Taki post miał się tu któregoś dnia pojawić, a że skończyłam relację z Brazylii i mam dużo wolnego w tych dniach, to wzięłam się za pisanie.
Wśród różnych powtarzających się od czasu do czasu pytań na blogu, pojawia się sformułowane na różne sposoby "Skąd masz kasę na te podróże?". O ile nie wypada zaglądać komuś do portfela, to często te pytania zadawane są w bardzo uprzejmy sposób. Zwykła ciekawość, którą potrafię usprawiedliwić patrząc na to, że podróżuję nieprzeciętnie często i dla wielu jest to podejrzanie dziwne. Gorzej kiedy ktoś zaczyna swoją wypowiedź od bezpodstawnych zarzutów. Te na szczęście nie zdarzają się często, ale pewnie jeszcze w przyszłości się pojawią, a wtedy będę mogła odesłać do tego posta.
Nawet gdybym chciała odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem, jest to niemożliwe. Nie
mam stałej pracy, nie mam stałych dochodów, a moje życie co roku wygląda inaczej. Każda podróż opłacona była/jest/będzie z totalnie różnych źródeł, ale zawsze znajduje sposób, żeby tę kasę zdobyć.
Wiem natomiast jedno- kwestia priorytetów w wydatkach jest kluczem tematu. A jak pojawia się pasja, czy nawet obsesja, która wymaga nakładów finansowych, to wiadomo co staje na pierwszym miejscu. Jako uzależniona od podróży, nie różnię się pod tym względem od narkomana czy alkoholika,
który obojętnie jak jest spłukany, zawsze znajdzie sposób, żeby zdobyć
dragi albo wódę. I przecież nie musi być tak, że skoro mam na podróże, to mam też na wszystko
inne. Reszta tekstu chyba dobrze to zobrazuje.
Oszczędzanie
Według mnie to niezwykle przydatna cecha, którą nie każdy posiada, ale oszczędzania można się nauczyć. Ja mam ją chyba we krwi. Nie wiem jak inaczej to wytłumaczyć fakt, że 8-letnia dziewczynka zakłada pudełko, do którego wrzuca swoje pierwsze grosze i podtrzymuje funkcję tego pudełka przez kolejnych 10 lat. Co więcej, miałam tam zawsze kartkę i długopis, na której zapisywałam długi jakie zaciągał u mnie brat haha. I niekoniecznie zbierałam kasę "od celu do celu", wszystkim tłumaczyłam, że zbieram "na czarną godzinę" albo "na podróże".
W pudełku lądowała przede wszystkim urodzinowa gotówka, okazyjne prezenty od cioci czy kieszonkowe. Na początku chyba 20zł miesięcznie, z wiekiem stawka podniosła się do 50zł. Nie jest to suma, która odbija się na budżecie rodziców (pomińmy skrajne przypadki), a według mnie bardzo dobry sposób, żeby nauczyć dziecko zarządzania swoimi finansami. Trzeba zaplanować sobie wydatki na przyjemności, ale nie trzeba się przy każdej okazji prosić mamy, albo tłumaczyć z zakupu tępej gazetki typu Bravo Girl. Może zabrzmi to śmiesznie, ale nawet w tamtych czasach starałam się być świadomym konsumentem i przed zakupem czegoś dobrze się zastanawiałam czy jest mi to faktycznie potrzebne i czy zrobię z tego użytek. Pewnie, że po czasie okazywało się czasami, że zakup nie był dobrą decyzją, bo rzecz lądowała na dnie szafy, ale starałam się tego unikać i to pozostało mi do dzisiaj.
Nastoletnie lata poświęciłam pływaniu, a część roku spędzałam na zawodach i obozach, które dzięki moim wynikom opłacał za mnie klub. Czasami z zawodów przywoziłam nagrody pieniężne/rzeczowe, a czasem wpadało też jakieś stypendium sportowe. Gdybym była jeszcze lepsza, miałabym jeszcze więcej korzyści, no ale cóż.
W liceum dorabiałam sobie też kupując ubrania w dobrym stanie w lumpeksach i sprzedając je na Allegro.
Kiedy lomografia nie była jeszcze u nas popularna, ściągałam przez eBay z
Hong Kongu aparaty lomo i sprzedawałam je 2-3 razy drożej. Potrafiłam z tego zebrać małą pensję. Teraz trochę ubyło mi tej przedsiębiorczości;).
Życie w Stanach
Przed Stanami zaliczyłam jeszcze samotną przeprowadzkę do UK, gdzie przez pół roku pracowałam na siebie, ale tym razem nie chce mi się poruszać tego tematu.
USA to była zupełnie inna bajka.
Co tydzień na konto wpadały te same pieniążki i chociaż wiele osób twierdziło,
że to groszę, ja potrafiłam zrobić z nich użytek, któremu dziwiła się
niejedna osoba. Tamten czas był zresztą dobrym przykładem, jak rozsądnie
dysponując swoimi finansami można osiągnąć postawione cele. W końcu
wszystkie au pair zarabiały tyle samo.
Miałam koleżanki, które
przez dwa lata pobytu w USA odwiedziły ze trzy miasta poza miejscem
zamieszkania i nie wydając kasy na nic konkretnego, co tydzień
wyczekiwały piątku i wypłaty, bo w ciągu tygodnia zerowały konto.
Mnie
udało się zwiedzić nieprzeciętnie dużo, regularnie jadać w miejscach,
które mnie interesowały, kupiłam dwie lustrzanki, kilka obiektów,
komputer, zabrałam mamę na wakacje na Karaiby i jeszcze nie wróciłam po
tych dwóch latach z pustym kontem.
Codzienność w UK
Z wartego miliony mieszkania na Manhattanie, gdzie otwierano przede mną drzwi, przeniosłam się do brzydkiego akademika, w którym dzieliłam łazienkę z grzybem. Grunt, to umieć przystosować się do nowej sytuacji. Wiedziałam, że czeka mnie totalna zmiana, nastawiłam się, że do Birmingham jadę z misją studiowania i że nie będzie tak pięknie jak było w sercu Nowego Jorku. Miasto okazało się niciekawe, więc uznałam, że po prostu spróbuję tu przetrwać, a dzięki temu wciąż będę mogła się stąd wyrywać i podróżować. Nie jest to życie jakie chciałabym wieść, ale powtarzam
sobie, że tak nie będzie zawsze, a teraz to już nawet 2/3 za mną. No i są podróże, bardzo miły przerywnik od tego wszystkiego.
Gdyby Anglia była Australią, to może i zamieszkałabym na polu kempingowym na okres studiów, ale tutaj bez wynajęcia pokoju nie dałoby się raczej przeżyć. W tym roku akademickim wynajmowałam malutki pokój, kawałek od centrum, za £250, czyli całkiem przyzwoitą cenę, jak sobie pomyślę, że koleżanka w Londynie za akademik płaci ponad £500. Dodatkowo miałam szczęście, bo właścicielka domu pozwalała mi płacić połowę czynszu kiedy wyjeżdżałam na dłużej.
Do szkoły muszę dojeżdżać autobusem lub pociągiem, ale zdecydowaną większość roku przejeździłam na gapę, oszczędzając tym sposobem sumę, która pokryłaby moją brazylijską podróż. W Londynie byłoby to prawie niewykonalne, wielu innych miastach może też, ale tutaj na trasie do centrum miasta mam sposoby zarówno na autobusy jak i pociągi. Tak, wiem, że łamanie prawa to nie jest żaden powód do dumy, nie zachęcam Was, ale tak to już bywa, że czasem łamie się pewne zasady, na korzyść innych.
Pomijając czynsz, na życie wydaję tutaj średnio £30-40 miesięcznie. Wydaje się to niemożliwe, a jednak. W skrócie- nie kupuję niczego, poza jedzeniem.
W sklepach spożywczych interesują mnie praktycznie tylko półki z przecenionymi produktami i to raczej tymi mocno przecenionymi. Nie kupuję rzeczy kosztujących więcej niż £2 i staram się, żeby ceny nie przekraczały funta. Muszę jednak zaznaczyć, że nie kupuję syfu. Byłoby to wbrew moim zasadom odżywiania i przy okazji wspieraniem paskudnej jakości produktów, które i tak już przeważają w przemyśle żywieniowym. Mogłabym jeść zupkę z paczki firmy Tesco i zagryzać białym tostowym chlebem z margaryną Tesco, a wtedy pewnie przeżyłabym za 2funty tygodniowo, ale to nie wchodzi w grę. Staram się wyciągać to, co najlepsze, z tego co jest dostępne w niskich cenach, a kreatywność i kulinarne zainteresowania sprawiają, że tak naprawdę odżywiam się lepiej i w bardziej urozmaicony sposób niż np. moja host rodzina w Nowym Jorku.
Pewnie po części mogę też zaoszczędzić na tym, że nie kupuję mięsa. Zdarza mi się jeść w posiłkach ze szkoły, ale sama nigdy nie gotuję. W tym roku nie przynoszę ze szkoły tak dużo jedzenia jak w zeszłym, ale w sklepiku szkolnym można czasem tanio kupić różne dani obiadowe albo tani chleb wypiekany na miejscu.
Dużo rzeczy kupuję w Poundlandzie (sklepie ze wszystkim po £1) i na pewnym targu w centrum miasta, z warzywami i owocami dużo tańszymi niż w sklepach, nawet tych polskich. Mają tam też produkty ze zbliżającą się datą ważności, albo już po, które sprzedawane są za pół darmo, a ja z jedzeniem przeterminowanych produktów nie mam żadnych problemów. Nawet sytuacja w której nie mam co jeść mnie nie przeraża bo zawsze jest tego pozytywna strona- schudnę.
Praktycznie nie wychodzę z domu w innym celu niż do szkoły, sąsiadów, żeby pójść pobiegać. Każde wyjście z domu wiąże się z wydaniem pieniędzy, więc tego nie robię. Zakupy spożywcze, robię po szkole, kiedy jestem w centrum. Nie jem na mieście, nie kupuję alkoholu. Kawiarnie, coffee shopy dla mnie nie istnieją. W ogóle nie pamiętam, żeby w Birmingham zdarzyło mi się kupić jakiś napój. W szkole piję kranówę, w domu kranówę i herbatę. Pragnienie nie jest dla mnie wystarczającym powodem, żeby jednak skusić się na sok, wodę czy Colę, kran z wodą zawsze można gdzieś znaleźć;).
Na początku studiów nałożyłam sobie zakaz kupowania tu ubrań, który zdarzyło mi się złamać, ale ogólnie trzymam się tej zasady i też m.in. dlatego nie chodzę po sklepach. No bo co to za frajda oglądać ładne ciuszki, kiedy wiesz, że nie możesz ich kupić. Nawet na wizytę u fryzjera potrafiłam sobie zorganizować za funta, a na kosmetyki wydaję rocznie około 100zł i wliczam w to wszystko, od pasty do zębów po 'malowidła'.
I to wcale nie jest tak, że ubrania są mi na tyle obojętnie, że mogłabym cały rok chodzić w bojówkach, traperach i kurtce przeciwdeszczowej, zupełnie nie! Fajnie byłoby mieć na półkach lepsze kosmetyki, kolorowe magazyny i książki. Ale w sytuacji, gdzie muszę wybierać, podróże stają na pierwszym miejscu, a reszta spada na drugi plan. Poza tym, im mniej przedmiotów zgromadzę, tym łatwiej będzie spakować życie w walizki, co robię każdego roku. Jestem przykładem życiowego minimalisty, który niekoniecznie często to rozgłasza. No i zamiast w przedmioty wolę inwestować we wspomnienia. Przynajmniej teraz, kiedyś możliwe, że zachcę mieć własny kąt z ładnie urządzonym wnętrzem;).
No to dlaczego nie pójdziesz do pracy?
