Roślinność zdecydowanie przypominała, że do równika już niedaleka droga.
Alastair zapowiedział, że wykąpie się i tak też zrobił. Wodospady kojarzą mi się z górami, a co za tym idzie lodowatą górską wodą, ale tym razem nie byłam parku Yosemite, ani Szklarskiej Porębie, tylko w dżungli, więc woda jak najbardziej miała przyjemną temperaturę.
Przez kilka kilometrów trasy przebijaliśmy się przez mgłę spalin. Nie wiedziliśmy co ją tworzy, aż ujrzeliśmy przed sobą ciężarówkę, która była źródłem kopcenia. Nie wierzyłam własnym oczom, że coś tak paskudnego zostało wypuszczone na drogę. Przez wilgotne powietrze spaliny nie opadały od razu, tylko utrzymywały się w powietrzu, dlatego szara poświata ciągnęła się w nieskończoność.
Brinchang i pozostałe miasteczka zdecydowanie nie należały do najładniejszych górskich miejscowości w jakich byłam. Gosia i Ali zarezerwowali wcześniej noclegi przez internet, ale dla mnie i Duncana też szybko coś się znalazło.
Za cenę pokoju dostaliśmy całe mieszkanie, miło. Budynek był co prawda okropnym betonowym molochem o nieprzemyślanym rozmiarze, ale wnętrze i rozmiar mieszkania były super.
Pominę zdjęcia z kolacji, ale śniadanie następnego ranka było zbyt dobre, żeby o nim nie wspomnieć. Ceny, które widzicie w menu w przeliczeniu na złotówki wypadają bardzo podobnie. Kraje z tanim (i świetnym) jedzeniem
Moja pierwsza malezyjska laksa. Zupą oparta na mleku kokosowym (czemu zawdzięcza swoją kremową konsystencję), z pastą sambal, chili, tofu, zazwyczaj z krewetkami, czasami z kurczakiem. Tak jak zdarzało mi się marzyć o wietnamskiej pho, tak teraz będę marzyć o laksie...mniam.
Wszyscy zamówili laksę, ale ja miałam wreszcie idealną okazję do spróbowania innego tradycyjnego malezyjskiego śniadania, nasi lemak. Danie podawane w restauracjach zawiera najczęściej ryż, ostrą pastę sambal, orzeszki, jajko na twardo, malutkie suszone rybki i kurczaka w sosie curry. Nasi lemak sprzedawany na ulicy jest uboższy, ale obie wersje są jak dla mnie rewelacyjnym daniem na początkek dnia.
Alastair zapowiedział, że wykąpie się i tak też zrobił. Wodospady kojarzą mi się z górami, a co za tym idzie lodowatą górską wodą, ale tym razem nie byłam parku Yosemite, ani Szklarskiej Porębie, tylko w dżungli, więc woda jak najbardziej miała przyjemną temperaturę.
Przez kilka kilometrów trasy przebijaliśmy się przez mgłę spalin. Nie wiedziliśmy co ją tworzy, aż ujrzeliśmy przed sobą ciężarówkę, która była źródłem kopcenia. Nie wierzyłam własnym oczom, że coś tak paskudnego zostało wypuszczone na drogę. Przez wilgotne powietrze spaliny nie opadały od razu, tylko utrzymywały się w powietrzu, dlatego szara poświata ciągnęła się w nieskończoność.
Brinchang i pozostałe miasteczka zdecydowanie nie należały do najładniejszych górskich miejscowości w jakich byłam. Gosia i Ali zarezerwowali wcześniej noclegi przez internet, ale dla mnie i Duncana też szybko coś się znalazło.
Za cenę pokoju dostaliśmy całe mieszkanie, miło. Budynek był co prawda okropnym betonowym molochem o nieprzemyślanym rozmiarze, ale wnętrze i rozmiar mieszkania były super.
Pominę zdjęcia z kolacji, ale śniadanie następnego ranka było zbyt dobre, żeby o nim nie wspomnieć. Ceny, które widzicie w menu w przeliczeniu na złotówki wypadają bardzo podobnie. Kraje z tanim (i świetnym) jedzeniem
Moja pierwsza malezyjska laksa. Zupą oparta na mleku kokosowym (czemu zawdzięcza swoją kremową konsystencję), z pastą sambal, chili, tofu, zazwyczaj z krewetkami, czasami z kurczakiem. Tak jak zdarzało mi się marzyć o wietnamskiej pho, tak teraz będę marzyć o laksie...mniam.
Wszyscy zamówili laksę, ale ja miałam wreszcie idealną okazję do spróbowania innego tradycyjnego malezyjskiego śniadania, nasi lemak. Danie podawane w restauracjach zawiera najczęściej ryż, ostrą pastę sambal, orzeszki, jajko na twardo, malutkie suszone rybki i kurczaka w sosie curry. Nasi lemak sprzedawany na ulicy jest uboższy, ale obie wersje są jak dla mnie rewelacyjnym daniem na początkek dnia.
Dla mnie super!
OdpowiedzUsuńheh ula, a ja pamiętam twojego bloga jeszcze z czasów wojny z polskimi szafami :)
OdpowiedzUsuńtwój blog powinien byc wydany jako książka podróżnicza;)
OdpowiedzUsuńjuż wiem czego brakuje mi za okrem - wodospadu
OdpowiedzUsuńaż chciałoby się kliknąć 'lubię to' :)
Usuńhahah pomyślałam o tym samym :)
UsuńMgła spalin?! Ooo noł!
OdpowiedzUsuńBoskie kadry, zwłaszcza nie mogę oderwać oczu od jedzenia! :)
jedzenie wygląda bardzo pysznie:)i ceny za nie bardzo przyjemne:)
OdpowiedzUsuńhttp://wearingpinkglasses.blogspot.com/
bajeczne zdjęcia..:)
OdpowiedzUsuńprzypadkiem znalazłam coś dla Ciebie: http://whiteplate.blogspot.com/2012/05/zupa-z-kopru-woskiego-i-konkurs-dla.html
OdpowiedzUsuńWłaśnie widziałam na FB Liski, zgłoszę się!:)
Usuń