16 sty 2010

Miami and Miami Beach.

Niewiele miałam czasu na zobaczenie Miami i Miami Beach, ale nie obyło się bez przygód jak dzieje się prawie zawsze wtedy, kiedy jestem w pośpiechu;).
Czuję lekki niedosyt, chciałabym mieć chociażby kilka godzin więcej, choć z drugiej strony Miami Beach jest bardzo turystycznym miejscem, opierającym się na hotelach, klubach i restauracjach i niewiele jest tam do zobaczenia. Ciężko za to nie zakochać się w tamtejszej plaży i turkusowej wodzie, zwłaszcza kiedy kalendarz przypomina, że jest styczeń, a nie środek wakacji...:).


Wtorkowe przedpołudnie spędziłam na plaży w Deerfield Beach.

Wieczorem pojechałam na noc do hostelu w Miami. Całe szczęście, że miałam ze sobą deskorolkę, bo ze stacji kolejowej miałam 'kawałek' do autobusu, a później jeszcze musiałam się przesiadać. Kierowałam się intuicją i okazało się, że wybrałam dobrą drogę. Z Google Maps zapamiętałam, że przystanek autobusowy znajduje się przy klubie "Pink Pussycat", którego widok jednocześnie mnie ucieszył jak i rozbawił;).

Na przystanku okazało się, że autobus jeździ co 30-60min. Pomyślałam, że autobus mógł dopiero co odjechać, więc zdecydowałam się jechać na deskorolce i ewentualnie złapać autobus po drodze. Nie ma to jak bycie jedyną białą kobietą w pustej i niebezpiecznej dzielnicy Miami, a jedynymi mijanymi ludźmi są tacy, których zazwyczaj wypada unikać. Od razu zaczęły mi się przypominać obejrzane odcinki "Dextera":). Tak czy inaczej lubie takie chwile, bo to zawsze przygoda:).

Droga do hostelu znacznie się wydłużyła, ale tak dobrze jechało mi się na deskorolce, że zrezygnowałam z przesiadki na drugi autobus. Na miejscu okazało się, że mój pokój zalało i wysłano mnie do pobliskiego hostelu. Dostałam pieniądze na taxi, ale wolałam zachować pieniądze i znów dojechać na deskorolce;).

Rano okazało się, że mam bardzo mało czasu na zobaczenie czegokolwiek, więc najlepszym rozwiązaniem było przejechanie Miami Beach na deskorolce;).


Choć wszystko oglądałam w pośpiechu, nie mogłam odmówić sobie pójścia na chwilę na plażę.



Plecak, longboard i kawa. Resztę rzeczy zostawiłam u Tima, bo wracałam do jego mieszkania na ostatnią noc.

Woda była przepiękna...

Choć czas gonił mnie nieubłaganie, obiecałam sobie, że nie opuszczę Miami Beach bez zobaczenia salonu "Miami Ink". W końcu byłam w salonie w LA, więc nie mogłam nie odwiedzić również tego! W ostatnich minutach przed planowanym wyjazdem na stacje kolejową dotarłam na miejsce.




Zaraz po tym wsiadłam do taksówki. Staram unikać się taksówek jak tylko mogę, ale czasami nie da się inaczej.

Zdjęcia z taksówki.


Ledwo zdążyłam na pociąg, którym pojechałam na spotkanie z Timem, który zabrał mnie na lotnisko na lot wypożyczonym przez niego samolotem. O tym następnym razem!:)

21 komentarzy:

  1. neibezpieczne miami też od razu skojarzyło mi się z 'dexterem'.
    podziwiam za odwagę! :)

    a lot wypożyczonym samolotem brzmi niesamowicie!

    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. wypozyczynomym przez niego samolotem -noo fajnych masz znajomych ;D :* / Uluu

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ ty budujesz napięcie i ciekawość! :D nie mogę się doczekać bardzobardzo!

    OdpowiedzUsuń
  4. po przejrzeniu Twojego bloga słowo PRZYGODA nabiera zupełnie innego znaczenia! Mam wrażenie, że jesteś bohaterka jakiejś książki :)

    atrevete

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten samolot to nic TAKIEGO, to mały, skromny samolocik:).

    OdpowiedzUsuń
  6. Wczoraj całą noc śnił mi się superancki sen:) Otóż, pewnego pięknego dnia wylądowałam gdzieś w USA skąd odebrałaś mnie Ty ze specjalną karteczką, z moim imieniem i nazwiskiem. Pokazywałaś mi San Francisco, było fantastycznie! Nagle zadzwoniła Twoja host mama i prosiła, abyś wróciła zająć się dzieckiem bo coś jej nagle wypadło. Zostałam więc sama i miałam różne przygody. To było świetne. Nie wiem skąd ten sen, widocznie po częstym zaglądaniu na tego bloga podświadomie jestem łakoma na podróż w nieznane:D

    Pozdrawiam, Madeleine.

    P.S. Miałaś na sobie koszulkę w paski, czarne spodnie i płaszcz beżowy dwurzędowy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Widzę,że dzięki pobytowi w bardziej słonecznym kraju masz rozjaśnione włosy.Fajnie...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ach ta Ameryka, ach ta Ameryka.. rozmarzyłam się autentycznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Miami Ink zazdroszczę,a lot samolot ;d to musiało byc cos mega :)

    OdpowiedzUsuń
  10. jak zawsze świetne zdjęcia. Zobaczyłaś salon z Miami Ink! Uh, po raz kolejny powtórzę : Zazdroszczę bardzo! :)

    A ... jak to było z tym samolotem? Jestem pod wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
  11. madeleine-> To bardzo zabawne:))).

    Anonimowy z 8:33-> Aż tak szybko mi się nie rozjaśniają, to tylko kwestia światła;).

    Maja Luna-> O tym w kolejnym wpisie:).

    OdpowiedzUsuń
  12. widziałaś kogoś z tatuażystów z Miami Ink?!

    OdpowiedzUsuń
  13. jej. zazdroszczę Ci, jak chyba nikomu bardziej na świecie! tyle rzeczy Cię spotyka, tylu nowych rzeczy próbujesz, tylu ludzi poznajesz. to niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Anonimowy z 15:43-> Widziałam jednego.

    Agata-> Dzięki:). Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mam taką możliwość:).

    OdpowiedzUsuń
  15. hej:) super przygody!! bardzo podoba mi sie Twoj plecak, czy to jakas konkretna firma? pozdrawiam!!:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonimowy-> Dziękuje, plecak jest firmy Burton :).

    OdpowiedzUsuń
  17. ale Ci dobrze, tak cieplutko:D

    OdpowiedzUsuń
  18. Jako fanka Dextera.... zazdroszczę ;D I z przyjemnością czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  19. AAAAAAA Miami Ink ;D i znow nie zrobilas tatuazu... musisz ten blad naprawic przed powrotem do PL ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. a którego widziałaś?? tylko nie mów, że Ami Jamesa :D

    OdpowiedzUsuń