W tym roku miałam szczęście, że Student Finance, instytucja zajmująca się pożyczkami dla studentów w UK zwróciła mi pieniądze za pierwszy rok studiów, kiedy błędęm okazało się, że nie mogłam dostać kredytu. Wypłata strasznie się przedłużyła, przez co np. do Australii pojechałam dzięki temu, że zadłużyłam się u 5 różnych osób. W końcu jednak doczekałam się i od drugiego semestru mogłam utrzymywać się z pieniedzy, które kiedyś były moimi oszczędnościami.
Ponadto muszę powiedzieć, że mniejszą trudność sprawia mi tak oszczędne życie, niż gdybym miała robić coś, czego nie znoszę. Pomijam już to, że cały rok byłam w rozjazdach, ale wtedy kiedy miałam czas, żeby się czymś zająć, poszukiwania pracy kończyły się brakiem odzewu, nieważne czy roznosiłam CV po sklepach czy pisałam ogłoszenia na pracę jako niania czy w ogóle byle jaką. Na początku maja pojawiła się tylko propozycja pracy kelnerki, ale wymiękłam. Tak jak w innych okolicznościach mogłabym się pewnie tym zająć, tutaj w Birmingham mam wrażenie, że codzienność już i tak kręci się wokół czegoś z czego nie czerpię przyjemności (studia), a nałożenia na to nielubianej pracy już bym chyba nie zniosła. Same pieniądze nie są dla mnie wystarczającą motywacją, wolę ich szukać na alternatywne sposoby i przy okazji mieć satysfakcję. Praca na własny rachunek jest chyba tym, czym powinnam zająć się w przyszłości, tylko jeszcze nie przyszedł mi do głowy żaden złoty pomysł na biznes;).
Zarabianie na blogu
W realizowaniu moich podróży bardzo pomocne jest zarabianie na blogu. Zaczęłam na nim zarabiać mniej więcej po roku
od rozpoczęcia prowadzenia, więc gdyby zliczyć dochody z czterech lat z
kampanii reklamowych nazbierałaby się całkiem ładna sumka. Kampanie nigdy
nie były jednak na tyle regularne, żebym miała z nich stały dochód. Raz
jest lepiej, raz gorzej.
Nie patrzyłam w ten sposób przez długi czas, ale teraz myślę sobie, że całkowite utrzymywanie się z bloga byłoby tak naprawdę idealną pracą dla takiej osoby jak ja i pozwoliłoby mi robić to, co lubię. Niczemu nie poświęcam tyle czasu i pracy, ile blogowi, ale wciąż nie przyciągam wystarczającej liczby czytelników i to się już raczej nie zmieni, więc chyba muszę kombinować w innym kierunku.
Wsparcie
Typowym zarzutem przewijającym się przez blogi o różnej tematyce są "bogaci rodzice", których według wielu internautów posiadają wszyscy, którym udaje się robić to, co lubią albo coś osiągnęli.
No bo czy nie wygodniej jest wytłumaczyć czyiś sukces tym, że ktoś mu coś załatwił, zapłacił, niż że osiągnął to dzięki swojej pracy? Wtedy mamy tą genialną wymówkę, dlaczego nam się nie udało i całą winę możemy zrzucić na nieszczęsny los, na który przecież nie mamy żadnego wpływu;). A to chyba najgorsze co można zrobić, bo wcale nie sprawia, że poczujemy się lepiej i jeszcze łączy się ze sprawianiem przykrość innym...
Różne są sytuacje rodzinne, jedni mają więcej, inni mniej, nie wszyscy mają równy start, wiadomo. Dobrze jest jednak pamiętać, że od startu, bardziej liczy się meta. A życie jest długie, więc zanim przekroczy się linię finiszu, można wiele zmienić swoimi działaniami. Inspirujących przykładów ludzi, którzy przeszli drogę "od zera do milionera" jest wystarczająco dużo, żeby w to uwierzyć.
Nie wątpię w to, że jest mnóstwo ludzi bardziej samodzielnych, niezależnych i pracowitych ode mnie. Ja potrafiłam radzić sobie sama w ostatnich latach, ale też wcale nie zawsze. Gdybym była zostawiona sama sobie, poradziłabym sobie pewnie ze wszystkim, bo nie miałabym wyjścia.
Widzę jednak różnicę między "za hajs matki baluj", podróżami sponsorowanymi przez rodziców, urodzinowym prezentem w postaci luksusowego samochodu, a wsparciem w przeżyciu na studiach. Takie rzeczy jak pomoc w opłaceniu wynajętego pokoju traktuję jak nieoficjalną pożyczkę, którą spłacę w przyszłości. A dużo bardziej od pomocy finansowej cenię wsparcie psychiczne rodziny. Pieniądze zawsze można
zdobyć, wsparcia, zaufania, wiary najbliższych w to, co robisz, nie
kupisz. A to jest moim zdaniem ważniejsze.
Wakacje
Heh, za tydzień część tego posta będzie już nieaktualna. Bo wracam do domu, czerwcowe podróże realizuję dzięki ostatnim kampaniom, ciągle zostało coś ze zwróconego kredytu, a w domu czeka wiele zaległych rzeczy do wystawienia na Allegro. O planach lipcowych nie chce jeszcze pisać, ale w sierpniu bardzo mi zależy, żeby wyjechać do pracy, nie mam wyjścia. Nie jestem pewna kierunku, ale możliwe, że będzie nim Skandynawia. Wszystko wyjdzie z czasem.
Skończ już przynudzać
Jest coś, nad czym staram się pracować, ale i tak ciągle popełniam ten błąd i daje się wciągać w zły humor przez porównywanie się do innych, oczywiście tych, którzy mają lepiej. Theodore Roosevelt ujął to w sam raz:
“Comparison is the thief of joy.”
Z porównywania się z innymi naprawdę nie wychodzi nic dobrego. To samo z szukaniem wymówek, jakby był tylko jeden sposób na osiągnięcie celu, a nie całe setki. Ktoś mógłby mi tu napisać "nie mam tyle szczęścia co ty i nie wygrałam biletu wartego 7tys zł" albo "nie mam bloga, nie mogę zarabiać przed komputerem".
Chodzi o to, żeby znaleźć sposób dla siebie i korzystać z możliwości jakie są dookoła, każdy ma inne i nigdy nie jest tak, że nie ma żadnych. Chodzisz do liceum, nie zarabiasz, chciałbyś podróżować, ale nie masz za co? Czasami nie da się czegoś zrobić w danej chwili, ale przecież jest przyszłość, na którą mamy wpływ.
Ja wiem o sobie tyle: obojętnie długo będzie mi się chciało podróżować, to zawsze znajdę sposób, żeby je sfinansować, niezależnie od tego, ile będę zarabić. Udowodniłam to sobie wielokrotnie, a chcieć, tak prawdziwie w głębi duszy chcieć, to móc. Może i nudna, powtarzająca się gadka, ale wciąż prawdziwa.
Wcale nie jest to wpis za długi; przeciwnie, jakoś tak nagle się skończył a oczekiwałam jeszcze kilku podtytułów ;) musisz pomyśleć nad lepszym rozreklamowaniem bloga, bo naprawdę jest wartościowym i ciekawym miejscem. Nie chcę nikomu niczego ujmować, ale widząc blogerki modowe które co tydzień pokazują się z butami, torebkami i błyszczykami za grube kwoty, to jest przykre, że osoby zajmujące się czymś naprawdę ciekawym, wymagającym i innowacyjnym (jak ty) nie mają z tego aż takich korzyści, jak te dziewczyny. Taka cena mniej komercyjnych treści, ale może jednak coś się poprawi. Trzymam kciuki i dzięki za, jak zwykle, porcję inspiracji która zawsze odkłada mi się gdzieś z tyłu głowy gdy czytam tu jakiś wpis ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńChciałam napisać dokładnie to samo co Kejt. Przykro mi się robi, kiedy pomyślę, że blogerki modowe zarabiają na blogu tyle, że są w stanie się utrzymać i dodatkowo kupować torebki i/lub szaliki LV. Ale to wszystko dzięki temu, że posiadają wierne i duże grono czytelników. Tego też Ci życzę - oby jak najwięcej osób odwiedzało Twojego bloga :)
Usuń- Kasia
fajna z Ciebie dziewczyna.
OdpowiedzUsuńDada
Swietny tekst Ula :)
OdpowiedzUsuńmoze utrze nosa tym, ktorzy potrafia tylko narzekac ;-) ogolnie podziwiam Cie za brak wyjsc i ulegania pokusa! bo fakt jest taki,ze na to wydaje sie najwiecej gotowki! :(
Powodzenia w dalszym podrozowaniu!! :)
Bardzo dobry tekst. Pouczający. Fajne i ciekawe życie nie musi być wcale koszowne, tak samo jak i podróże.
OdpowiedzUsuńChoć mając trochę pieniędzy można naturalnie bardziej wybierać w ofertach, a tak rzeba się dostosować np. do terminu taniego lotu etc.
Ale warto. Dla tych wszystkich wspomnień i przeżyć.
Z pozdorwieniami,
E.
"Statki w porcie są bezpieczne. Ale nie po to się je buduje." Ula, jesteś dla mnie idealnym przykładem statku, który zawsze przetrwa. Życzę Ci z całego serca żebyś wypływała coraz dalej i żyła tym, co kochasz. I mimo, że to nie jest najważniejsze- życzę Ci również tylu pieniędzy, żebyś nie musiała się nigdy o nie troszczyć.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki i bądź zawsze cholernie dumna z tego jaka jesteś. :)
Awww dziękuję!:)
UsuńWpis bardzo inspirujący, niosący ze sobą mocnego kopniaka :) Jedyny pesymistyczny wydźwięk poniosła za sobą zdanie "wciąż nie przyciągam wystarczającej liczby czytelników i to się już raczej nie zmieni". W tym miejscu apeluję do Was, stali czytelnicy: klikamy tą małą szarą literkę 'f' pod postem i udostępniamy link... Przecież wiemy, że to miejsce w sieci nie przysporzy nam powodów do wstydu!:)
OdpowiedzUsuńDzięki:) Może zabrzmiało pesymistycznie, ale wydaje mi się, że skoro przez pięć lat prowadzenia bloga nie rozkręcił się do większych rozmiarów, to już się to nie stanie.
UsuńBrawo Ula! :)
OdpowiedzUsuńBardzo mądry post! Mi też często imprezujący, pijący znajomi się dziwili skąd mam kasę na podróże i ciągłe koncerty. Ciężko zrozumieć, że gdy jedni palą paczkę dziennie i co tydzień kupują nową bluzkę, ja wolę te pieniądze odłożyć. I tak jak Ty, myślę o złotym pomyśle na biznes, bo 26. rok już mi leci a ja dalej nie wiem, co chcę w życiu robić (poza podróżami) i żeby to jeszcze jakiś normalny dochód przynosiło ;)
OdpowiedzUsuńMega długi i moim zdaniem bardzo pożyteczny post! Niektórym naprawdę powinien dać do myślenia, tzn, tym o których wspomniałaś w poście. Bo prawda jest taka, że jeśli czegoś bardzo pragniemy, to raczej to osiągniemy, stosując rożne środki. Pozdrawiam i podziwiam ;)
OdpowiedzUsuńUla, dziekuje Ci za szczerosc i za to, ze podzielilas sie tym z nami. Tutaj przypominasz kazdemu jaka ma w sobie sile i odwage. Swoim przykladem dajesz sile innym do realizacji swoich pasji. Bo "kazdy inny, wszyscy rowni". Bo jakby na to popatrzec, na zyciorysy kazdego, bilansy zdarzen, to wszyscy zaczynamy z tego samego punktu, biegniemy przez sinusoide zdarzen, ale tak naprawde sami decydujemy gdzie chcemy sie znalezc. Dzieki jeszcze raz za ten post!
