28 gru 2012

Beginning of hitchhiking in New Zealand.

Kiedy dotarłam do Nowej Zelandii miałam za sobą dwie nieprzespane noce w samolocie, ponad jednodniowy przystanek w Sydney i noc przesiadzianą na lotnisku w Christchurch. Po dotarciu do mojego więziennego hostelu, ściągnęłam buty i położyłam się na chwilę na łóżku. Zasnęłam. Obudziłam się 8 godzin później, około 23, kiedy wszyscy szli już spać. Przeraziłam się, że mam przed sobą bezsenną noc, ale za chwilę ponownie zasnęłam i budziłam się o 5.
Dzień rozpoczęłam wszesnym spacerem po Christchurch. Już wtedy wiedziałam, że jest za późno, żeby kupić bilet na autobus do Queenstown, bo powinnam była to zrobić do godz. 19 poprzedniego dnia. Nie mogłam zostać dłużej w Christchurch, a autostop był praktycznie jedynym sposobem na wydostanie się z miasta. Nie byłam zachwycona tym pomysłem, ale z drugiej strony czułam, że pociągnie za sobą jakąś przygodę. Nigdy nie łapałam stopa w tradycyjny sposób, w kryzysowych sytuacjach zdarzało mi się podejść do ludzi wsiadających do samochodu i spytać czy mogę się z nimi zabrać, ale takie proszenie o przysługę obcych osób mało komu przychodzi bez najmniejszego oporu.
W recepcji hostelu spytałam o najlepsze miejsce do rozpoczęcia hitchhiking. Konwersacje usłyszał siedzący obok mężczyzna, który polecił mi jeszcze lepszą lokalizację na obrzeżach miasta. Napisałam na kartce papieru “Q-Town”, przyjrzałam się mapie, zrobiłam zdjęcia i poszłam do centrum, żeby wsiąść w autobus jadący do wskazanej okolicy. Autostop jest całkiem popularny w Nowej Zelandii, uznawany za bezpieczną formę transportu (choć jego przeciwnicy pewnie w żadnym miejscu na świecie nie uznają go za bezpieczny), a ludzie dość chętnie się zatrzymują.
Godzinę później szłam już przez wysoką trawę, za którą znajdowała się droga szybkiego ruchu. Przeszłam na drugą stronę, wyciągnęłam kartkę i wciąż niezbyt pewna siebie wystawiłam kciuk. Dwie minuty później zatrzymał się samochód. Poszło łatwiej niż się spodziewałam.

Nie pamiętam imienia tego chłopaka, ale był pierwszą lokalną osobą, z którą zamieniłam więcej niż kilka zdań. Przejechałam z nim niecałe 100 kilometrów. Wysiadłam w wiosce, w której ruch był niewielki i wydawało, że tym razem nie pójdzie tak łatwo.

Niecałe 10min później zatrzymał się starszy pan, z wyglądu przypominający mojego nieżyjącego dziadka. On też nie jechał do Queenstown, ale do domu w Geraldine, mieścinie położonej 50km dalej. Dopiero rozmawiając z dziadkiem zauważyłam charakterystyczne cechy akcentu Kiwi i chyba nigdy nie zapomnę jak zaciągał na powtarzanym co chwilę “yeah”. Dziadek Jack opowiedział mi o swoich planach na święta i Sylwestra, a ja dopytywałam co znajdzie się na świątecznym stole. Pokazał mi gdzie chodził do szkoły i gdzie spotka się wieczorem z kolegami na piwo. Na koniec napisał mi swój numer telefonu na kartce, w razie gdybym wracała tą samą drogą i potrzebowała noclegu. Jak miło!
Znowu znalazłam się w miasteczku w którym szanse na złapanie kolejnej przejażdżki wydawały mi się nikłe. Później przekonałam się, że w takich miejscach tak naprawdę łatwiej złapać stopa niż przy ruchliwych drogach. Po mniej więcej 15min minął mnie czerwony samochód, który zaraz zawrócił, a kierowca, tym razem kobieta, otworzyła szybę i zapytała dokąd jade, bo nie dojrzała znaku. Beatrice była Niemką, a na tylnim siedzeniu, w foteliku siedziała jej córka, Amalia. Okazało się, że panie również nie jadą do Queenstown, ale na kilkudniowy wypad do Parku Narodowego Góry Cooka. Beatrice zaproponowała mi dołączenie do nich, albo podwiezienie w miejsce, z którego łatwo będzie złapać mi dalszy transport. Wtedy nie byłam jeszcze zdecydowana co zrobić, pomyślałam, że wszystko okaże się w drodze. Sama chciałam zobaczyć Mt. Cook (ale myślałam raczej o drodze powrotnej), więc to był niezły pomysł.
 Niedługo po opuszczeniu Geraldine zaczęły otaczać nad zielone wzgórza, a na nich pasące się owce. To charakterystyczny widok przede wszystkim dla Północnej Wyspy.
Krajobraz zmieniał się regularnie, zielone wzgórze niedługo potem zastąpił płaski teren, ale w oddali coraz lepiej można było dostrzec góry. W wielu miejscach przy drodze rosły kwiaty łubinu w odcieniach różu i fioletu.
 Aparat trzymałam na kolanach, bo co chwilę miałam ochotę robić zdjęcia, chociaż one i tak nie oddają oczywiście tych wszystkich widoków.

