Dwa ostatnie tygodnie w większości spędziłam w Londynie, mieście, które nie da się ukryć, darzę znacznie większą sympatią niż Birmingham. Nawet pogoda okazała się dużo łaskawsza od wiecznie deszczowego B'ham, ale dzisiaj skończyłam praktyki, zaczynam prawdziwe wakacje i jutro lecę już do domu.
Poniżej zdjęcia z wieczornego spaceru po Wschodnim Londynie, jak dla mnie chyba najbardziej fotogenicznej części miasta.
28 cze 2012
26 cze 2012
My room in Birmingham.
Wyprowadziłam się wczoraj z akademika i w przyszłym semestrze najprawdopodobniej już tam nie wrócę. Mieszkanie w Cambrian Hall miało dużo plusów, rok minął w znacznie przyjemniejszej atmosferze niż się spodziewałam, ale dużym minusem była wysoka cena, za którą spokojnie mogłabym wynająć pokój. Wczoraj przed wyprowadzką zrobiłam kilka zdjęć, więc pokaże Wam jak mieszkałam przez pierwszy rok studiów.
Bilety z koncertów które zaliczyłam w Birmingham: Florence and The Machine, The Drums, M83 i The Big Pink.
Święte słowa!
Łazienkę dzieliłam z dziewczyną mieszkającą w pokoju obok, ale nie było z tym żadnego problemu, bo każda z nas miała swoje wejście.
James, nasz odkurzacz;).
Po sprzątnięciu i zdjęciu wszystkiego ze ścian to już nie był ten sam pokój...
Akademik jest dość stary i pewnie widzieliście ładniejsze, ale wnętrze było naprawdę dobrze rozplanowane i mieszkało mi się tam bardzo dobrze.
Na stację odprowadzili mnie kumple z Malezji i Chin, z którymi przez cały rok mieszkałam na jednym piętrze. Przyznam, że trochę będzie mi brakowało tej ekipy!
P.S. W związku z wygranym konkursem, uznałam, że należy Wam się coś więcej niż tylko podziękowania w formie tekstu. Chwilę po wygranej nagrałam video, w którym mam nadzieję udało mi się wyrazić wdzięczność za wszystkie oddane głosy;).
Przez cały rok zapełniłam ściany do tego stopnia, że nie miałam już miejsca na nowe rzeczy. Wisiały na niej zdjęcia, plakaty, pocztówki, pamiątki z podróży, rysunki itp.
Pokój był wąski i ciasny, ale każdy kto do niego wchodził twierdził, że jest bardzo przytulny, zresztą ja też się dobrze w nim czułam.Bilety z koncertów które zaliczyłam w Birmingham: Florence and The Machine, The Drums, M83 i The Big Pink.
Święte słowa!
Łazienkę dzieliłam z dziewczyną mieszkającą w pokoju obok, ale nie było z tym żadnego problemu, bo każda z nas miała swoje wejście.
James, nasz odkurzacz;).
Po sprzątnięciu i zdjęciu wszystkiego ze ścian to już nie był ten sam pokój...
Akademik jest dość stary i pewnie widzieliście ładniejsze, ale wnętrze było naprawdę dobrze rozplanowane i mieszkało mi się tam bardzo dobrze.
Na stację odprowadzili mnie kumple z Malezji i Chin, z którymi przez cały rok mieszkałam na jednym piętrze. Przyznam, że trochę będzie mi brakowało tej ekipy!
P.S. W związku z wygranym konkursem, uznałam, że należy Wam się coś więcej niż tylko podziękowania w formie tekstu. Chwilę po wygranej nagrałam video, w którym mam nadzieję udało mi się wyrazić wdzięczność za wszystkie oddane głosy;).
24 cze 2012
A video from Namibia.
Kończąc w ostatnim poście relację w Namibii, zapomniałam podzielić się z Wami materiałem filmowym, którego kręceniem przez cały nasz pobyt w Afryce zajmował się Adam Mikuła z Auto Świat. Chodziło o promocję Skody Yeti i to ona odgrywa w filmiku główną rolę, ale widać na nim piękne namibijskie krajobrazy oraz sposób w jaki poruszaliśmy się po tym pustynnym kraju.
Myślałam, że nie będę musiała prosić Was już o głosy, ale okazuje się, że konkurencja nie śpi i wczorajsza przewaga wynosząca kilkadziesiąt punktów zmniejszyła się na tyle drastycznie, że w tym momencie minimalnie przegrywam.
