W sobotę do południa byłam sama w mieszkaniu, bo Champ poszedł na zajęcia. Wyszłam, żeby kupić sobie śniadanie i wróciłam z pad thai.
Cały dzień praktycznie przesiedzieliśmy w domu, bo Champ miał do napisania pracę zaliczeniową, a ja musiałam dokończyć pracę do swojej szkoły... Dopiero wieczorem wyszliśmy na kolację.
Blisko bloku znajdowała się uliczka z restauracjami jedna obok drugiej i ulicznym jedzeniem. Po okolicy kręciło się dużo studentów, ze względu na bliskość uniwersytetu, to oni głównie zamieszkiwali tą okolicę.
Tritle (z lewej) to jeden z najbliższych przyjaciół Champa. Polubiłam go od pierwszej chwili, fajny chłopak.
Było bardzo gorąco i prawie każde wyjście z domu kończyło się zamówieniem shake'a albo bubble tea.
Champ chciał, żebym spróbowała kilku dań i wybrał konkretne miejsce. Na początek dostaliśmy smażony sticky rice w kokosie. Niby banał, ale jak dla mnie ekstra.
Sum, grillowana wołowina, a z prawej wieprzowina w typowej tajskiej marynacie opierającej się na chili, sosie rybnym, limonce, liściach kaffiru (i może czymś jeszcze).
Sałatka z zielonej papaji. Do tego wszystkiego zamówiliśmy sticky rice i wtedy uznałam, że naprawdę mogłabym go jeść na śniadanie, obiad i kolacje. Najlepsza odmiana ryżu jaką kiedykolwiek jadłam. Maczaliśmy go w ostrym sosie z chili, widocznym na zdjęciu.
Wszystko było bardzo dobre, żadna nowość;).
Ponieważ była to moja przedostatnia noc w Tajlandii, a ciągle natrafiałam na intrygujące mnie jedzenie, postanowiłam, że nie będę sobie niczego żałować, zrobię wieczór obżarstwa i w drodze do domu kupiliśmy kilka słodkości.
Te mini naleśniki zrobione były z ciasta podobnego do wafli lodowych albo indyjskich dosa, z kremowo-piankowym nadzieniem i kokosem (pomarańczowe), oraz żółtym, które opierało się na żółtku jajka. Bardzo słodkie, więc pewnie po jednym mielibyście dość, ale smaczne!
Champ z kolei kupił purpurową odmianę kukurydzy, w smaku bardzo podobna do klasycznej.
Te kolorowe kulki były meeega! O teksturze, którą uwielbiam, przypominającą kulki tapioki. Pakowane w woreczek z dodatkami typu kokos, kukurydza (czasem używa się jej w deserach) czy taro i osobny woreczek ze słodkim mlekiem.
A to po zmieszaniu kulek z mlekiem. Deser też był bardzo słodki, ale jak wspominałam, Tajowie lubią nadużywać cukru. Na zdjęciu widać kawałek pomarańczowego taro, po polsku zwanym też kolokazją jadalną. Bulwy tej rośliny przypominają w smaku słodkie ziemniaki.
Zwróćcie uwagę na datę w lewym górnym rogu. My żyjemy w 2012 roku, a Tajowie w 2555. W Tajlandii używa się kalendarza gregoriańskiego, ale także buddyjskiego, który liczy lata od śmierci Buddy. Do dowolnej daty trzeba dodać 543 i wyjdzie Wam data z kalendarza buddyjskiego.
Cały dzień praktycznie przesiedzieliśmy w domu, bo Champ miał do napisania pracę zaliczeniową, a ja musiałam dokończyć pracę do swojej szkoły... Dopiero wieczorem wyszliśmy na kolację.
Blisko bloku znajdowała się uliczka z restauracjami jedna obok drugiej i ulicznym jedzeniem. Po okolicy kręciło się dużo studentów, ze względu na bliskość uniwersytetu, to oni głównie zamieszkiwali tą okolicę.