OdpowiedzUsuńTeż ładnie to ujęłaś :)
UsuńDzięki Ula za to, że jesteś i za to, ze prowadzisz tego bloga. Mam nadzieję, że będziesz mogła dzieki niemu sfinansować jeszcze więcej podrózy, które bedą nas inspirować i dzięki kolejnym twoim postom będziemy mogli choć na chwile uciec od nudnej codzienności.
OdpowiedzUsuńCzy twoi znajomi nie mają ci za złe, że poświęcasz się temu oszczędzaniu tak baardzo, że np. nigdzie nie pójdziesz, gdzie trzeba wydać jakąś kasę, czy cokolwiek? Podziwiam, że potrafisz tak bardzo oddać się temu co robisz. Oszczędzanie na jedzeniu jest świetnym rozwiązaniem, które nawet ja podłapałam i dobrze na tym wychodzę(szmatek i innych cudeniek nie kupuję, wiadomo)
OdpowiedzUsuńJesteś jak takie czteroletnie dziecko któremu kładzie się na stole cukierki i mówi - 1 cukierek teraz, albo 2 cukierki za 20 minut... Wybór 2 za 20 minut bardzo dobrze świadczy o rozwiniętej inteligencji emocjonalnej ;)
Nie mam za bardzo zanjomych w Birmingham, zdarzyło się parę razy, że ktoś chciał mnie wyciągnąć, a ja odmawiałam, ale to raczej ktoś z uczelni, czyli niekoniecznie bliscy znajomi, a ci którzy dobrze mnie znają, rozumieją.
UsuńPopieram. Sama dostaję sporo maili z pytaniami, pomimo, że jeżdżę nie tak często i nie tak daleko jak Ty, ale Europę zwiedzam dość regularnie, w Portugalii byłam kilkanaście razy co niektórych conajmniej zastanawia. Zarabiam mało, ale kombinuję, jak mogę. Dookoła mnie jest mnóstwo osób, które dobrze zarabiają, ale po prostu rozpieprzają pieniądze: taksówki w nocy, alkohol, papierosy, 25-y sweter, 15-ty lakier do paznokci, czwarty balsam bo jest w promocji, kolorowe magazyny składające się głównie z reklam, co drugi dzień kawa w Starbucksie, codzienne kupowanie jedzenia spontanicznie zamiast sobie zabrać coś z domu na cały dzień, zakupy na stacjach benzynowych gdzie jest 30% drożej, kupowanie gotowców zamiast samodzielnego gotowania (które jest i zdrowsze i dużo tańsze). To niby małe kwoty, ale w ciągu roku daje to okrągłą sumkę! Ludzie nie mają pojęcia jak bezwartościowo przepuszczają pieniądze a potem narzekają (nie wszyscy, wiem, że jakaś grupa serio nie ma, ale w 75% przypadków można je zdobyć jeśli się chce). Wszystko, tak jak piszesz, jest kwestią priorytetów. Metodą zdartej płyty muszę powtarzać znajomym "nie, nie pójdę na imprezę bo szkoda mi kasy na drinka za 15zł czy nawet na 0.2l coli za 10zł". Mam puszkę w przedpokoju do której wrzucam KAŻDE 5zł jakie się znajdzie w moim portfelu, taka zasada - nie wydaję piątek. To kwota na tyle mała że można kupić byleco i nawet nie zauważyć, a na tyle duża, że po kilku miesiącach mam na 2 lowcosty wcale się nie starając. Też szykuję za jakiś czas wpis o oszczędzaniu, nawet zaczęłam go pisać.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że myślisz podobnie :)
UsuńAjka mam tak samo, tyle że zbieram dwuzłotówki :)
UsuńBardzo fajny pomysł z tym wrzucaniem 2 zł lub 5 zł do puszki - do zapamiętania i skopiowania.
Usuń- Kasia
dokładnie tak ;)
OdpowiedzUsuńOszczędzanie to moja pięta achillesowa, więc podziwiam!
A pomysł na wakacje mam podobny. Praca w Norwegii, żeby potem móc cały rok podróżować, nie martwiąc się o przeżycie miesiąca.
Powodzenia!
Fajny tekst :) Też umiem oszczędzać jak chcę, ale teraz niestety również jestem zmuszona wyjechać do pracy za granicę żeby móc zrealizować swoje marzenia. Powiedz mi czy do tej Skandynawii to pojedziesz tak w ciemno? Bo ja właśnie o tym już usilnie myślę i chyba to zrobię i pojadę w ciemno do Norwegii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aśka
Jeszcze nie wiem jak to zrobię, planuję wyjechać z koleżanką, a spotkam się z nią za kilka tygodni więc obgadamy temat;)
UsuńW ciemno do Norwegii nie radzę.Kiedyś myślałam że w Polsce jest tanio ale kiedy przyjechałam tu dopiero się przekonałam co to znaczy drogo.
Usuńorientalmeat doskonale orientuję się jakie są ceny w Norwegii. Nie potrafię znaleźć pracy przez internet w Norwegii będąc w Polsce, a chcę pracować w Norwegii więc pojadę w ciemno i będę szukała pracy na miejscu. Aśka
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńW takim razie możesz mieć problem z mieszkaniem.Jeśli masz u kogoś się zatrzymać i podać adres jako twoje zameldowanie to nie ma problemu ale jeśli nie masz pracy i chcesz wynająć mieszkanie to nie ma szans.Sprawdzają wszystko i wszystko kontrolują w szczególności Polaków.Gdy znalazłam się tu(Norwegia) dosłownie prześwietlili mnie nawet sprawdzając moje konto w Polsce czy nie mam problemów z prawem,czy jestem wypłacalna itp.
UsuńZa to warunki pracy są nieporównywalne,można znacznie więcej zarobić niż w Polsce.Tylko trzeba pamiętać o zarejestrowaniu się na Policji polecam ci samej się udać bo przez internet trzeba słono zapłacić.Mam nadzieje że uda Ci się i będziesz zadowolona.
Dziękuję orientalmeat, czy jesteś nadal w Norwegii? Nie chcę wynajmować mieszkania, bo nie mam na to funduszy, wiem, że płaci się depozyty za 2-3 czynsze z góry + czynsz obecny, nie stać mnie na to. Znajdę najtańszy nocleg na 2-3 tyg., na tyle mnie tylko stać i będę szukać pracy na miejscu, jeśli się nie uda, wrócę do kraju. Moja koleżanka tak wyjechała do Norwegii i znalazła pracę w 2 tygodnie. Ąśka
UsuńTak nadal tu jestem.Zostaje tu na stałe.Nie wiem czy wiesz ale najtańszy nocleg jest tylko w hostelu który dzielisz minimum z 12 osobami i tak za to chcą 400zł. I to jest najmniejsza stawka jaką chcą.Możesz spróbować na kempingach.W takim razie twoja koleżanka miała dużo szczęścia że tak szybko znalazła pracę normalnie można szukać pięć miesięcy.Jeśli znasz biegle angielski i norweski nie ma problemu.Tutaj pracodawcy bardzo na to uwagę zwracają i rzadko kogo chcą z podstawowym angielskim.
Usuńorientalmeat nie zgodzę się z Tobą. Nie sądzę, że wyjeżdżałaś do Norwegii ze znajomością norweskiego, moja koleżanka również, ale oczywiście jeśli znam norweski, na pewno mam szansę na lepszą pracę, a nie jakieś proste prace, jednak na początek interesują mnie proste prace, a tam wystarczy angielski i jeśli mi się tam spodoba, to nauczę się norweskiego i myślę, że większość osób tak też właśnie robi. Moja koleżanka, która pracuje w hotelu znalazła pracę z angielskim i jest tam już 2,5 roku, tak jak i inne osoby, które wyjeżdżają do prac sezonowych, nikt nie wymaga od nich norweskiego do zbioru truskawek. Co do noclegu, to również się nie zgodzę, 150 zł za noc w hostelu, co w dalszych ciągu jest drogo, ale na pewno nie 400 zł więc nie przesadzaj już z tymi cenami, 400 zł to można już spać w hotelu, a nie w hostelu. Wejdź na jakąkolwiek stronę z hostelami i zobaczysz ceny, jeśli nie wierzysz, mogę Ci podesłać linki. Po za tym mam już parę opcji również z couchsurfingu, ludzie są tam życzliwi i odpowiadają na wszystkie pytania bez ściemy. Koleżanka miała dużo szczęścia i determinacji, ale również mówi prawdę i nie zniechęca mnie do przyjazdu jak wszyscy Polacy przebywający za granicą, którzy obawiają się konkurencji, taka jest niestety smutna prawda o nas samych. Zna realia w Norwegii i twierdzi, że prostą pracę na początek zawsze się znajdzie wiec zaryzykuję i jeśli się nie uda, to trudno, taka jest cena ryzyka.
UsuńI tu się zdziwisz ale znałam Norweski.W Polsce chodziłam na kurs zanim wyjechałam.Po przyjeździe tutaj również chodziłam na kurs opłacany przez mojego pracodawce.Ja nie wyjeżdżałam na pracę sezonowe i nie orientuje się jak to wygląda.Ceny hosteli a hoteli są różne zależy do jakiego miejsca w Norwegii chcesz wyjechać. Niestety Polacy którzy są w Norwegii są znacznie gorsi niż człowiek mógłby się spodziewać dlatego mamy tu nie ciekawą opinie i ludzie którzy chcą uczciwie mają z górki ale jak znajdzie się dobrą pracę warto o nią dbać i można poznać wspaniałych ludzi.I nie chodzi mi o konkurencje tylko po prostu nie chcą pracować z innymi Polakami.Również znam realia Norwegii nie mieszkam tu od wczoraj i uważam że kiedyś było z pracą znacznie lepiej i jeśli chcesz jak sama mówisz warto zaryzykować.
UsuńNo właśnie i to jest przykre, że za granicą Polak Polakowi wilkiem. A zapytać już o coś na forum, to zostanie się wręcz zlinczowanym i jeśli ktoś nie ma odwagi, albo jest słaby psychicznie, to niestety ale tacy zawzięci ludzi potrafią skutecznie wybić w głowy taki wyjazd. Mam koleżankę i w UK i w Norwegii więc one nie mają powodu mnie kłamać, mówią prawdę, a prawda jest taka, że i w UK i w Norwegii jest przyjemniejsze i łatwiejsze życie niż w Polsce. A inni ci powiedzą, że jest ciężko i pieniędzy nie starcza na życie, skoro tak jest wg nich, to dlaczego jeszcze tam siedzą. A jak widać na przykładzie nawet autorki tego artykułu Uli, która jak się chce, to można wydać i 30-40 funtów miesięcznie (po za kosztem mieszkania) co łatwo przeliczyć ile zostanie pieniędzy nawet z minimalnej krajowej. Wiele osób wyjeżdża do Norwegii znając tylko angielski i uczą się tam na miejscu, myślę, że norweski na poziomie B2 już wystarczy do znalezienia dobrej pracy czy może się mylę?
UsuńNajważniejsze wystarczy rozumieć co do ciebie się mówi po Norwesku nawet jeśli będzie się mówiło dość słabo oni to docenią i inaczej już ciebie postrzegają.Wiadomo nigdzie na świecie milionów się nie zarobi.Za granicą trzeba ciężko pracować by się dobić nigdzie nie jest łatwo.Sama nie powiem że na życie mi nie starcza bo to nie jest prawda,w Norwegii stawki są ogromne w porównaniu z Polską lub UK.Na własnym przykładzie wiem że na forum piszę się co innego życie pokazuje co innego w większości ludzi na forum przemilcza pewne informacje utrudniając komuś podjęcie decyzji.Oczywiście że można żyć oszczędnie i pozwolić sobie na co tylko się chce.
