14 maj 2012

Kuala Lumpur.

Nie napisałam posta podsumowującego moje wrażenia z Bangkoku, ale wypadałoby przyspieszyć tą relację, więc może napiszę kilka słów na sam koniec podróży.
W poniedziałek, drugi dzień świąt zjadłam śniadanie u Gosi, a później musiałam już jechać na lotnisko. Pożegnaliśmy się zwykłym "do zobaczenia wieczorem", bo Gosia i Alastair wybierali się do Malezji na urlop i przy okazji przedłużenie wizy. Nie udało nam się zarezerwować biletów na ten sam lot, nocowaliśmy w różnych miejscach, więc po prostu umówiliśmy się na spotkanie o konkretnej godzinie przed moim hostelem w Kuala Lumpur.
Stolica Malezji była tak naprawdę moim pierwszym przystankiem podróży, ale wtedy główną misją było możliwe szybkie położenie się do łóżka po długiej podróży, żeby wstać o 4 rano i zdążyć na lot na Filipiny.
Samo miasto nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, zwiedzanie nie dostarczyło wyjątkowych doznań, aczkolwiek poza wszechobecnymi autostradami, które trochę utrudniały spacerowanie i popsuły jeden z moich planów, powodów do narzekania też nie mam.
Miałam świadomość, że Malezja to państwo mułzumańskie, a jednak w mojej wyobraźni większość mieszkańców tego kraju miała skośne oczy. Może to przez moich malezyjskich znajomych z Anglii z których każdy ma korzenie chińskie...
Chociaż Malezja jest multikulturowa i w zgodzie żyją tutaj Chińczycy, Hindusi i Malaje, to jednak te kultury niekoniecznie się przenikają. Każdy trzyma się raczej ze swoimi, zaczynając od przyjaźni, na małżeństwach kończąc. Ładnie napisała o tym jakiś czas temu Magda. W zasadzie nie jestem zaskoczona tą sytuacją, bo takie zajwiska można zaobserwować w każdym multikulturowym społeczeństwie, nawet w opierających się o imigrantów Stanach Zjednoczonych. Zainteresowanie innymi kulturami jest tam może i większe, ale nie zmienia to faktu, że ludzie czują się najlepiej wśród swoich, czy chodzi o tą samą narodowość, język, kulturę czy kolor skóry.

Po dotarciu do KL i zostawieniu bagaży w hostelu, wyszłam na spacer w poszukiwaniu jedzenia. Szybko dopadł mnie deszcz, więc wybrałam jedno z ulicznych stoisk, których byłam blisko akurat w tamtym momencie.
Chińskie danie z portugalskim akcentem, kałamarnica z fasolką w sosie chili.
Bardzo ostre i bardzo dobre!
W czasie zachodu słońca niebo przybrało ładny kolor, a biały budynek wyglądał jak naklejka. Przechodząc dalej obok sklepu zauważyłam wnętrze zadymione od kadzideł, z dobrym światłem. Cofnęłam się, żeby zrobić zdjęcie, ale pan w środku już srogo na mnie patrzył i wyszło trochę nieśmialo;).
Deser po kolacji. Skusiłam się na te galaretkowane smakołyki i kawałek zielonego ciasta z pandanem. Pyszne!
Przypadkowy budynek z 1914, a po prawej mój hostel, nowoczesny, o wysokim standardzie.
Słynne Petronas Towers w oddali.
Spotkałam się z ekipą z Bangkoku i poszliśmy na kolację.
Wieczorami szczególnie dało się zauważyć na ulicy przewagę mężczyzn nad kobietami.
Nie przepadam za herbatą z mlekiem, chyba że mówimy o tej z mlekiem skondensowanym;>. A po prawej (z popularnymi na Filipinach) owocami kalamansi.
Tę kolację zaliczyłabym do przeciętnych. Chapati skojarzyły mi się akurat z Nowym Jorkiem, bo częstowała mnie nimi regularnie pewna Hinduska niania, którą odwiedzałam z "moimi" bliźniakami.
Gosia zamówiła nudle, klasyczne mee goreng i to było akurat najsmaczniejsze danie tej kolacji.
W KL dołączył do nas brat Alastaira, który na co dzień pracuje w Abu Dhabi, a do Malezji przyjechał na wakacje.
Następnego poranka śniadanie miałam wliczonę w cenę pokoju i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przez trzy tygodnie jadłam na śniadanie chyba wszystkie możliwie dziwne dania, tylko nie to, co jem normalnie. Zupełnie nie stęskniłam się za chlebem, smarowidłami czy mlekiem z płatkami. Zjadłam niewiele, bo szkoda mi było miejsca w żołądku na coś, co mam na co dzień, a z drugiej strony nie chciałam zamarnować opłaconego posiłku... Dopiero po wyjściu na ulicę ucieszyłam się na widok śniadaniowych opcji, niech żyje street food!
Ludzie w biegu do pracy kupowali nasi lemak, czy inne smakołyki, a to kolejka to już do autobusu czy taxi, nie pamiętam.
Pakowany w trójkąty nasi lemak, więcej o nim w kolejnych postach.
Ładne światło gdzieś po drodze.
Metro/kolejka.
Spacer po Little India.
W Malezji czy Singapurze spotkacie się z kawą, którą pije się z plastikowych torebek, przez słomkę;).
W drodze do Petronas Towers zmierzyłam się z niemałym upałem, a po dotarciu na miejsce odczułam oczywiście brak szerokątnego obiektywu, bo 50tką niewiele dało się objąć... Nie wiem czy przez mieszkanie na Manhattanie na widok wysokich budynków nie opada mi szczęka, ale z bliska Petronas Towers nie ujęły mnie szczególnie. Wiem, że nocą robią większe wrażenie, więc może następnym razem dam im jeszcze jedną szansę.
Do 2004 roku Petronas Towers były najwyższym budynkiem na świecie, liczą 88 pięter.