Zatrzymałyśmy się przy Lake Tekapo, wielkim, polodowcowym jeziorze (87km2). Przy błekitnym niebie bije po oczach swoim turkusowym kolorem.
 Nad jeziorem znajduje się niewielki kościółek, który stał się pożądanym miejscem zawierania sakramentu małżeństwa ze względu na położenie i widok z okna.
To autorka bloga, gdyby ktoś wpadł tu po raz pierwszy;).

 Obok odbywała się sesja ślubna japońskich nowożeńców.

Odbicie w oknie kaplicy.
Dzięki rozmowom w drodze z kolejnymi osobami dowiadywałam się coraz więcej o kraju, ludziach, zwyczajach, problemach. Każdy mówił o nich w trochę inny sposób, więc mogłam lepiej poukładać sobie wszystko w głowie i zobaczyć na ile coś jest prawdziwe/poważne itd. O tym czego się dowiedziałam napiszę więcej w innym poście.
Turkusowe kanały chyba też zdarzają się tylko w Nowej Zelandii...
Zdecydowałam, że razem z Beatrice i Amelią pojadę do PN Góry Cooka. Zadzwoniliśmy do hostelu i miałam dużo szczęścia, bo załapałam się na ostatnie wolne łóżko. Beatrice w przerwie na zdjęcia zrobiła kanapki z pysznego świeżego chleba, z dobrym masłem i serem. Niby banał, ale smakowały tak wspaniale, że pewnie jeszcze na długo pozostaną w mojej głowie;).
W Nowej Zelandii żyją ponad 4mln ludzi. W Christchurch i okolicach zupełnie nie odczuwałam tej niewielkiej liczby, bo to w końcu drugie największe miasto kraju, ale wyjeżdżając w góry, czy z dala od miejscowości, nawet przy tej ilości turystów odwiedzających NZ, jedyne co zaczyna cię otaczać to natura, a na drodze rzadko widzi się inne samochody.
Droga do Mt. Cook prowadzi przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż jeziora. Tak naprawdę można zatrzymać się na dowolnym jego odcinku. Ten przy kaplicy jest popularnym punktem turystycznym, bo w pobliżu znajduje się też centrum miasteczka (czyt. trzy sklepy na krzyż, hotel i stacja benzynowa), ale jest mnóstwo miejsc, gdzie można pobyć samemu, a nawet wykąpać się, choć woda jest raczej zimna.
Cdn...

60 komentarzy:

  1. Wow, ten pierwszy koleś wygląda jak joseph gordon levitt. Ach, jakie piękne widoki i ten łubin...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ula, jakie piekne zdjecia! Snilo mi sie wczoraj, ze przeprowadzilam sie z powrotem do NZ i az zaczelam dzisiaj zalowac ze podjelismy decyzje o przeprowadzce... Zaraz pomyslalam sobie jednak o odleglosci od Polski i o tym jak rzadko widzialabym rodzicow i troche mi przeszlo...

    Ciekawa jestem twoich spostrzezen na temat NZ, ciekawe czy pokryja sie z moimi!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogląda się z zapartym tchem, czuć ten klimat, niesamowite. Szczęśliwej dalszej podróży Ula :)

    OdpowiedzUsuń
  4. piekne zdjecia! alez Ty jestes odwazna z tym autostopem!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo chciałem napisać. Dziewczyna i taka odważna, żeby tak sama autostopem na drugim końcu świata (dosłownie). Ale to w sumie fajne, bo sam uważam, że do odważnych świat należy.

