Powinnam zacząć od Salwadoru, ale stworzenie posta na ten temat zajęłoby mi pewnie kilka godzin, więc na prawdziwą relację będziecie musieli poczekać jeszcze kilka dni.
W miarę na bieżąco staram się uaktualniać Twittera, co możecie zaobserwować też na moim blogu, w kolumnie po prawej stronie.
Tak czy inaczej na poprzedniego posta nie mogę już patrzeć, więc postanowiłam napisać kilka słów;).
Od piątku byliśmy poza Limą, zwiedzając południowe wybrzeże, spędzając dwie noce w małej oazie na pustyni, a ostatnią w miejscowości otoczonej górami, słynącej z winnic i raftingu na tamtejszej rzece.
Dziś rano po raz pierwszy w życiu zmierzyłam się z raftingiem i bawiłam się świetnie.
Niedawno wróciliśmy do Limy. Tim nie czuje się teraz najlepiej i drzemie, a ja czekając na niego tworzę "szybkiego" posta. On jutro wieczorem leci do domu, a ja w środę rano. Już teraz wiem, że zabrakło nam czasu na wszystko co chciałam zrobić, ale mam nadzieję, że Tim się nie rozchoruje i jeszcze uda nam się co nieco nadrobić w ciągu ostatnich 24h.
Możecie się domyślać się, jak smutno mi z powodu kończących się wakacji i że wcale nie cieszę się na myśl o powrocie. Cieszę się jednak, że robiąc na blogu relację z wyjazdu będę mogła przeżyć wszystko jeszcze raz...
30 mar 2010
21 mar 2010
My average work day as au-pair.
Pytaliście mnie wielokrotnie o ten temat, dlatego zrobiłam posta pokazującego jak mniej więcej wygląda mój przeciętny dzień pracy, jak spędzam te 40-45 godzin w tygodniu, co robię między fajnymi, choć krótkimi weekendami i dodawanymi postami.
Będzie też o osobie, która towarzyszy mi przez większość mojego czasu w USA, nie mająca przede mną tajemnic, którą rozumiem lepiej niż ktokolwiek inny i widzę jak zmienia się z dnia na dzień. Tej osobie mogę powiedzieć wszystko, bo wiem, że połowy nie zrozumie i nikomu nie powtórzy. Płacze, krzyczy, doprowadza mnie do szału i do śmiechu, a od czasu do czasu nazywa swoją "best friend", choć za kilka lat nawet nie będzie mnie pamiętać;). Oto powód codziennego zamieszania, niemalże trzyletnia Kylie.
8:00. Od środy do soboty zaczynam o tej porze pracę (czasami też w pon lub wt). Schodzę do kuchni. Czasami jest tam już moja host mama z Kylie i zaczyna przygotować dla niej jedzenie, a jeśli nie, to robię to ja. Zazwyczaj je owsiankę, czasami płatki z mlekiem. Ja w tym czasie też jem.
Ok 8:30 jesteśmy po śniadaniu i zazwyczaj przechodzimy do salonu, gdzie bawimy się, albo po prostu kręcimy po domu zabijając czas. W środy wychodzimy z domu o 9:45, w czwartki i soboty Kylie nie ma nic w planie, a w piątki od 9 do 10 ma gimnastykę, na którą chodzi z mamą
W zależności od tego o której musimy opuścić dom, ok 9-10 idziemy na górę. Poranna toaleta, ubieranie się itd. To nie tyczy się tylko Kylie, ale też mnie;). Jeśli nie mamy nic w planie to Kylie bawi się w swoim pokoju lub na dole, czytam jej książki i tak do ok. 11.
Jeśli opuszczamy dom, to zazwyczaj na kilka godzin, więc zawsze zabieram ze sobą przekąski/lunch. Zazwyczaj jest to klasyczna kanapka peanut butter & jelly (masło orzechowe i dżem), do tego jakieś owoce/warzywa, cheese sticks (serowe pałki(?):P), krakersy, rodzynki, wafle ryżowe, sok. Różnie to bywa, zależy co jest w domu;).
Wsadzanie Kylie do samochodu nie jest moją ulubioną czynnością, no bo najlżejsza nie jest;).
W środy o 10 chodzimy do księgarni Ink Spell na "story time". Miss Barbara, starsza pani, czyta książki dzieciom siedzącym na poduszkach dookoła niej. Kylie nie zawsze siedzi spokojnie co doprowadza mnie czasem do szału;). Czytanie trwa jakieś 30min, a później Kylie i inne dzieci bawią się w kąciku z zabawkami. Opuszczamy to miejsce ok 11.
Zazwyczaj około środy, czwartku lodówka zaczyna świecić pustkami i potrzebuję produktów do gotowania kolacji. Robienie zakupów wyszło głównie z mojej inicjatywy, bo to dla mnie przyjemny sposób na zabicie czasu oraz frajda wydawania nieswoich pieniędzy na to, na co się ma ochotę zjeść;). Moja host mama nie robi zakupów i tylko mój host tata się tym zajmuje.Praktycznie zawsze dostaję na zakupy 100$, co nie jest zbyt dużą sumą, ale zawsze mogę poprosić o więcej.
Kylie jest czasami marudna, potrafi płakać w sklepie i krzyczeć, ale ogólnie to nie jest źle. Przypominam jej, że jak będzie grzeczna to dostanie muffina, czy jakąś inną przekąskę i to działa;).
Ostatnio przepadam za avocado salad roll ze słodkim sosem chili, więc jeśli jesteśmy na zakupach, to kupuję to na lunch;).
Na placach zabaw spędzam z Kylie najwięcej czasu. W tym parku spotykam czasami inne au-pair z ich dziećmi. Jeśli pogoda jest ładna (a taka zazwyczaj jest), to jestem tam 1-5h, zależy od dziennego planu. Jeśli nie mamy nic do roboty, to siedzę tam czasem nawet 5h. Czasami coś czytam, słucham muzyki, bo bez tego ciężko byłoby przetrwać;). Ach, zapomniałabym o podjadaniu przekąsek Kylie (jako jednej z niewielu miłych przyjemności na placu zabaw), a co przy okazji zamienia mnie w grubasa;P.
A to plac zabaw w mojej miejscowości, na którym spędzamy najwięcej czasu. Jest tam mnóstwo rowerków i pojazdów, które rodzice oddają do parku, kiedy dziecku dana zabawka się znudzi/wyrasta z niej itd. Niektóre z nich są tam od początku mojego pobytu tutaj, więc jak się pewnie domyślacie, nikt nie kradnie, nie niszczy. Na placach zabaw są ławki (czasem też grill), bo często rodzice/opiekunki przynoszą ze sobą spory lunch dla dzieci.
Zaskoczeniem może być też dla Was to, że praktycznie przy każdym placu zabaw jest toaleta, a papier toaletowy jest na porządku dziennym, co również może być niespodzianką, jak sobie przypomnę publiczne toalety w PL...
Ten tydzień był tak ciepły, że dwa dni spędziłyśmy na plaży.
Do niedawna Kylie spała w dzien 1-2,5h, a ja wtedy miałam teoretycznie wolne, bo mogłam siedzieć w swoim pokoju i robić co chcę. Niestety te piękne czasy się skończyły i moja host mama chce oduczyć ją tych drzemek, więc ostatnimi czasy wracam z parku ok 15-16.Po 16 zabieram się za gotowanie a Kylie bawi się sama...
lub np. z jednym z psów, Libby;).
Ciągle trzeba jej przypominać, żeby była miła, bo czasami próbuje jeździć na grzbiecie Libby;).
