17 gru 2010

Sunday with Beth.


Central Park znajduje się teraz 10min ode mnie, więc niedzielę rozpoczęłyśmy od przespacerowania się tam.


Później spacer 5tą Aleją...

...skąd skręciłyśmy do MoMa. Muszę powiedzieć, że była to moja najlepsza wizyta w MoMie. Wszystkie wystawy, które obejrzałyśmy były świetne, może dodam z nich jeszcze więcej zdjęć. Powyższa to "Design and the Modern Kitchen", która dla mnie była bardzo inspirująca.



Przyciemniane szyby nadały temu zdjęciu fajnych kolorów.

Czekałyśmy na metro, a na stację wjechał prawdziwy wehikuł czasu. Nigdy wcześniej nie widziałam w NY takiego śmiesznego metra. Okazało się, że był jakimś pociągiem dla turystów, ale nie znam szczegółów.

Beth przepada za piekarniami, więc była to dobra okazja do odwiedzenia pewnej na Lower East Side, w której jeszcze nie byłam, a miałam ją na liście.

Znajduje się niedaleko Babycakes, ma fajny wystrój i rewelacyjne ceny, bo cupcakes kosztują tam 1,50$, a zazwyczaj ich ceny nie spadają poniżej 2,50$.



Po drugiej stronie ulicy znajduje się inne fajne miejsce, Economy Candy Market.

Sklep z mnóstwem słodyczy z różnych krajów oraz amerykańskimi oldschoolowymi.




Łamiszczęki! Kto oglądał kreskówkę Ed + Edd + Eddy, ten wie o czym mówię;).


Candy canes...Nigdy ich za bardzo nie lubiłam i tak jak w Polsce mimo wszystko służą bardziej za ozdobe, tak w Stanach dzieciaki mają fioła na ich punkcie.

Śnieżny potwór z pierwszej ekranizacji Rudolfa Czerwononosego.

"Pommes Frites" słynie z belgijskich frytek i dużego wyboru sosów, więc zamówiłyśmy mała porcję na spróbowanie.

Podtrzymując niezdrowe niedzielne menu, na koniec pobytu Beth poszłyśmy do Spot Baru, który jest restauracją serwującą desery w lekko azjatyckim klimacie. Wybrałyśmy dwa deserowe tapas, ale okazało się, że do trzeciego dopłaca się tylko 3$, więc nie miałyśmy wyjścia;).
Na początek dostałyśmy semifredo w migdałowym cieście, z sorbetem malinowym, skropione oliwą z oliwek.

Następny deser proszę!

czekoladowy sos, jeżyny na pokruszonych ciastkach oreo, malinowa pianka i to 'coś', co ani nie było ciastem, ani lodem, ale miało smak yuzu, azjatyckiego cytrusa. Jak dla mnie to ten deser był zbyt kwaśny, a ja nie przepadam za tym smakiem w słodyczach/deserach.

Tarta tatin na ciepło, karmel, okruszki jabłkowego ciastka i lód black miso, który smakował jak solony karmel. Ten ostatni deser smakował mi najbardziej.
W niedziele wieczorem Beth wróciła do domu. Teraz moja kolej, żeby odwiedzić ją w Bostonie, ale to raczej dopiero wiosną.

19 komentarzy:

  1. I jak tu nie zgłodnieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Łamiszczęki! Zawsze się zastanawiałam, czy one istnieją naprawdę, czy to tylko wymysł na potrzeby kreskówki :P

    OdpowiedzUsuń
  3. yaaa jeszcze nigdy po przeczytaniu Twojego posta nie miałam aż takiej ochoty,żeby znaleźć się w NY i to nie tylko dlatego,że nie ma tam śniegu ;)
    ciastka oreo są chyba bardzo popularne w stanach.
    frytki smakowały?
    m.

    OdpowiedzUsuń
  4. próbowałaś tych łamiszczęk? jeśli tak, a nawet jeśli nie to wiesz jak smakują itd? Jestem bardzo ciekawa... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a co Cię zaskoczyło czekając na metro?
    m.