      Usuń
  5. Zakochałam się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tych widokach i górach, oczywiście :)

      Usuń
  6. Ty to masz przygody, pozdrawiam z pomorza

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh mon Dieu, jak cudownie! Pozazdrościć tylko można i życzyć dalej tyle energii i spontaniczności ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rzeczywiście wzięcie ślubu w tej kapliczce byłoby cudne :)
    Nowa Zelandia jest piękna. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam być.
    Udanej dalszej części podróży!

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytając o autostopie, pomyślałem, że zwariowałaś, totalnie... Ale zaraz potem uświadomiłem, że nie można mierzyć wszystkich jedną miarą, zwłaszcza z polskiego punktu widzenia. A przeciez cofając się do kilkudziesięciu lat wstecz, autostop był często jedynym możliwym wyborem na dotarcie do wyznaczonego celu gdzies w PL.

    Jak się okazuje, Nowa Zelandia to raj w pełnym słowa znaczeniu i nie jest filmową fikcją ;-)


    Teraz takie pytanie, bo nie czytam tak biegle, dokladnie Twojego bloga. Masz tak dobrą pamięć foto / audio, ze zapamietujesz w większosci przypadku szczegóły Twojej wyprawy czy raczej masz notatnik i odnotowujesz godny uwagi fakt. Notatnik czyli ipad/iphone/zeszyt/moleskine. etc. :)

    Bywaj! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. bardzo pozytywny post, 'przywracający wiarę w człowieka' :)
    co do łapania stopa, dokładnie znam to uczucie-przypomniało mi się, jak kilka lat temu pojechałam do Wielkiej Brytanii i tam m.in. stopem(po raz pierwszy w życiu) jechałam z Edynburga do Londynu, jest coś takiego w tym, że trzeba się przełamać, żeby z tą kartką/tabliczką stanąć przy drodze i wystawić kciuka ;-) a wcale nie było łatwo-GB nie należy do rejonów pod tym względem popularnych, dużo osób na nas trąbiło, śmiali się, pokazywali palcami, no chyba że to ogólnie typowe ;P

    OdpowiedzUsuń
  11. Boże, jakieś to piękne miejsce..
    Nigdy, ale to nigdy nigdzie nie jechałam stopem :P

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak cudownie jest pić poranną kawę i czytać Twojego nowego posta!

    OdpowiedzUsuń
  14. kurcze, tak opisujesz miejsca i takie zdjecia robisz, ze czlowiek od razu chcialby wsiąść w samolot i polecieć tam (:

    OdpowiedzUsuń
  15. Każdy kto jeszcze nie jeździł stopem twierdzi, że to wariactwo, narażanie się na niebezpieczeństwo itd. Wystarczy raz się przełamać, a pokocha się tą formę transportu :) sama korzystam z niej raczej po Polsce, ale moi znajomi udali się tak do Paryża. 24h i byli na miejscu nie ponosząc żadnych kosztów :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Przecież tam jest cudownie!!! A Twój post z rana... mmmm... lepiej nie można zamarzyć! Czekam na c.d.!

    OdpowiedzUsuń
  17. Uwielbiam zaczynać dzień od takich niespodzianek jak twoje posty :)
    p.s. czy jest taka opcja, żebyś przesłała mi na maila ostatnie zdjęcie w większym rozmiarze? chciałam sobie ustawić na tapecie :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Przepiękne widoki! Po prostu raj na Ziemi:) Czekam niecierpliwie na następny post!:)
    Pozdrawiam i udanej podróży:)
    P.S Ile lat masz już te spodenki?;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha mam je od wieków :)) Nie mogę sobie przypomnieć kiedy dokładnie je kupiłam, ale było to w Berlinie i obstawiam, że jakieś 5 lat temu.

      Usuń
  19. cudowne widoki :) aż chce się żyć

    OdpowiedzUsuń
  20. też dość długi czas nie miałam przekonania do łapania stopa. ale w październiku tego roku się przełamałam w Norwegii i pewnie do tego wrócę. A co do zdjęć, to chyba najbardziej moją uwagę przykuł turkusowy kanał, wygląda przedziwnie:)

    OdpowiedzUsuń
  21. jesteś totalnie szalona:D zawsze bałam się podróżowania solo, ale widzę na Twoim przykładzie, że może to być świetny pomysł i mega przygoda. widoki przecudne! baw się dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Ula! Przeglądam Twojego bloga od stu lat i przy tym poście pierwszy raz miałam śmieszne (w pozytywnym sensie oczywiście) odczucie, że to co piszesz czyta się jak powieść! W napięciu czekałam kto będzie następnym kierowcą i dokąd Cię to zaprowadzi, czekam też na ciąg dalszy! "Nowozelandzkie Przygody Uli" ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak pięknie...

    OdpowiedzUsuń
  24. haha śmieszne są te twoje zdjęcia robione przez amatora, horyzont pod kątem 30 stopni, stopy ucięte :D ale te Twojego autorstwa jak zawsze świetne! :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Niejednokrotnie czytając Twojego bloga myślę sobie "boże, Kaczmarek znajdz tyle samo odwagi i zdobądź świat!" :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Zdjęcia robią wrażenie,chciałabym kiedyś mieć okazję znalezienia się w tak fantastycznym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Niesamowita przygoda! :) Podejrzewam, że za jakiś czas najlepiej będziesz wspominać właśnie tę podróż autostopem - trudno byłoby spotkać tak wielu różnych ludzi gdzieś na ulicy, a to, co Ci opowiedzieli, na pewno jest najlepszym obrazem mieszkańców Nowej Zelandii. Zdjęcia są wspaniałe! Zazdroszczę widoków, kolorów! Coś mi się wydaje, że na żywo wygląda to jeszcze piękniej :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Wspaniałe miejsce, niesamowita przygoda! Tacy mili Ludzie mogą faktycznie przywrócić wiarę w drugiego Człowieka;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Piękne zdjęcia, cudowne widoki, świetna przygoda :) W wakacje wracałam sama stopem z Tallina do Warszawy i pamiętam to uczucie niepewności i jednocześnie ekscytacji. Życzę Ci udanego Sylwestra i wielu pozytywnych przeżyć !:)

    OdpowiedzUsuń
  30. kurcze, najlepszy wyjazd pod słońcem

    OdpowiedzUsuń
  31. ojejciu... świetne zdjęcia. a takiej podróży moge tylko pozazdrościc. :D

    OdpowiedzUsuń
  32. Znajoma lubi się po Polsce przemieszczać autostopem właśnie i nie przypominam sobie, by kiedykolwiek mówiła mi o ciuchci, busie czy autokarze. Ja na to bym się chyba na pewno nie odważył, nigdy też mi się nie zdarzyło nikogo zabierać, chociaż kciuków naoglądałem się od cholery, niedkiedy naprawdę bardzo, baaardzo ładnych i atrakcyjnych :)

    Bezpiecznego podróżowania tam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu by nie zabrac kogos? Ja nie jeżdżę jeszcze ale jak z mama jade gdzies to zawsze zabieramy ludzi :). /Karina

      Usuń
  33. Absolutnie cudowne widoki, nie mogę się nazachwycać... Chyba jeden z najbardziej zapierających dech w piersiach postów na blogu jak dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Te górskie widoki bardzo przypominają okolice Colorado! Ciesze się, że podróżowanie na gapę jak przyniosło Ci jak narazie same pozytywne wrażenia - oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  35. Patrzę na twoje zdjęcia i przypominają mi się tygodnie w vanie w NZ. Pięknie było. Czekam na więcej. Nie wiem skąd lecisz z powrotem, ale jeśli się uda to jedź na samą północ północnej wyspy - Cape Rienga, widać tam, jak zderza się morze Tasmańskie z Pacyfikiem. Baw sie najlepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Dzięki za Twoje posty:) Pozdrówka i wielu pozytywnych przygód:) Olgita

    OdpowiedzUsuń
  37. Jestem od niedawna, zostaję na dłużej. Fenomenalne zdjęcia, super narracja. Lubię ;-)

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie wiem dlaczego, ale trzymam kciuki za ten wyjazd Uli, jakbym sam tam teraz był :).

    OdpowiedzUsuń
  39. Pewnie mając przed oczami takie widoki, nawet kanapka z serem smakuje nadzwyczajnie :) Życzę Szczęśliwego Nowego roku Ula:* Udanych podróży, spełnienia marzeń i zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
  40. Widoki muszą zapierać dech w piersiach skoro zdjęcia to tylko namiastka. A dzięki podróży autostopem Twoja wyprawa na pewno wiele zyskała! Już nie mogę się doczekać tego następnego posta :))
    Kocham jak ludzie piszą, że cieszą się z Twoich podróży jakby sami tam byli, bo czuję dokładnie to samo. Wszystkiego dobrego w 2013, oby przyniósł jak najwięcej pięknych chwil!

