30 kwi 2010

Farmers' markets in SF.

Czasami nie nadążam z dodawaniem zdjęć na bieżąco i akurat dzisiaj zobaczycie zdjęcia z kilku weekendów wstecz...;).

To był mój pierwszy raz na tym odcinku 24tej ulicy. Pozytywne miejsce.

Noe Valley, to jedna z moich ulubionych dzielnic.



Tutaj w sumie robiłam zdjęcie czemu innemu, ale nagle pojawiła się w obiektywie fajnie wyglądająca pani w średnim wieku i w ostatniej chwili zrobiłam jej zdjęcie...Stąd wyszło, jak wyszło, czyli średnio;).





Canelle z La Boulange.

Na tej samej ulicy, kawałek dalej, był niewielki organiczny targ.

Można się tam najeść za darmo, bo każde stoisko czymś częstuje;).


Panowie zadbali o pozytywny nastrój;).




Z Church St. wsiadłam w Muni J i pojechalam do centrum.

Wysiadłam przy zatoce i poszłam do Ferry Building, gdzie z powodu weekendu, kolejnego przedpołudniowego targu z organiczną żywnością i dużej liczby turystów, znów wszędzie czymś częstowali;).

Macaroons z Miette.

Tort, też z cukierni Miette.

Ludzie spacerowali, robili zakupy na targu i jedli lunch nad zatoką.

Ja poszłam do meksykańskiej restauracji Mijita, gdzie zamówiłam znajdującą się na liście (100 dań do spróbowania w SF) zupę Albondigas, z mięsnymi pulpetami, nachos i kolendrą. Bardzo dobra!

Na zewnątrz Ferry Building.

Cheeseburger i frytki ze słodkich ziemniaków (też z listy) w Taylor's Automatic Refresher. Z tego dania większość zostawiłam sobie na później, bo godzinę wcześniej zjadłam zupę Albondigas i nie zdążyłam zanadto zgłodnieć.


A później poszłam na spacer Broadway'em.


Zagłębiłam się w tą okolicę bardziej niż zawsze.


W końcu z Broadway odbiłam do Chinatown.
Ula jak to Ula, kiedy ma do wyboru jedzenie lub picie dobrze jej znane, zazwyczaj decyduje się na to, czego jeszcze nie próbowała. Miałam przeczucie, że ten napój nie będzie mi smakował, ale wygrała ciekawość. I rzeczywiście, ten soczek z trzciny cukrowej smakował jak woda z cukrem, lub bardzo słodka herbata. Nie udało mi się wypić całego;).

Weszłam do kilku spożywczych kupić pare chińskich i japońskich słodyczy.

W Chinatown zawsze jest ruch i tłumy na ulicach i chyba jedyne miejsce gdzie można zobaczyć wiekowe babcie z plastikowymi siatkami targające po 10kg w każdej ręce;). Trochę jak w Polsce, za to kompletnie nie w amerykańskim stylu;).
Tu, na zdjęciu trwała walka o pomarańcze, bo pewnie były za pół darmo (w tej dzielnicy wszystko jest znacznie tańsze). Obserwowałam ten ścisk i zaczęłam się do siebie śmiać przypominając sobie, że Chinatown naprawdę rządzi się własnymi prawami;).

28 kwi 2010

Well well well...






Kilka rzeczy kupionych z przeceny w Urban Outfitters. Balsam do ust i szminki Kimchi Blue oraz purpurowy lakier.


P.S. Na moich aukcjach pojawiło się w ostatnich dniach kilka nowych rzeczy.

26 kwi 2010

Fly Away Balloons.

Dość często myślę pod kątem fotografii. Tak często noszę przy sobie aparat, że gdy go nie mam, pstrykam obrazy w głowie jednocześnie żałując, że nie mogę ich umieścić na trwalszej pamięci. Czasami po prostu czuję, że MUSZĘ zrobić jakieś zdjęcie, a jeśli mi się nie udaje, mam wyrzuty sumienia i wisi to nade mną przez następnych kilka godzin;).
Podczas Baby Shower, między zajmowaniem się Kylie a Delphine, wyciągnęłam Katie, koleżankę mojej host mamy na 5-minutową spontaniczną sesję na dworze.
Katie sprzątała w domu balony, a kiedy zobaczyłam ją z nimi w ręce....reszty można się z łatwością domyślić;))).




25 kwi 2010

My first Baby Shower.

Pierwszy Baby Shower, do tej pory znany mi tylko z filmów, mam za sobą.
Moja host mama rodzi pod koniec czerwca syna i stąd to całe zamieszanie.
Sama impreza odbywa się w wyłącznie kobiecym gronie. Towarzyszy jej jedzenie oraz różne gry i zabawy (w stylu tych weselnych), a goście przynoszą prezenty dla nienarodzonego jeszcze dziecka.
Dla mnie ten dzień oznaczał więcej pracy, ale dla jedzenia i doświadczenia było warto;).


Baby Shower zorganizowała koleżanka mojej host mamy u siebie w domu.


Cupcakes.

Ten piękny tort upieczony został przez 17letnią córkę znajomej.

Kanapek było na tyle dużo, że wróciłyśmy z jedną pełną tacą do domu.

Megan przygotowywała poncz.

Ta da!


Jedzenie było bardzo smaczne. Dużo klasycznych przekąsek, ale też takich, za którymi przepadam np. guacamole, dip z karczochów czy brie w cieście.

Wszystkie sałatki były bardzo dobre. Najbardziej smakowała mi azjatycka z kurczakiem i brokułowa.

Best friends, czyli Kylie i Delphine;).

Lucas to z syn koleżanki mojej host mamy, adoptowany z Etiopii.

Pokój Delphine był przesłodki.


Prezenty dla host mamy.

I tak to mniej więcej wygląda... Baby siedzą, gadają, grają w 'bejbiszałerowe' zabawy i jedzą.

Tort był przekładany masą malinową oraz czekoladową.

Po torcie spróbowałam babeczkę...

...i zresztą nie tylko ja...;)

Kącik z zabawkami.

Brat Delphine.


Denise, ulubiona ciocia Kylie.

A tak wyglądał powrót do domu... O tym, że Amerykanie nie oszczędzają na prezentach przekonałam się już nie raz;).