Tritle (z lewej) to jeden z najbliższych przyjaciół Champa. Polubiłam go od pierwszej chwili, fajny chłopak.
Było bardzo gorąco i prawie każde wyjście z domu kończyło się zamówieniem shake'a albo bubble tea.
Champ chciał, żebym spróbowała kilku dań i wybrał konkretne miejsce. Na początek dostaliśmy smażony sticky rice w kokosie. Niby banał, ale jak dla mnie ekstra.
Sum, grillowana wołowina, a z prawej wieprzowina w typowej tajskiej marynacie opierającej się na chili, sosie rybnym, limonce, liściach kaffiru (i może czymś jeszcze).
Sałatka z zielonej papaji. Do tego wszystkiego zamówiliśmy sticky rice i wtedy uznałam, że naprawdę mogłabym go jeść na śniadanie, obiad i kolacje. Najlepsza odmiana ryżu jaką kiedykolwiek jadłam. Maczaliśmy go w ostrym sosie z chili, widocznym na zdjęciu.
Wszystko było bardzo dobre, żadna nowość;).
Ponieważ była to moja przedostatnia noc w Tajlandii, a ciągle natrafiałam na intrygujące mnie jedzenie, postanowiłam, że nie będę sobie niczego żałować, zrobię wieczór obżarstwa i w drodze do domu kupiliśmy kilka słodkości.
Te mini naleśniki zrobione były z ciasta podobnego do wafli lodowych albo indyjskich dosa, z kremowo-piankowym nadzieniem i kokosem (pomarańczowe), oraz żółtym, które opierało się na żółtku jajka. Bardzo słodkie, więc pewnie po jednym mielibyście dość, ale smaczne!
Champ z kolei kupił purpurową odmianę kukurydzy, w smaku bardzo podobna do klasycznej.
Te kolorowe kulki były meeega! O teksturze, którą uwielbiam, przypominającą kulki tapioki. Pakowane w woreczek z dodatkami typu kokos, kukurydza (czasem używa się jej w deserach) czy taro i osobny woreczek ze słodkim mlekiem.
A to po zmieszaniu kulek z mlekiem. Deser też był bardzo słodki, ale jak wspominałam, Tajowie lubią nadużywać cukru. Na zdjęciu widać kawałek pomarańczowego taro, po polsku zwanym też kolokazją jadalną. Bulwy tej rośliny przypominają w smaku słodkie ziemniaki.
Zwróćcie uwagę na datę w lewym górnym rogu. My żyjemy w 2012 roku, a Tajowie w 2555. W Tajlandii używa się kalendarza gregoriańskiego, ale także buddyjskiego, który liczy lata od śmierci Buddy. Do dowolnej daty trzeba dodać 543 i wyjdzie Wam data z kalendarza buddyjskiego.
Późniejszym wieczorem znowu odwiedziła nas większa grupa znajomych Champa, a jedna koleżanka przyszła ze swoim szczeniaczkiem, który był przeuroczy i przypominał maskotkę.
Pogadaliśmy też na Skype z czwórką znajomych z Birmingham i dziwnie było widzieć siebie tym razem na jednym ekranie obok Champa;).
Czy to głupie, że zakochuję się W Champie po samych zdjęciach i opisach? :D
OdpowiedzUsuńNatalia
ja już go kocham! dlaczego w Polsce jest tak mało uśmiechniętych ludzi?
UsuńDominika
Haha:D Tajowie też nie mają raczej uśmiechu przyklejonego do twarzy, ale Champa jest ogromny, w kolejnym poście będzie go więcej;).
UsuńNie mogę się doczekać! :)
UsuńN.
(P.S. Znów byłaś dla mnie inspiracją. Właśnie wróciłam z 10 dniowej podróży po Ukrainie. Dzięki Ula! A w Poznaniu jest super!!!)