Usuńcholernie inspirujesz! pierwszą notką którą przeczytałam było Twoje podsumowanie zeszłego roku. przeczytałam i myślałam, że umrę z zazdrości, ale teraz czytam i myślę sobie, że trzeba wziąć się w garść, a nie tylko czekać na to co nam przyszłość sama przyniesie. spinam poślady i lecę spełniać marzenia, dzięki! :)
OdpowiedzUsuńSuper! Nie ma za co :)
UsuńUwielbiam Twojego bloga. Jesteś naprawdę interesującą i inteligentną dziewczyną!! Mega Ci zazdroszczę tego wyjazdu do Brazylii. To jedno z moich największych marzeń, gdyż studiuję filologię portugalską i jestem strasznie zainteresowana kulturą Brazylii. Nie poddawaj się i pamiętaj zawsze realizuj marzenia. A ja sobie będę dalej śledzić twojego bloga. ;) a może w przyszłości spotkamy się w jakimś nietypowym miejscu... ;) pozdrawiam Iga !
OdpowiedzUsuńDziękuję Iga, a ja Tobie życzę jak najszybszej podróży do Brazylii!
UsuńJak wy tą pracę w Norwegii znaleźliście czy może wyjazd w ciemno i szukanie na miejscu? Czy ktoś ma w tym doświadczenie? I powodzenia! :)
OdpowiedzUsuńKoleżanka poniżej podzieliła się doświadczeniem, ja słyszałam podobne historie, ale jeśli chodzi o mnie, to jeszcze nie jestem pewna jak to zrobię.
UsuńPolecam Skandynwię do pracy. Ja jeszcze w liceum, a później na studiach wyjeżdżałam z chłopakiem do Norwegii, najpierw na stopa, potem już własnym autem. Chodziliśmy po domach w okolicy Oslo, a później na północy i po prostu pytaliśmy czy nie moglibyśmy w czymś pomóc, w jakiś pracach domowych, ogrodowych. Mieszkaliśmy w namiocie lub w tzw. guesthousach. Pomalowaliśmy chyba z 15 domów w okolicy Oslo. Zawsze pracowaliśmy w ten sposób 1 miesiąc, a w kolejnym zwiedzaliśmy Norwegię, Szwecję, Danię. Bardzo polecam. Przywoziliśmy ok 10 tyś złotych na osobę. Później pojawiło się więcej takich osób jak my, ale myślę, że nadal jest to dobry sposób na zarobienie fajnej kasy. Trzymam kciuki Ula!
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :)
UsuńJesteś moim wzorem!
OdpowiedzUsuńTo mój pierwszy komentarz tutaj, a czytam Twojego bloga od początku! Zabierałam się za to już kilka razy, ale jakoś nigdy mi się nie udało:)
OdpowiedzUsuńJesteś dla mnie niesamowitą inspiracją, czekam na każdy Twój wpis i wyobrażam sobie, że pewnego dnia pokonam swoje obawy i wyruszę w jakąś podróż sama. Zawsze jest jakieś 'ale': samemu gorzej, zawsze można na kimś polegać, jak się coś stanie itp...
Co do pracy w Skandynawii, to też się nad tym bardzo zastanawiam, tym bardziej, że studiuję filologię szwedzką i mogłabym połączyć przyjemne z pożytecznym i przetestować, jak mi wychodzi nauka tego języka...
Pozdrawiam gorąco i trzymam kciuki za dalsze podróże, dzięki którym i ja(jak i inni czytelnicy) poznajemy przepiękne zakątki świata : )
Wow, czyli jesteś jedną z tych osób, które wydaje mi się, że już nie istnieją, a później któregoś dnia ujawniają, że czytają bloga od jego początków, ale jeszcze nigdy nie skomentowały :D
UsuńJeżeli studiujesz filologię szwedzką, to zdecydowanie byłby to dobry pomysł na wakacyjną pracę!
Pozdrawiam:)
Pamiętam że zaglądałam do Ciebie jak byłaś jeszcze bardziej modową blogerką. Również właściwie od początku. Pamiętam aferę jak usunięto Cie z listy szaf. Potem wchodziłam rzadziej, a ostatnio znów dość często :) To też chyba mój 1. komentarz także może być nas więcej ... :)
UsuńMam nadzieję, że zatrudnisz się bezpośrednio w Skandynawii, bo agencje pracy tymczasowej w PL to z jednej strony łatwiejsze wyjście, a z drugiej straszny wyzysk. Na szczęście Ty nie lubisz łatwych rozwiązań :)
OdpowiedzUsuńEch, zaczęłam czytać Twojego bloga za czasów postów z podróży do Oslo, chyba z rodzicami i TYLE się od tego czasu zmieniło. Kibicuję Ci i bardzo podziwiam, mam nadzieję, że kiedyś będę potrafiła przełożyć takie inspiracje na własne życie. Póki co jestem koszmarnie rozrzutna i na pewno byłabym jedną z tych au-pair żyjących od wypłaty do wypłaty, chociaż o podróżach, owszem, marzę ;)
OdpowiedzUsuńHaha rozbawiłaś mnie ostatnim zdaniem:). Do Oslo pojechałam z tatą, to były czasy tych strasznie tanich biletów Ryanaira, nie było wtedy jeszcze połacznie z PL do Oslo, ale wykombinowałam z przesiadką w Londynie :)
UsuńCzytam Twojego bloga chyba 5 rok, pamiętam nawet jak tu trafiłam, to Ty zostawiłaś mi jeden z pierwszych komenatrzy na moim ówczesnym blogu :) i zawsze myślę, że już bardziej nie można Cię lubić i podziwiać a tu BAM! taki post. Jesteś super, tak trzymać :)
OdpowiedzUsuńUla, znajdź sposób na rozreklamowanie bloga, bo jest naprawdę wartościowy. Robisz świetne zdjęcia, interesująco piszesz i praca, którą włożyłaś w stworzenie Swojego bloga musi zostać odpowiednio doceniona (wiadomo, że nie robisz tego dla pieniędzy, ale miło by było, gdyby można było z tego wyżyć). No i zazdroszczę konsekwencji w działaniu i odwagi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Paulina
już teraz są w Polsce firmy na wzór blogowego imperium Elin Kling, które zajmują się kompleksowym managementem blogów (nie tylko modowych) za niewielką prowizją, może warto pójść w tym kierunku? miałam przyjemność (?) być na rozmowie o pracę w jednej z nich, dzięki czemu trochę poznałam temat i chociaż nic z tej współpracy nie wyszło, to sprawa wydaje się dosyć korzystna dla blogerów.
Usuńpszenica-> Dość ciężko rozreklamować bloga, Facebook się do tego przydaje, ale mam wrażenie, że już sama zawartość powinna przyciągnąć ludzi, a jeżeli tak nie jest, to może blog/autor na to nie zasługują.
UsuńKarolina-> Dobry pomysł, ale obstawiam, że takie firmy same wybierają sobie blogerów, no a nie odezwą się do kogoś, kto nie ma odpowiednich statystyk;)
Rewelacyjny post :) Czytam Ciebie od paru lat i nigdy się nie rozczarowuje. Bardzo mnie zainspirowałaś do podróżowania na tani koszt, kiedyś bym w życiu nie wiedziała że można kupować za parę złoty bilety.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci wszystkiego co najlepsze i szczerzę wierzę, że będziesz w przyszłości robić coś co kochasz!
Pozdrawiam serdecznie
Potwierdzam to co napisałaś. Jeśli tylko się chce to zawsze znajdzie się kasę. Ja od 3 klasy gimnazjum (teraz kończę 2 LO) sama opłacam sobie podróże, a to pomagam babci na straganie, a to przypilnuje dzieci sąsiadce, a w wakacje czy ferie chodzę do pracy praktycznie codziennie. I dzięki temu za własną kasę byłam już we Włoszech, Chinach, na Ukrainie, w Austrii, w Egipcie, w Czechach, Anglii, w Niemczech i w Danii, kupiłam sobie też trochę rzeczy, i jestem z tego dumna, bo niewiele osób w moim wieku może powiedzieć coś podobnego. Chcieć to móc.
OdpowiedzUsuńSuper! Gratuluję postawy!
UsuńUla, jesteś super!
OdpowiedzUsuńUla jak ja Cię rozumiem. Miło przeczytać, że ktoś też oszczędza każdego dnia na rzeczach tak naprawdę zbednych, żeby odłożyć na to co naprawdę cieszy. Sama studiuję w Australii (czesne + zakwaterowanie to stypendium), ale cała reszta to właśnie upór i konsekwencja. Pewnie, że czasem jest trudno, kiedy znajomi pytają się dlaczego znowu nigdzie nie wychodzę i nie rozumieją, że zmarnowanie 50 $ na drinki w zbyt głośnym klubie nie jest dla mnie rozrywką. To wszystko się zwraca jak mogę sobie usiąść nad oceanem (który przecież jest za darmo!) i pomyśleć, że udało mi się tu dotrzeć.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak z tym w Birmingham, ale tutaj można całkiem nieźle zarobić biorąc udział w badaniach uniwersyteckich instytutu psychologii. Każde 40 dodatkowych funtów cieszy :)
Życzę dalej takiej wytrwałości!
Ola
Wow, gratulacje Ola i dzięki za komentarz:). Z tego co mi wiadomo, w Australii młodzi ludzie strasznie dużo przepuszczają na imprezowanie. Dużo zarabiają, a do tego ceny nocnego wyjścia są bardzo wysokie. Jak dowiedziałam się o kilku przykładach, to miałam ochotę złapać się za głowę.
UsuńU mnie na uczelni nie robi się badań, ale może w przyszłym roku rozejrzę się po innych uczelniach.
Powodzenia!
powiem Ci, że niezmiernie przydał mi się ten wpis! uwielbiam podróże, ale z zaoszczędzonych pieniędzy udaje mi się podróżować jedynie po naszym kraju :D i to głównie na południe, w różne rejony pięknych gór. wezmę sobie do serca to, co napisałaś i być może na kilka miesięcy napiszę do Ciebie z wymarzonych Włoch czy Australii :))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie i działaj dalej koniecznie!
Yaaay cieszę się bardzo :)
UsuńNie wiesz czy twoja host rodzina z NY nie potrzebuje aupair od wrzesnia? :p
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, bardzo lubię twojego bloga, dzięki tobie dowiedziałam sie o programie aupair i spelnilam swoje marzenie. Teraz jestem w Ohio, ale przedłużam mój rok i chciałabym sie przenieść do Nowego Jorku:). Pozdrawiam i powodzenia w dalszym oszczedzaniu.
Nie potrzebują, mają teraz au pair. Powodzenia w szukaniu rodziny!
UsuńŚwietny tekst. Sama też nie raz zastanawiałam się, jak to jest, że ciągle podróżujesz, a to przecież kosztuje. Dużo razy mówiłaś, że żyjesz bardzo skromnie i mocno zaciskasz pasa, dlatego przyjęłam to do wiadomości. Ja jestem okropnie rozrzutna dlatego potraktowałam Twoje wcześniejsze tłumaczenie jako "Ula oszczędza, ja nie, dlatego podróżuje, a ja nie" :) Dopiero teraz widzę, ile tak naprawdę robisz i ile to samozaparcia od Ciebie wymaga. Gratuluję! Sama jestem studentką, utrzymują mnie rodzice i chociaż nie wysyłają mi zbyt dużych sum, raczej niższe niż wielu moim znajomym, to i tak co miesiąc siadam, podliczam się i widzę, jak wiele pieniędzy marnuję i ile bym mogła zaoszczędzić przez te ostatnie osiem miesięcy. Być może uzbierałabym nawet na tą moją wymarzoną podróż do San Francisco czy na Islandię. Ty masz o tyle trudniej, że nie masz jak "słoikować", ja, choć studiuję spory kawałek od domu i wracam niezbyt często, to zwykle coś zabieram, więc zamrażalnik mam zwykle pełen. Zazwyczaj dlatego, że wolę coś sama ugotować albo zjeść na mieście niż rozmrażać. Niestety nie jestem typem oszczędzacza, ale ciągle się tego uczę i potrafię zjeść kolejny dzień z rzędu te pierogi czy kotlety :p Wiadomo, że kiedy widzi się cel, ma się pasję, jest się uzależnionym, to przychodzi automatycznie. Zastanawiasz się jak zarabiać. Nie myślałaś nad sprzedawaniem swoich zdjęć i pisaniem artykułów do gazet czy jakichś portali internetowych? Przecież robisz świetne zdjęcia, umiesz przekazać nimi emocje i ten cały świat, który widzisz, możesz zrobić z tego pożytek :) A może jakieś organizowane sesje? Albo może nawet napiszesz książkę albo wydasz album z Twoimi zdjęciami z podróży? To by było mega! Takie działania nie są proste i niełatwo taką pracę zdobyć, ale Ty wielokrotnie pokazałaś, że potrafisz pokonać, co trudne i się nie poddajesz. Dlatego życzę powodzenia w dalszym oszczędzaniu, dalszych podróżach i jeszcze więcej radości z życia :)
OdpowiedzUsuńDzięki za długi komentarz! Od dłuższego czasu zabieram się do założenia konta na którejś ze stron stock images i może wpadną z tego jakieś grosze. Pisanie tekstów idzie mi powolnie i dość boleśnie, a stawki w PL są bardzo niskie, więc tego nie chciałabym robić. Chyba, że byłyby to pojedyncze sytuacje, jak ta, kiedy z Brazylii miałam przywieźć materiał do jednego z magazynów kulinarnych. Sesje... nie wiem za bardzo jak to wygląda od profesjonalnej strony, musiałabym kogoś podejrzeć. Z kolei wydanie albumu ze zdjęciami z podróży wydaje się mało prawdopodobne, aż tak dobrych zdjęć to nie robię;).
UsuńUla! Wielu blogerów wydaje książki! Nie wiem, jakie dokładnie są Twoje statystyki obecnie, a jakie chciałabyś, czy musiałabyś mieć, żeby otrzymywać propozycje tego typu.
UsuńMyślę, że Twoje zdjęcia spokojnie by się nadały na taki album! I na pewno mnóstwo osób by go kupiło, zapewniam Cię!
Wiem, że bardzo dużo od siebie wymagasz i stawiasz poprzeczkę bardzo wysoko, ale ten cytat Roosvelta powinnaś sobie ewidentnie wytatuować na czole! (sorki, jeśli za bardzo się spoufalam czy coś takiego)
Nie jesteś zawodowym fotografem, ale robisz piękne zdjęcia, z każdym rokiem piękniejsze.
A na jednym albumie ze zdjęciami przecież nie musiałoby się skończyć! ;)
Ja też walczę ze swoją rozrzutnością. Uwielbiam chodzić do fajnych knajpek, kina czy na koncerty. Ale o podróżach też marzę. Ale chyba nie na tyle, żeby całkowicie zrezygnować z wyjść ze znajomymi.
We wrześniu przeprowadzam się do Irlandii na rok (erasmus) i wtedy na pewno będę musiała zacząć ostro oszczędzać (przede wszystkim ze względu na różnicę w kosztach utrzymania między IE a PL) - ale liczę, że uda się wygospodarować kasę na przynajmniej kilka wyjazdów.
Pozdrawiam,
Patrycja
Dzięki za odpowiedź :) Nie proponowałam banków zdjęć, bo nie każdy, kto fotografuje, chciałby w ten sposób "oddawać" swoje zdjęcia. Ale to dość dobry sposób na zarabianie. A album to świetna rzecz, Twoje zdjęcia są na tyle dobre, że z powodzeniem mogłabyś taki wydać i jak widzisz, nie jest to tylko moja opinia :) Ja na pewno z chęcią taki bym kupiła. Śledzę tego bloga już tyle lat, że to by było takie naturalne. A piszesz też dobrze, skoro tylu ludzi codziennie tu wpada :) Ostatecznie i tak zrobisz, co będziesz uważała, co ja tam będę gadać. Pomysłów na zarabianie i oszczędzanie i tak pewnie sama masz jeszcze cały worek :)
UsuńWydaje mi się, że zaspokoiłaś ciekawość niejednego swojego czytelnika i nic tylko pozazdrościć przedsiębiorczości. Masz niezwykła osobowość i faktycznie treść Twojego bloga jest o wiele bardziej wartościowa niż wielu innych, które zarabiają grubą kasę na pokazywaniu ciuchów. Nie chcę nikomu umniejszać bo jak sama napisałaś każdy ma sposób na siebie, ale nóż się w kieszeni otwiera od tej świadomości, że ktoś kto robi takie fajne rzeczy i naprawdę powinien inspirować młodych ludzi cieszy się mniejszą popularnością niż osoby reprezentujące sobą typowy konsumpcjonizm. Uwielbiam Cię czytać! (:
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że doceniasz!
UsuńUla, amen, świetny post, od tej pory jak ktoś sie będzie pytał skąd mam kase na podróże przekierowuje, wklejam linka do tego postu.
OdpowiedzUsuńInspirujący tekst :) Odkryłam Twojego bloga dość niedawno, ale teraz czytam regularnie :) Znalazłaś swój sposób na życie i mam nadzieje, że będziesz się go trzymać, najważniejsze żebyś Ty była zadowolona. A czytelnicy mogli podziwiać zabawne opisy i świetne zdjęcia z kolejnych odległych zakątków świata :) Pozdrawiam i powodzenia!
OdpowiedzUsuńAnia
w tym momencie stałaś się dla mnie mistrzem oszczędzania :)! podziwiam naprawdę
OdpowiedzUsuńja przeżywając obecnie mój au pair-gap year postanowiłam wykorzystać go na tzw. fajne życie, kupuję sobie co chcę, podróżuję, dobrze się bawię, a oszczędności brak... już niedługo kolejny etap życia i wypadałoby trochę odłożyć na jego początki i tu, po raz kolejny dziękuję Ci za to, że jesteś ;) bo utrzymujesz mnie w przekonaniu, że warto robić to na co ma się ochotę!
pozdrawiam
Prun
Znam sporo ludzi, którzy oszczędzają podobnie jak Ty.
OdpowiedzUsuńZ tą różnicą, że nie podróżują - oszczędzają "bo tak" albo bo muszą i ciągle narzekają, że na cośtam ich nie stać.
Ty masz zdrowe podejście: pieniądze są po to, żeby kupić za nie świetne wspomnienia i spełniać marzenia. Zgadzam się, popieram i ogólnie chapeau bas!
PS. To mój pierwszy komentarz u Ciebie, dotąd tylko nieregularnie podczytywałam.
Da się! Ula ja wszystko potwierdzam, chociaż jeżdżę na nieporównywalnie mniejszą skalę. Jak człowiek chce to znajdzie sposób na zdobycie pieniędzy, a jak ich nie zdobędzie to znajdzie sposób na tanie podróżowanie. Prosty przykład - wypad na trzy dni w góry Sowie, z noclegiem i pełnym wyżywieniem, w tym też bilety na pociąg w obie strony - koszt 98 zł. Poszukało się tanich linii, ponegocjowało z właścicielami schroniska i można było radośnie skakać po górach!
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga i marzę, że kiedyś też tak będę jeździć :) odwiedzać egzotyczne kraje, tak jak teraz sobie jeżdżę po Polsce i Europie :)
Od dzisiaj zaczynam oszczędzać, koniec z konsumpcyjnym życiem i wydawaniu pieniędzy na bezsensowne produkty, kreowane przez media za niezbędne! Zawsze marzyłam o podróży do USA, może jak dzisiaj zaczene oszczędzać to w końcu mi się uda i wizy może do tego czasu zniosą ;)
OdpowiedzUsuńco do bloga to już chyba nawet nie o liczbę czytelników chodzi.. bo jak patrzę ilu masz obserwatorów stałych, to widzę, że modowe blogerki, które mają połowę mniej wyciagąją z tego dużo więcej korzyści. Po prostu blogi o podróżach nigdy się nie będą tak sprzedawały jak modowe/kulinarne.
OdpowiedzUsuńCzasami ciężko po liczbie komentarzy, fanów na FB ocenić jakie ktoś ma statystyki, a może to być mylące. I fakt, że moda/kulinaria sprzedają się dużo lepiej, chociaż ten mój blog też nie jest typowym blogiem podróżniczym, dużo w nim lifestyle'u.
UsuńUla, nie musisz się nikomu tlumaczyć z pomocy rodziców. Większośc studentów żyje na rachunek rodziców, nie wiem, czemu miałoby to być coś wyjątkowo złego akurat u Ciebie. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że pod ciekawym wpisem (oraz w jego treści) pojawia się zawsze tendencyjne przywołanie przykładu wstrętnego, wielkomiejskiego, sponsorowanego przez rodziców studencika, który biadoli jaki jest biedny, popijając kawę za kilkanaście złotych. Przecież wystarczy zacząć oszczędzać!
OdpowiedzUsuńMnóstwo osób w wieku studenckim oszczędza bo musi, nie mając alternatywy pomiędzy 15 sweterkiem z zary, czy kolejnym balsamem, a podróżami. Raczej pomiędzy tanim jedzeniem, a tańszym.
Nie widzę tego w treści, ale też nikt nie kwestionuje, tego co napisałaś pod koniec. Wszyscy mamy jednak znajomych na studiach i wcale nie musi to być opisany przez Ciebie na początku typ studenta (ich jest bardzo mało), żeby zauważyć, że ludzie różnie obchodzą się z kasą, nawet jeśli mają jej niewiele. A znam dużo osób, chłopaków zwłaszcza, którzy jedzą możliwie jak najtaniej, żeby mieć za co imprezować. Można i tak.
UsuńJa bym chiciała kiedyś na półce w księgarni zobaczyć Twoją książkę .O podróżach ,jedzeniu ,fotografii,o tym jak młody człowiek może spełniać swoje marzenia.Dla wielu jesteś inspiracją.W czasach kiedy pseudo celebryci dzielą się swoimi przepisami na życie,Ty jesteś prawdziwa,autentyczna.Takie osoby jak Ty powinny być zauważone i docenione.
OdpowiedzUsuńps.Jeśli chodzi o pomoc rodziców- nie ma w tym nic złego .Przecież studiujesz w UK.Poza tym nie trwonisz pieniędzy na jakieś puste rozrywki ,tylko właśnie inwestujesz je w podróże,co jest mega cenne :)
Ulka, weszłaś mi na ambicje:))
OdpowiedzUsuńChallenge accepted. Sam żyje bardzo oszczędnie, jednak spróbuję jeszcze bardziej zacisnąć pasa. Zobaczę ile zaoszczędzę. Jak Ty możesz, to i mogą inni.
Bardzo się cieszę, że napisałaś ten tekst. Ten blog zasługuję na większą publikę.
Ktoś wspomniał, że powinnaś wydać książkę- ma świętą rację. Pierwszy bym stał w kolejce po dedykację.
Nie wiem dlaczego, ale bardzo chętnie bym Cię zobaczył na jakieś wyprawie z Martyną Wojciechowską. Jakoś tak mi pasujecie do siebie;)
pozdrawiam,
SG.
Ula, obiecuje,ze jak juz zaczniemy zarabiac konkretniejsze pieniadze toCie zatrudnimy jako fotografa:-) Dam znac jesli bedziemy jeszcze w Brum przed Twoim wyjazdem.
OdpowiedzUsuńBrzmi super, ale akurat dla Was mogłabym to robić za darmo!
