Singapurskie metro, w drodze na lotnisko.
Singapore Changi, co roku zajmuje wysoką pozycję w rankingu najlepszych lotnisk świata.
Pierwszy raz spotkałam się na lotnisku z kolejkami do każdej restauracji. Jedzenie jest pewnie tak dobre jak w całym Singapurze, ale dziwie się ludziom, że tracą czas na stanie w kolejkach, kiedy na pokładzie samolotu i tak czeka ich posiłek.
Znowu miałam przesiadkę w stolicy Kataru. Tutaj już na ostatniej prostej do Berlina.
Najdłuższa noc mojego życia w końcu dobiegała końca, a ostatnim posiłkiem w samolocie było śniadanie w postaci naleśników z truskawkami.
W Berlinie wylądowałam po 7 rano w niedzielę. Z lotniska odebrali mnie rodzice i pojechaliśmy na śniadanie do cioci. Stół jak zawsze zastawiony był samymi pysznościami.
Większość pamiątek dla rodziny/znajomych jakie przywiozłam były jadalne. Z Filipin przywiozłam na przykład suszone owoce.
Indonezyjskie słodycze, które dzień wcześniej kupiłam rodzicom w Singapurze.
Popołudniu pomachałam rodzicom na do widzenia i zmęczona po długiej podróży i zmianie strefy czasowej położyłam się spać. Pobiłam swój życiowy rekord w długości snu, bo nieprzerwanie przespałam 18h! Myślałam, że na drugi dzień za nic w świecie nie zasnę, a jednak nie miałam z tym problemów. Nie odczuwałam tego, ale najwyraźniej musiałam być wykończona po podróży i tych trzech tygodniach w drodze;).
Na drugi dzień poszłyśmy z ciocią do miasta. Odwiedziłyśmy m.in. azjatycki supermarket, bo ciocia chciała, żebym pokazała jej zastosowanie kilku produtków, żeby nie kupowała niektórych rzeczy w ciemno;).
Na miejscu okazało się oczywiście, że nie trzeba jechać na Filipiny, żeby zrobić halo-halo, czy do Malezji, żeby spróbować duriana. Dziękujemy (lub nie) globalizacji.
Czułam się tam jak w sklepie z zabawkami, totalna ekscytacja na widok niektórych produktów, które dopiero co jadłam w Azji. Kupiłyśmy tam m.in. worek glutinous rice, który zabrałam do UK, żeby zrobić mango sticky rice;).
W tureckiej okolicy zjadłyśmy obiad.
Bardzo słodki deser serowy.
Później rozdzieliłyśmy się. Ciocia wróciła do domu, a ja pojechałam w okolice Rosenthaler Platz.
Kupiłam tutaj kilka pocztówek wykonanych przez lokalnych artystów.
Od Bangkoku powtarzałam sobie, że to już ostatnia bubble tea jaką piję, ale po drodzę mimo wszystko ciągle kupowałam kolejne. W Berlinie to już naprawdę była ostatnia, a z sentymentu do mojej podróży wybrałam smak taro.
Wizyta w Berlinie byłaby niepełna bez odwiedzenia mojej ulubionej foto-galerii C/O Berlin.
Trafiłam na wystawę zdjęć Arnolda Newmana, nowojorskiego fotografa, który wykonał w swojej karierze portrety wielu (nieżyjących już) gwiazd.
Prawie za każdym razem jak jestem w C/O, trafiam na wystawy, dzięki którym mogę przenieść się do Nowego Jorku lat 60-80, co wprawia mnie zawsze w ten sam nastrój, który absolutnie kocham.
Na pierwszym piętrze czekało mnie jeszcze więcej inspiracji: wystawa Bruce'a Davidsona ze słynnymi fotografiami z nowojorskiego metra z lat 80tych. Co za fart, od dawna chciałam zobaczyć te zdjęcia na żywo!
To zdjęcie jest chyba najpopularniejsze.
W księgarni trafiłam z kolei na foto-album Roberta Mapplethorpe'a i książkę "Just Kids", o której pisałam TU.
Usatysfakcjonowana dawką Nowego Jorku, jakiej doświadczyłam tego dnia, zakończyłam wizytę w galerii.
W środę rano miałam lot z Berlina do Londynu. Z niechęcią wracałam do ponurej, deszczowej Anglii...
W drodze z lotniska udawałam, że jestem w Malezji, autostrada podobna, lewostronny ruch i deszcz, bo przecież jesteśmy tak blisko równika, że pada codziennie. Chciało mi się płakać, tym razem już nie ze szczęścia.
Odwiedziłam brata, wypakowałam przywiezione upominki i poszliśmy na spacer po jego okolicy.
Zastanawialiśmy się jak sklepy z takimi gratami jak po prawej mogą się utrzymać;).
Pobliski targ.
Mięsko w kostce.