Od możliwości wygrania biletu lotniczego o wartości 7000zł dzieli mnie nieco ponad 3h, głosowanie trwa do północy, więc teraz każdy Wasz głos jest na wagę złota!
Update: Konkurs zakończony, czekamy na oficjalne ogłoszenie wyników!:)
Myślałam, że nie będę musiała prosić Was już o głosy, ale okazuje się, że konkurencja nie śpi i wczorajsza przewaga wynosząca kilkadziesiąt punktów zmniejszyła się na tyle drastycznie, że w tym momencie minimalnie przegrywam.
Od możliwości wygrania biletu lotniczego o wartości 7000zł dzieli mnie nieco ponad 3h, głosowanie trwa do północy, więc teraz każdy Wasz głos jest na wagę złota!
Update: Konkurs zakończony, czekamy na oficjalne ogłoszenie wyników!:)
22 cze 2012
Safari pictures and my last day in Namibia.
Wiecie jak to jest, oglądacie programy przyrodnicze, macie świadomość, że gdzieś daleko żyrafę czy słonia można spotkać w innych okolicznościach niż przy wizycie w zoo, albo że kraj może być ogromną pustynią. Tylko jakoś nie budzi się w Was ogromna potrzeba doświadczenia tego na własne oczy. Egzotyka Ameryki Pd. czy Azji pociąga bardziej, bo i słyszy się o nich więcej.
Afryka, najbardziej ze wszystkich kontynentów (pomijając te zamrożone) postrzegana jest chyba jako mało zróżnicowany teren. Ile atrakcji moglibyście wymienić, gdybyście zostali zapytani o to, co warto zobaczyć w Afryce? Na podsumowanie kilkadziesięciu krajów, pewnie wystarczyłyby palce dwóch rąk. Powszechnie wiadomo, że mieszkają tam czarnoskórzy, biegają dzikie zwierzęta, brakuje wody, jest ogólnie bieda i głód. Takie krótkie podsumowanie drugiego największego kontynentu na Ziemi. Żadna większa atrakcja, jeśli nie poluje się na malarię albo AIDS.
Smutnie to brzmi, ale myślę, że taki mniej więcej pogląd ma reszta świata.
I tym bardziej cieszę się, że celem tej podróży była Namibia. Otworzyła mi oczy i zainteresowała resztą Afryki. Czy gdyby nie ten wyjazd, to czy myślałabym nad wybraniem się w przyszłości do Botswany, Zimbabwe albo Afryki Wschodniej? Pewnie nie. Przyznaję, że RPA znajdowała się na mojej liście krajów, które chciałabym odwiedzić, ale z południowej części Czarnego Lądu, to chyba wszystko. Wynika to z niewiedzy na temat innych państw. Chociaż większość afrykańskich krajów jest trudnym kierunkiem podróży, bo bilety lotnicze są drogie, na miejscu też nie jest tanio, to jednak cieszę się z tego, że obudziła się we mnie szczera chęć poznania reszty tego kontynentu.
Ta podróż była rzecz jasna wyjazdem turystycznym. Wszystko było podane na tacy, prowadzono mnie za rączkę od początku do końca, każdy dzień miałam rozplanowany od rana do wieczora. W ciągu tych kilku dni cieżko było tak naprawdę wsiąknąć w tamtejszą rzeczywistość. Z drugiej strony, przy tej niewielkiej liczbie mieszkańców, kilku miastach na krzyż, raczej nie rozkoszujesz się kuchnią ulicy i nie prześpisz na kanapie Couchsurfera, podróżowanie tam wygląda trochę inaczej. Może to niewiele, ale cieszę się, że udało mi się dłużej porozmawiać z barmanem z naszego hotelu i wyciągnąć trochę informacji na temat przeciętnej codzienności tam na miejscu, tego co mu się nie podoba w jego kraju, co by zmienił i o czym marzy.
Sama Namibia może zaskoczyć każdego odwiedzającego porządkiem i zorganizowaniem. To pozostałości po Niemcach, których turysta raczej nie spodziewa się zobaczyć w tak egzotycznym kraju. Chociaż oficjalnym językiem Namibii jest angielski, większość ludzie rozmawia po afrykanersku (który brzmi jak holenderski), często też znają niemiecki. Ponadto jest wiele innych języków, którymi posługują się Namibijczycy w zależności od korzeni i tego, z jakiej części kraju pochodzą.