Ooo fajnie, cieszę się! Ja jeszcze nie byłam na Ukrainie, muszę się wybrać.
UsuńJa myślę, że to po prostu taki typ człowieka, którego nie znasz, ale i tak lubisz. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, tak to chyba z nim jest, bo podobne słowa słyszałam nie raz;).
Usuńkurcze uwiebiam suma, chetnie bym skosztowala :)
OdpowiedzUsuńnie będzie to nic nowego, ale muszę to napisać;) robię się strasznie głodna jak patrzę na twoje zdjęcia. czy łatwo dostać dania wegetariańskie w tajlandii? azja zawsze kojarzyła mi się raczej z uwiebieniem do wszelkiego rodzaju wegetariańskich kuchni, choć jest to dosyć błęde myślenie, choćby patrząc na mongolię.
OdpowiedzUsuńmam nadzieje ze w natepnych postach bedzie wiecej fotorelacji ze zwiedzania!
OdpowiedzUsuńmam madzieje ze skonczyl dawac posty o tej wycieczce dopeiro jak pojedziesz do Japonii :D
Uwielbiam Cie moja inspiracjo!
chcialam osttanio tez napisac ze podziwiam Twojego bloga, bo prowadzisz go juz od kilku lat a posty ciagle pojawiaja sie tak czesto!
Usuńa co wiecej, co najmniej 95 procent postow czytalam z wielka ciekawoscia!
nie przestawaj
Dziękuję Ci ogromnie! Z Bangkoku dodam jeszcze dwa posty i nie będzie w nich za wiele zwiedzania, bo tym raczej zajmowałam się w pierwszych dniach w BKK, ale z Malezją powinno być lepiej.
UsuńUla, Uwielbiam Ciebie i TWOJEGO BLOGA!!!!!! Jesteś niesamowita!! Podziwiam całym sercem, podzielam Twoją pasje i jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej odwagi!!! Kinga
OdpowiedzUsuńKinga, to bardzo miłe, że tak mnie postrzegasz, dziękuję!;)
Usuńjesteście z Champem parą?
OdpowiedzUsuńNie;)
UsuńJa też uwielbiam Twojego bloga ,bo pokazujesz ,że nie trzeba się bać swoich marzeń. Jesteś dla mnie kobietą sukcesu!!
OdpowiedzUsuńOj do kobiety sukcesu to mi jeszcze duuużo brakuje, ale dziękuję bardzo :*
UsuńUla, ciekawa jestem Twojego posta o Malezji. Mieszkałam 1,5 roku w KL i całe zwiedzanie zaliczyłam w pierwsze 3 weekendy, nic ciekawego. Ale czekam na Twoją relację, na pewno fajnie będzie przeczytać i obejrzeć na zdjęciach wrażenia kogoś innego :-) pozdrawiam ASIA
OdpowiedzUsuńO jak fajnie! Ja też nie uznałam KL za jakieś wyjątkowo ciekawe miasto, nie było tam za wiele do zwiedzania, chociaż poza KL odwiedziłam w Malezji kilka innych fajnych miejsc.
UsuńFajnie, że się spotkaliście :) Chłopaki wyglądają na mega pozytywnych. Czy Champ dalej muzykuje i rysuje takie fajne portrety?
OdpowiedzUsuńco do jedzenia to te kulki musiały być pyszne, tak samo te mini-naleśniki... (od czasu do czasu można zjeść coś słodkiego do granic możliwości) a sticky-rice to coś, co b. chciałabym spróbować.
Miłego weekendu w roku 2555 ;)
Jak oglądam twoje posty to zawsze robię się strasznie głodna!I dosłownie pożeram twoje zdjęcia, zrobimy się wszystkie od tego otyłe!
OdpowiedzUsuńdanie z pierwszego zdjęcia wygląda bardzo smakowicie! bardzo ciekawi mnie kuchnia tajska!
OdpowiedzUsuńMniam. Ile pyszności. :)
OdpowiedzUsuń