9h brutalnie.....
OdpowiedzUsuńNo jest niebezpiecznie, chociaż ja tego za bardzo nie odczułam. Ale jeszcze o tym napiszę.
UsuńUla! Kończ studia i badź ratownikiem na najpiękniejszych plażach w najpiękniejszych i egzotycznych krajach! :D
OdpowiedzUsuńTe posty o Brazylii czytam z zapartym tchem, ciekawią i wciagają bardziej niż niejedna przeczytana przeze mnie książka, a było ich naprawdę wiele. Dochodząc do ostatniego zdania, że to był ostatni wspólny dzień w Rio z ust wyrwał mi się okrzyk "O NIEE...", po czym stwierdzam, że nie mogę przestać czytać i lecę do następnego posta :D
OdpowiedzUsuńHaha boże jakie emocje ! jesteś niesamowita
OdpowiedzUsuń