    OdpowiedzUsuń
  41. czemu nigdy nie piszesz: bylo tam tak pieknie! albo ze cos ci sie podobalo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. yyy? Oczywiście, że piszę, ale w niektórych postach jest to zbędne, często zdjęcia mówią same za siebie. A tutaj wyraziłam to akurat podpisem, że foty nie oddają piękna tego miejsca.

      Usuń
  42. Ale cudowne widoki! Zazdroszczę Ci szalenie, chcialabym się tam znaleźć :) Jestem w lekkim szoku, gdy czytam, jak piszesz o łapaniu stopa. Myślałam, że jest to dla Ciebie chleb powszedni. Tzn, że zwykle jeździsz środkami komunikacji publicznej czy jak?

    Wspaniałe miejsce, skoro tak łatwo Ci się łapało stopa. Ja raz w życiu łapałam, w Polsce. Okropnie to wspominam, ponieważ na 50km trasę otrzymałam aż dwie niemoralne propozycje... też masz takie niemiłe doświadczenia? ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha napisałaś to tak jakby autostop był tradycyjną formą transportu;). Tak, zwykle jeżdżę środkami komunikacji publicznej.
      Na szczęście nikt nie złożył mi niemoralnej propozycji, ale nie mam zamiaru bawić się w stopa w Polsce, jakoś nie czułabym się tam tak bezpiecznie jak tu.

      Usuń
  43. wiem, że nie studiujesz na CUNY, ale dostałaś się na Hunter College, tak? Czy trudno jest tam się dostać? Jakie testy trzeba zdać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, składałam papiery do jednego czy dwóch community college CUNY, bo mieli kierunki, które mnie interesowały. Hunter jest całkiem dobrą szkołą, więc nie jest tak łatwo się dostać i z tego co pamiętam jako student międzynarodowy trzeba przystąpić do testów, które wiązały się z matmą. To tyle ile pamiętam w tym temacie.

      Usuń
    2. dzięki za odpowiedź... eh zobaczymy co to będzie.

      Usuń
  44. Oj mam tak dużo do powiedzenia i tak mało czasu. Twojego bloga pokochałam chyba ze 100 lat temu, Ciebie, Twoje podejście do życia, jedzenie, fotografię, ale przede wszystkim Nowy Jork. Au pair chcę zostać już od wielu długich lat, ale niestety, nie widzę dla siebie miejsca nigdzie indziej niż w NYC, albo przynajmniej w okolicy. USA w ogóle mnie nie ciągnie, oprócz tego miasta. I teraz sama nie wiem co robić, mogę ryzykować z GAWO i szukać takiej rodziny, ale chyba jesteś jedyną osobą, która trafiła do serca NYC. Nie wiem co robić, czuję się zagubiona. Nie traktuję tego jako roku w plecy, raczej jako rok pełen doświadczeń, dzięki czemu będę mogła wybrać swoje miejsce. Ale z drugiej strony boję się, że stracę miesiące na poszukiwania i nie trafię tam gdzie chciałam. Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale nie chcę nigdzie indziej, USA w ogóle mnie nie ciągnie, już bardziej Australia lub Kanada. Ale NYC jest na pierwszym miejscu. Nie wiem co robić....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo!
      Szukanie host rodziny nie wiąże się z koniecznością wyjazdu, za program też płaci się dopiero po znalezieniu jej. Możesz więc spędzić ile chcesz czasu na szukaniu, a jeżeli nie trafisz na nikogo w NYC czy innym miejscu, które Cię zachwyci, to możesz sobie odpuścić wyjazd.

      Usuń
  45. Hej : )
    Mam takie pytanie jedno,może trochę nietypowe, ale interesuje mnie jak wstawiłaś tą mapę gdzie masz pozaznaczane miejsca w których byłaś, na bloga ? : ))
    Z góry dzięki za odp !
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  46. Przepieknie! I milo poznac Autorke, bo tak sie zlozylo, ze jestem tu po raz pierwszy :)) Ale zostane na dluzej!

    OdpowiedzUsuń