Berlin to chyba najczęściej odwiedzana przeze mnie europejska stolica, chociaż po blogu tego nie widać i tak naprawdę nigdy nie dodałam porządnego posta z tego miasta. Może wreszcie uda się latem?
Śniadanie, jakich tu w UK zdecydowanie mi brakuje i czereśniowa bubble tea z kulkami tapioki.
We wtorek umówiłam się z Johanną, którą ostatni raz widziałam na jej śniadaniu pożegnalnym w Kalifornii. Zaproponowałam jej wybranie się ze mną na wystawę do C/O Berlin. Uwielbiam to miejsce, można tutaj obejrzeć świetne wystawy fotograficzne. Tym razem wystawione były fotografie Rona Galelli, uznawanego za pierwszego paprazzo. Fotografował gwiazdy głównie w latach 60-80tych, a jego ulubionym obiektem była Jackie Kennedy Onassis. Znowu poczułam klimat starego Nowego Jorku, słynne kluby, które już dawno przestały istnieć i ulice Manhattanu z ulubionych i chyba najbardziej szalonych dla tego miasta lat.
Na pierwszym piętrze znajdowała się wystawa Niemki Gunduli Schulze Eldowy z fotografiami z lat 1977-1990, głównie z Berlina, ale też kilku innych miast należących wtedy do NRD. Artystka dokumentowała smutek, osamotnienie, a momentami również szczęście ludzi z ulicy, którzy w jakiś sposób ją fascynowali. Najbardziej spodobała mi się dość drastyczna część wystawy, przedstawiająca kobiecy poród od strony, której nigdy nie widzimy. Dla jednych obrzydliwe, dla mnie inspirujące. Chyba lubię krew i widziałabym samą siebie robiącą podobne zdjęcia.
Później poszłyśmy z Johanną do znajdującej się niedaleko restauracji, którą sprawdziłam dzień wcześniej w internecie. Transit serwuje dania kuchni Tajskiej, Indonezyjskiej, wyłapałam też kilka Malezyjskich. Widać, że jest popularna w porze lunchu i ma bardzo korzystne ceny. Zamówiłam curry z sumem (3€) i kaczkę w sosie śliwkowym zawijaną w naleśniku (3€). Ryba była świeża, a oba dania bardzo dobre.
Później pochodziłyśmy z Johanną po kilku second handach, poszłyśmy na kawę, a rozstałyśmy się na Potsdamer Platz, gdzie zostałam na trochę, żeby pochodzić po sklepach.
Za to w domu czekała na mnie kolacja. Jak nie zupa pomidorowa z krewetkami, to krewetki jako danie główne, ciocia dobrze wie, co lubię. Od dziecka często jeździłam do Berlina na wakacje, więc kiedy teraz jestem u cioci, czuję się jakbym znowu miała 10lat;).
Wieczorami oglądałyśmy TV, kilka głupich niemieckich programów, z których można było się pośmiać i inne, które znałam już wcześniej. Wreszcie nasłuchałam się też niemieckiego i od razu łatwiej przychodziło mi mówienie, bo nie używanie języka przez długi czas jednak robi swoje...
Na pierwszym piętrze znajdowała się wystawa Niemki Gunduli Schulze Eldowy z fotografiami z lat 1977-1990, głównie z Berlina, ale też kilku innych miast należących wtedy do NRD. Artystka dokumentowała smutek, osamotnienie, a momentami również szczęście ludzi z ulicy, którzy w jakiś sposób ją fascynowali. Najbardziej spodobała mi się dość drastyczna część wystawy, przedstawiająca kobiecy poród od strony, której nigdy nie widzimy. Dla jednych obrzydliwe, dla mnie inspirujące. Chyba lubię krew i widziałabym samą siebie robiącą podobne zdjęcia.
Później pochodziłyśmy z Johanną po kilku second handach, poszłyśmy na kawę, a rozstałyśmy się na Potsdamer Platz, gdzie zostałam na trochę, żeby pochodzić po sklepach.
Za to w domu czekała na mnie kolacja. Jak nie zupa pomidorowa z krewetkami, to krewetki jako danie główne, ciocia dobrze wie, co lubię. Od dziecka często jeździłam do Berlina na wakacje, więc kiedy teraz jestem u cioci, czuję się jakbym znowu miała 10lat;).
Wieczorami oglądałyśmy TV, kilka głupich niemieckich programów, z których można było się pośmiać i inne, które znałam już wcześniej. Wreszcie nasłuchałam się też niemieckiego i od razu łatwiej przychodziło mi mówienie, bo nie używanie języka przez długi czas jednak robi swoje...
dodawaj jakieś zdjęcia z NY i wszyscy będą szczęśliwi ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak można tak spłycać bloga Uli, naprawdę.
UsuńChoć, oczywiście, każde zdjęcie z USA przyjmę z otwartymi rękoma <3
ja nie wiem, jak można go tak wywyższać...
UsuńNikt go nie wywyższa, ale jak Ci się nie podoba, to PO CO tutaj wchodzisz? Tylko po to, żeby dogryźć? Żałosne.