Endru.
Grzeczny kocurek, który wpada do mojego brata najeść się i wyspać.
Ładne pamiąteczki przywiezione przez Andrzeja z Portugalii.
W azjatyckim spożywczym kupiliśmy pare składników i na rybie ugotowałam zupkę, zarażając przy okazji Andrzeja sympatią do kimchi.
Powrót do akademika byłby smutniejszy, gdyby nie obecność Marcina, dzięki któremu Birmingham jest trochę bardziej znośne! Kilka dni po powrocie zrobiłam dla niego, Aurelii i Eleny śniadanie w postaci mango sticky rice. Nie podzieliłam się z Wami przepisem, bo nie wychodzi tak dobre, jakbym chciała. Najlepiej pojedźcie do Tajlandii i spróbujcie go na miejscu;).
W następnym poście napiszę o tym, o co wielokrotnie pytaliście- o kosztach tej podróży, przygotowaniach i podróżowaniu w pojdynkę.
A teraz zachęcam nowe osoby do głosowania, bo chociaż jeszcze dwa dni temu byłam na pierwszym miejscu, dziś znowu jestem 35 punktów w tyle za prowadzącym... Im więcej ludzi zaangażuje się w głosowanie, tym więcej punktów zgromadzę.
Singapore Changi, co roku zajmuje wysoką pozycję w rankingu najlepszych lotnisk świata.
Pierwszy raz spotkałam się na lotnisku z kolejkami do każdej restauracji. Jedzenie jest pewnie tak dobre jak w całym Singapurze, ale dziwie się ludziom, że tracą czas na stanie w kolejkach, kiedy na pokładzie samolotu i tak czeka ich posiłek.
Znowu miałam przesiadkę w stolicy Kataru. Tutaj już na ostatniej prostej do Berlina.
Najdłuższa noc mojego życia w końcu dobiegała końca, a ostatnim posiłkiem w samolocie było śniadanie w postaci naleśników z truskawkami.
W Berlinie wylądowałam po 7 rano w niedzielę. Z lotniska odebrali mnie rodzice i pojechaliśmy na śniadanie do cioci. Stół jak zawsze zastawiony był samymi pysznościami.
Większość pamiątek dla rodziny/znajomych jakie przywiozłam były jadalne. Z Filipin przywiozłam na przykład suszone owoce.
Indonezyjskie słodycze, które dzień wcześniej kupiłam rodzicom w Singapurze.
Popołudniu pomachałam rodzicom na do widzenia i zmęczona po długiej podróży i zmianie strefy czasowej położyłam się spać. Pobiłam swój życiowy rekord w długości snu, bo nieprzerwanie przespałam 18h! Myślałam, że na drugi dzień za nic w świecie nie zasnę, a jednak nie miałam z tym problemów. Nie odczuwałam tego, ale najwyraźniej musiałam być wykończona po podróży i tych trzech tygodniach w drodze;).
Na drugi dzień poszłyśmy z ciocią do miasta. Odwiedziłyśmy m.in. azjatycki supermarket, bo ciocia chciała, żebym pokazała jej zastosowanie kilku produtków, żeby nie kupowała niektórych rzeczy w ciemno;).
Na miejscu okazało się oczywiście, że nie trzeba jechać na Filipiny, żeby zrobić halo-halo, czy do Malezji, żeby spróbować duriana. Dziękujemy (lub nie) globalizacji.
Czułam się tam jak w sklepie z zabawkami, totalna ekscytacja na widok niektórych produktów, które dopiero co jadłam w Azji. Kupiłyśmy tam m.in. worek glutinous rice, który zabrałam do UK, żeby zrobić mango sticky rice;).
W tureckiej okolicy zjadłyśmy obiad.
Bardzo słodki deser serowy.
Później rozdzieliłyśmy się. Ciocia wróciła do domu, a ja pojechałam w okolice Rosenthaler Platz.
Kupiłam tutaj kilka pocztówek wykonanych przez lokalnych artystów.
Od Bangkoku powtarzałam sobie, że to już ostatnia bubble tea jaką piję, ale po drodzę mimo wszystko ciągle kupowałam kolejne. W Berlinie to już naprawdę była ostatnia, a z sentymentu do mojej podróży wybrałam smak taro.
Wizyta w Berlinie byłaby niepełna bez odwiedzenia mojej ulubionej foto-galerii C/O Berlin.
Trafiłam na wystawę zdjęć Arnolda Newmana, nowojorskiego fotografa, który wykonał w swojej karierze portrety wielu (nieżyjących już) gwiazd.
Prawie za każdym razem jak jestem w C/O, trafiam na wystawy, dzięki którym mogę przenieść się do Nowego Jorku lat 60-80, co wprawia mnie zawsze w ten sam nastrój, który absolutnie kocham.