UsuńAwwwww. Sprzedalismy marynarke na ebay, z jednym (!) zdjeciem
UsuńPisałam to wielokrotnie wcześniej, ale napiszę raz jeszcze- stałaś się moją wielką inspiracją, dzięki temu blogowi zwiedziłam pół świata, wyszukałam setki tanich biletów i tanich miejscówek, dziś piszę świeżo po powrocie z Toskanii, która była moim czwartym wyjazdem w tym roku, w zeszłym roku spędziłam magiczne dwa tygodnie w Nowym Jorku, do którego pewnie nie dotarłabym tak szybko. Chcieć to móc. Choć dziś mam już dobrą pracę i zarobki pozwalające mi na spełnianie podróżniczych marzeń, to zaczęłam czytać tego bloga w czasie, gdy wydawało mi się, że na podróżowanie mnie po prostu nie stać - a dzięki Tobie okazało się, że jest całkiem odwrotnie.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, byś dalej realizowała swoją pasję i dalej nas tak pięknie inspirowała.
Kasia
Baaaaardzo cieszę, że miałam w tym wszystkim swój udział! :D
Usuń20 30 funtow miesiecznie w Anglii?!?! I nie jesz syfu? Byłam w Anglii dwa lata, wydawając na życie 20 funtow tygodniowo da sie przezyc, ale nigdy nie słyszałam, żeby tyle ktos przeznaczał miesięcznie na jedzenie. Nawet ludzie żyjący na benefitach wydają trochę więcej. Trzeba jesc sniadanie, obiad, kolacje, Powiedzmy chociaz dwa posilki dziennie, jeśli nie są to fasolki za 50pi po przecenie no to nie wiem...Podziwiam, ale jednocześnie nie wierzę. Na twoim miejscu wolałabym ruszyć tylek i pójść do pracy na kilka godzin w tygodniu, bo nie powiesz mi, ze odżywianie się za 20 funtow miesięcznie jest ok. To jest 100 zl na miesiąc...:O
OdpowiedzUsuńZaniżyłaś stawki, w tekście są inne. Nie jem dużo, ale skoro przykładowo mogę kupić 3 mozzarellę za funta, wędzonego łososia za 0.50gbp, chleb w szkole za 0.30, a pomidorów za funta jest tyle, że starczają mi dwa tygodnie, to widocznie da się pominąć jedzenie fasolki. Nie dziwie się, że nie słyszałaś o takim przypadku, ale ja lubię robić rzeczy, które z pozoru wydają się niemożliwe.
UsuńJa osobiscie na pierwszym roku studiow w UK zylam za £10 tygodniowo (wlaczajac telefon, artykuly papiernicze na studia etc.) i dalam rade :) Co prawda wymaga to sporo samozaparcia i czasu (bo trzeba poszukac odpowiednich miejsc w miescie gdzie mozna kupic np. taniej warzywa, owoce, na zakupy do supermarketu trzeba isc wtedy kiedy faktycznie latwiej jest znalesc przecenione produkty, ja np. pieklam sama chleb itp.). Nie bylo to oczywiscie w zadnym wypadku przyjemne, ale jak najbardziej wykonalne. Jak sie bardzo chce albo jak sie musi, to sie zawsze da rade :)
UsuńJedna rzecz, ktora mnie zaciekawila to, to, ze Ula nie wspomina o kosztach telefonu. Jesli zdecydowalas sie zrezygnowac nawet z telefonu na rzecz podrozy to juz podwojnie podziwiam! A w ogole wyrazy uznania za taka silna wole w podazaniu do celu, strasznie milo sie obserwuje takich ludzi :) Zagladam od poczatkow bloga i niesamowicie sie obserwuje jak od 'szafiarskich' poczatkow sie tak rozwinelas, naprawde super i tez mam nadzieje, ze pewnego dnia sie doczekam ksiazki!
Pozdrawiam cieplo
Ewa
Dzięki za komentarz Ewa i za wytrwanie tutaj tak długo! Wydatki na telefon miałam minimalne, bo go praktycznie nie używam do dzwonienia/wysyłania smsów. Nie mam za bardzo do kogo, a tak to ze wszystkimi kontaktuję się przez internet, a ten nic nie kosztuje;)
UsuńŚwietny post. Podziwiam Cię za umiejętność mówienia sobie ciągle NIE.
OdpowiedzUsuńpodziwiam i życzę powodzenia! też mam podobne podejście i uważam że lepiej być niż mieć :) zazdroszczę tylu wspaniałych podróży ale jak wiadomo cel uświęca środki:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhttp://mamasaidbecool.blogspot.com/
super post, tylko tak zaczęłam się zastanawiać, co właściwie motywuje cię do studiowania? :> bo jak poszłaś na kierunek związany trochę z zainteresowaniami to myślałam, że to taki kompromis, a tu wychodzi na to, że i tak się męczysz i dlatego pytam po co? tylko dlatego żeby mieć skończone jakieś studia? czy to jest tak, że się męczysz, ale wiesz, że jak skończysz to masz po nim szansę na pracę jaka cię interesuje? :)
OdpowiedzUsuńTe studia to naprawdę skomplikowana sprawa i ciężko wytłumaczyć co siedzi w mojej głowie i dlaczego tak mnie one męczą. Na pewno są kompromisem i przynajmniej związane z moimi zainteresowaniami, bo sam fakt, że wytrzymałam na nich już dwa lata jest wielkim sukcesem;).
UsuńStudiuję z różnych powodów, nie tyle dla przyjemności ile raczej dla przyszłości i możliwości, które zwiększają. Wiem, że nie mając wykształcenia mogłabym mieć kompleks na tym punkcie do końca życia. Chcę też uniknąć sytuacji w której np. w wieku 45lat myślę sobie "a może gdybym skończyła studia teraz nie miałabym takich problemów ze znalezieniem pracy?" itp. To, że dyplom z uczelni brytyjskich uznawany jest w większości krajów na świecie też przemawia na ich korzyść.
Fajne to zdanie, w odpowiedzi do jednego komentarza powyżej. Że lubisz robić rzeczy, które z pozoru wydają się niemożliwe. Dlatego tak bardzo Cię uwielbiamy.
OdpowiedzUsuńI cieszę się bardzo na Twoje najbliższe podróże, niby niedaleko, ale na pewno znajdziesz tam coś innego i niebanalnego.
Dziękuję za tego posta Ula. Szczególnie za te części o oszczędzaniu. Potrzebowałam takiego trzepnięcia :)
A co wydania książki czy albumu pomocny może być crowdfunding ;)
Śledzę Cię od pół roku, może więcej. Od początku zachwyciłaś mnie tą determinacją, szczególnie wtedy kiedy leciałaś do Australii. Niewiele jest takich osób jak ty, które potrafią tak racjonalnie podejść do życia. Nie znam chyba nikogo poza tobą, co mieszka sam z dala od domu, realizuje swoje pasje, żyje szczęśliwie i nie żeruje jak hiena na kieszeni swoich rodziców. Wzbudzasz we mnie wielki podziw ze swoją zaradnością życiową. Z drugiej strony rozumiem to co napisałaś, bo sama od 16 roku życia spełniam swoją pasję. Jeżdżę na koncerty i festiwale muzyczne a jak wiadomo nie jest to tania pasja. Mam prawie 22 lata i żyję w podobnym przekonaniu jak ty- można sobie odmówić czegoś w zamian dla czegoś innego bo wiele rzeczy wcale nie jest nam niezbędnych do życia i można się bez nich obejść. Realizuj się i spełniaj marzenia, pisz na blogu bo jesteś dla mnie i pewnie dla wielu innych osób wzorem do naśladowania!
OdpowiedzUsuńMartyna. :)
Inspirujesz mnie :)
OdpowiedzUsuńchyba zrezygnuję z takich przegryzek w drodze do domu jak batonik czy kawa czy coś tam.
Gdy zebrać te złotówki do kupy, wyszłaby niezła suma w ciagu roku :)
czas coś z tym zrobić.
dzięki :D
Myślałaś może o pracy fotografa? Twoje zdjęcia są świetne :)
OdpowiedzUsuńPS. Naprawde świetny blog :) widać ,że podróże to Twoja pasja, żaden post nie jest zrobiony ,,na odwal się" wszystkie czyta się zprzyjemnością :)
PS2 Ja Ci wierze ;)
Myślałam, ale nie wierzę w swoje o umiejętności fotograficzne i nie wiedziałabym jak się w ogóle za to zabrać.
UsuńZapomniałam jeszcze dodać, że jeśli chodzi o przyszłą pracę, to powinnaś zostać polskim Anthonym Burdainem :)- tego Tobie i sobie życzę
OdpowiedzUsuńKasia
Byłoby super, ale niestety nie jestem tak wygadana i nie mówię wystarczająco wyraźnie haha:)
UsuńJej, ale się cieszę z tego posta! Nadal zbyt wielu naszych rodaków wyobraża sobie, że innym wszystko spada z nieba. I raczej trudno przyjąć do wiadomości, że realizacja marzeń jest okupiona ciężką pracą albo wyrzeczeniami, przełamywaniem schematów. Wydaje mi się, że blogi modowe i urodowe są "łatwiejsze w obsłudze" dla reklamodawców, stąd większa ilość współprac - sporo dziewczyn tworzy stylizacje za parę darmowych butów, albo recenzję za słoik kremu. Oczywiście nie wszystkie ale generalizując, bartery jednak przeważają. Oczywiście, są kampanie reklamowe z podobno sporymi budżetami, wycieczki na FW do NY, Maffashion była chyba w Australii, ale Twój wyjazd do Afryki nadal jest z najlepszych współprac z jaką się zetknęłam :)
OdpowiedzUsuńP.S. We wcześniejszych komentarzach niektórzy czytelnicy pisali od kiedy do Ciebie zaglądają. Ja pamiętam Twoje bardziej outfitowe posty i czasy pracy w UK. Przed chwilą sprawdziłam - to było w 2008 roku!!! A obstawiałabym, że najdalej 3 lata temu... Pamiętam Twoj wyjazd z tatą do Skandynawii, próby studiów w PL, czasy au pair w USA i rejs z mamą po Karaibach, Namibię ze Skodą, Australię no i ostatnio Amerykę Południową. Kurczę, podróżniczo znam Cię całkiem nieźle ;) Osobiście uważam, że książka o tanim podróżowaniu w Twoim wydaniu byłaby hitem. Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek coś takiego wydasz, to na pewno kupię. Myślałaś, żeby zbierać kiedyś pieniądze na kolejną podróż od internautów? Kojarzę, że niektórzy blogerzy próbowali tak dofinansować swoje podóże, wysyłając potem w zamian np. pocztówki.
