7 maj 2012

Bangkok's Chinatown.


Na sobotnie śniadanie Gosia i Ali zabrali mnie do Roti Mataba, knajpki na Phra Athit, serwującej tajsko-mułzumańskie dania.

Wybrałam curry z rybą... Wygląda może przeciętnie, ale jak smakowało... wooow!
Roti z owocami morza, a do tego słodko-kwaśny sos z górkami, przypominającymi pikle. Kolejna cudowna pozycja w menu.
Pomijając moją słabość do mango sticky rice, wizytę w Roti Mataba uznałam najlepszym śniadaniem i chyba w ogóle posiłkiem, jaki jadłam w Bangkoku.
Po małym spacerze wsiedliśmy na łódkę i popłynęliśmy do Chinatown.
Świątynia Wat Arun z innej perspektywy.
Stoisko z sokiem z granatów, które pominęłam, ale kawałek dalej Gosia kupiła shake'a z liczi i chociaż nie jestem wielbicielką tych owoców, był rewelacyjny.
Jeden ze starszych budynków Chinatown.
Spacerowaliśmy po niekoniecznie popularnej części Chinatown, którą określiłabym rajem dla majsterkowiczów. Można dać tu upust fascynacji śrubkami i innymi rurami.
A w środku...
Drzemka time.

W końcu doszliśmy do typowej części handlowej, gdzie co krok były sklepy z tradycyjną medycyną chińską.
Weszliśmy do jednego, bo Gosia szukała preparatu do włosów.

Kiedy sprzedawca zrozumiał o co chodzi, zniknął na chwilę, po czym pojawił się niosąc ogromną butlę. Rozbawiło nas to bardzo, bo aż tyle to my nie potrzebowaliśmy;).
Sprzedawca miał w planie odlać nam małą ilość mikstury, ale po podaniu ceny podziękowaliśmy.

Zupa z płetwy rekina zalicza się do luksusowych dań, które serwuje się raczej na specjalne okazje jak np. ślub czy formalne kolacje. Jej historia sięga kilka wieków wstecz. Można się domyślić, że cena takiego dania jest nieprzeciętna, ale wraz z rosnącą zamożnością Chińczyków i spadającą liczbą rekinów, zupę coraz ciężej dostać. Mam nadzieję, że jej popularność będzie malała.
W tej samej restauracji serwowano zupę z jaskółczych gniazd. Jeżeli interesujecie się specjałami kuchni świata, to pewnie o niej słyszeliście, bo jest dość unikalnym przysmakiem. Zupę przygotowuje się z gniazd ptaków salangan (przypominających jaskółki), które budują je ze śliny. Jest to jedno najdroższych dań na świecie zawierających produkt pochodzenia zwierzęcego. Miska takiej zaupy kosztuje od 30 do 100$. Jak wybiorę się innym razem na Wschód z większym budżetem, to na pewno się skuszę.


Robiąc to zdjęcie nie wiedziałam co fotografuję, ale tydzień później jadłam w Singapurze deser, który składał się, jak się okazało, orzechów gingko. Używany w chińskiej medycynie tradycyjnej, podobno dobrze wpływa na mózg i pamięć, ale zbyt duża ilość może być toksyczna. W smaku lekko gorzki.
Przeszliśmy przez zatłoczony targ, gdzie z 50tką (obiektywem) niewiele mogłam zdziałać;).
Durian, najbardziej śmierdzący owoc świata. Chyba dopiero zaczynał się sezon, bo nie widziałam ich za wiele. Nie skusiłam tym razem, moje kubki smakowe nadal nie chcą się z nim przeprosić.
Obiad zjedliśmy w Little India, na ostatnim piętrze niewielkiego hinduskiego centrum handlowego, gdzie Gosia z Alastairem lubią wpadać od czasu do czasu. Wykupuje się tam kupon, którym później płaci się przy stoiskach, a za sumę 10zł można spróbować kilka rzeczy i najeść się do pełna.