A to nasz drugi pies, labrador Marley. Jak widzicie szlag go trafia kiedy Kylie jest w pobliżu, nie lubi jej i zawsze warczy, albo po prostu chowa się przed nią. Kiedy Kylie się urodziła, Marley wpadł w depresję, spędzał dni na wpatrywaniu się w jeden punkt i musiał łykać Prozac. Nie żartuję!:D
Gotowanie dla host rodziny nie jest żadnym obowiązkiem, mam za zadanie przygotować tylko jedzenie dla Kylie, ale ponieważ gotowanie sprawia mi więcej radości niż zabawa z małą, to wolę w ten sposób spędzać czas pracy:). Coś jeść i tak muszę, a gdybym miała czekać, aż mój host tata wróci z pracy i coś ugotuje, to byłaby godz. 20. Moja host mama nie lubi i nie umie gotować.
Kylie czasami 'pomaga mi', ale zdecydowanie częściej bawi się dookoła.
W pon i wt zaczynam o 12 i kończę o 5. W śro-pt pracuję od rana do 5:30, a w sobotę o 13.
I tak to mniej więcej wygląda.
Będzie też o osobie, która towarzyszy mi przez większość mojego czasu w USA, nie mająca przede mną tajemnic, którą rozumiem lepiej niż ktokolwiek inny i widzę jak zmienia się z dnia na dzień. Tej osobie mogę powiedzieć wszystko, bo wiem, że połowy nie zrozumie i nikomu nie powtórzy. Płacze, krzyczy, doprowadza mnie do szału i do śmiechu, a od czasu do czasu nazywa swoją "best friend", choć za kilka lat nawet nie będzie mnie pamiętać;). Oto powód codziennego zamieszania, niemalże trzyletnia Kylie.
8:00. Od środy do soboty zaczynam o tej porze pracę (czasami też w pon lub wt). Schodzę do kuchni. Czasami jest tam już moja host mama z Kylie i zaczyna przygotować dla niej jedzenie, a jeśli nie, to robię to ja. Zazwyczaj je owsiankę, czasami płatki z mlekiem. Ja w tym czasie też jem.
Ok 8:30 jesteśmy po śniadaniu i zazwyczaj przechodzimy do salonu, gdzie bawimy się, albo po prostu kręcimy po domu zabijając czas. W środy wychodzimy z domu o 9:45, w czwartki i soboty Kylie nie ma nic w planie, a w piątki od 9 do 10 ma gimnastykę, na którą chodzi z mamą
W zależności od tego o której musimy opuścić dom, ok 9-10 idziemy na górę. Poranna toaleta, ubieranie się itd. To nie tyczy się tylko Kylie, ale też mnie;). Jeśli nie mamy nic w planie to Kylie bawi się w swoim pokoju lub na dole, czytam jej książki i tak do ok. 11.
Jeśli opuszczamy dom, to zazwyczaj na kilka godzin, więc zawsze zabieram ze sobą przekąski/lunch. Zazwyczaj jest to klasyczna kanapka peanut butter & jelly (masło orzechowe i dżem), do tego jakieś owoce/warzywa, cheese sticks (serowe pałki(?):P), krakersy, rodzynki, wafle ryżowe, sok. Różnie to bywa, zależy co jest w domu;).
Wsadzanie Kylie do samochodu nie jest moją ulubioną czynnością, no bo najlżejsza nie jest;).
W środy o 10 chodzimy do księgarni Ink Spell na "story time". Miss Barbara, starsza pani, czyta książki dzieciom siedzącym na poduszkach dookoła niej. Kylie nie zawsze siedzi spokojnie co doprowadza mnie czasem do szału;). Czytanie trwa jakieś 30min, a później Kylie i inne dzieci bawią się w kąciku z zabawkami. Opuszczamy to miejsce ok 11.
Zazwyczaj około środy, czwartku lodówka zaczyna świecić pustkami i potrzebuję produktów do gotowania kolacji. Robienie zakupów wyszło głównie z mojej inicjatywy, bo to dla mnie przyjemny sposób na zabicie czasu oraz frajda wydawania nieswoich pieniędzy na to, na co się ma ochotę zjeść;). Moja host mama nie robi zakupów i tylko mój host tata się tym zajmuje.Praktycznie zawsze dostaję na zakupy 100$, co nie jest zbyt dużą sumą, ale zawsze mogę poprosić o więcej.
Kylie jest czasami marudna, potrafi płakać w sklepie i krzyczeć, ale ogólnie to nie jest źle. Przypominam jej, że jak będzie grzeczna to dostanie muffina, czy jakąś inną przekąskę i to działa;).
Ostatnio przepadam za avocado salad roll ze słodkim sosem chili, więc jeśli jesteśmy na zakupach, to kupuję to na lunch;).
Na placach zabaw spędzam z Kylie najwięcej czasu. W tym parku spotykam czasami inne au-pair z ich dziećmi. Jeśli pogoda jest ładna (a taka zazwyczaj jest), to jestem tam 1-5h, zależy od dziennego planu. Jeśli nie mamy nic do roboty, to siedzę tam czasem nawet 5h. Czasami coś czytam, słucham muzyki, bo bez tego ciężko byłoby przetrwać;). Ach, zapomniałabym o podjadaniu przekąsek Kylie (jako jednej z niewielu miłych przyjemności na placu zabaw), a co przy okazji zamienia mnie w grubasa;P.
A to plac zabaw w mojej miejscowości, na którym spędzamy najwięcej czasu. Jest tam mnóstwo rowerków i pojazdów, które rodzice oddają do parku, kiedy dziecku dana zabawka się znudzi/wyrasta z niej itd. Niektóre z nich są tam od początku mojego pobytu tutaj, więc jak się pewnie domyślacie, nikt nie kradnie, nie niszczy. Na placach zabaw są ławki (czasem też grill), bo często rodzice/opiekunki przynoszą ze sobą spory lunch dla dzieci.
Zaskoczeniem może być też dla Was to, że praktycznie przy każdym placu zabaw jest toaleta, a papier toaletowy jest na porządku dziennym, co również może być niespodzianką, jak sobie przypomnę publiczne toalety w PL...
Ten tydzień był tak ciepły, że dwa dni spędziłyśmy na plaży.
Do niedawna Kylie spała w dzien 1-2,5h, a ja wtedy miałam teoretycznie wolne, bo mogłam siedzieć w swoim pokoju i robić co chcę. Niestety te piękne czasy się skończyły i moja host mama chce oduczyć ją tych drzemek, więc ostatnimi czasy wracam z parku ok 15-16.Po 16 zabieram się za gotowanie a Kylie bawi się sama...
lub np. z jednym z psów, Libby;).
Ciągle trzeba jej przypominać, żeby była miła, bo czasami próbuje jeździć na grzbiecie Libby;).
A to nasz drugi pies, labrador Marley. Jak widzicie szlag go trafia kiedy Kylie jest w pobliżu, nie lubi jej i zawsze warczy, albo po prostu chowa się przed nią. Kiedy Kylie się urodziła, Marley wpadł w depresję, spędzał dni na wpatrywaniu się w jeden punkt i musiał łykać Prozac. Nie żartuję!:D
Gotowanie dla host rodziny nie jest żadnym obowiązkiem, mam za zadanie przygotować tylko jedzenie dla Kylie, ale ponieważ gotowanie sprawia mi więcej radości niż zabawa z małą, to wolę w ten sposób spędzać czas pracy:). Coś jeść i tak muszę, a gdybym miała czekać, aż mój host tata wróci z pracy i coś ugotuje, to byłaby godz. 20. Moja host mama nie lubi i nie umie gotować.
Kylie czasami 'pomaga mi', ale zdecydowanie częściej bawi się dookoła.
W pon i wt zaczynam o 12 i kończę o 5. W śro-pt pracuję od rana do 5:30, a w sobotę o 13.
I tak to mniej więcej wygląda.
17 mar 2010
Burma Superstar.
Dzielnica Inner Richmond nazywana nowym Chinatown, pełna jest azjatyckich sklepów spożywczych i dobrych restauracji.
Ja wybrałam się tam w celu odwiedzenia birmijskiej restauracji i odhaczenia kolejnej pozycji z listy;).