Sama Namibia może zaskoczyć każdego odwiedzającego porządkiem i zorganizowaniem. To pozostałości po Niemcach, których turysta raczej nie spodziewa się zobaczyć w tak egzotycznym kraju. Chociaż oficjalnym językiem Namibii jest angielski, większość ludzie rozmawia po afrykanersku (który brzmi jak holenderski), często też znają niemiecki. Ponadto jest wiele innych języków, którymi posługują się Namibijczycy w zależności od korzeni i tego, z jakiej części kraju pochodzą.
Chociaż wyjazd różnił się od tych, które zazwyczaj odbywam, doceniłam inne elementy i też bawiłam się świetnie. Nie będę tu narzekać na to, że nie mogłam chodzić własną drogą, mam jeszcze przed sobą mnóstwo wyjazdów, gdzie nikt nie będzie mi kazał wstawać o 6:30 ;).
Dzięki Skodzie, poznałam ludzi, których normalnie nie miałabym okazji poznać. No bo niby jak inaczej znalazłabym się w gronie dziennikarzy motoryzacyjnych? Może nie widać było tego po relacji, ale mieli oni bardzo duży wpływ na to, jak przebiegł cały wyjazd. W końcu spędzaliśmy razem całe dni. Dziennie przemierzaliśmy kilkaset kilometrów, a moim niezniszczalnym partnerem w Skodzie Yeti był Romek z magazynu Auto Moto Sport. Przegadaliśmy długie godziny, od poważnych tematów, po kompletne pierdoły. Na środku pustyni puszczaliśmy na full i śpiewaliśmy ten komiczny kawałek, który teraz już zawsze będzie kojarzył mi się z Namibią;).
Inną osobą, która w dotychczasowej relacji nie odegrała żadnej roli, poza pojawieniem się na zdjęciach, był Frick, nasz namibijski przewodnik, właściciel firmy, którą Skoda wynajęła do opieki nad nami. Tego mega pozytywnego faceta polubiłam od pierwszych chwil. Z łatwością dało się wyczuć, że dużo podróżował (na właśną rękę + w przeszłości pracował dla ONZ), ma wiedzę praktycznie na każdy temat i duże poczucie humoru. Był typem osoby, z którą mogłabym się zakumplować niezależnie czy dzieliłoby nas 10 czy 30 lat różnicy.
Za każdym razem bardzo miło rozmawiało mi się również z Anitą, redaktor prowadzącą Travelera. Tutaj dochodziła jeszcze świadomość, że jest to osoba, która ma duży wpływ na to, jak wygląda jeden z moich ulubionych magazynów. Tematy przewijały się różne, ale wiele z nich mimo wszystko kręciło się wokół podróży. Byłam ciekawa tego, jak do swoich wyjazdów podchodzi Anita, jak wygląda jej praca, opowiadałam o swoich przygodach.
Gdybym chciała napisać o Rafale, dziennikarzu z Playboya, to cały post musiałby zostać objęty cenzurą. Nie wiem jak można pamiętać tyle dowcipów, jednocześnie takich, z których żaden nie nadawałby się do publikacji;). Dobrze, że mieliśmy go w grupie, bo bez Rafała nie byłoby tak kolorowo.
Mogłabym tu wspomnieć jeszcze o kilku osobach, ale jak zacznę, to będę musiała przedstawić każdego po kolei, zakończę więc nadzieją na spotkanie tych osób w przyszłości.
Na sam koniec dziękuję Skodzie, która była sprawcą tej świetnie zorganizowanej wycieczki i Magdzie oraz Maćkowi z kalicinscy.com, bez których nigdy bym się na tym wyjeździe nie znalazła.
A teraz spójrzmy na zdjęcia z ostatniego dnia w Namibii.
Za każdym razem bardzo miło rozmawiało mi się również z Anitą, redaktor prowadzącą Travelera. Tutaj dochodziła jeszcze świadomość, że jest to osoba, która ma duży wpływ na to, jak wygląda jeden z moich ulubionych magazynów. Tematy przewijały się różne, ale wiele z nich mimo wszystko kręciło się wokół podróży. Byłam ciekawa tego, jak do swoich wyjazdów podchodzi Anita, jak wygląda jej praca, opowiadałam o swoich przygodach.
Gdybym chciała napisać o Rafale, dziennikarzu z Playboya, to cały post musiałby zostać objęty cenzurą. Nie wiem jak można pamiętać tyle dowcipów, jednocześnie takich, z których żaden nie nadawałby się do publikacji;). Dobrze, że mieliśmy go w grupie, bo bez Rafała nie byłoby tak kolorowo.