29 komentarzy:

  1. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy - KABLE! Pomieszanie z poplątaniem ;)

    Po raz kolejny zdjecie śpiącego chłopaka i po raz kolejny dla mnie najlepsze.
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, chyba będę częściej fotografować śpiących ludzi haha;)

      Usuń
  2. Zdjęcie z gościem śpiącym na hamaku jest mega, naprawdę. A jak zobaczyłam duriana to aż mną trzepnęło, do dzisiaj pamiętam ten zapach:) Za to z tajskich owoców fajne jest takie coś podobne do figi, ale z "sektorami" jak mandarynka i małymi jadalnymi pestkami, nie wiem czy próbowałaś- za nic nie mogę sobie teraz przypomnieć nazwy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm nie przychodzi mi do głowy o czy może być mowa;).

      Usuń
    2. czyżby chodziło o mangostan? http://www.noni-noni.com.pl/assets/images/Mangostan_owoc_mangostanu_owoc_mangostan_ZenThonic_CaliVita_Energia.jpg

      Usuń
    3. W takim razie widziałam, ale nie próbowałam.

      Usuń
  3. na widok tylu granatów to bym tam została...
    śliczne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Do poprawy-roti jest na Phra Athit.Zeby nie bylo,ze cie po kao sahn targalam:)jestesmy na majowce nad morzem.znowu udalo mi sie zjesc najlepsze dania.Tym razem zupa z owocami morza,prosta ale genialna,wontny z krabem i serem,curry z kraba z trawa nie wiem jaka ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że czuwasz mamo:). Zazdroszczę jedzenia i nawet tych upałów, mam tak strasznie dość tutejszej pogody:/.

      Usuń
    2. powoli sie ochladza..to bylo wyjatkowo upalne lato,sr tempertatura w kwietniu w bkk wynosila 40.1

      Usuń
    3. powoli sie ochladza..to bylo wyjatkowo upalne lato,sr tempertatura w kwietniu w bkk wynosila 40.1

      Usuń
  5. jedzenie, które jedliście wygląda świetnie. Sama skusiłabym się chyba na roti z drugiego zdjęcia, to ciasto (?) na owocach morza wygląda meega chrupiąco i apetycznie. No i takie ogórki - na pewno były pyszne :)

    Prześliczne jest to zdjęcie z granatami <3 i owocami miłorzębu (nie wiedziałam, że tak wyglądają orzeszki z tego drzewa).

    Ogólnie - piękne zdjęcia, przypomniały mi moją wizytę w China Town w Toronto.
    ps: Ulu, tak ładnie Ci w tej grzywce na zdjęciu profilowym :) Miłego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Roti, to taki jakby naleśnik i jest smażony, więc również chrupiący:)

      Usuń
  6. bardzo fajne zdjęcia... pozazdrościć:)

    http://wearingpinkglasses.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo, tak świetnie opisujesz i fotografujesz to egzotyczne jedzenie, że aż ma się chęć spróbować, nawet tej zupy z tych gniazd :D
    Fenomenalne zdjęcia :)
    pozdrawiam i życzę jeszcze wielu tak fantastycznych wypraw Ulu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ula świetna relacja, zresztą jak zazwyczaj.
    masz talent do opisywania/fotografowania ciekawych zwyczajów, spostrzeżeń i niekoniecznie popularnych informacji, dzięki czemu jest inaczej, fajnie ;]!
    zazdroszczę, że często masz możliwość spotkania, w czasie zwiedzania świata, "lokalsów" lub osób mieszkających w danych miejscach, po to ZAWSZE daje nieporównywalnie większe opcje do prawdziwego poznania i eksplorowania.