Na pierwszym piętrze czekało mnie jeszcze więcej inspiracji: wystawa Bruce'a Davidsona ze słynnymi fotografiami z nowojorskiego metra z lat 80tych. Co za fart, od dawna chciałam zobaczyć te zdjęcia na żywo!
To zdjęcie jest chyba najpopularniejsze.
W księgarni trafiłam z kolei na foto-album Roberta Mapplethorpe'a i książkę "Just Kids", o której pisałam TU.
Usatysfakcjonowana dawką Nowego Jorku, jakiej doświadczyłam tego dnia, zakończyłam wizytę w galerii.
W środę rano miałam lot z Berlina do Londynu. Z niechęcią wracałam do ponurej, deszczowej Anglii...
W drodze z lotniska udawałam, że jestem w Malezji, autostrada podobna, lewostronny ruch i deszcz, bo przecież jesteśmy tak blisko równika, że pada codziennie. Chciało mi się płakać, tym razem już nie ze szczęścia.
Odwiedziłam brata, wypakowałam przywiezione upominki i poszliśmy na spacer po jego okolicy.
Zastanawialiśmy się jak sklepy z takimi gratami jak po prawej mogą się utrzymać;).
Pobliski targ.
Mięsko w kostce.
Endru.
Grzeczny kocurek, który wpada do mojego brata najeść się i wyspać.
Ładne pamiąteczki przywiezione przez Andrzeja z Portugalii.
W azjatyckim spożywczym kupiliśmy pare składników i na rybie ugotowałam zupkę, zarażając przy okazji Andrzeja sympatią do kimchi.
Powrót do akademika byłby smutniejszy, gdyby nie obecność Marcina, dzięki któremu Birmingham jest trochę bardziej znośne! Kilka dni po powrocie zrobiłam dla niego, Aurelii i Eleny śniadanie w postaci mango sticky rice. Nie podzieliłam się z Wami przepisem, bo nie wychodzi tak dobre, jakbym chciała. Najlepiej pojedźcie do Tajlandii i spróbujcie go na miejscu;).
W następnym poście napiszę o tym, o co wielokrotnie pytaliście- o kosztach tej podróży, przygotowaniach i podróżowaniu w pojdynkę.
A teraz zachęcam nowe osoby do głosowania, bo chociaż jeszcze dwa dni temu byłam na pierwszym miejscu, dziś znowu jestem 35 punktów w tyle za prowadzącym... Im więcej ludzi zaangażuje się w głosowanie, tym więcej punktów zgromadzę.
Jakies 3 tygodnie temu widzialam te sama wystawe Bruce'a Davidsona w Waszyngtonie, fantastyczna.
OdpowiedzUsuńOo super!
Usuńmuszę spróbować kiedyś bubble tea! na jakiej stronce przeważnie zamawiasz te tanie loty kiedy wybierasz się gdzieś na dzień lub dwa?
OdpowiedzUsuńRyanair.com
OdpowiedzUsuńNiesamowicie wyszłaś na zdjęciu z zupą! Podziwiam Cię całkowicie za te podróżowanie i za to, że pozwalasz mi szaremu czytelnikowi poznać kawałek świata!! :)
OdpowiedzUsuńDroga Ulu, czy wiesz moze jakimi liniami najlepiej latac w Stanach ? najlepiej czyt. najtaniej ;)
OdpowiedzUsuńOla
Tam nie ma tanich linii, więc nie ma to większego znaczenia. Promocje mogą trafić sie u większości linii, ale np. Southwest, JetBlue, Virgin uważają się za tańsze i czasami mają korzystne ceny na niektórych kierunkach. Nalpiej porównać ceny na stronach typu expedia.com lub skyscanner.net
Usuńok dzieki, zaraz zaczne szukac czegos ciekawego !
OdpowiedzUsuńUla... Dość dużo jesz ;) ...słodyczy nie omijasz...a jakoś ostatnio nic nie tyjesz w związku z tym ba! nawet szczuplejesz... :)
OdpowiedzUsuńsport? czy jak to robisz?
Pozdrawiam, Kaśka
Kasia, w podróży rzeczywiście jadłam dużo, zdecydowanie więcej niż normalnie, a schudłam. Teraz jem mniej, a przytyłam. Chodziłam w tym semsestrze na siłownie, ale nie to się przekłada na moją wagę, a po prostu to, ile jem. Tak czy inaczej całe życie męczę się z wagą, więc świetna przemiana materii czy bycie szczupłym "z natury" mnie na pewno nie dotyczy.
UsuńWłaśnie dziś przechodziłam obok Bubbleology na Chmielnej i prawie się skusiłam na Bubble tea. Z braku czasu pobiegłam dalej, na uczelnię, ale na pewno się zatrzymam następnym razem, skoro warto :)
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na informacje praktyczne dotyczące Twojej podróży!
pozdrawiam
wcale nie warto, ja tam byłam rozczarowana :p wodniste to i bez smaku (migdal). dałam szansę jeszcze chyba mango - a fuj, sama chemia!