Mogłabym tu wspomnieć jeszcze o kilku osobach, ale jak zacznę, to będę musiała przedstawić każdego po kolei, zakończę więc nadzieją na spotkanie tych osób w przyszłości.
Na sam koniec dziękuję Skodzie, która była sprawcą tej świetnie zorganizowanej wycieczki i Magdzie oraz Maćkowi z kalicinscy.com, bez których nigdy bym się na tym wyjeździe nie znalazła.
A teraz spójrzmy na zdjęcia z ostatniego dnia w Namibii.
Nasz hotel znajdował się w rezerwacie Okonjati, gdzie żyje mnóstwo zwierząt w tym m.in. 18 nosorożców, 22 słonie, wiele gatunków antylop, setki gatunków ptaków. Popołudniu pojechaliśmy na safari.
Krótko po tym, jak wyruszyliśmy, pojawiła się żyrafa z 5-dniową młodą żyrfką.
Kawałek dalej zobaczyliśmy kolejną.
Strusie.
Antylopy południowoafrykańskie.
Stado zebr.
Przez cały pobyt w Namibii najczęściej natrafialiśmy na antylopy południowoafrykańskie i guźce. Tuż przed przed maską samochodu przebiegł nam też raz pokaźny oryks.
Nie wiem czy to przez Pumbę z Króla Lwa, ale do guźców czuję chyba największą sympatię. Ciężko było zrobić im zdjęcie z bliska (na fotce wyżej też słabo widoczny), zawsze zmykały, ale ich zadki z ogonkami podniesionymi jak antenki były przeurocze:).
Antylopa gnu.
Zwróćcie uwagę na młodego, nurkującego po mleko matki.
To chyba też był gatunek antylop, ale nie przypominam sobie ich nazwy.
Przerwa na piwo o zachodzie słońca.
W drodze powrotnej spotkaliśmy trzy żyrafy, które znajdowały się naprawdę blisko nas. Szkoda, że nie udało się zobaczyć słonia lub nosorożca żyjącego na wolności, ale to jest dobry powód, żeby wrócić do Afryki.
Świetna hotelowa miejscówka z ogniskiem na środku.
Udało się załatwić oglądanie meczu Polska- Grecja, więc po powrocie z safari usiedliśmy przed telewizorem.
Nie mogłam zdecydować się na drinka i Frick polecił mi Amarulę, przepyszny likier w smaku podobny do Baileys, pochodzący z RPA. Swoją nazwę zawdzięcza maruli, drzwu, którego owoce wykorzystuje się do produkcji likieru. Dobra wiadomość jest taka, że alkohol można dostać na większych europejskich lotniskach, a ktoś z Was podpowiedział mi, że znaleźć można ją również w Polsce. Tym bardziej polecam spróbować!
Kolacja po raz kolejny była pyszna. Do wyboru było kilka rodzajów afrykańskich mięs i warzywa w różnej postaci.
Po kolacji pojechaliśmy zobaczyć karmienie lwów, które z różnych względów nie żyją na wolności, ale mają na terenie rezerwatu swój wybieg.
Widok kilku mniejszych i większych lwów pożerających udziec żyrafy robił wrażenie, zwłaszcza odgłosy wydawane przez koty w trakcie uczty. Widoczna była też dominacja największego lwa, któremu nikt nie mógł podskoczyć. Po kilkunastu minutach całe mięsno zniknęło, pozostały tylko kości i ogon.
Po powrocie usiedliśmy przy ognisku z mocniejszą wersją wcześniejszego likieru- AMF, czyli Amarula For Men, z dodatkiej brandy. Równie dobre, ale już dość mocne;).
Dowiedziałam się wtedy od Fricka, że w 2006 Angelina Jolie i Brad Pitt zatrudnili go jako przewodnika, kiedy udali się do Afryki, żeby Angelina urodziła ich pierwsze wspólne dziecko z dala od miedialnej gorączki. Frick spędził z nimi dużo czasu i opowiadał, że Brad to zupełnie wyluzowany facet z którym gadał o takich samych rzeczach jak z nami. Dało się też podobno zauważyć, że Angelina jest tą "silną ręką" w ich związku;). Frick miał ponadto okazję poznać George'a Clooney'a, który przyleciał w odwiedziny do swoich przyjaciół. Natomiast córka Angeliny i Brada, Shiloh, przyszła na świat w szpitalu w miasteczku Swakopmund, skąd dodawałam zdjęcia dwa posty wcześniej.