    x,
    keit

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej Ula, niesamowicie uwielbiam Twojego bloga i mam parę pytań... Gdy chcialabym skorzystac z wymiany np comeniusa, czy nie lepiej pójść na słabszą, a może raczej mniej znaną uczelnie z filologia angielską (bo to mnie jak na razie najbardziej interesuje), a szanse dostania sie na taka wymiany bylyby wieksze? a po drugie.. czy warto robic certyfikaty z jez ang? tzn czy Tobie byly potrzebne? moze raczej wystarczą umiejetnosci niz papierek? zdalam pierwszy i zastanawiam sie nad drugim, ale nie wiem czy jest sens. wiem, ze dziwnie skonstruowane pytania, ale mam nadzieje ze zrozumiesz :) dobra, spieszę się, pozdrawiam! Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co to za wymiana? Nie słyszałam o niej. Coś jak Erasmus? Bo w przypadku tego drugiego wiem, że zazwyczaj na uczelniach jest mniej chętnych, niż wolnych miejsc i raczej nie ma problemu z dostaniem się do programu.
      Ja nie mam żadnego certyfikatu z języka, nigdy nie miałam parcia, żeby starać się o taki papier. W Polsce może pracodawcy na to patrzą, ale zagranicą niekoniecznie.

      Usuń
  10. Rany, zazdroszcze jedzenia;-) Gosia - przejrzałam poprzednie posty- fajny ten Twoj balkon i no i ten widok!, nie wiem dlaczego ale spodziewałam sie jakiegos dziwnego betonowego jak na tym zdjęciu gdzie obok są motory.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ulala,dawalas kiedys linka do strony ze wszelkim info nt studiowania w UK - nie moge go znalezc :/ - moglabys go wkleic jeszcze raz? ;) z gory dzieki,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ucas.com - to jest przy okazji strona, przez którą aplikuje się na studia w UK.

      Usuń
    2. thnx!:)

      Usuń
  12. Wiesz Ula,ostatnio miałam okazję poznać Filipińczyka.Dzięki temu co pisałaś było mi jakoś ogólnie łatwiej z nim rozmawiać, potrafiłam wskazać jego państwo na mapie :P, nie uciekłam z krzykiem i nie pomyliłam Filipin z Japonią. A więc uczysz i wychowujesz,a twój blog powinien być na liście lektur obowiązkowych przed maturą z geografii. No cóż a tu Tajlandia! W każdym razie mnie też się chłopak śpiący podoba, a ta zupa z jaskółczych gniazd nie powiem zaskoczyła mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha cieszę się! Mój blog obowiązkową lekturą przed maturą z geografii? Ja sama miałam z tego przedmiotu na koniec tróję...;))

      Usuń
  13. Ula mam kilka pytan o akademik w UK. Dostalam sie na studia w Szkocji i jak zobaczylam ceny za tydzien to az mnie odrzucilo. 93,5 funtow !
    1. Jak Ci sie udaje placic za akademik nie pracujac?
    2. Masz te raty jakos rozlozone ?
    3. Masz lazienke w pokoju ?
    4. Co sadzisz o ogolnym stanie brytyjskich akademikow ?

    Z gory dziekuje za poswiecenie czasu na odpowiedz :)

    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie dużo, mój nie jest aż tak drogi. To ja za 75 funtów tygodniowo wynajmowałam pokój 25min autobusem od ścisłego centrum Londynu. Polecam więc polecieć do Szkocji wcześniej i wynając pokój. Tutaj mama opłacała mi akademik niestety, złożyłam wniosek o płacenie co miesięcznych rat. Mam łazienkę w pokoju, ale dzielę z drugą dziewczyną, która ma do niej wejście z drugiej strony. W ogóle mi to nie przeszkadza, ogólnie super opcja, bo nawet się z nią nie widuję. Byłam tylko w dwóch akademikach tutaj, w Polsce w jednym, ale z tego co mi ludzie mówią, to różnica między polskimi a tutejszymi jest duża. Tak czy inaczej, polecam wynająć pokójm bo za 93 funty, możesz znaleźć naprawdę fajny.

      Usuń
  14. ach, piękne zdjęcia, ile kolorów ! Jestem oczarowana, samo patrzenie na zdjęcia sprawia mi radość więc nawet nie wyobrażam sobie jak cudowny musiał być sam pobyt w tych miejscach !

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń