27 cze 2013

Riga, Latvia.

Wśród odwiedzających kraje bałtyckie z reguły Tallin cieszy się lepszą opinią od Rygi, jest chyba bardziej przyjazny turystom, uporządkowany. A mnie bardziej spodobała się stolica Łotwy. Znowu czułam się trochę jak w jednym z polskich miast, od pierwszej chwili skojarzyło mi się ze Szczecinem, choć nie wiem do końca dlaczego. Ryga zdobyła przewagę czymś, co zawsze mnie ujmuje- lokalnym targiem. Nie był on może fascynujący pod względem produktów, bo większość przypominała te, które znalazłabym na rynku w Zielonej Górze, ale Riga Central Market jest największym bazarem w Europie, z trzema tysiącami stoisk. Mieszczą się one w ogromnych pawilonach, w których kiedyś przechowywane były niemieckie zeppeliny.
Na ulicach gdzieniegdzie w oczy rzucał się kicz, ale z drugiej strony nie było go więcej niż u nas. W zasadzie to mogę powiedzieć, że jeszcze nie byłam w krajach tak podobnych do Polski jak Estonia i Łotwa.


Ryga przywitała mnie burzą, a zaraz potem podwójną tęczą.

Laima to najpopularniejsza łotewska czekoladowa marka. Miescami dziury w chodnikach przypominały nasze.

 Wiązanki pogrzebowe i oldschoolowe garnki na zewnątrz Riga Central Market.
Untitled A to jeden z tych wielkich pawilonów i mięsna część.Untitled Sprzedawczynie we wschodnio-europejskich sklepach mięsnych są tak charakterystyczne, że spacerując wzdłuż tych stoisk przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby zrobić jakiś foto-projekt z tym związany. Panie mają też zazwyczaj srogi wyraz dwarzy, więc bałam się robić zdjęcia, żeby nie rzucono we mnie mielonką. 

 Lubicie szynkę ze szczęśliwego misia? Rozbraja mnie za każdym razem.
Untitled Bary serwujące zestawami z Colą są najlepsze. Często je widuje u nas. Cola + zapiekanka = dream meal.Untitled Sprzedawczyni z baru na widok aparatu zaczęła grozić palcem, więc poprzestałam na jednym zdjęciu. Kiedy podeszłam bliżej, facet w kolejce wyraził współczucie dla turystki Uli i ujmującym dresiarskim tonem powiedział "sorrry łoman".Untitled Na co tu się skusić... Kapustę, kotleta, frytki i zieleninę w postaci listków magi... Rzadko trafiam na tak mało zachęcające dania na targach. Zjadłam za to kawałek ciasta z rabarbarem i śliwkami.

 Łotwa to kraj śmietany i twarogu. Przy każdym stoisku z nabiałem stały wiadra śmietany i pojemniki z twarogiem, tanie i pyszne.


Wszelkie kotlety ozdobione pomidorem i pietruszką są moimi faworytami
Untitled Historia hali na zdjęciach. UntitledUntitled Czerwiec miesiącem truskawek, również na Łotwie.Untitled Mój ulubiony rodzaj sklepu. Staram się nie mieć przy sobie za dużo gotówki, kiedy przychodzę obok, bo z trudem powstrzymuje się od zakupu wiader we wszystkich kolorach. Lubię też duże plastikowe miski, kojarzą mi się z mydlanymi kąpielami, matową wodą, w której moczą się 70-letnie stopy ze skamieniałym naskórkiem.
  Ciekawe jest też to, że w tych sklepach zawsze brakuje miejsca wewnątrz i trzeba wystawiać przedmioty na zewnątrz, aż w końcu sklep zagrania całą ulicę.

 Piękne kwiaty... ojej sztuczne.
Untitled Untitled
Załapałam się koncert filharmonii na świeżym powietrzu, grała grupa nastolatków, ale byli świetni.
Untitled
Untitled Podobnie jak w Tallinie, stare miasto w Rydze jest bardzo ładne.Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled
Pierwsze zwiedzanie supermarketu w nowo odwiedzanym kraju jest dla mnie zawsze interesujące. Spaceruję, przeglądam produkty na półkach, ceny i szukam upodobań typowych dla danego miejsca. No i właśnie w ten sposób zauważyłam, że Estonia i Łotwa kochają majonez. W różnych smakach, pakowany od słoików, przez butelki, po saszetki. Trzy półki z powyższego zdjęcia zastawione są majonezem.
Jedną kolację pominęłam, drugą utrzymałam w lokalnym klimacie. Kupiłam najsmaczniejsze na świecie pomidory malinowe, pokroiłam cebulę i dodałam śmietanę, tą łotewską, z wiaderka na targu. Strasznie dawno nie jadłam tej kombinacji, wyszło super. Do tego miałam ogórki małosolne i mniej tradycyjne ceviche z łososia.   

25 cze 2013

Tallin, Estonia.

Półtorej godziny podróży promem z Helsinek i znalazłam się w Estonii. Port nie wyglądał zachęcająco, a wysokie krawężniki i rosnący w szparach mlecz wskazywał na większe podobieństwo do Polski niż ojczyzny ich najbliższych krewnych, Finów. Lokalizacja portu była za to doskonała,
po 10 minutowym spacerku byłam już na starym mieściem i w hostelu, a chwilę później gotowa do zwiedzania Tallina.
Miasto pełne było turystów, w oczy rzucały się przede wszystkim wycieczki seniorów z Niemiec, przykładnie chodzących za uniesioną w górze parasolką przewodniczki. Estonia przez kilkaset lat znajdowała się pod silnym wpływem kultury niemieckiej, co w dużym stopniu tłumaczy zainteresowanie naszych zachodnich sąsiadów tym krajem. Ze względu na wpływy Szwecji czy Danii, wielu Estończyków czuje się z kolei Skandynawami, choć mnie ta skandynawskość nie rzucała się w oczy.
Klimat starego miasta sprawiał, że czułam się jak w którymś z polskich miast. Podobna architektura, układ ulic, te same ogródki piwne ze sponsorowanymi parasolami. Podobnie z resztą miasta, bo kontrasty ala szklane centrum handlowe wyrastające zza PRLowskiego bloku, też są nam dobrze znane.
Tallin nie oczarował mnie, ale też nie mogę powiedzieć, że wyjechałam zawiedziona. Poza tym cieszę się, że udało mi się tam w końcu wybrać i zderzyć swoje wyobrażenie z rzeczywistością, na plus dla Estonii.

Untitled
Untitled
Untitled
Główny plac na starym mieście.
Untitled
Ratusz.
Untitled
Untitled
Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled
Untitled Untitled
Mały średniowieczny ukraiński kościół.
Untitled Untitled Untitled Untitled