UsuńWodnisty musi być, bo to przecież napój i smak też powinien mieć. Prawda jest jednak taka, że nie każdemu bubble tea przypadną do gustu.
UsuńŚwietne zdjęcia! I Pan Tata przesyłający buziaka(?) sweet :D
OdpowiedzUsuńBaaardzo ładnie wyglądasz!
Market koło Dalston Kingsland? :))
Haha na tak małym zdjęciu wyłapałaś tatę przesyłającego buziaka, brawo:))
UsuńA market zdaje się, że właśnie koło dalston kingsland.
W tym poście niesamowicie widać różnice między Azją, Ameryką Północną a Europą :) I obserwując Cię na blogu już kupę czasu i oglądając te wszystkie zdjęcia, kurcze, Anglia do Ciebie w ogóle nie pasuje. Jest smutna, bura, zamglona i leniwa. A Ty przecież jesteś Atomówką! :)))
OdpowiedzUsuńściskam,
m.
Jolies photos! Super post!
OdpowiedzUsuńAngela Donava
http://www.lookbooks.fr
nie łąpię po co malujesz paznokcie, skoro wyglądają, tak jak wyglądają - rozumiem, że nie masz czasu w swoich podróżach na dbanie o paznokcie, ale w takim po co je w ogóle malujesz? wygląda to obskurnie, paskudnie, strasznie, odpychająco - brak słów. zmyj ten lakier i nie maluj więcej!
OdpowiedzUsuńMaluję, bo przez kilka dni wyglądają ładnie, a co się dzieje dalej, mam gdzieś:).
UsuńZresztą teraz rozbawiłaś mnie swoim pięknie wyolbrzymionym obrzydzeniem, jak gdyby na świecie nie było bardziej paskudnych rzeczy haha! I chociażby dlatego warto mieć obdrapany lakier- żeby irytować przykładnie dbające o urodę kobiety!;D
Tak samo myślą osoby nie myjące się. Własnego smrodku nie czuć, a to że ktoś pomyśli, że są flejami.
UsuńUważam, że stwierdzenie, że ktoś dużo je, bo wkleił pare fotek z dań z podróży, to jakiś żart :)
OdpowiedzUsuńJaki grzeczny kocurek!
OdpowiedzUsuńNie masz czasami dość życia w takim zawieszeniu, jakoś tak tymczasowo, ciągłego przemieszczania się bez takiego swojego kąta? (no bo akademika raczej nie można nazwać domem) Czy może jesteś tą szczęśliwą osobą, która wszędzie czuje się jak w domu? Mnie jest ciężko kiedy przynajmniej raz w tygodniu nie mogę wyspać się we własnym łóżku (mimo, ż eto w akademiku też jest jakby moje i wygodne) i poprzytulać się do swojego kota.
OdpowiedzUsuńRzadko się to zdarza, zazwyczaj w sytuacjach, kiedy chciałabym mieć coś, czego nie mogę kupić, bo nie posiadam własnego kąta;). Żałuję też, że najbliższych znajomych mam rozsianych po świecie i nie mam nigdy na stałe paczki znajomych.
UsuńTak to chyba jest, że wszędzie czuję się jak w domu, a od mojego zielonogórskiego łóżka wolałam w sumie kalifornijskie i nowojorskie, bo były większe;). Nie znaczy to oczywiście, że nie miewam regularnie ochoty znaleźć się we własnym domu i spędzić czas z najbliższymi.
Uwielbiam Twój blog! Ale Ci zazdroszczę tych wszystkich podróży..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
ja tez. i zazdroszcze Ci przeogromnie tych podrózy i odwagi! tez studiuje w Birmingham, i znam je dosc dobrze. jakie sa Twoje ulubione miejsca w bham?
UsuńHej Ula, masz moze do polecenia jakies fajne restauracyjki/kawiarnie z klimatem w Londynie? Widzialam ze zrobilas podobny post o Manchasterze ale albo przegapilam albo nie bylo nic podobnego o Londynie? Chcialabym zabrac kolezanke na urodzinowy obiad/lunch a niestety nie mam duzego rozeznania jesli chodzi o to miejsce. Bede bardzo wdzieczna za jakakolwiek pomoc! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzy to możliwe że Cię spotkałam w niedziele na lotnisku Ławica?:)
OdpowiedzUsuńTak! Lądowałam w Poznaniu jakoś po 17. A gdzie mnie dokładnie widziałaś?:)
UsuńCzemu ostatnia Bubble Tea? ;)
OdpowiedzUsuńMogłabym prosić e-mail Twój? bo mam pewną sprawę, a nie chce tutaj : )
OdpowiedzUsuń