23 komentarze:

  1. kawa w plastikowych woreczkach przypomniała mi soczki sprzedawane w czasach podstawówki/gimnazjum :)

    głowy "turbanowych" modelek prezentują się dość przerażająco :)

    pzdr, jak zawsze super relacja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kas, mialam napisac to samo o tych 'soczkach' w woreczkach :D Oczywiscie nie pilo sie ich przez slomke, ale odgryzalo rog torebki i siorbalo przez ten otwor :D heheh.

    Ula, to zdjecie z fajnym swiatlem jest przepiekne! Czy to swiatlo to po deszczu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te soczki nadal istnieją! Nie kojarzę ich z półek polskich sklepów, ale w Stanach piłam je wielkorotnie:).
      Tak, to przedpołudniowe światło, po deszczu.

      Usuń
    2. W Polsce można wciąż kupić podobne soczki (zdaje się, że sprowadzają je z Niemiec), ale teraz nie pije się przez otwór, tylko właśnie przez słomkę. ;)

      Usuń
    3. Wam pewnie chodzi o takie w metalizowanych woreczkach ale na początku lat 80 popularne były zwykłe woreczki foliowe, bez etykietki, wypełnione po brzegi wodą z sokiem ;) One już nie istnieją, pewnie sanepid i inne instytucje by na to nie pozwoliły ;)

      Ula mam takie pytanie, dość niedyskretne ale nurtujące mnie od dawien dawna :) czy nie miewasz problemów żołądkowych od tych wszystkich egzotycznych potraw? Nawet nie o skład mi chodzi, ale o zmianę flory bakteryjnej. Dla mnie to prawdziwa męczarnia za granicą, bo mam wrażliwy żołądek i jestem pełna obaw przed każdą podróżą. A jedzenie kusi...

      E.

      Usuń
    4. E. -> Napiszę o tym jeszcze na sam koniec, podsumowując podróż, ale nie, nie miałam żadnych problemów żołądkowych, a jadłam wszystko, na co miałam ochotę!:) Pamiętam, że w Peru przez pierwszy tydzień miałam rozwolnienie najprawdopodobniej od wody (choć nie takie, które ponaglałoby wypady do toalety), ale pod koniec wyjazdu mój organizm zaczął się przyzwyczająć. Są jednak kraje, które jestem pewna, że nie oszczędziłby mi zatrucia pokarmowego;).

      Usuń
  3. nie byłam w żadnej gigantycznej metropolii i może dlatego te wieże wręcz zaparły mi dech po samych zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam w KL i przyznam, że na mnie Petronas zrobiły wrażenie. Ale lepszy widok jest z Menara Tower, bo wjeżdża sie niemal na szczyt:)Malezja jest piękna, niekiedy dzika a niekiedy bardzo nowoczesna. Twoja podróż do Azji przywołuje moje wspomnienia:)Łezka się w oku kręci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że możesz powspominać:). Ja też bardzo pozytywnie odebrałam ten kraj!

      Usuń
  5. Great shots! Its like a have been there getting a little tour around. Love the food, they look delish.
    buy diablo 3 account

    OdpowiedzUsuń
  6. Ula, jaka masz metode na robienie zdjec ulicznych? Po prostu strzelasz kamera ile sie da czy jakas strategie wybierasz na dane miejsce?

    I jak podchodzisz do zmiany balansu bieli? Zawsze zostawiasz na Auto? Nie wiem czy tak chcialas zrobic ale te zdjecia z kolacji maja troche zla temperature barwowa. Chociaz niektorzy tak wola zostawic wieczorne zdjecia, czasami bardziej przypominaja atmosfere tamtego momentu.
    -MD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja metoda na robienie ulicznych zdjęć? Hmmm...chodzę, obserwuje, oglądam, a to co przykuje moją uwagę fotografuję. Nie lubię raczej zajmować miejsca na karcie nieprzemyślanymi zdjęciami, więc wiele z tych, które robię, trafia później na bloga.
      A co do balansu bieli, to akurat zawsze mam ustawione na auto. Uważasz, że zdjęcia z kolacji powinny nie być tak żółte/pomarańczowe? Nie przeszkadza mi to, ale zwrócę na to uwagę w przyszłości.
      P.S. Dzięki za komentarz, fajnie byłoby dostawać takie częściej.

      Usuń
    2. Niektore z nich moga takie byc. Zdjecia z cherbata i te pod nimi z jedzeniem i koloesiami wygladaja dobrze. Ale zdjecie z reka Gosi i to z Alistair'em i jego bratem wygladaja jak by wszyscy byli z kreskowki Simpsonow :P

      Ja zawsze zapominam zmienic ustawienia jak robie zdjecia pod sztucznym swiatlem i tez wychodza takie pomaranczowe. Na szczescie w lightroom i elements mozna latwo i szybko poprawic.

      Ty swoje zdjecia robisz w RAW + JPEG czy tylko JPEG? Ile srednio robilas zdjec dziennie na tej wycieczce?
      -MD

      Usuń
    3. Zawszę robię tylko jpg. Wiem, że niby powinnam raw, ale mam tylko 8gb kartę pamięci, miejsce na dysku (+przenośnym) szybko by się skończyło i pewnie edycja trwałaby wieki, bo zacinałby mi się komputer...
      Nie powiem Ci ile robiłam dziennie zdjęć, bo to zależy od tego co robiłam i gdzie byłam, ale w sumie na Filipinach zrobiłam ok tysiąca zdjęcia, w Malezji i Bangkoku średnio po 500, Singapurze 200-300.

      Usuń
  7. Ile mniej więcej płacisz za bilety z Polski do UK?

    PS. Po prostu kocham Twoje zdjęcia, nawet te o których twierdzisz, że nie są zbyt dobre! Wszystkie są wspaniałe, Ula! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No właśnie nie są, nie są, ale miło, że komuś innemu się podobają;).
    Od czasów przeprowadzki do B'ham za bilety PL-UK płacę całkiem sporo, około 150-250zł w dwie strony, chociaż narazie leciałam do PL i wracałam tylko dwa razy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ulko :) jak przetłumaczyłabyś na polski "light sleeper but a heavy dreamer"? myślę i myślę i jedyne, co przychodzi mi do głowy to: "lekko śnić, marzyć uporczywie" ale może ty potrafisz to jakoś zręczniej przetłumaczyć??

    ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "heavy sleeper" to ktoś kto ma głęboki sen, więc tutaj zostało to zamienione na osobę o płytkim śnie, ale głęboko marzącym. Dość ciężko to przetłumaczyć sensownie, Twoja wersja też jest dobra;).

      Usuń
  10. masz może swój wywiad dla Wyborczej? chciałabym rzucić na niego okiem - ze strony gazety chyba zniknął, ale może masz gdzieś na dysku?:)

    ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i przypomnij mi proszę - najpierw była anglistyka (na jakiej uczelni?) czy turystyka i rekreacja na AWF? :)

      piszę zaliczeniowy artykuł na zajęcia (studiuję dziennikarstwo) i chcę napisać o Tobie, bo tylko o czymś inspirującym będę pisać z przyjemnością ;)
      jak chcesz, to pokażę ci efekt końcowy, ale uprzedzam, że na dziennikarstwie jestem tylko ze względu na specjalizację PR i reklama, a samo pisanie raczej nie idzie mi zbyt lekko ;)

      ola

      Usuń
    2. Dzięki, bardzo mi miło!:)
      Niestety nie mam na kompie tego wywiadu, mama zachowała artykuł z gazety i jest gdzieś w domu. Sprawdziłam na stronie GW i znalazłam go w archiwum, ale pokazuje się tylko fragment, za otworzenie reszty trzeba zapłacić pfff...
      Najpierw studiowałam turystykę na AWF w Wawie, a filologie angielską rok później na Uniwersytecie Zielonogórskim. Chętnie zobaczę efekt końcowy!

      Usuń
  11. O, to ja tak na marginesie powiem, że bardzo, bardzo podziwiam Cię, Ulu i jeśli miałabym sobie czegoś życzyć to tego, by choć w połowie być tak wspaniałym człowiekiem jak Ty :) Twoja odwaga i talent do niezwykykle ciekawych podróży inspirują i mam nadzieję, że się nie zmienisz :) Jedyne czego Tobie życzę to żebyś sama umiała dostrzec te wszystkie zalety, które widzą u Ciebie inni. A zdjęcia robisz naprawdę dobre :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miłe słowa, dziękuję:*. Tylko ja nie mogę rozpływać się w kompelementach, muszę patrzeć na siebie krytycznie, wymagać i dążyć do bycia jeszcze lepszą osobą!

      Usuń