Na wolny stolik musiałam czekać 20-30min, więc zdecydowałam się do tego czasu pospacerować po okolicy.
Weszłam do kilku azjatyckich sklepów.
W końcu znalazło się dla mnie miejsce. Byłam jedyną samotną osobą w restauracji, podobnie jak noc wcześniej w kinie;). Nawet kelnerowi musiałam zwrócić uwagę, że nie czekam na nikogo i oba dania są dla mnie;). Ciężkie jest życie singla (którym niby nie jestem, a jednak...;P)
Platha and Dip. Birmijski chleb serwowany z kokosowym curry z kurczaka.
A oto danie dla którego się tam pojawiłam. Sałatka z liśćmi zielonej herbaty, sprowadzanymi z samej Birmy. Przed rozpoczęciem jedzenia zostały one wymieszane z pomidorami, sałatą, sezamem, słonecznikiem, orzeszkami ziemnymi (i ostatnimi nasionami, których nazwy nie pamiętam.)
Siedząc sama w restauracji i fotografując talerze przed sobą zwracam na siebie uwagę, nie da się ukryć;). Najpierw kelner zainteresował się moim 'pstrykaniem' zdjęć, a później para ze stolika obok zapytała, czy pracuję dla jakiejś gazety/ jestem fotografem i czy może publikuję gdzieś zdjęcia. Oni akurat szukali fotografa do zdjęć ślubnych;).
Chodząc po sklepach (kiedy czekałam na stolik w Burma Superstar) kupiłam kilka rzeczy. Na zdjęciu koreańskie cukierki ryżowe. Dobre, ale nie wiem do czego porównać smak;).
Interesuje mnie wszystko, czego jeszcze nie próbowałam i taki był też powód kupienia tego napoju. Wyraz "pennywort" nic mi nie podpowiadał, a tłumaczenie na nic się zdało, bo "wąkrota" nie była żadną podpowiedzią. Dopiero wikipedia mi pomogła;). Napój smakuje trochę jak herbata z cukrem o dziwnym aromacie. Nie udało mi się wypić wszystkiego;).
I na koniec ciastka z zieloną herbatą. Bardzo smaczne, nieróżniące się znacznie od naszych nadziewanych ciastek
Ja wybrałam się tam w celu odwiedzenia birmijskiej restauracji i odhaczenia kolejnej pozycji z listy;).
Na wolny stolik musiałam czekać 20-30min, więc zdecydowałam się do tego czasu pospacerować po okolicy.
Weszłam do kilku azjatyckich sklepów.
W końcu znalazło się dla mnie miejsce. Byłam jedyną samotną osobą w restauracji, podobnie jak noc wcześniej w kinie;). Nawet kelnerowi musiałam zwrócić uwagę, że nie czekam na nikogo i oba dania są dla mnie;). Ciężkie jest życie singla (którym niby nie jestem, a jednak...;P)
Platha and Dip. Birmijski chleb serwowany z kokosowym curry z kurczaka.
A oto danie dla którego się tam pojawiłam. Sałatka z liśćmi zielonej herbaty, sprowadzanymi z samej Birmy. Przed rozpoczęciem jedzenia zostały one wymieszane z pomidorami, sałatą, sezamem, słonecznikiem, orzeszkami ziemnymi (i ostatnimi nasionami, których nazwy nie pamiętam.)
Siedząc sama w restauracji i fotografując talerze przed sobą zwracam na siebie uwagę, nie da się ukryć;). Najpierw kelner zainteresował się moim 'pstrykaniem' zdjęć, a później para ze stolika obok zapytała, czy pracuję dla jakiejś gazety/ jestem fotografem i czy może publikuję gdzieś zdjęcia. Oni akurat szukali fotografa do zdjęć ślubnych;).
Chodząc po sklepach (kiedy czekałam na stolik w Burma Superstar) kupiłam kilka rzeczy. Na zdjęciu koreańskie cukierki ryżowe. Dobre, ale nie wiem do czego porównać smak;).
