photo by Plastic Studio
To jeden z tych poważnych postów na temat nadchodzących zmian;).
I chyba nie mam dla Was najlepszych wieści, bo podjęłam decyzję, że najprawdopodobniej 8 września wracam do Europy.
Przez większość roku myślałam, że zostanę tutaj, nawet jeszcze ponad miesiąc temu byłam innego zdania, ale ostatnio jakoś upewniłam się, że powrót do Europy będzie dla mnie lepszy.
Muszę iść naprzód.
Niespodzianką było dla mnie dostanie się do szkoły w Anglii. Aplikowałam tylko do jednej- University College of Birmingham, na kierunek, który podobał mi się najbardziej ze wszystkich dostępnych. Na początku byłam też pewna fotografii, ale zniechęciła mnie myśl o budowaniu portfolio i pisaniu listu motywacyjnego uwzględniającego dwa różne kierunki, więc ją odpuściłam.
Byłam przekonana, że się nie dostanę. List motywacyjny napisałam w ostatni możliwy dzień i wysłałam na dwie godziny przed zakończeniem terminu przyjmowania aplikacji, gdzie na stronie zalecane jest przeznaczenie kilku miesięcy na napisanie go i oddanie do sprawdzenia kilku różnym osobom. Uznałam go za tak marny, że wstydziłam się komukolwiek pokazać czy dać do sprawdzenia błędy;).
Wyniki z TOEFLa też ledwo dosięgały wymaganego szczebla i ogólnie to nie robiłam sobie dużych nadziei.
A jednak dostałam odpowiedź o przyjęciu bezwarunkowym. Widocznie list nie był taki zły, a na rezultat złożyło się doświadczenie w pracy w restaurcjach, napisanie trzech rozszerzonych matur, sukcesy w pływaniu, podróżowanie, miłoć do jedzenia, fotografii, prowadzenie bloga itd.
W maju zauważyłam też, że dostałam się od razu na drugi rok, ale niestety kilka dni temu okazało się, że był to błąd szkoły i jestem na pierwszym.
Martwi mnie trochę fakt, że aplikowałam na kierunek
Food, Media and Communication Management, a przyjęto mnie na
Food and Consumer Management. W tym roku zrezygnowano z oferowania pierwszego kierunku i przyjęto mnie na najbardziej podobny do tego, który początkowo wybrałam. Różnice nie są wielkie, ale jednak. Ten pierwszy miał więcej wspólnego z mediami, public relations kreatywnością i gwarantował dyplom Bachelor of Arts.
Obecny jest bardziej ścisły, zarządzanie powtarzania się w kilku przedmiotach i dostaje się po nim dyplom Bachelor of Science.
Szkoda, bo pierwsza opcja pasowała mi bardziej...
Możliwe, że studiowanie fotografii byłoby dla mnie przyjemniejsze, ale wiem, że na dobrą sprawę nie wybijam się w tej dziedzinie, a fotografem można też być nie mając żadnego "papierka". Wykształcenie w dziedzinie jedzenia jest bardziej praktyczne, daje znacznie więcej możliwości pracy, czy nawet tak jak mi się marzy- połączenia podróżowania + fotografii i jedzenia.
Niestety znam też siebie i przeszłośc pokazuje, że szanse, iż uda mi się skończyć tą szkołe są mniejsze niż większe. Moja choroba psychiczna określana wstrętem do nauki, wraz z jej nagromadzeniem powoduje najczarniejsze myśli, maksymalnie obniża wiarę w siebie i wyłącza mózg, kiedy ten powinien się nad czymś skupić i coś zrozumieć.
Póki co, jestem nastawiona bojowo, ale nie potrafię przewidzieć, czy za pół roku nie będę pogrążona w depresji, bo nie ma się co oszukiwać, łatwo nie będzie.
Powinnam wytłumaczyć dlaczego nie Nowy Jork, skoro jest jednym z najfaniejszych miast na Ziemi. Przecież miałam zagwarantowane mieszkanie, pracę i pomoc ze strony host rodziny.