Ula, czytam bloga od bardzo dawna i pierwszy raz komentuję, bo temat jest mi bardzo bliski :) Kocham podróże i mam dokładnie takie podejście do sprawy jak Ty - to jest mój priorytet i zawsze staram się oszczędzać na wyjazd. Często słyszę irytuację w głosie rozmówcy i sugestię, że ja to mam szczęście, bo mam kasę na podróże... Ale nikt nie wie, że pracuję na etacie, dodatkowo mam własną małą działalność i praktycznie nie znam pojęcia "weekend". Nikt nie wnika w to, że nie kupuję nigdy drogich ubrań, nie bujam się po restauracjach, kawiarniach, nie piję alkoholu, NIE PALĘ!. Poza tym dla jednych np. Zanzibar kojarzy się z luksusowym hotelem z basenem, a dla mnie ze skromną chatką i równie skromnym jedzeniem... Jesteś dla mnie ogromną inspiracją, dzięki Twojemu blogowi odwiedziłam Filipiny, a od niedawna zaczęłam zastanawiać się nad Brazylią. Dzięki Ci za to!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz takie podejście i że zainspirowałam Cię do wyjazdu na Filipiny, a teraz myślisz o Brazylii:)
UsuńLepiej żeby Twoja mama nie przeczytała tego posta :D
OdpowiedzUsuńNie wiem od kiedy przeglądam Twojego bloga, ale wygląda na to, że już kilka lat ;) I ten post jest praktycznie taki sam, jakbym napisała go ja o sobie i swoim życiu. No może trochę inaczej wygląda moje podróżowanie, bo jest go na pewno mniej i skupiam się głównie na Europie, ale jeżeli chodzi o oszczędzanie to jakbym widziała siebie. Z mojego blog zrobiłam miejsce, które motywuje mnie samą do oszczędzania. Oszczędzam na wszystkim, na co moi znajomi patrzą.. no sama wiesz jak patrzą. Nie kupuję miliona ciuchów, chodzę w tym co mam, lub w tym co było na przecenie. Mimo, że właśnie skończyłam 18 lat, zwiedziłam już kawałek Europy. I masz rację, z podróżami jest jak z alkoholizmem- kupiłam bilet do Paryża, oszczędności mam nawet nie na 5 noclegów, ale święcie wierzę, że jakimś cudem się uda tam przeżyć za zaoszczędzone grosze. Dzięki, że jesteś. I pamiętaj, na Twoją książkę czeka mnóstwo czytelników! ;)
OdpowiedzUsuńJuż nie raz pisałam, że Cię podziwiam :) Za chęci, za siły, za wytrwanie, za samodzielność. 100zł rocznie na kosmetyki - przebiłaś nawet mnie :D
OdpowiedzUsuńNie zazdroszczę Ci kasy czy podróży, bo gdyby nie moje lenistwo i brak odwagi, pewnie też bym tak mogła. Zazdroszczę Ci jednego: rodziny. I ich wsparcia. To ogromna motywacja do walki o swoje marzenia, której ja nigdy nie miałam. Naprawdę jesteś szczęściarą :)
"Chodzisz do liceum, nie zarabiasz, chciałbyś podróżować, ale nie masz za co? Czasami nie da się czegoś zrobić w danej chwili, ale przecież jest przyszłość, na którą mamy wpływ"- Ula kocham cię za to zdanie, jesteś naprawdę niesamowita i zawsze z przyjemnością będę czytać twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńAneta
Nie będę powielać wypowiedzi powyżej, bo mogę się podpisać pod większością. Czytam od lat i używam Twojego bloga jako przewodnika.
OdpowiedzUsuńI właśnie w związku z tym chciałabym dorzucić trzy grosze odnośnie pomysłów jak zdobyć pieniądze na kolejne podróże:
1. crowdfunding - na wielu stronach poświęconym temu sposobowi zdobywania pieniędzy widziałam oferty związane z wyjazdami. Ludzie zbierają pieniądze na podróż proponując w zamian szczegółowe sprawozdanie, zdjęcia, filmy, przepisy...to wszystko co Ty już robisz! Osobiście chętnie dorzyciłabym Ci się do kolejnej podróży tylko po to by później przeczytać co tam odwiedziałaś i..
2. ..przeczytać w "Ulowym" przewodniku. Wydanie książki jest skomplikowanym zadaniem, ale wydanie e-book'a już zdecydowanie łatwiejszym. Osobiście używałam Twojego bloga jako przewodnika po Nowym Jorku i Nowym Orleanie a do Atlanty pojechałam tylko dlatego, ze zobaczyłam Twoje zdjęcia z akwarium. Jak dla mnie spokojnie mogłabyś przygotować takie "cheap how to" po paru miejscach, oczywiście z adresami restauracji, opatrzone odpowiednią liczbą zdjęć wywołujących ślinotok i wystawić na Amazonie. Zawsze to parę groszy za pracę, którą już wykonałaś. I z pewnością miałabyś we mnie kupca.
3. Co zaś do pracy za granicą - jeszcze na studiach (baaardzo dawno temu) pracowałam w Szkocji przy zbieraniu owoców, zaś moi znajomi zbierali szparagi w Niemczech. Nie była to praca lekka, jednak dawała całkiem przyzwoity zarobek, zaś, przynajmniej w przypadku Szkocji, było co zwiedzać po pracy i w przerwach... wiem, że ciągnie Cię Skandynawia, lecz może warto również sprawdzić czy istnieją jakieś opcje w mniejszej odległości od Zielonej Góry.
ps. Jak potrzebujesz kanapy w Warszawie, to moja czeka ;-)
Dzięki za podrzucenie pomysłów! W Wawie mam kilka awaryjnych kanap, ale dziękuję bardzo za zaproszenie!
UsuńJa zbieram na wakacje od lutego i na razie cienko bo mam tylko ok. 80zł ale staram się zbierać dalej. Przede wszystkim nie poddaje się. Lepsze te 80 zł niż nic! :))
OdpowiedzUsuńto już na bilet lotniczy ładna sumka jest, spanie korzystając z couchsurfingu, jedzenie z domu i już jest podróż :)
UsuńNawiązując do Australii,zastanawiam się jaki ludzie mają tam sposób bycia, mentalność, jak i czy bardzo różnią się od nas... Dostrzegłaś jakieś różnice, podobieństwa?
OdpowiedzUsuńTak bardzo ogólnie to są np. wyluzowani, mają pozytywniejsze nastawienie do życia, nie przeżywają polityki tak jak my, no i łączy ich wiele z innymi anglojęzycznymi krajami w codziennym zachowaniu.
UsuńPost mnie tak zainteresował (zwłaszcza fragment o au-pair) że mykam czytać poprzednie ; )
OdpowiedzUsuńUla, jesteś super osobą, bardzo zazdroszczę Ci twojego sposobu życia ;) Twoje zdjęcia są cudowne, klimatyczne i inspirujące. Dzięki Tobie wiem, że istnieje gdzieś tam barwniejszy świat i kiedyś też się tam wybiorę. :)
OdpowiedzUsuńAch Ula - co tu dużo pisać. Uwielbiam Ciebie i Twoje podejście do życia! :)
OdpowiedzUsuńUlu, ja powtórzę to za mnóstwem innych osób - pisz przewodniko-pamiętniko-książki kucharskie! Ciebie się dobrze czyta, Twoje zdjęcia przyjemnie się ogląda! Szczerze wierzę, że w ten sposób mogłabyś nie tylko zarobić, ale być inspirującym kopem dla szerszego grona czytelników, aniżeli tylko tych blogowych! :)))
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post, zero przynudzania ;) i szczerze powiem, że po przeczytaniu mam jeszcze większy szacunek do Ciebie. Ja w życiu nie potrafiłabym być tak zaoszczędzić kasę, potrafię miesięcznie wydać całe kieszonkowe + pensję tak, że nie zostanie mi ani grosz. A najgorsze jest to, że pomimo tego, że mieszkam z rodzicami, którzy robią wszystkie zakupy spożywcze, to najwięcej kasy mi idzie właśnie na żarcie na mieście, a to jakaś kawka, a to jakaś sałatka, a to jogurt mrożony. No i imprezy, niby nie wychodze jakoś często, ale wystarczy raz w tygodniu i już w miesiącu odpada te 200 zl... Ech.... zazdrość, no zazdrość jak nie wiem! :D
OdpowiedzUsuńUlka, jesteś super dziewczyna! :))))
Pozdrawiam i ściskam mocno,
Gabi
Hej! Ja mam pytanie - jak radzisz sobie ze spłacaniem długów? Często piszesz, że pożyczasz kasę od znajomych i że kolega kupił ci iphone. Czy umawiasz się z nimi na jakiś konkretny termin spłaty? Płacisz jakieś odsetki czy coś?
OdpowiedzUsuńBasia
AŻ TAK często nie pożyczam :D Ten rok był jakiś taki pełen długów, ale pożyczyłam na Australię właśnie i została mi ostatnia osoba, której muszę oddać pożyczoną sumkę, ale czekam na przelew za zaległą kampanię i stąd się to przeciągnęło. Nie umawiamy się na konkretny termin spłaty. Musiałabym mieć okrutnych znajomych, żeby życzyli sobie odsetki:D. Niczego nie chcą, ale czasami robię im jakieś prezenty w ramach wdzięczności.
UsuńiPhona dostałam w prezencie, myślałam na początku, że z czasem będę musiała oddać Soe kasę za niego, ale nie, kupił mi go z dobrego serca :D
To naprawdę super, że masz takich znajomych. Widocznie fajni i dobrzy ludzie przyciągają sobie podobnych :)
UsuńBasia
Nie jestem z tego dumna ale póki co należę do tych marudzących aczkolwiek próbujących zmienić swoje podejście. Bardzo dobry tekst! Dziękuję za niezłą dawkę energii!
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawiały hejterskie posty na Twoim blogu, zwłaszcza te dotyczące "skąd masz kase?!". Ja przez całe studia pracowałam w małym i kinie i zarabiałam 400-500zł miesięcznie a potrafiłam co roku wyjeżdżać na zagraniczne wakacje, na 2 a nawet 3 festiwale filmowe i teatralne. I nigdy nie placili za to rodzice. A skąd się tego nauczyłam? Z tego bloga! :) Tak więc polecam wszystkim zamiast hejtowania zacząć się nie tyle co inspirować, co nawet uczyć od takich osób.
OdpowiedzUsuńA za zdanie "No i zamiast w przedmioty wolę inwestować we wspomnienia." kocham Cię nad życie.
Tekst "za hajs matki baluj" wymiata haha ale cóż, sama prawda ;D
OdpowiedzUsuńLubię to, że nic nie owijasz w bawełnę. Bardzo fajny i rzetelny post! Wierzę, że doczekam się twojej rubryki w jakimś podróżniczym magazynie. ;)
OdpowiedzUsuńja nie mam, a też jeźdżę, latam itd:D
OdpowiedzUsuńto piękne jak można sobie sfinansować wyprawy, podróże z róznych źródel, wystarczy chcieć, działać, oszczędzać, tak! :))))))
Myślę, że powinnaś rozważyć prowadzenie video bloga na youtube. Z twoją pasją, usposobieniem i znajomością angielskiego masz duże szanse na popularność (i pieniądze). :)
OdpowiedzUsuńNie za dobrze prezentuję się przed kamerą i niewyraźnie mówię, a to już mnie skreśla na początku;)
UsuńOh, zgadzam się. Bardzo mądry post. I strasznie, ale to strasznie inspirujący ;-) Od razu zachciało mi się oszczędzać :)
OdpowiedzUsuńrespekt za upór i umiejętność realizacji marzeń, no i za fajny sposób na życie.
OdpowiedzUsuńPodróże są super :)
Hej hej!
OdpowiedzUsuńDopiero wyhaczylem Twoj blog, i w zasadzie przeczytalem mniej wiecej tylko ten artykul.
Tez podrozuje choc ja nazywam to tylko zyciem na latwizne. Podrozowanie wymaga wyjezdzania i wracania - ja sie po prostu bujam jak leci a za cel mam codzienne szczescie a nie podroze. Co mnie w danym momencie uszczesliwia moze byc podroza tudziez nicnierobieniem i marnowaniem czasu, albo pomoc czy praca dla innych. Teraz trafilem do rodzicow, do Poznania, ale po 3 miesiacach juz mnie powoli ciagnie w swiat.
Jesli wybierasz sie do skandynawii, ja 3 czerwce prawdopodobnie (bo zastrzegam sobie prawo do mziany planow zyciowych z minuty na minute) lece na poludnie Norwegii - do Arendal.
Pewien szurniety z lekka Norweg ktorego poznalem zima, gdy mieszkalem na w. kanaryjskich, powiedzial ze moge wziasc sobie jego stary jacht jesli mam jaja go naprawic i poplynac. Plan (choc planow sie z zalozenia mocno nie trzymam) mam taki, aby wyladowac tam - pcenic stuacje, pewnie chwile popracowac (nie mam kasy jak zwykle) i zajac sie naprawa lodki. Nastepnie szacuje kolo jesieni (to tylko slepe zalozenia) chcialbym wyplynac i skierowac sie na południe - znów wyspy kanaryjskie, by tam przezimowac. Dla mnie jako zeglaza (tym razem być może z włąsnym jachtem) to doskonale miejsce na przezimowane, jaram sie hiszpanskim klimatem, sporo tam tez hipisow no i innych wysp na oceanie, można skoczyć też np. do maroko.