Interesuje mnie wszystko, czego jeszcze nie próbowałam i taki był też powód kupienia tego napoju. Wyraz "pennywort" nic mi nie podpowiadał, a tłumaczenie na nic się zdało, bo "wąkrota" nie była żadną podpowiedzią. Dopiero wikipedia mi pomogła;). Napój smakuje trochę jak herbata z cukrem o dziwnym aromacie. Nie udało mi się wypić wszystkiego;).
I na koniec ciastka z zieloną herbatą. Bardzo smaczne, nieróżniące się znacznie od naszych nadziewanych ciastek
15 mar 2010
One of my current missions.
Trafiłam pewnego dnia na listę "100 rzeczy do spróbowania przed śmiercią" w San Francisco z 2009r.
Ten cenny 'przewodnik kulinarny' dał mi pomysł na kolejną misję- spróbować jak najwięcej pozycji z listy do końca mojego pobytu w Kalifornii.
Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mogła zrobić na ten temat osobnego posta, wklejając zdjęcia kilkudziesięciu zjedzonych dań:).
W czwartek odwiedziłam koreańską restaurację "My Tofu House", gdzie zjadłam pyszną zupę z tofu i kimchi.
Zaparkowałam auto w mieście i przesiadłam się do autobusu.
Wysiadłam, żeby zrobić kilka zdjęć Dianą.
Mój ulubiony zakręt w SF, zza niego wyłania się piękny widok na miasto.
To jedno z miejsc w którym zrobiłam zdjęcia Dianą.
W Castro Theatre zauważyłam ten plakat. Wieczór z Mario Cantone, którego na pewno kojarzycie z "Sex and the City". Chętnie bym się wybrała;).
Kiedy po zamówieniu zupy za 10$, kelner przyniósł garnek ryżu i wszystkie dodatki, zaczęłam zacierać ręce, bo to jeszcze ciągle nie było moje danie główne....aż w końcu dotarła i wrząca zupa!
W jednej z miseczek było jajko, które według preferencji można wbić lub nie. Ja wbiłam swoje, kiedy zupa jeszcze bulgotała, więc jajko zdążyło się częściowo ściąć.
Od lewej anchovis, powyżej kaktugi- marynowana rzodkiew, obok fermentowane kiełki i pieczona ryba. W najwyższym rzędzie ogórek (w stylu konserwowego) z sezamem i kimchi.
Kimchi kojarzy mi się z Timem. Niedawno był w Korei Pd., a kimchi jest jednym z tamtejszych tradycyjnych dań, popularną przystawką i praktycznie elementem każdego posiłku. Kiedy byłam na Florydzie, znaleźliśmy w sklepie orientalnym słoik domowej roboty i to był pierwszy raz, kiedy spróbowałam tej fermentowanej kapusty.
Nie próbujcie wybrzydzać;>. To tylko tofu;). Zupa była lekko ostra (można wybrać stopień ostrości), a poza tofu zawierała pieczarki i kawałki wieprzowiny.
Porcja była tak duża, że pomimo najedzenia się do syta, nie udało mi się zjeść wszystkiego. Pomijając to, że danie było pyszne, przez ilość dodatków jedzenie było dobrą zabawą:). Byłam bardzo zadowolona z tego posiłku i na 100% wrócę do tej restauracji.
Kwitnące magnolie....uwielbiam!
Najlepsze było to, że drzewko rosło przed różowym domem:).
Ten cenny 'przewodnik kulinarny' dał mi pomysł na kolejną misję- spróbować jak najwięcej pozycji z listy do końca mojego pobytu w Kalifornii.
Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mogła zrobić na ten temat osobnego posta, wklejając zdjęcia kilkudziesięciu zjedzonych dań:).
W czwartek odwiedziłam koreańską restaurację "My Tofu House", gdzie zjadłam pyszną zupę z tofu i kimchi.
Zaparkowałam auto w mieście i przesiadłam się do autobusu.
Wysiadłam, żeby zrobić kilka zdjęć Dianą.
