Na przełomie stycznia/lutego spędziłam trzy tygodnie praktyk w redakcji Food & Travel. Była to praca raczej typowo dziennikarska, od rana do wieczora przed komputerem, wykonując telefony, a do tego inne drobne zadania stażysty typu wysyłanie poczty/odbieranie przesyłek. Poza mną była tam jeszcze jedna stażystka, a w zasadzie dwie, ale druga była w dziale reklamy/księgowości i nasze zadania zupełnie się nie pokrywały. Na praktyki do F&T dostają się zazwyczaj osoby, które skończyły dziennikarstwo lub studiowały kierunki powiązane z pisaniem jak np. literatura angielska. Czasami załapują się po znajomości, albo z innych powodów (dobre CV, list motywacyjny itp), nie ma reguły. Jessica, dziennikarka która nade mną czuwała, przyznała, że dziennie dostają około 10 aplikacji, a stonowisko jest oczywiście bezpłatne. I taka jest niestety droga kariery m.in. w mediach. Trzeba aplikować na różne staże, liczyć na szczęście, że gdzieś cię przyjmą, później próbować kolejnych miejscach i następnych, aż w końcu pozwalają ci zostać i nawet zaczynają płacić;).
Do moich głównych zadań należało wynajdowanie zdjęć, co wiązało się przede wszystkim z kontaktowaniem z portalami/turystycznymi. Wydawało mi się zawsze, że magazyny czerpią zdjęcia przede wszystkim z wypożyczalni zdjęć, ale w ramach promocji danego miejsca, korzystają z darmowej opcji, przynajmniej tak było tam.
Byłam też w błędzie co do tego, jak wygląda kwestia finansowania podróży dziennikarzy. Myślałam, że magazyny podróżnicze płacą za wyjazd dziennikarza i fotografa w jakieś miejsce, że idą na to pieniądze z budżetu redakcji. W Food&Travel każdy wyjazd sponsorowany jest przez lokalne organizacje turystyczne. Znowu dzieje się to w ramach promocji danego kraju czy miasta. Redakcja zajmuje się tylko opłaceniem pensji, no i oczywiście wsześniejszą organizacją takiego wyjazdu razem z drugą stroną.
Jeśli chodzi o resztę moich obowiązków, wyszukiwałam różnego rodzaju informacji, edytowałam zdjęcia i pracowałam nad stronę internetową, do czego przydało mi się doświadczenie z blogowania, bo przypominało to dodawanie postów, a kod html nie był mi starszny. Wspominałam Jessice, że nie nadaję się do pisania, więc nie przydzielano mi takich zadań i pracowałam więcej ze zdjęciami. Druga praktykantka była bardziej zainteresowana pisaniem, więc próbowała swoich sił w tworzeniu tekstu czy recenzowaniu książki kucharskiej.
Najtrudniejsze było dla mnie odbieranie telefonów, nie znosiłam tego. Z wykonywaniem ich było łatwiej. Dzwoniłam po całym świecie, nie bałam się mówić po niemiecku, byłam gotowa rozmawiać po hiszpańsku (choć ledwo potrafię) dzwoniąc do Buenos Aires, ale odbierania starałam się unikać. Głównie dlatego, że dzwoniący najczęściej mówili szybko i niewyraźnie, o sprawach o których nie miałam pojęcia, przekazywali nazwiska, które ciężko było wyłapać, a większość wiadomości/telefonów musiałam podawać dalej, z poprawnymi informacjami. Z każdym dniem było jednak coraz łatwiej i w przyszłości, w podobnej sytuacji będę mieć pewnie mniejsze opory.
Gdybym miała porównać, które praktyki podobały mi się bardziej, letnie w Woman's Weekly czy minione w Food&Travel, to raczej wskazałabym pierwsze. Tam atmosfera była luźniejsza, więcej rozmawiałyśmy, praca w kuchni sprawiała wrażenie bycia w domu, no i byłam otoczona pysznym jedzeniem. Tak czy inaczej, z obydwu doświadczeń jestem bardzo zadowolona i cieszę się, że udało mi się zrealizować zimowe praktyki w Food&Travel. Wreszcie dokładnie zobaczyłam jak funkcjonuje redakcja takiego magazynu.
Regał z książkami kucharskimi. Mogłam zabrać do domu kilka starszych i dostałam jedną nową, z przepisami kuchni chińskiej.
Pozytywna strona pracy w takim magazynie- ciągle przesyłają do redakcji książki kucharskie i często produkty spożywcze. Miałam np. okazję spróbować wietnamskiej organicznej czekolady Marou, której opakowania są ręcznie drukowane. W smaku była w porządku (ale bez rewelacji), za to opakowanie miały piękne.
Moje biurko.
Kwietniowy numer miał z tyłu specjalny dodatek o dzieciach z podróżami i przepisami.
Zdjęcia z Grecji i Zachodnich Stanów, za których zdobycie byłam odpowiedzialna.
Podobnie było z Nową Zelandią, Ekwadorem i wyszkuaniem informacji o festiwalach w UK przyjaznych dzieciom. Pracowałam też nad numerem majowym, więc jestem ciekawa jak wypadnie kolejny. Ponadto wspominałam Wam, że wyszukiwałam inormacji (hotele & restauracje) o Wrocławiu potrzebne do "48hrs Travel Guide". Jednak zanim to zostanie opublikowane, minie trochę czasu. Najpierw latem ktoś z redakcji pojedzie do Wrocławia, więc pewnie artykuł pojawi się wczesną jesienią.
Podobnie było z Nową Zelandią, Ekwadorem i wyszkuaniem informacji o festiwalach w UK przyjaznych dzieciom. Pracowałam też nad numerem majowym, więc jestem ciekawa jak wypadnie kolejny. Ponadto wspominałam Wam, że wyszukiwałam inormacji (hotele & restauracje) o Wrocławiu potrzebne do "48hrs Travel Guide". Jednak zanim to zostanie opublikowane, minie trochę czasu. Najpierw latem ktoś z redakcji pojedzie do Wrocławia, więc pewnie artykuł pojawi się wczesną jesienią.