Kilka zdjęć z kamerki Go Pro na koniec.
Żegnając się z Frickiem jakoś nie mogłam powstrzymać łez. Później czekał nas już tylko lot do Johannesburga->Frankfurtu->Warszawy. W samolocie wypiliśmy jeszcze kilka drinków AFM, a mi tradycyjnie wcale nie chciało się wracać do domu...:).
Krótko po tym, jak wyruszyliśmy, pojawiła się żyrafa z 5-dniową młodą żyrfką.
Kawałek dalej zobaczyliśmy kolejną.
Strusie.
Antylopy południowoafrykańskie.
Stado zebr.
Nie wiem czy to przez Pumbę z Króla Lwa, ale do guźców czuję chyba największą sympatię. Ciężko było zrobić im zdjęcie z bliska (na fotce wyżej też słabo widoczny), zawsze zmykały, ale ich zadki z ogonkami podniesionymi jak antenki były przeurocze:).
Antylopa gnu.
Zwróćcie uwagę na młodego, nurkującego po mleko matki.
To chyba też był gatunek antylop, ale nie przypominam sobie ich nazwy.
Przerwa na piwo o zachodzie słońca.
W drodze powrotnej spotkaliśmy trzy żyrafy, które znajdowały się naprawdę blisko nas. Szkoda, że nie udało się zobaczyć słonia lub nosorożca żyjącego na wolności, ale to jest dobry powód, żeby wrócić do Afryki.
Świetna hotelowa miejscówka z ogniskiem na środku.
Udało się załatwić oglądanie meczu Polska- Grecja, więc po powrocie z safari usiedliśmy przed telewizorem.
Nie mogłam zdecydować się na drinka i Frick polecił mi Amarulę, przepyszny likier w smaku podobny do Baileys, pochodzący z RPA. Swoją nazwę zawdzięcza maruli, drzwu, którego owoce wykorzystuje się do produkcji likieru. Dobra wiadomość jest taka, że alkohol można dostać na większych europejskich lotniskach, a ktoś z Was podpowiedział mi, że znaleźć można ją również w Polsce. Tym bardziej polecam spróbować!
Kolacja po raz kolejny była pyszna. Do wyboru było kilka rodzajów afrykańskich mięs i warzywa w różnej postaci.
Po kolacji pojechaliśmy zobaczyć karmienie lwów, które z różnych względów nie żyją na wolności, ale mają na terenie rezerwatu swój wybieg.
Widok kilku mniejszych i większych lwów pożerających udziec żyrafy robił wrażenie, zwłaszcza odgłosy wydawane przez koty w trakcie uczty. Widoczna była też dominacja największego lwa, któremu nikt nie mógł podskoczyć. Po kilkunastu minutach całe mięsno zniknęło, pozostały tylko kości i ogon.
Po powrocie usiedliśmy przy ognisku z mocniejszą wersją wcześniejszego likieru- AMF, czyli Amarula For Men, z dodatkiej brandy. Równie dobre, ale już dość mocne;).
Dowiedziałam się wtedy od Fricka, że w 2006 Angelina Jolie i Brad Pitt zatrudnili go jako przewodnika, kiedy udali się do Afryki, żeby Angelina urodziła ich pierwsze wspólne dziecko z dala od miedialnej gorączki. Frick spędził z nimi dużo czasu i opowiadał, że Brad to zupełnie wyluzowany facet z którym gadał o takich samych rzeczach jak z nami. Dało się też podobno zauważyć, że Angelina jest tą "silną ręką" w ich związku;). Frick miał ponadto okazję poznać George'a Clooney'a, który przyleciał w odwiedziny do swoich przyjaciół. Natomiast córka Angeliny i Brada, Shiloh, przyszła na świat w szpitalu w miasteczku Swakopmund, skąd dodawałam zdjęcia dwa posty wcześniej.
Przed wyjazdem następnego ranka zrobiłam na terenie hotelu kilka zdjęć
Przed sobą mieliśmy kilkugodzinną drogę do Winduk.Kilka zdjęć z kamerki Go Pro na koniec.
Żegnając się z Frickiem jakoś nie mogłam powstrzymać łez. Później czekał nas już tylko lot do Johannesburga->Frankfurtu->Warszawy. W samolocie wypiliśmy jeszcze kilka drinków AFM, a mi tradycyjnie wcale nie chciało się wracać do domu...:).
Subskrybuj:
Posty (Atom)