Mój ulubiony zakręt w SF, zza niego wyłania się piękny widok na miasto.
To jedno z miejsc w którym zrobiłam zdjęcia Dianą.
W Castro Theatre zauważyłam ten plakat. Wieczór z Mario Cantone, którego na pewno kojarzycie z "Sex and the City". Chętnie bym się wybrała;).
Kiedy po zamówieniu zupy za 10$, kelner przyniósł garnek ryżu i wszystkie dodatki, zaczęłam zacierać ręce, bo to jeszcze ciągle nie było moje danie główne....aż w końcu dotarła i wrząca zupa!
W jednej z miseczek było jajko, które według preferencji można wbić lub nie. Ja wbiłam swoje, kiedy zupa jeszcze bulgotała, więc jajko zdążyło się częściowo ściąć.
Od lewej anchovis, powyżej kaktugi- marynowana rzodkiew, obok fermentowane kiełki i pieczona ryba. W najwyższym rzędzie ogórek (w stylu konserwowego) z sezamem i kimchi.
Kimchi kojarzy mi się z Timem. Niedawno był w Korei Pd., a kimchi jest jednym z tamtejszych tradycyjnych dań, popularną przystawką i praktycznie elementem każdego posiłku. Kiedy byłam na Florydzie, znaleźliśmy w sklepie orientalnym słoik domowej roboty i to był pierwszy raz, kiedy spróbowałam tej fermentowanej kapusty.
Nie próbujcie wybrzydzać;>. To tylko tofu;). Zupa była lekko ostra (można wybrać stopień ostrości), a poza tofu zawierała pieczarki i kawałki wieprzowiny.
Porcja była tak duża, że pomimo najedzenia się do syta, nie udało mi się zjeść wszystkiego. Pomijając to, że danie było pyszne, przez ilość dodatków jedzenie było dobrą zabawą:). Byłam bardzo zadowolona z tego posiłku i na 100% wrócę do tej restauracji.
Kwitnące magnolie....uwielbiam!
Najlepsze było to, że drzewko rosło przed różowym domem:).
13 mar 2010
My first spring like outfit.
Brakowało mi 'outfitowego' posta. Nie było takiego już dawno, a ja z chęcią dodawałabym je częściej, gdybym tylko miała jak robić sobie zdjęcia.
Wczoraj niespodziewanie miałam wolny dzień (i przez chwilę pusty dom, stąd poniższe foty;)).
Świetnie się złożyło, bo pogoda była przepiękna i oto ona sprawiła, że nabrałam ochoty na prawdziwie wiosenny wygląd.
Tak się dobrze poczułam w tym zestawie, że po dłuuugiej niechęci do żywych kolorów, nabrałam szczerej ochoty na pastele, kwiaty, sukienki i spódniczki.
A dzisiaj na blogu także debiut mojej spódniczki M by MJ, butów z UO i wąsatego naszyjnika :D.
Cardigan with DIY buttons- H&M
Polo T-shirt- H&M/ SH
Skirt- Marc by Marc Jacobs/ Crossroads Trading Co.
Shoes- Urban Outfitters
Necklace- Crossroads Trading Co.
Wczoraj niespodziewanie miałam wolny dzień (i przez chwilę pusty dom, stąd poniższe foty;)).
Świetnie się złożyło, bo pogoda była przepiękna i oto ona sprawiła, że nabrałam ochoty na prawdziwie wiosenny wygląd.
Tak się dobrze poczułam w tym zestawie, że po dłuuugiej niechęci do żywych kolorów, nabrałam szczerej ochoty na pastele, kwiaty, sukienki i spódniczki.
A dzisiaj na blogu także debiut mojej spódniczki M by MJ, butów z UO i wąsatego naszyjnika :D.
Cardigan with DIY buttons- H&M
Polo T-shirt- H&M/ SH
Skirt- Marc by Marc Jacobs/ Crossroads Trading Co.
Shoes- Urban Outfitters
Necklace- Crossroads Trading Co.
Subskrybuj:
Posty (Atom)