27 maj 2009

Malta.

Malta jest prawie niewidoczna na mapie. Dzięki temu niewiele trzeba, żeby zwiedzić wszystkie trzy wyspy. Zabawne jest, że mimo tak niewielkich odległości, dla rodowitego maltańczyka 30 kilometrowa trasa to daleka wyprawa;).
Kraj ten, pomimo swej wielkości jest naprawdę różnorodny, północ różni się od południa, wschód od zachodu, jedna wyspa od dwóch pozostałych itd.
Język maltański jest blisko spokrewniony z arabskim, posiada też zapożyczenia z włoskiego i angielskiego, krótko mówiąc- dziwnie brzmi;).
Zaskoczeniem może być to, że czasami ciężko rozróżnić od siebie pojedyncze miejscowości, ponieważ ciągną się one jedna za drugą. W drodze z lotniska do Valletty miałam wrażenie, że ciągle jesteśmy w jednej miejscowości mimo, że przejeżdżaliśmy przez jakieś pięć;).
Zaskoczyła mnie też architektura, widoki oraz istne wehikuły czasu- maltańskie autobusy, ale o nich niżej...;D.


Piękna uliczka w Valletcie, gorzej tylko z parkowaniem samochodu;P.


Charakterystyczne maltańskie kamienice.


Dach ogrodów Hastings.


Wojtek, Ula i udana próba z samowyzwalaczem;).


Ogrody Hastings.


Birzebugga (południe Malty) i dom naszej znajomej couchsurferki, gdzie mieszkaliśmy.


A to zdjęcie z wyżej widocznego tarasu. Dom był oddzielony od morza jedynie wąską ulicą i chodnikiem...achhh;D. Widok z naszego pokoju też był na morze, tylko gorzej było z otwieraniem okiennic;).


Wnętrze tego niesamowitego domu.


Dwutygodniowa kotka Samiry, była najpiękniejszą Maltanką jaką widzieliśmy (przy okazji dodam, że Maltanki to ładne dziewczyny) ;D.


Popołudniu, w dzień przyjazdu wybraliśmy się do Mdiny- pięknego średniowiecznego miasta i dawnej stolicy Malty.


Już pisałam, że uwielbiam wąskie uliczki:)







Dzień drugi. Marsaxlokk. Malownicza rybacka wieś, a my przybyliśmy z rana na podbój niedzielnego targu;D.


Pieczywo. Wcale nie takie normalne na jakie wygląda;). Więcej napiszę we wpisie o pochłoniętym w trakcie całej wyprawy jedzeniu;).


Co za ryby!

Ogromne, świeże (niektóre tak świeże, że jeszcze się ruszały) i tanie ryby i owoce morza. A ja znowu stękałam "czemu nie mieszkam na przeciwko???" :(




W dole widać łódki, którymi płynęliśmy do jaskini Blue Grotto.






Co za kolor wody... Jedyne na co miałam ochotę to wykąpać się!






Opuncje na Malcie, to takie nasze polskie krzaki;).


W trakcie o wiele za długiego spaceru, który miał być krótki;P. Po trzech godzinach zaczęłam wymiękać;P. Przy okazji tego zdjęcia byliśmy jeszcze w połowie drogi;).


Te truskawki trzymały nas przy życiu;). Gdzieś na polnej dróżce, z daleka od cywilzacji, otoczeni morzem i palącym słońcem natrafiliśmy na panią sprzedającą truskawki z ogródka, przed którym siedziała;).


Kąpielisko w skałach- Ghar Lapsi.


miasteczko Siggiewi.


Marsakala. Odrobinę turystyczna miejscowość z urokliwą promenadą.




Zachodzące słońce odbijające się w morzu.


Trzeci dzień poświęciliśmy głównie na plażowanie, wspinanie się po skałach, zachwycanie się turkusową wodą, pływanie i nurkowanie.


Golden Bay (u góry) i Ghan Tuffeha Bay. Ta pierwsza jest popularniejsza, za to druga mniej uczęszczana przez turystów;).






Plaża w naszej miejscowości.


O maltańskich autobusach możnaby napisać książkę;P. Większość to gruchoty (tutaj klasyczny model lat 60tych, podobne nie raz oglądaliście na amerykańskich filmach;P), jednak kierowcy potrafią nimi jeździć po mieście 120km/h używając klaksona tak często, że pasażerowie nie mają kiedy poczuć się senni;P. Bilety są bardzo tanie ale za to w autobusie nie ma drzwi, co jest bardzo przydatne w upalne dni i niebezpieczne na zakrętach;P. Raz wydawało się nam, że pewien starszy pan zamierza pospiesznie opuścić autobus, a okazało się, że przysnął i o mało co z niego nie wypadł;). Ja też usiadłam raz na przeciwko drzwi a Wojtek się o mnie bał przytrzymując mnie na zakrętach;)))).


Wojtek ze swoim 'zimnym łokciem' i 'nadzieją' mógł poczuć się prawie jak Morgan Freeman jadący do Zihuatanejo w "Skazani na Shawshank";D.




A jutro wybieram się z amerykańskimi znajomymi na 3dni do Krakowa, żeby zobaczyli to najpiękniejsze polskie miasto i okolice. Na miejscu ugości mnie Gosia i jestem pewna, że wyjazd się uda. I uważajcie, bo będę rozglądać się na ulicach za krakowskimi szafiarkami;).

23 maj 2009

A sunny day in Barcelona.

Ostatni raz w Barcelonie byłam jakieś 13lat temu i niewiele z niej pamiętałam, więc ponowna wizyta zdecydowanie się opłaciła.
Nie chciało mi się wierzyć w to co widziałam za oknem po wylądowaniu wieczorem w Gironie. Strugi deszczu płynące z nieba i nawet buty w drodze z samolotu na lotnisko zdążyły mi przemoknąć. Byłam wściekła na Barcelonę i powiedziałam, że już nigdy więcej do niej nie przyjadę. Kiedy dojechaliśmy do miasta nie padało już, a na drugi dzień pogoda była idealna.
Chyba wypada się odwdzięczyć i wrócić do niej ponownie...;)




Uwielbiam hiszpańskie kamienice!



Pomnik Kolumba to jeden z niewielu elementów, który pamiętam z ostatniej wizyty w Barcelonie.




Rozejrzałam się uważnie: zero turystów, to lubie;)




Wnętrze kościoła Santa Maria del Mar.


W jednej z tych boskich, wąskich uliczek.


Twórczość pana Gaudiego;).


Moje ulubione miejsce w Barcelonie czyli Mercat de la Boqueria. Moim marzeniem jest mieszkać przy takim targu:).


To jest dopiero szynka...Ten smak, zapach...mmm....Serano mogłabym jadać codziennie, polskie wędliny jadam rzadko i mogłyby dla mnie nie istnieć.


Kocham oliwki.


Suszone owoce.


Ogromny wybór najróżniejszych owoców.


Orzeźwiające, świeże soki.


Po tym targu chodziliśmy z takimi uśmiechami;).






Raj dla Uli, czyli ogromny wybór świeżych owoców morza w niskich cenach.






Solone ryby, kojarzyły mi się przede wszystkim z Portugalią.


Przed Sagrada Familia wypoczywaliśmy na kocyku i zbieraliśmy siły na dalszą drogę.


Kolejna piękna kamienica.