Usuńjakbym zamieszkała na stałe w Niemczech to bym była otyła :D nie wiem, jedzenie jest tam jakieś smaczniejsze, nawet bułki z supermarketu :P
OdpowiedzUsuńCzekam na wiecej Berlina <3 Ja tam byłam tylko raz w okolicach Friedrichstrasse (Admiralspalast):)
OdpowiedzUsuńN.
Ten wyjeżdżający na drogę hm... wehikuł... :) Super, jak z innej epoki. A jedzenie u cioci, zwłaszcza te krewetki, wygląda bardzo zachęcająco, aż mi ślinka cieknie!;D
OdpowiedzUsuńD.
Przyjemnie się ogląda. Studiowałam w Berlinie, teraz mieszkam daleko, daleko od niego. Przypomniałaś mi klimat tego miasta. Dziękuje:)
OdpowiedzUsuńwiesz co? Inspirujesz mnie to podróży i jak widzę nie za dużo pieniążki ;))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
Cieszę się!
UsuńMnie jakoś Berlin kojarzy się nieprzyjemnie, choć nigdy nie miałam okazji tam pojechać. Mam nadzieję, że przynajmniej w te wakacje znajdzie się sposób, szczególnie, że moja chrzestna mieszka w okolicach Dusseldorfu - może jakiś wypad?
OdpowiedzUsuńTa akcja była już nagłaśniana nawet w mojej szkole :) Wczoraj na biologii mieliśmy lekcję na ten temat; sorka stwierdziła, że to może się pojawić na maturze xd
Gundula nie Grandula. Ale granda! ;)
OdpowiedzUsuńOj, ten plakat reklamujący wystawę Galelli nie przeszedłby w Stanach...
Próbuję od ponad roku zaciągnąć Lee do Niemiec, chyba będę musiała jechać sama, nie przekonam czorta.
Nie mam pojęcia czemu tak napisałam, ale wyszło dziwnie;)
Usuńciekawe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńcoś wyszukałaś ciekawego na zakupach:)?
OdpowiedzUsuńPrzecenione szorty w Zarze na wiosenny wyjazd;)
UsuńMoja mama zmarła na raka piersi więc też muszę na przyszłość, a nawet już teraz zacząć uważać. :)
OdpowiedzUsuńStraszne, przykro mi... Moja mama też miała raka piersi.
UsuńChyba z pol godziny szukalam jak nazywa sie ten nalesnik, bo jadlam go w Melace (chyba tak mozna odmienic?) i byl pyszny. Kurcze, tyle lat juz w Berlinie nie bylam. Mam tyle dobrych wspomnien, pierwsze 'dorosle' zakupy, probowanie nowego jedzenia..Mam nadzieje,humor masz chociaz ciut lepszy. Buzka
OdpowiedzUsuńDziękuję. Minęło już 5 lat albo dopiero 5. Zależy jak się na to patrzy. 1,5 roku później zmarła przyjaciółka mojej mamy na raka szyjki macicy. Ale znam też tych, którzy wyzdrowieli. Rak odpowiednio wcześniej wykryty da się wyleczyć. No i ważne jest to żeby się nie poddać :)
OdpowiedzUsuńDzięki tobie już wiem jaką restauracje otwiedzę jak będę w Berlinie (co mam nadzieję nastąpi niedługo) - kocham tajskie jedzenie. Tak samo jak kocham Bubble tea, czemu w Polsce ich nie ma?! A co do zdjęć - to to z tym samochodem wyjeżdżającym z miejsca parkingowego jest świetne, jak z kompletnie innej epoki;).
OdpowiedzUsuńJeśli będzie w okolicy to polecam, ale restauracja nie jest na tyle rewelacyjna, żeby jechać tylko do niej na drugi koniec miasta;). A co do bubble tea, to właśnie myślę, że niedługo zrobią się popularne, jak to było z cupcakes czy mrożonym jogurtem.
Usuńale w polsce nie ma mrożonego jogurtu
UsuńJest! Może nie w każdym mieście, ale jest.
Usuńtego lata pojawi się co najmniej kilka lokali z bubble tea w Warszawie. Dosłownie się rzucili teraz i będzie nawał. Wiem, bo sama jestem zaangażowana w jednej z tych inwestycji z bubble tea :)
UsuńWyglada na fajny wypad. Berlin ciagle jest na liscie miejsc do odwiedzenia, ale jakos nie spieszy mi sie tam zbytnio. Pewnie pojade i bede sie sama sobie dziwic.
OdpowiedzUsuńlubię, lubię, lubię !
OdpowiedzUsuńHej Ula,
OdpowiedzUsuńjakie ciekawe knajpy jeszcze wyszukalas? Wybieram sie w marcu na weekend:)
Najlepiej jak napisałabyś do mnie maila, wtedy mogłabym podesłać Ci kilka adresów;)
Usuńbede czekac na letni wpis z berlina :)
OdpowiedzUsuńHej Ula, a gdzie konkretnie kupilas bubble tea? Mieli tam moze jeszcze inne azjatyckie napoje jak np coffee mix tea?:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Magdalena
Na Potsdamer Platz, w takiej typowej azjatyckiej kawiarni właśnie z różnymi napojami;).
UsuńZaciekawiły mnie te wystawy. No i te słodycze, które pokazałaś na facebooku, myślałam że zemdleję <3. W ogóle, koniecznie muszę pojechać do Berlina w wakacje! Strasznie mnie tam ciągnie, mimo mojej szkolnej niechęci do języka niemieckiego, hehe.
OdpowiedzUsuńpokażesz nam na blogu, co sobie kupiłaś na swoich, pierwszych od pięciu miesięcy, zakupach? :)
OdpowiedzUsuńola
Raczej nie, bo nic zachwycającego nie kupiłam. Może pojawię się w czymś na zdjęciu przy bliższej/dalszej okazji, zobaczymy.
UsuńUwielbiam Berlin, zwłaszcza od strony zakupowej. Dodatkowo te wszystkie genialne kafejki, place, zakamarki. I całkowicie rozumiem bezsilność wobec mrozu. Zaszłam dzisiaj na kanały w Amsterdamie, żeby sie poślizgać i po 2h cała dygotałam i nie byłam w stanie mówić. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takiej cioci, takie pyszne śniadanka, obiadki:):)
OdpowiedzUsuńnajlepszy z tego posta jest niebieski samochód wyjeżdżający w kierunku Fernsehturm - CHCĘ GO!! :D
OdpowiedzUsuńto zdjęcie z wieżą kojarzy mi się z fotografiami Thomasa Strutha
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Berlin = love! To jedyne miasto, w którym byłam, które jest tak brzydkie i tak cudowne jednocześnie. Mam nadzieję, że uda mi się wcisnąć na stypendium w instytucie Kennedy'ego w przyszłym roku. Co prowadzi mnie do drugiej kwestii: nie jęcz :-) Dziewczyno, za chwilę pędzisz do Azji. Pomyśl o tym tak: posiedzisz dłużej w jednym miejscu, dzięki czemu będziesz miała okazję poznać więcej osób, zawrzeć głębsze przyjaźnie - to też jest fajny element życia. Chyba nie trzeba ciągle się miotać, żeby doświadczać przygód :-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
K.
fajne zdjęcia, jedzenie z knajpki i krewetki Twojej cioci wyglądają mega apetycznie :) mam nadzieję, że uraczysz nas zdjęciami tych ciuszków, które ostatnio upolowałaś. Uwielbiałam oglądać twoje ciuchowe zakupy w trakcie pobytu w NY (ach to urban outfitters)
OdpowiedzUsuńMoja babcia zmarła na wyjątkowo złośliwy nowotwór piersi, który raz wyleczony niestety wrócił i praktycznie od razu dał przerzuty na kości i inne organy. Sama staram się obserwować swój organizm, lepiej zapobiegać niż leczyć i lepiej wcześniej niż za późno.
Mam nadzieję, że powoli wracasz do dobrego humoru. Trzymaj się ciepło w te mroźne dni :3
Niemieckiego uczę się od około 8 lat, ale bardzo żałuję, że nie potrafię się jeszcze dobrze porozumiewać w tym języku. Angielski jest dla mnie o wiele łatwiejszy, chociaż uczę się go krócej. Może kiedyś uda mi się opanować obydwa.
OdpowiedzUsuńCo do ostatniego postu - trzymam kciuki i wierzę, że uda ci się coś zdziałać :)
Pozdrawiam
Niemiecki też nie jest taki zły;). Gramatyka jest dość łatwa jak dla mnie, no i w pewnym sensie jest trochę podobny do angielskiego.
Usuńtylko po to.
OdpowiedzUsuńJa własnie jestem w trakcie odkładania pieniądzy na wyjazd w sierpniu na wakacje ;))
OdpowiedzUsuńAle wierzę,że mi się uda.
Pozdrawiam.
fajnie, że piszesz o takich akcjach - włącza się dzwonek w głowie. mamy tendencję do myślenia o sobie, że jesteśmy nieśmiertelni i zaniedbujemy profilaktykę. a potem bywa już za późno.
OdpowiedzUsuńcat
Zazdroszczę tych częstych wizyt w Berlinie:) Sama nie mogę się doczekać, żeby tam wrócić.
OdpowiedzUsuńA rak to straszna choroba, ale faktycznie można z nią wygrać-kilka miesięcy temu w rodzinie przeżyliśmy chwilę grozy-moja mała kuzynka miała guza na móżdżku..ale szybkie działanie, porządni fachowcy i szczęście, że świństwo nie było złośliwe.. i Mała czuje się już świetnie:)Najważniejsze szybko wykryć.
wyśmienite zdjęcia!pełne domowego zacisza i codzienności;)
OdpowiedzUsuńlubię tak!
pozdrawiam!
m.
a czy jesteś jakaś szansa by o akcji dziewczyn dowiedzieć się czegoś więcej nie mając facebooka?
OdpowiedzUsuńOczywiście ;) Mamy również bloga: www.hakowicze256.blogspot.com
Usuń