    OdpowiedzUsuń
  6. SUMMERRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR17 grudnia 2010 23:03

    A co Cię tak zaskoczyło, gdy czekałaś na metro?

    Twoje drugie zdjęcie oraz zdjęcie zdjęcia - the best! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oł je chce Ci powiedzieć Ilove i love i love i love!! nawet pod wpływem % sprawdzam Twojego bloga:)

    OdpowiedzUsuń
  8. co cie zaskoczylo kiedy czekalas na metro?
    + beth na tym pierwszym wyglada troche jak ingrid michaelson

    OdpowiedzUsuń

  9. Sorry za błąd, zaczęłam tego posta wczoraj, dzisiaj kończyłam, przed dodaniem nie sprawdziłam wszystkiego raz jeszcze i stąd to niedokończone zaskoczenie na stacji metra- już poprawione;).

    m.-> Tak, Oreo są najpopularniejszymi amerykańskimi ciastkami. Frytki były pyszne!

    Glonek-> Nie próbowałam, ale wiem, że są strasznie twarde, stąd ta ich nazwa;)). Pewnie smakują tak jak wyglądają- cukier w twardej postaci i to wszystko;)).

    OdpowiedzUsuń
  10. U mnie w sklepie na podwórku są łamiszczęki :D Smakują jakby się ssało gumę, po czym się w nią zmienią, ale na to trzeba dłuuuugo czasu xD

    OdpowiedzUsuń
  11. ah, Ty to jednak jesteś szczęściarą..
    mieszkać w NY, 10min od Central Parku, i jeszcze Ci za to płacą (;
    oglądając Twojego bloga nie moge zdzierżyć jak w moim mieście jest szaro i nudno.. (btw to ok 50km od Twojego rodzimego miasta, zg:P) mam nadzieję, że mnie też się uda wyjechać, choć szanse na to, że trafie do jakiejs wiekszej metropolii i tak są bliskie zeru:P

    OdpowiedzUsuń
  12. Ula z Twojej mapki wynika, że byłaś we Włoszech. Nie znalazłam jednak wpisu dotyczącego Rzymu... Chciałabym się wybrać do niego w najbliższe wakacje, a Twój wpis na pewno by mi pomógł :)

    /Emeraldeyes

    OdpowiedzUsuń
  13. zrobiłam mi apetytu hehe

    zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  14. Pięknie pokazany Nowy Jork!
    pozdrawiam
    http://ola-inspiracje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimowy z 10:48-> To nie loteria, tylko kwestia podjęcia decyzji i kupienia biletu na autobus/pociąg/samolot;). Nie musisz przeprowadzać się do Nowego Jorku, zacznij od większego polskiego miasta, a już tam zobaczysz znaczną różnicę w tym, co dzieje się dookoła Ciebie!

    Emeraldeyes-> Byłam we Włoszech kilka razy, ale nie za czasów blogowania i nie byłam też akurat w Rzymie. Ciągle jest na mojej liście:).

    OdpowiedzUsuń
  16. dlaczego nic nie piszesz o swojej pracy w NY i nie pokazujesz swojej host-rodziny?

    OdpowiedzUsuń
  17. Dalej SF wygrywa z NY? :>

    Klaudia.

    OdpowiedzUsuń
  18. Klaudia-> Tak. Trochę mi brakuję mi tych wzgórz tutaj, bliskości natury, zapierających dech w piersiach widoków i otwartego oceanu. Co oczywiście nie zmienia faktu, że Nowy Jork jest fantastyczny i uwielbiam to miasto.

    OdpowiedzUsuń
  19. ula wyglądasz świetnie !
    cieszę sie że byłaś w momie, mówiłam ci, że ta wystawa o przemianach kuchni (i społeczeństwa amerykańskiego) jest bardzo ciekawa. trzymam kciuki z nowy orlean !

    OdpowiedzUsuń