Szkoła do której składałam na fotografię jest słabsza, dwuletnia, dostałabym po niej dyplom associate's, czyli o stopień niżej niż BA/ BSc. Tylko na taką mnie stać. Tu w Stanach, jako student międzynarodowy, przebywający na wizie, nie mam szans na jakiekolwiek ulgi, a college czy uniwersytet kosztuje od kilkunastu do 50tys $ za rok. Zazwyczaj płacą za to rodzice studentów, albo młodzi ludzie biorą pożyczki, które później muszą spłacać przez lata.
Szkoła do której tu składałam kosztuje 6tys $ za rok. Zapłaciłaby za nią moja host rodzina, chociaż tak naprawdę, to ja, bo pieniądze byłyby odciągane z mojej pensji.
W UK rok studiów kosztuje 3 tys funtów, co oznacza lepszą szkołę za mniejsze pieniądze, a do tego nie musiałabym jej spłacać do czasu, kiedy zacznę zarabiać 15 tys funtów rocznie, czyli może nawet nigdy.
Po szkole w Anglii mogłabym już zakończyć edukację, a po tej w NY musiałabym ją jeszcze kontynuować przez conajmniej 2 lata, bo tamto wykształcenie nie byłoby wystarczające.
Kolejny powód, to ochota na zmianę. Pewnie zauważyliście, że nie lubię rutyny, a zaczynanie co roku nowego życia sprawia mi wyjątkowo dużo przyjemnośći;).
Prawie wszystko co chciałam w Stanach zobaczyć, udało mi się zrealizować. Najciekawsze miasta mam za sobą (kilka ostatnich odwiedzę przed wyjazdem), byłam na Karaibach, w Ameryce Środkowej, Południowej, do której akurat bilety wcale nie są tańsze od tych z Europy.
Niestety nie mam też czasu na podróże. Nie chodzi o to, że bardzo dużo pracuje, ale o to, że nie mam wakacji. Tyle co miałam do tej pory mi nie wystarcza (3tyg.). Co z tego że mam pieniądze, kiedy nie mam czasu, żeby gdzieś pojechać.
Nikt mnie też tu 'nie trzyma'. Wolny czas ciągle spędzam sama, mie mam chłopaka, grupy przyjaciół, dla których nie chciałabym opuścić NY, a ludzie mają bardzo duże znaczenie. Mogłabym się łudzić, że poznałabym nowych ludzi w szkole, ale wiem jakich ludzi spodziewać się po La Guardii i że nie byłabym z nimi blisko.
Nie oczekuję, że w UCB będzie zupełnie odwrotnie, ale może to, że zamierzam mieszkać na campusie zbliży mnie trochę do ludzi.
Echhh...Dobrze wiem co tracę. Już samo "Nowy Jork" mówi za siebie. Połowa z Was i miliony ludzi na całym świecie dałyby się pokroić, żeby móc tu pomieszkać, a ja wybieram akademik w Birmingham nad mieszkaniem na Upper East Side;).
Central Park nie będzie w odległości kilku ulic, nie przejdę się do Metropolitam Museum of Art, żeby zobaczyć wystawę, o której mówi cały świat, nie będę mogła zjeść dania z każdej istniejącej kuchni i pójść do baru na Lower East Side.
Pewnie nie raz będę skręcać się z tęsknoty za tym wszystkim...
Blog raczej straci na atrakcyjności, chociaż znowu będę w wolnych chwilach podróżować niskim kosztem po Europie. W przeciągu roku dobrze byłoby również wybrać się w końcu na Daleki Wschód, co z Europy będzie znacznie łatwiejsze niż stąd.
Czuję, że przede mną chyba szary i mało pozytywny okres i jedyna nadzieja na to, że może dzięki temu przyszłość zaowocuje spełnieniem kolejnych marzeń. Czasami trzeba coś poświęcić, żeby zyskać coś innego.
Jeśli się nie uda, to skończę z koroną największego nieudacznika na świecie.
Wszystko przede mną...
Niestety Blogger znowu ma jakieś problemy techniczne, nie da się komentować, więc dyskusja przeniosła się na
Facebooka.