W sensie nie wiem. Ty stamtad zima mozesz lapac jachtostopa do ameryki poludniowej tudziez na karaiby a stamtad dalej na pacyfik. W kazdym razie. Byc moze bede potrzebowal zalogi zeby przepłynąć na poludnie, albo tylko np. z Norwegii do UK, a dalej kto inny z dawnych znajomych z Londynu gdzie mieszkalem. Być może tylko zapraszam na herbate. Kto wie, może będę mial jak pomóc Ci z przemieszkaniem gdzies za frytki. Nie wiem. Zawsze jakoś to w życiu wychodzi na puszczonej kierownicy :) Moj email chyba sie wyswiatli bo pisze z komentarz z konta google, a na FB jestem pod https://www.facebook.com/radek.radek.radek
Tyle, jak chcesz to oferuje pomocną dlon :)
Have fun!
Radek
Hej Radek,
UsuńPomysł brzmi super, także mam nadzieję, że Ci wszystko wyjdzie! Wielkie dzięki za komentarz, zaoferowaną pomoc/herbatkę i kto wie, może pewnego dnia się do Ciebie odezwę:)
Pozdrowienia!
wow ale plan! meeega! ja bym chciala jachtostopa do ameryki poludniowej zlapac :)
UsuńCiekawy i inspirujący tekst :) Zwłaszcza dla osoby takiej jak ja - czyli ździebko zbyt rozrzutnej...
OdpowiedzUsuńW tym tekście szczególnie zainteresował mnie aspekt odżywiania. Piszesz "Staram się wyciągać to, co najlepsze, z tego co jest dostępne w niskich cenach, a kreatywność i kulinarne zainteresowania sprawiają, że tak naprawdę odżywiam się lepiej i w bardziej urozmaicony sposób niż np. moja host rodzina w Nowym Jorku." Ja wiem, że pewnie nie masz czasu, ale może kiedyś napisałabyś coś o Twoim sposobie odżywiania? Na co zwracasz uwagę, jaką kuchnię preferujesz? Chodzi mi o to co jesz na codzień a nie na wyjazdach:)
Podziwiam i pozdrawiam!
Ten mój sposób odżywiania jest zróżnicowany, ale warzywa (zwłaszcza świeże) są chyba podstawą, dzień bez warzyw jest dniem straconym;). Tutaj w UK często robię sałatki, gotuję różnego rodzaju makarony we włoskim stylu, czasami jem jakieś wegetariańskie rzeczy np. kiełbaski, burgery. Gotuję też dania kuchni tajskiej, albo zupy azjatyckie. Chleba nie jem codziennie, zazwyczaj mam zamrożony i wrzucam do tostera kromkę, jeśli mam ochotę. Często jest tak, że znajduję w sklepie jakieś drobnostki, łączę je z innymi i powstaje danie (przykładowo: sałatka ze świeżych warzyw, hummus, mozzarella, wędzony łosoś, jajko i mam obiad).
UsuńMoże kiedyś zrobię takiego posta, zobaczymy;).
Taki post byłby bardzo przydatny. Sama muszę zacząć o tym myśleć, bo zaczynam dorosłe, samodzielne życie,a niezdrowo odżywiać się nie mogę, czyli daniami gotowymi, słodycze mogę jeść bardzo umiarkowanie, a fast foody to dla mnie wyrok śmierci... Podziwiam za sposób życia, za to, że wiesz kim jesteś. Nie daj się wyprowadzić z tej ścieżki nigdy przez ludzi, którzy nie mają własnego życia. Pozdrawiam Cię :)
UsuńPS Ciekawe czy w Polsce jest taka dobra kranówka jak w Anglii :)
Dzięki Agata :) Kranówa nie jest tu w ogóle dobra, no ale staram się o tym nie myśleć, albo dodaję do kubka kawałek cytryny/limonki i wtedy od razu smakuje lepiej. A u mnie w domu pije się wodę butelkowaną, więc kranówy w PL raczej nie piję;)
UsuńDzięki za odpowiedź :) Mam nadzieję, że kiedyś taki post się pojawi :)
UsuńPozdrawiam gorąco!
po prostu mozna z Ciebie brac przykad, chciec znaczy moc, jestes dla mnie inspiracja!
OdpowiedzUsuńAż kliknę w reklamy! :D
OdpowiedzUsuńUla, wierzę w Ciebie i w to że spełnisz swoje marzenia!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! Emilka :)
cześć Ula :) nie odbierz źle tego pytania, ale jesteś bardzo nieschematyczną osobą, jeśli wiesz, co mam na myśli, więc dlaczego studiujesz coś, czego nie cierpisz, w miejscu, które nazywasz szarą rzeczywistością? Nie mogę tego zrozumieć ;)
OdpowiedzUsuńHej! Żeby nie pisać drugi raz tego samego, cofnij się proszę do pytania Kam z 27 maja 2013 12:56 i przeczytaj pod nim moją odpowiedź, powinna pomóc Ci zrozumieć ;)
Usuńpodpisuję się pod tym postem a zwłaszcza pod kwestią, że czasami od pieniędzy ważniejsze jest wsparcie bliskich osób
OdpowiedzUsuńtym postem skłoniłaś mnie do refleksji na temat wydawania pieniędzy-zawsze lubiłam wydawać pieniądze na drobne przyjemności przez co nigdy nie udawało mi się nic zaoszczędzić; wyobraziłam sobie jaka musiałaby to być satysfakcja gdybym np. przez rok sumiennie oszczędzała i później mogła sobie pozwolić na jakąś podróż-całkiem niezły motywator :)
Nie wiem dlaczego dopiero trafilam na Twoj blog. Tyle juz marze o wielkich podrozach i na marzeniach narazie sie konczy, bo pieniadze. A teraz bardzo zachecilas mnie do odkladania najmniejszych sum. Dziekuje Ci bardzo za motywacje, bloga pewnie przejrze w wiekszosci calego i skorzystam z rad jesli jakies jeszcze dawalas, w koncu czas spelnic marzenia :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że pojawił się taki post. ;-) Często blogerzy oburzają się na pytanie o pieniądze, a ja sama nie widzę w nim nic złego, bo to zwykła ciekawość, bo w końcu podróże itd. nie są tanie. ;) A odpowiedź, skąd się bierze pieniądze, może nas nieźle zmotywować i zainspirować.
OdpowiedzUsuńSama zamierzam zacząć oszczędzać i w końcu znaleźć jakąś pracę. ;-)
"No i zamiast w przedmioty wolę inwestować we wspomnienia." <3!
OdpowiedzUsuńjeju ile tu porad. Jednak sporo ludzi czyta bloga. Mi sie wydaje ze jak byl prowadzony z NY wtedy przybywalo tu ludzi, nie wiem dlaczego. Moze Polakow przyciagaja takie klimaty:) ja tam czytam caly czas i mocno Ci kibicuje, trzymam kciuki za realizacje marzen, jestes inspiracja dla wielu osob, pozdrawiam AGA
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy post, motywujący do oszczędzania i zadania sobie na serio pytania: na czym mi zależy? bo pieniądze są, tyle że każdy z nas decyduje na co chce je wydać. dzięki!
OdpowiedzUsuńjedno ale tylko mam - do tych biletów. to nie chodzi nawet o łamanie prawa, chodzi o to że to jest oszczędność kosztem innych - nie płacisz za usługę którą dostajesz, trochę tak jakby wynieść coś ze sklepu .. ;)
Rewelacyjny post. Naprawde jestes niesamowita dziewczyna, pelna pasji w dazeniu do celu. Tak trzymaj, niech Ci zycie stoi otworem. Takich wspomnien i przezyc jakie sie "zbiera" na wyjazdach nikt nie zabierze, sa bezcenne, piekne i nie do powtorzenia. Ja mam swoje do dzis z wycieczki po Tajlandii ( Bangkok, Chian Mai-okolice, poludnie Tajlandii, Phuket), zreszta na moim blou znajdziesz notkę, jesli tylko Cie to zainteresuje. Pozdrawiam z Norwegii Kasia
OdpowiedzUsuńStaram się oszczędzać. Raz wychodzi lepiej, a raz gorzej. Ale tak jak napisałaś, jeśli czegoś chcemy (pragniemy) to znajdziemy sposób by to osiągnąć! Wszystko zależy od naszych priorytetów. Ja każdą "wolną kasę" wydaję na podróże. Może są to czasem tylko małe wypady weekendowe, ale dla mnie mają one dużą wartość.
OdpowiedzUsuńZostaje u Ciebie na dłużej i życzę Ci by blog pozwolił Ci się jeszcze bardziej rozwinąć i zarabiać by spełniały się Twoje marzenia! :)
Świetny wpis :) Baaaardzo inspirujący! Niestety rozrzutna jestem straszliwie (po latach bycia sknerą, potem mi się odmieniło, kiedy 'życie' (ex) dało mi do wiwatu i zaczęłam żyć chwilą), ale potrafięrównież sprężyć się i odłożyć na wymarzony cel, bez zaciągania kredytów, czy innych pożyczek (np. na nowe auto, spięłam się tak, że raz nawet źle wyliczyłam ilość tankowań i gdyby nie współpasażerowie, to mój małżonek musiałby oświadczenia na stacji benzynowej pisać, że zwróci itp ;) , ale dzięki 'zamordyzmowi' po niepsełna roku mogliśmy pojechac do salonu z gotówką w łapie :D cholernie dużo satysfakcji coś takiego daje! Dziękuję Ci za tego bloga a konkretnie za ten wpis! Trafiłam tu przypadkiem i z pewnością zostanę na dłużej. Zainspirowałaś mnie! Podróże to moje marzenia (wcześniej sporo podróżowałam, po urodzeniu syna i rozpoczęciu stałej pracy, to się zmieniło), zaś pasją mojego męża jest fotografia :) Natomiast budżet to moja działka (mąż oszczędny, ja hedonistyczna małpa) a z utrzymywaniem 'celu na oku' mam problem :/ Mam nadzieję, że przy takiej inspiracji, jaką jest Twój blog, to się zmieni i uzbieram na nowe szkiełka dla małżonka i wymarzoną (głównie przez Niego) podróż do Australii :D :D :D Pozdrawiam! Ola W.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci strasznie, ja liczę na to, że jak mój malusi synek podrośnie będę też mogla spełniać swoje marzenia. Narazie jestem trochę utknięta w domku.
OdpowiedzUsuńRównież mnie kręcą podróże, najchętniej bym się zaszyła gdzieś na miesiąc dwa, zwiedzając stopem różne miejscowości. Ale jak narazie moje życie toczy się rodzinnie a tęsknota za wolnością napawa mnie lekką depresją. Być może nie jestem dobrą mamą. :(
Naprawde podziwiam Cię, nie umiałabym chyba tak, choć wielu Polaków w UK tak żyje, mniej lub bardziej swiadomie:) Powodzenia i obys miala jak najwięcej radości!!!
OdpowiedzUsuńSuper blog, gratuluję :) A i ten wpis jest ciekawy i pouczający, bo w końcu oszczędzać można na niezliczoną ilość sposobów. Począwszy od domowych wydatków, poprzez tańsze ubezpieczenia komunikacyjne, a skończywszy oczywiście na ciężkiej pracy każdego dnia ;)
OdpowiedzUsuńMam problemy z koncentracją i często nie jestem w stanie przeczytać całego artykułu bądź dłuższej notki "na raz" (tyczy to się również informacji o tym jak się skupić itp. ;)). Jednak Twój wpis wyłączył mnie ze świata. Cóż, prezentacja na studia będzie musiała poczekać, bo zamierzam przejrzeć całego Twojego bloga :) Tylko z jednym się nie zgodzę. Na bank jest sposób , aby powiększyć grono czytelników. Nie wiem, czy rozrosło się od maja, ale Twój blog trochę już istnieje, a ja dopiero teraz go odkryłam i nie zamierzam opuszczać. Takich osób jest mnóstwo. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń