30 paź 2012

Trzy najlepsze posiłki w Tokio + mapka z adresami.

To miał być jeden długi post, ale piszę go cały wieczór, a końca nie widać, więc rozdzielam na pół i po sprawie. Poniżej trzy ulubione kulinarne punkty z Tokio, czyli posiłki które zmieniły tę podróż;). A na końcu mapka z adresami knajp, sklepów, które wykorzystałyśmy lub przynajmniej miałyśmy taki plan, więc może przydadzą się innym.





Chuka Soba Suzuran
Ze wszystkich ramen jakie jadłam, ta była najlepsza. Po prostu fantastyczna. I nie miało znaczenia, że porcja jest duża, bo jedząc pragnęłam, żeby miska nie miała dna. A najlepsze z tego wszystkiego? Nudle! Domowej roboty makaron, który przecież jest podstawą. Serwowany tutaj tsuke-men ramen wyróżnia się tym, że nudle podawane są na telerzu obok zupy, a miso tsuke-men jest w ogóle dość rzadko spotykaną kombinacją. Już sam makaron zachwyca, a co dopiero zamoczony w zupie...poezja. Nikt z obsługi nie mówi po angielsku, menu napisane jest w kanji, więc idąc tam dobrze jest być zorientowanym, co chce się zjeść. Z drugiej strony- niezależnie od tego co się zamówi (zwłaszcza jeśli będzie zawierało nudle), z restauracji wychodzi się szczęśliwym.
3-7-5 Shibuya | Oishi Bldg.1F, Shibuya, Tokyo Prefecture, Japan
 
 
 
 
 





Kiji Okonomiyaki
To słynna restauracja z Osaki, która od lat 70 tych funkcjonuje również w Tokio. Przed wejściem zazwyczaj jest kolejka, ale przesuwa się dość szybko. My w porze kolacji czekałyśmy ok 30minut.
Samo okonomiyaki to rodzaj słonego japońskiego naleśnika/omletu przygotowywanego z różnymi dodatkami. Zazwyczaj składa się z mąki (z japońskiej odmiany jamu), jajek, wody, siekanej kapusty, ziemniaków, dymki z dodatkami jak wieprzowina, ośmiornica, krewetki czy warzywa. Przypomina trochę hiszpańską tortille. Całość polewa się brązowym sosem w stylu Worcestershire, japońskim majonezem i posypuje suszonymi wodorostam. Danie zdecydowanie nie należy do lekkich i małokalorycznych, ale na duży głód albo dla znudzonych zupami nadaje się w sam raz!
Tokyo Bldg. TOKIA B1F, 2-7-3 Marunouchi, Chiyoda-ku, Tokyo
11:00am-3:00pm, 5:00pm-11:00pm 




















Chuka Soba Inoue
 Znalezienie tego miejsca nie powinno sprawić problemu. Wystarczy wybrać się na Tsukiji Market i pospacerować po jego okolicach, a prędzej czy później trafi się tutaj. Zgarbiony starzec w pare minut wyczarowuje kilkanaście misek wybitnego shoyu ramen. Jest też Rrawa Ręka mistrza, z którym zapewne tworzą drużynę od wielu lat i rozumieją się bez słów. Kolejka przed stoiskiem tylko potwierdza, że nie można przejść obok nie spróbowawszy ich cudownej zupy.
Menu składa się z tylko jednego dania- shoyu ramen (na bulionie drobiowo-sojowym), więc ze składaniem zamówień nie ma problemu. Jedna osoba zbiera pieniądze od ludzi stojących w kolejce, więc grunt to wiedzieć ile porcji zamierza się zjeść.
4-9-16 Tsukiji
Open: 04:30am – 1:30pm




















Poniższą mapkę stworzyłam na początku wyjazdu. Nie wszystkie zaznaczone miejsca odwiedziłyśmy i nie twierdzę też, że każdy punkt, koniecznie trzeba zaliczyć. Potraktujcie tę mapkę raczej jako wskazówki, które mogą się przydać przy szukaniu odpowiedniego miejsca na zakupy, albo dobrego jedzenia, a gotowy adres umiejscowiony jest już na mapie.
 Nie pamiętam czy o tym wspominałam, ale akurat szukanie adresów w Tokio nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Bardzo często kopiowanie i wklejanie ich w Google Maps kończyło się brakiem wyników wyszukiwania. Zdarzało mi się używać najpierw Google Translate do zapisu kanji, ale nie zawsze pomagało.
Podobnie było z szukaniem adresów w mieście i mówi to osoba, która orientację w terenie ma akurat bardzo dobrą. Nie chodziło tu tylko o nazwy i numery ulic, choć alfabet również utrudniał sprawę. Ponadto w Tokio mnóstwo jest mini domów towarowych, rozmieszczonych na niewielkiej przestrzeni, za to np. na kilkunastu piętrach. Bardzo niewygodne do zwiedzania, momentami ma się ochotę wyskoczyć z okna, byleby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać. No i czasami okazuje się, że poszukiwany sklep/lokal mieści się właśnie wewnątrz budynku i że masz za soba dopiero połowę szukania...Cierpliwość mile widziana;).


View Tokyo in a larger map

Kiedy już umieszczę ten post (wraz ze sposobami na tanie podróżowanie po Japonii) w sekcji z subiektywnymi przewodnikami, najprawdopodobniej wyodrębnie kilka adresów więcej, niż te trzy powyższe.



27 paź 2012

Malezyjska zupa laksa.

Po wiosennej podróży do Malezji i Singapuru laksa trafiła na listę moich ulubionych zup.
Okazała się też bardzo łatwa do przyrządzenia, jeśli tylko jest się w posiadaniu pasty laksa.  To gotowy produkt w słoiczku, który np. Anglii można znaleźć w sklepach z azjatycką żywnością (za ok £1). W Polsce może być trudniej, jednak przy użyciu paru egzotycznych składników pastę można zrobić samemu. Chętnie pokazałabym jak, ale rzadko kiedy mam dostęp do kuchni wyposażonej w coś więcej niż podstawowy zestaw do przeżycia, więc po prostu podrzucam przepis z innej strony.
Zupa laksa dzieli się na dwa podstawowe rodzaje curry laksa z mlekiem kokosowym i nudlami oraz asam laksa, kwaskowata zupa rybna. Poniżej przepis na tą pierwszą i chociaż w Malezji serwowana jest zazwyczaj z krewetkami, czasami z kurczakiem, ja przygotowałam ją z łososiem.


Składniki: 

2 ząbki posiekanego czosnku
2 posiekane szalotki
3 liście kaffiru (można pominąć)
mały kawałek świeżo startego imbiru
2 łyżki pasty laksa
1 łyżka sosu rybnego
500g filetu z łososia pokrojonego w kostkę
1 puszka mleka kokosowego 400ml
1 litr bulionu z kurczaka lub warzywnego
4 łyżki posiekanych orzeszków ziemnych
200g azjatyckiego makaronu jajecznego
50g kiełków sojowych
 garść świeżej posiekanej kolendry / posiekana papryczka chili


Przygotowanie:

Na oleju podsmażyć posiekane szalotki, czosnek, wrzucić liście kaffiru oraz imbir. Po minucie dodać łososia, sos rybny, pastę laksa i wymieszać całość. Smażyć przez kilka minut uważając, żeby szalotki i czosnek nie zbrązowiały. Wlać mleko kokosowe, bulion i zagotować całość. Jeśli smak wydaje się zbyt lekki, można dodać więcej pasty i wymieszać. Na koniec dodać kiełki sojowe.
Miskę wypełnić ugotowanym makaronem, zalać zupą, a następnie przybrać kolendrą, orzeszkami i/lub świeżym chili.

26 paź 2012

Moments I could live again and again.

Wracanie do wspomnień to jeden ze sposobów na przywracanie pozytywnego nastroju, kiedy przybija cię codzienność. Słuchasz muzyki, patrzysz na zdjęcia, albo nawet zamykasz oczy i na chwilę przenosisz się w miejsca, za którymi tęsknisz, do chwil, które chciałeś zatrzymać. Potrafią wywołać uśmiech na twarzy, kiedy po raz setny przemierzasz tą samą trasę autobusem miejskim. Ratują w szare dni, jak ten dzisiejszy, który niczym nie różni się od wczorajszego i poprzedniego. Chciałabym pamiętać za rok, co robiłam w zeszłym październiku, ale wiem, że nie będę. Wiem też, że tych niezapomnianych chwil wciąż będzie przybywać i że zawsze będę mogła do nich wracać, kiedy kolejny dzień będzie mijał niepostrzeżenie. W dzisiejszym poście wspominam dziesięć wybranych momentów, które przewinęły się przez tego bloga. Jeśli nie wiązały się ze łzami szczęścia albo bólem głowy z nadmiaru wrażeń, to przynajmniej z zakwasami mięśni mimicznych od uśmiechania się.


Przeprowadzka do Moss Beach, pierwszy przejazd Pacific Coast Highway z San Francisco i ta piękna świadomość, że przez cały rok tak będzie wyglądała moja droga do domu. Uśmiechałam się od ucha do ucha, a Devil's Slide nie znudziła mi się do ostatniego dnia w Kalifornii.
  Longboarding na campusie uczelni Georgia Tech w Atlancie w chłodną, styczniową noc. Bawiłam się lepiej niż 15lat temu na podwórku i miałam ochotę jeździć do samego rana.

 Czwartkowa noc w stolicy Peru pod hasłem pisco sour. Dobre towarzystwo, jeszcze lepsza muzyka i czysta radość z mojej pierwszej wizyty w Ameryce Pd.
Filipiny, wyspa Boracay i powrotna droga na lotnisko z przesiadkami z tuk- tuka na łódź, a później bus. Kierowca twierdził, że nie zdążę na samolot, ale widoki przy wschodzie słońce były zbyt piękne, żeby przejmować się czymkolwiek.
 Odwiedziny Tima w San Francico w lutym i dzień fantastycznego jedzenia, który rozpoczął się od śniadania w ulubionej Tartine Bakery. Każdy posiłek tego dnia był niezapomniany, każdy kęs wiązał się z prawdziwym zachwytem.

 Pierwsze godziny w Nowym Jorku i eksplozja radości. Wtedy patrząc na Central Park wszystko było inne, widziałam mniej, nie zdawałam sobie nawet sprawy z której strony jest Upper West Side, a z której UES. Teraz patrzę na to zdjęcie i rozpoznaje każdy widoczny trawnik, zbiornik wodny, poszczególne mosty, budynki i ulice... Chciałabym móc jeszcze raz wrócić do NYC i poczuć to, co za pierwszy razem.
Zwariowany dzień w Salwadorze dostarczył tylu wrażeń w krótkim czasie, że do dzisiaj wydaje mi się, jakby nigdy nie wydarzył się naprawdę. Na koniec tamtego dnia czekał mnie lot do Peru, więc cieszyłam się podwójnie.
Lollapalooza w Chicago. Pierwszy dzień festiwalu, wrażenie beztroskich wakacji oraz świetne koncerty Two Door Cinema Club, Crystal Castles, The Kills i Coldplay. O północy miałam tylko ochotę cofnąć czas i przeżyć wszystko raz jeszcze.
Odkrycie parku Bernal Heights i tamtejszy widok na San Francisco o zachodzie słońca. Ciężko było siedzieć na wzgórzu, rozglądać się na wszystkie strony i przy okazji nie zakochać się w tym mieście.
Pierwszy wieczór w San Juan na Filipinach. Pływanie na desce o zachodzie słońca, a później kolacja na plaży z lokalnymi surferami. Najlepszy grillowany tuńczyk i problemy z przeżuwaniem jedzenia, kiedy nie możesz przestać się uśmiechać.

24 paź 2012

My pictures featured in a magazine.

Listonosz dostarczył mi wczoraj kilka egzemplarzy magazynu Auto Motor i Sport, nie dlatego, że zaczęłam prenumerować prasę motoryzacyjną, nawet lepiej- w środku jest kilka moich zdjęć.
Na stronach 134-139 znalazła się relacja z Namibii napisana przez Romka Popkiewicza, z którym w czerwcu dzieliliśmy Skodę Yeti, zmieniając się za kierownicą na trasie 1500km. Artykuł nie opiera się o test samochodu, jest bardziej relacją z podróży, zawiera też informacje praktyczne na temat Namibii, więc jeśli na stoliczku w salonie solarium (czy one jeszcze istnieją?) natraficie na listopadowy Auto Motor i Sport, polecam zajrzeć do środka.
To mój debiut w publikacji zdjęć w prasie i byłoby miło, gdyby na jednym farcie się nie zakończyło!

 Jeżeli się nie mylę, to w całym artykule naliczyłam siedem swoich zdjęć, reszta jest autorstwa innego znajomego dziennikarza.
Na stronie 139 (z prawej) znalazło się ich najwięcej, w niewielkim rozmiarze, ale przecież nie można zaczynać od okładek. Czy w tym miejscu powinnam napisać, że pewnego dnia i na nie przyjdzie pora...?;) Oby, oby!

18 paź 2012

"Zawsze o Tym Marzyłam". Tales of A Female Nomad.

Przeniosłam wyniki konkursu z nowego posta, do poniższego, gdzie znajdują się wszystkie Wasze
Wczoraj odbyła się polska premiera książki "Zawsze o Tym Marzyłam' (Tales of A Female Nomad) autorstwa Rity Golden Gelman. We związku z tematyką mojego bloga, dostałam od wydawnictwa Pascal próbny egzemplarz i moje pierwsze tygodnie w Birmingham uprzyjemniałam sobie przenosząc się razem z autorką do różnych zakątków świata.


Rita prowadzi dostatnie życie w Los Angeles. W wolnych chwilach chodzi z mężem na ekskluzywne pokazy filmowe, sztuki teatralne, koncerty, jada wykwintne kolacje w towarzystwie nadętych Amerykanów. Teoretycznie niczego jej nie brakuje, ale jej małżeństwo gaśnie, a ona coraz częściej zaczyna odczuwać potrzebę zmiany swojego życia. Powracają podróżnicze marzenia z młodości i budzi się w niej chęć przeżycia prawdziwej przygody.
Pewnego dnia Rita decyduje się na krótką rozłąkę z mężem i wyrusza do Meksyku. W wieku 48lat odbywa swoją pierwszą samotną podróż. Początki nie są łatwe, Rita po raz pierwszy od lat jada w samotności posiłki, ale szybko poznaje innych podróżujących i przyzwyczaja się do nowego otoczenia. Decyduje się nawet na przedłużenie swojego wyjazdu i zamieszkanie w wiosce Zapoteków. Poznaje ich kulturę, przygląda się codziennemu życiu, realizuje swoje antropologiczne zainteresowania i pasję poznawania ludzi. Odkrywa nowe fragmenty swojej osobowości i jest zachwycona spontanicznością, która przepełnia każdy dzień.
Wkrótce jednak mąż Rity wnosi pozew o rozwód. Upewnia ją to w przekonaniu, że powinna wyruszyć w świat na dłużej. Wraca do Stanów, by uporządkować wszystkie sprawy, sprzedaje co może i po kilku miesiącach jest znowu w drodze. Pisanie książek dla dzieci lat stanowiło źródło jej dochodów, a teksty mogła pisać wszędzie. Mieszkanie w biedniejszych krajach nie wiązało się też z potrzebą posiadania dużej ilości pieniędzy, więc problem utrzymania się miała zasadniczo z głowy.

Rita podróżuje przez kraje Ameryki Środkowej, uczy się hiszpańskiego i odwiedza szkoły, gdzie czyta dzieciom swoje książki. Regularnie wraca co prawda do Stanów, żeby zobaczyć się ze swoimi rodzicami i studiującymi dziećmi, a czasami to one odwiedzają matkę w podróży. Razem z córką zwiedzają Galapagos, gdzie Rita zachwycona tamtejszą przyrodą zastanawia się nawet nad zostaniem przewodniczką po wyspach.
Decyzja o następnych kierunkach podróży podejmuje bardzo spontanicznie. Pewnego dnia na spotkaniu klasowym, ktoś z jej znajomych wspomina o Indonezji. Rita natychmiast podchwytuje pomysł i niedługo potem osiedla się w Indonezji, w małej wiosce, gdzie jak się później okaże, spędzi następne dziewięć lat...

"Zawsze o Tym Marzyłam" to inspirująca historia kobiety, która w pewnym momencie swojego życia, postanawia przejąć nad nim całkowitą kontrolę, zaczyna realizować marzenia sprzed lat i nikt nie jest w stanie odwieźć jej od tych pomysłów. Znajomi przez wiele lat twierdzili, że ucieka od problemów, ale Rita była przekonana, że to właśnie podróże były jej nową rzeczywistością. I najwyraźniej miała racja, bo od 1986 roku nie mieszka nigdzie na stałe, nazywając siebie współczesną koczowniczką. Nie wie gdzie będzie za pół roku i chociaż dzisiaj Rita ma już 75 lat, wciąż chce odkrywać nowe miejsca.


Poniżej kilka fragmentów, które sczególnie przykuły moją uwagę:

"Jedna z przyjaciółek zaprosiła mnie na drinka przed odjazdem. Twierdziła, że wymykanie się w taki sposób nie jest korzystne dla mojej psychiki.
- Musisz stawić temu czołwa - powiedziała. - Nie powinnaś uciekać.
Tylko, że ja wcale nie uciekałam- po prostu biegłam... biegłam ku przygodzie, ku odkryciom, ku większemu zróżnicowaniu doświadczeń. Podczas pobytu w Meksyku odkryłam coś naprawdę ciekawego: poza granicami ojczyzny nie czułam się już w żaden sposób związana z zasadami panującymi w naszej kulturze, a jako obcokrajowiec, nie byłam zmuszona do przestrzegania miejscowych reguł. Przestawały mnie obowiązywać jakiekolwiek zewnętrzne zasady i mogłam żyć według ideałow i reguł, które sama sobie stworzyłam."


" - Proszę się nie przejmować, naprawdę. Wystarczy, że pewnego dnia pani również komuś pomoże.
Wreszcie zgodziła się przyjąć pieniądze. Najwyraźniej koncepcja "banku przysług", według której caly świat opiera się właśnie na drobnych przysługach, była jej zupełnie obca. A przecież idąc przez życie i wyświadczając ludziom drobne przysługi, tak naprawdę tworzymy depozyt dobra, z którego możemy wypłacać za każdym razem, gdy jesteśmy w potrzebie. Równie ważne jest przyjmowanie takich przysług, ponieważ wtedy pozwalamy drugiej osobie na założenie własnego depozytu. Lubię uczyć takiego podejścia wszystkich ludzi, którzy mają problemy z przyjmowaniem pomocy."


"Zawsze odżywałam duchowo w odległych miejscach. Czasami się zastanawiałam, co każe mi szukać ciągle nowych wrażeń? Podejmować wyzwania związane z przebywaniem gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna? Czy to psychiczna potrzeba, czy może raczej biologiczna wada?
Myślę, że jest to związane z chęcią uczenia się poprzez nowe doświadczenia. Najlepiej i najłatwiej poznaję świat,  gdy działa, dotykam, dzielę się i degustuje. Kiedy jestem w nowym miejscu, każdego dnia, w każdej chwili czegoś się uczę."


---------------------------


Wydawnictwo Pascal zaproponowało mi przeprowadzenie małego wywiadu z autorką, Ritą Golden Gelman, która w związku z premierą książki przebywa obecnie w Polsce.
Pytania przesłałam do wydawnictwa, a na drugi dzień dostałam materiał audio z nagranymi odpowiedziami Rity.

Podróże opisane w "Zawsze o tym marzyłam" rozpoczęłaś w 1986 roku. Od tamtego czasu świat bardzo się zmienił za sprawą internetu, a podróżowanie stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek przedtem. Czy dzisiaj na swojej drodze spotykasz znacznie więcej podróżujących niż 20 lat temu?

R: Nie wydaje mi się. Poza tym zazwyczaj zatrzymuję się w wioskach, które nie są odwiedzane przez turystów/podróżników. Nie znaczy to, że ta liczba się nie zwiększyła, ale osobiście nie zauważyłam wielkiej różnicy. Natomiast największa zmiana to sam internet, posiadanie własnego adresu mailowego, który umożliwia mi kontakt z resztą świata. To wspaniałe uczucie, że chociaż jestem gdzieś daleko, podróżuję samotnie, to mogę w każdej chwili skontaktować się z bliskimi i dostać odpowiedź po kilku minutach.

Gdybyś jeszcze raz mogła cofnąć się do lat młodości, czy ułożyłabyś swoje życie w inny sposób? Może zaczęłabyś podróżować wcześniej?

R: Ciężko powiedzieć (śmiech). Byłam mężatką, a większość lat mojego małżeństwa było udanych. Mam też dwójkę dzieci, które w momencie rozpoczęcia mojej podróży były już dorosłe, studiowały i pracowały, chociaż jestem pewna, że mimo wszystko były na mnie złe. Nie opuściłabym ich kiedy były młodsze, więc myślę, że wyjechałam w dobrym dla wszystkich czasie.

Podczas swoich wyjazdów wielokrotnie poznawałaś, zatrzymywałaś się u członków organizacji Servas, która od ponad 60 lat wspiera ideę wymiany kulturowej między podróżującymi i goszczącymi. Moje pokolenie pasjonatów włóczenia się po świecie zna to przede wszystkim pod hasłem "Couchsurfing". Czy słyszałaś o tej stronie i czy miałaś okazję skorzystać z niej w podróży?

R: Miałam konto na stronie Couchsurfing przez kilka lat, ale nie korzystałam z niego. Uwielbiam Servas i wiem na 100%, że mogę ufać jej członkom. Jednym z powodów jest to, że Servas wymaga przeprowadzenia wywiadu z osobami, które chcą przystąpić do tej organizacji, podczas gdy Couchsurfingu opiera się na referencjach zostawianych na profilach osób należących do tej strony.
Poznałam wielu Couchsurferów i zawsze okazywali się świetnymi ludźmi, więc nie chodzi o to, że mam za sobą jakieś złe doświadczenia, ale Servas jest cząstką mnie i należę do tej organizacji od wielu, wielu lat.
Chciałabym też dodać, że korzystam z Servas tylko wtedy, kiedy po raz pierwszy odwiedzam jakiś kraj i nikogo tam nie znam. Zatrzymuję się u kogoś na kilka dni, nie robię żadnych dalszych planów i tylko czekam aż osoba goszcząca coś zaproponuje. Wiele razy zdarzało się, że ludzie z Servas pokierowali mnie w interesujące miejsca, które nie miały nic wspólnego z tą organizacją. Dlatego nie lubię robić planów, bo w ten sposób przytrafia się w życiu znacznie więcej interesujących rzeczy.

Wiem, że jesteś zaangażowana w popularyzację idei "Gap Year" wśród nastoletnich Amerykanów. Czytelnicy mojego bloga to młodzi ludzie z Polski, którzy często nie są pewni kierunku studiów, ścieżki zawodowej, jaką powinni obrać w przyszłości. Co byś im poradziła?

R: Nie wiem jakie są w Polsce możliwości w temacie "Gap Year", ale dostaję mnóstwo listów od ludzi, którym dane było doświadczyć trochę świata, zanim poszli na studia i przyznają, że to doświadczenie ich zmieniło. Miało wpływ na ich osobowość, spojrzenie na świat, a kiedy przyszedł czas rozpoczęcia studiów, wiedzieli kim są. Większość młodych ludzi nie wie co chce robić w przyszłości. Do czasu studiów dzieciaki nie mają też najczęściej możliwości mieszkania poza domem, aż tu nagle znajdują się w innym kraju, muszą sobie poradzić i stają się niezależne.
Gap Year nie zawsze jest pięknym, ekscytującym przeżyciem, są trudne momenty, bo jest się zdanym na siebie, ale zawsze okazuje się to wartościowym doświadczeniem.
W Stanach 30-50% młodzieży, która idzie na studia, bo została zmuszona przez rodziców, wylatuje ze szkoły. Studia są w USA bardzo drogie, więc pieniądze rodziców po prostu marnują się. Ponadto myślę, że młodzież nie wie wystarczająco dużo na temat różnych kierunków studiów. Kiedy ja zaczynałam swoje, nie wiedziałam czy była antropologia. Gdybym wiedziała, wybrałabym ją od razu, bez dwóch zdań.
Na świecie jest tyle do odkrycia i poznania... Jeżeli wyruszysz w drogę, zaczniesz zadawać pytania, które nawet nie spodziewałeś się, że w Tobie siedzą.
W Stanach istnieją różne programy, niektóre także darmowe, umożliwiające np. uczenie się języków obcych. Młodzież może pracować przez pół roku, a przez kolejną część podróżować. Studia nie muszą być koniecznie kolejnym krokiem po liceum.
Z tego co czytam, coraz więcej osób decyduje się na Gap Year, ale edukowanie rodziców i uczniów w tym temcie zależy w dużej mierze od dobrej woli pracowników edukacji, a nawet osób takich jak ja. Chcę pisać artykuły na ten temat i prowadzić wykłady, współpracuję też z organizacją American Gap Associaction.

Mało kto w wieku 48 lat zdobyłby się na odwagę rzucenia swojego dotychczasowego, wygodnego życia i wyruszenia w nieznane. Zachęcasz młodych Amerykanów do zrobienia sobie roku przerwy po liceum i otworzenia się na świat. A co z ludźmi w starszym wieku? Czy myślisz, że wielu dałoby się przekonać do pomysłu Gap Year, który również mógłby odmienić ich życie?

R: Myślę, że tak. Sama spotykam na swojej drodzę podróżujących, którzy mają od kilkunastu do ponad 70 lat. Wielkrotnie też mówiono mi – czytałem twoją książkę i że zawsze chciałem żyć w podobny sposób, ale wyadawało mi się, że nie jestem w stanie. A tu proszę, teraz jestem w Tajlandii, uczę angielskiego i jest super! – Wciąż dostaję podobne listy. Tak więc, Gap Year nadaje się na dobrą sprawę dla każdego!
Ja skupiam się akurat na młodzieży, bo wykazują większą gotowość na taką przygodę. Ludzie po 50tce zazwyczaj określony styl życia, niezmieniany od lat i z większą trudnością podejmują podobne decyzje, ale jak najbardziej zachęcam wszystkich.
Amerykańska organizacja PSCORE Volunteers, zrzeszająca wolontariuszy otworzyła się niedawno na ludzi starszych. Ludzie w moim wieku mogą pomagać w Afryce, czy gdziekolwiek na świecie i coraz więcej ludzi się na to decyduje.

----------------------------

Cieszę sie, że Rita gorąco wspiera pomysł Gap Year, bo wpadłam niedawno na pomysł, zrobienia na ten temat dłuższego posta, który mógłby podsunąć Wam kilka pomysłów na rok przerwy po szkole, a może studiach. Na stworzenie go potrzebuję trochę czasu, ale pewnego dnia powinien się tu pojawić.

Na koniec mały konkurs związany z tematem posta i tym, o czym przed chwilą napisałam. Do rozdania mam trzy egzemplarze "Zawsze o Tym Marzyłam".

Pytanie konkursowe brzmi następująco: Gdybyś mógł/ mogła zrobić sobie rok przerwy, oderwać się od obecnego życia, skupiając się wyłącznie na sobie i nie przejmując się konsekwencjami jakie czekałyby na ciebie po powrocie, na co przeznaczyłabyś ten czas? 

Odpowiedzi zostawiajcie w komentarzach do końca poniedziałku, 22.10, a ja wybiorę trzy odpowiedzi, które najbardziej mi się spodobają i te osoby otrzymają książkę Rity. Nie muszą to być bardzo długie wypowiedzi, liczy się treść. Najlepiej jeśli podpiszecie się imieniem i pierwszą literą nazwiska, a wyniki pojawią się tu najprawdopodobniej we wtorek.

16 paź 2012

Transfer me to that rooftop.

W dzisiejszym poście wracam do Nowego Jorku i bardzo lubianego przeze mnie miejsca. Dwudzieste trzecie  piętro i widok na Upper East Side, zachodnią część miasta oraz kawałek Roosvelt Island i Queens. To dach wieżowca, w którym mieszkałam z moją host rodziną. Zjedliśmy tam pierwszą wspólną kolację tego lata, z Marysią i Eweliną oblewałyśmy nasze spotkanie, a w niektóre popołudnia układałam się wygodnie na kanapie i czytałam przewodnik po Japonii.
W czasie mojej rocznej nieobecności sporo się tam zmieniło, pojawiły się nowe kanapy, fotele, stoliki i duże stoły jadalne. Tuż przed moim wyjazdem w sierpniu dach znowu przeszedł małe przemeblowanie i pojawiło się kilka nowych leżaków. Aż żałuję, że nie miałam okazji na nich poleżeć i poczytać książki, albo nawet uciąć drzemkę w ciepły letni wieczór. Oby udało się to nadrobić w przyszłe wakacje!

Druga strona i widok na wschód, Roosevelt Island i Queens.


13 paź 2012

Jak tanio przeżyć w Japonii.

Posty zawierające tylko informacje praktyczne może nie są moimi ulubionymi i nie pojawiają się po każdej podróży, ale zdaję sobie sprawę, że mogą komuś pomóc w planowaniu swojego wyjazdu. A może zmobilizują do podróży tych, którzy od dawna marzą o zobaczeniu Kraju Kwitnącej Wiśni, ale do tej pory postrzegali ją jako kierunek nieosiągalny pod względem finansowym.
Dzisiejszego posta połączyłam z częścią o transporcie sprzed kilku dni, bo wkrótce razem z polecanymi miejscami z Tokio i tak trafi do zakładki z subiektywnymi przewodnikami.

Japonia przedstawiana jako jeden z najdroższych krajów i Tokio regularnie zajmujące wysokie pozycje w rankingach najdroższych miast świata wciąż trochę odstrasza niskobudżetowych turystów.
Ja też byłam nastawiona jak przed wizytą w Norwegii czy Szwajcarii, a chyba mimo wszystko nie było AŻ TAK źle. Ceny porównałabym do tych z zachodniej Europy, jedzenie w restauracjach też.

Miejscowa waluta chyba przyczynia się też do odbierania cen jako wyższe. Większa liczba robi swoje, zwłaszcza, że jesteśmy przyzwyczajeni do banknotów o nominale 10, 20, 50. I tak na przykład 100 jenów to około 4zł. Dużo łatwiej jest wydać 1 euro niż 100 jenów, a 10 funtów wydaje się niewielką sumą przy ¥1300.
Na nas to przynajmniej działało i wielokrotnie łapałyśmy się na sytuacjach, gdzie głęboko zastanawiałyśmy się nad zakupem czegoś, co wydawało się drogie, po czym po przeliczeniu na złotówki/euro/funty okazywało się kosztować tyle samo co u nas.

Noclegi

W poprzednim poście napisałam o drogim transporcie, natomiast jeśli chodzi o noclegi to też nie należą one do najtańszych. Sprawdziłam wszystkie możliwe opcje, łącznie z hotelami kapsułowymi, domami gościnnymi w japońskim stylu, gdzie w wieloosobowym pokoju śpi się na matach tatami, ale hostele okazały się mimo wszystko najtańsze. Ze względu na ceny polecam rezerwowacje z dużym wyprzedeniem. My zatrzymałyśmy się w Tokio najpierw w Asakusa Smile, w pokoju 3osobowym (ok 100zł/os) i byłyśmy bardzo zadowolone. Na ostatnie trzy noce nie miałyśmy już tyle szczęście. Wylądowałyśmy w jednym z niewielu dostępnych wtedy hosteli, Asakusa House (90zł/os). Jeżeli nie chcecie spać w pokoju wielkości 180cm x 60cm, mieć styczność z brudną pościelą i karaluchami, to radzę poszukać czegoś innego. A do tego na pewno przyda się strona hostelbookers.com lub hostelworld.com.

 Bzu w swoim jak to pieszczotliwie określałyśmy- kojcu. Pewien Nowozelandczyk z kolei nazywał swój pokój trumną. Kasia chyba nie najlepiej będzie wspominać swoją ostatnią w Tokio, kiedy drżała przed karaluchami (przed snem mama zabiła jednego u siebie) i znosiła klimatyzację wiejącą jej do rana prosto w twarz;).


Koszt podróży

Pojawiały się pytania ile kosztował nas ten wyjazd. Ja akurat często dzieliłam budżet z mamą, ale z kolei z całej trójki zrobiłam najmniejsze zakupy. Przelot z promocji lini Aeroflot kosztował ponad 1000zł, a 10dni pobytu wraz z noclegami, transportem i jedzeniem myślę, że ok 1500zł.

Doświadczenia kulinarne

Jednym z powodów dla którego najbardziej cieszyłyśmy się z Bzu z wyjazdu do Japonii, była oczywiście strona kulinarna. Wyobrażałam sobie te miski zup wszelakich, cudowne nudle, ilości surowych ryb, kolacje z yakitori czy okonomiyaki, czy nawet te mało japońskie, ale dostępne na półkach supermarketów Kit Katy w kolorach od zieleni przez róż. A jednak nie wróciłyśmy do domu z pełnymi, uśmiechniętymi od piersi do piersi brzuszkami.. I nie chodzi tu bynajmniej o potencjał japońskiej kuchni, bo ten jest ogromny, ale o ogarniczony budżet, czyli najgorszy możliwy powód. Nie lubię w podróży odmawiać sobie jedzenia, albo zamieniać tego, na co mam ochotę, na tańszą opcję. Nie znoszę kiedy jedzenie zamienia się w paliwo potrzebne do życia, ale czasem nie da się inaczej. Jestem pewna, że gdybym znalazła się w Japonii w 'bogatszym' momencie swojego życia, wróciłabym ze znacznie lepszymi odczuciami.
Po kilku dniach każda z nas miała dość słodkiego japońskiego pieczywa, zup, dań instant, a spragnione byłyśmy świeżych owoców i warzyw, zwłaszcza że nasz domowy ogród pełen był wtedy słodziutkich pomidorów i wielu innych wspaniałości. Nie chcę powiedzieć, że nie było przepysznych momentów, bo były takie, w których mruczałyśmy z zachwytu. Jednak pierwszy raz od nie pamiętam kiedy cieszyłam się z końca jedzenia w podróży. Szkoda, bo zazwyczaj mam na odwrót.


10 sposobów na zmniejszenie kosztów wyżywienia

Wolałabym, żeby ten fragment zawierał zdjęcia kilkunastu cudownych dań, które zjadłam w Japonii, ale niestety (dla mnie) będzie o wskazówkach jak się żywić, żeby przetrwać, pozwalając sobie najwyżej na pojedyncze momenty uniesienia nad talerzem. O kilku konkretnych miejscach dostarczając takich wrażeń napiszę przy okazji podzielenia się moją mapką z Tokio, ale teraz wróćmy do świata biednego turysty z Polski.
Bary z niedrogim jedzeniem są w Tokio na każdym kroku, ceny zaczynają się średnio od 15zł za danie. Nie jest to jedzenie, które zwala z nóg (no chyba, że ktoś jest wtajemniczony w konkretne, dobre miejscówki), ale mimo wszystko jest w porządku. Jedząc w nich każdy posiłek również możemy zaobserwować szybko topniejący budżet, dlatego poniżej wymieniłam 10 sposobów na to, jak przetrwać w Tokio nie wydając na jedzenie fortuny:

  • Ceny w godzinach lunchu są zazwyczaj niższe niż w porze kolacji, albo dostaje się darmowe dodatki, więc warto pomyśleć nad zjedzeniem głównego posiłku we wczesnych godzinach obiadowych.

  • W supermarketach i mniejszych sklepach znajdziesz gotowe dania (nudle z dodatkami, zestawy z ryżem, sushi, japońskie schabowe itd.). Nie wszystko się sprzedaje, więc wieczorami (godz. 19-21) zostają przecenione.

                          • Nie wybieraj lokali na ślepo. Tanie jedzenie, może być smaczniejsze od droższego, wystarczy tylko mały research, Google jest zawsze skory do pomocy. 

                          • Większe szanse na znalezienie niedrogiego jedzenia są w tańszych dzielnicach, zamieszanych przez pracowników fizycznych, czy studentów (np. Ueno, Yoyogi, Ikebukuro, Senju).


                          • Przekonaj się do onigri, japońskich odpowiedników kanapek. Trójkąty ryż z różnym nadzieniem, owinięte nori- suchymi wodorostami są dobrym źródłem energii i świetnie sprawdzają jako przekąski. Kosztują 4-5zł, a moje ulubiona nadzienia to tuńczyk i wieprzowina.
                             

                          • Japońskie pieczywo nie równa się rzecz jasna europejskiemu, ale wszędzie w sklepach można je znaleźć, podobnie jak słodkie bułki. Nie przypominają naszych drożdzówek, jedne są smacznie, inne mniej, ale mogą być pomysłem na śniadanie. Polecam melonowe, odradzam nadzienia z fasoli.
                             

                          • Woda w kranie jest zdatna do picia, więc noś ze sobą plastikową butelkę.

                            • Napoje najlepiej kupować nie tyle w znajdujących się na każdym kroku automatach, ile w minimarketach (których jest bardzo dużo). Za litrowy karton herbaty Lipton (które w Japonii są dobre, bo małosłodkie) zapłacisz 4-5zł. Smaczna jest też kawa w kartoniku z lodówki, 0,5l w podobnej cenie. W supermarketach jest jeszcze taniej.


                            • Niechętnie polecam tę opcję, bo to wbrew moim kulinarnym zasadom, no ale zawsze jest to jakiś sposób na ograniczenie wydatków. W Japonii jest duży wybór dań instant, dostępne są nie tylko zupki, ale też nudle z dołączanymi do opakowania przyprawami i sosem. Jasne, że dania nie zachwycają, ale czasami można się poświęcić. Ceny wahają się między 3-10zł. W Seven Eleven i innych sklepach typu konbini znajdziemy też czajniki do zagotowania wody, a w mikrofalówce można podgrzać swój lunch.


                            • Warto poświęcić kilka średnich posiłków dla jednego wspaniałego. Według mnie lepiej zaoszczędzić i zjeść danie instant raz, drugi ale za trzecim razem pójść do upatrzonej restauracji, która słynie z dobrego yakitori, ramen czy innego japońskiego dania, bo na końcu pamięta się właśnie te wyjątkowe posiłki. 



                            Wszystko po 4 złote

                            W Anglii dużą popularnością cieszą się sieci sklepów 99p Store czy Poundland, gdzie za funta można kupić wszystko, od żywności, przez kosmetyki, formy do pieczenia ciast, aż po akcesoria ogrodnicze. Na szczęście Japonia też ma swoje odpowiedniki- 100 Yen Shop. Nikt nie powinien wyjeżdżać z Tokio nie odwiedzając wcześniej tego sklepu, a jeżeli wybierzesz się tam na początku pobytu, to prawdopodobnie dużo na tym zaoszczędzisz. Zakres tego, co oferuje 100 Yen Shop jest ogromny i owszem, jest tam mnóstwo dupereli, których nawet nie weźmiesz do ręki, ale możesz też znaleźć przedmioty, które świetnie nadadzą się na pamiątki i będą kosztowały kilka, a czasem kilkunastokrotnie razy mniej. Dział z żywnością to m.in. słodycze, słone przekąski, dania instant, a także herbaty i tradycyjne japońskie składniki. Jeśli nie gumki do mazania w postaci sushi, lunchboxy, marshmallow nadziewane zieloną herbatą, to może skusisz się na sztuczne rzęsy, których w tym sklepie również nie brakuje?;)

                            100 Yen Shops znajdują się na terenie całego kraju. Największy w centralnym Tokio mieści się w okolicy, którą na pewno odwiedzicie z innych powodów- Harajuku. Trzypiętrowego 100 Yen Shop szukajcie na Takeshita Dori, kilka kroków od stacji Harajuku, tuż obok McDonalda.
                            Możecie natrafić na wiele mniejszych odpowiedników, ale największy w całym kraju, liczący 5 pięter stoi przy stacji Machida, 30min jazdy metrem od Shinjuku.

                            Warto zapamiętać też sklep Lawson 100, który jest spożywczym w stylu Family Mart czy Seven Eleven, ale 90% produktów kosztuje tam 100 jenów i ceny są niższe niż w innych tego typu convenience stores.


                            Transport

                            Kolej

                            Japonia słynie z najlepszych połączeń kolejowych na świecie, które jednocześnie nie należąone do najtańszych. Najczęściej mówi się oczywiście o wyjątkowo szybkich pociągach Shinkansen, a turystom poleca wykupienie biletu na nieograniczoną ilość przejazdów na okres 7, 14 lub 21 dni. Cena tygodniowego biletu to ok 1200zł. Jeżeli ktoś ceni sobie wygodę, ma niewiele czasu, zależy mu na szybkim przemieszczaniu się między miastami, a budżet stanowi drugorzędną sprawę, jest to najlepszy sposób na podróżowanie po Japonii. Decyduje się na nią najwięcej turystów.
                            Przez popularność JR Pass, niewiele mówi się o tańszych możliwościach przemieszczania się po kraju.

                            Seishun 18 to zniżkowy bilet, teoretycznie przeznaczony dla uczniów i studentów, choć tak naprawdę może zakupić go każdy. Kosztuje ¥11,500 czyli ok 450zł. Bilet da się wykorzystać na kilka sposóbów, jako pięciodniowy dla jednej osoby albo np. jednodniowy bilet dla pięciu osób, wtedy cena za osobę to ok 90zł . Minusem jest to, że kilka miesięcy w roku wyłączonych jest ze sprzedaży,  ale wciąż obejmuje większość sezonu turystycznego.

                            Wiosna ( 1/03 - 10/04 ) Bilet idą na sprzedaż od: 20/02 - 31/03
                            Lato ( 20/07 - 10/09 )                                         1/07 - 31/08
                            Jesień/Zima ( 10/12 - 10.01 )                                         1/12 - 31/12

                             Za każdym razem przy wejściu na stację dostaje się pieczątkę (jedną lub więcej, jeśli z biletu korzysta więcej osób), która ważna jest na nieograniczoną ilością pociągów, ale tylko liniami lokalnymi i do północy tego samego dnia. Wiąże się to zazwyczaj ze sporą ilością przesiadek (my na 500kilometrowej trasie Kioto-Tokio miałyśmy ich sześć), ale JR to nie PKP i pociągi na jednej trasie nie jeżdżą trzy razy dziennie, tylko co chwilę. Przesiadki nie są zazwyczaj dłuższe niż 10-15min, więc nawet jeśli nie zdąży się na pociąg, na kolejny nie trzeba długo czekać. Informacje o liniach, kierunkach, peronach są jasne również dla przybyszów z zagranicy.


                            My kupiłyśmy jeden bilet na 3 osoby. Trzy pieczątki zużyłyśmy na drogę z Kioto do Tokio, a pozostałe dwie na dojazd na lotnisko + jedna osoba kupiła dodatkowo normalny.
                            Zwykły bilet na tej trasie Tokio-Kioto (niezależnie od rodzaju pociągu) kosztowałby powyżej 300zł.
                            Z drugiej strony Shinkansen przejeżdża tę trasę w 2h 15min, a nasza podróż trwała ok 8h.


                            Autobus

                            Ceny podobne do pociągów, a czas podróży wydłuża się czasem kilkakrotnie, więc raczej nie polecam. Jedyną sensowną opcją może być podróż nocnym autokarem, żeby uniknąć noclegu w ho(s)telu. Trasa Tokio-Kioto kosztuje ok 300zł. Shinkansen z kolei nie kursuje nocą.


                            Autostop

                            Kosztowny transport publiczny, dobrze rozwinięta infrastruktura drogowa i bardzo niska przestępczość sprawia, że Japonia może być dobrym krajem do podróżowania autostopem. Jeżeli nie goni cię czas, może okazać się to świetną przygodą, a przy okazji zaoszczędzisz dużo pieniędzy.


                            Samolot

                            Bilet zarezerwowany dwa dni przed wylotem potrafi kosztować tyle, ile pociąg, więc może to być niezła opcja przy dłuższych trasach (np. AirAsia, Jetstar). Trzeba mieć jednak na uwadze, że loty są często bardzo wcześnie rano, a lotnisko Tokio Narita jest zamykane na noc, choć jeśli dotrzemy tam przed zamknięciem, można zostać wewnątrz do rana. Ostatnie pociągi ze stacji Narita odjeżdżają ok 22 i po tej godzinie z miejscowości Narita można dostać się na lotnisko (10km) już tylko taxi.


                            Metro w Tokio

                            Chyba w żadnym mieście nie spotkałam się z tak "poplątanym" planem metra jak w Tokio. Automaty z biletami są łatwe w obsłudze, można wybrać język angielski, wydają też resztę, jeśli nie mamy drobnych. Wysokość opłaty zależy od odległości miejsca do którego zmierzamy, a dokładną cenę podpowie tablica wisząca nad automatem, na której wypisane są wszystkie stacje.
                            Chociaż Tokio jest ogromnym miastem, warto rozplanować sobie zwiedzanie tak, żeby niektóre dni w miare możliwości opierały się o zwiedzanie pieszo. Innym razem można kupić całodzienny bilet i zaliczyć miejsca daleko od siebie położone, w przypadku których dojazd metrem będzie niezbędny. Jeżeli chcemy jeszcze obniżyć ceny przejazdów, najlepiej tuż przed wyjściem z hotelu skorzystać z Google Maps. Wybrać planowaną trasę, kilknąć na transport publiczny, a wtedy okaże się, że ta sama trasa może mieć kilka różnych cen. Najkrótsze odcinki, a co za tym idzie najtańsze bilety kosztują 6-7zł. Przy wybraniu najtańszej opcji wystarczy zapisać sobie wskazówki i mieć pewność, że zdąży się na wybrany pociąg. Z pozoru może się wydawać, że łatwo jest się pogubić przy planowaniu podróży, albo na stacji metra, ale wystarczy być czujnym, obserwować znaki i kierować się nimi, bo na pewno dobrze nas poprowadzą.





                            Automaty z biletami, mapa metra i tablica ze wszystkimi stacjami i cenami.

                            8 paź 2012

                            Video from our trip to Japan.

                            Zmontowałam wreszcie filmik z naszego wyjazdu do Japonii, więc z przyjemnością dodaję go dzisiaj na bloga. Nie przyłożyłam się do kręcenia, popełniłam trochę błędów technicznych, więc od projektu tradycyjnie bije amatorstwem, ale dobrze się bawiłam przy edycji i myślę, że dzięki otoczeniu, treści i muzyce całość wyszła pozytywnie. Jeżeli video wywoła na Waszych twarzach chociaż niewielki uśmiech, to znaczy, że praca nie poszła na marne;).
                            Miłego tygodnia!


                            Najlepiej jeśli przed rozpoczęciem załadujecie video w jakości 1080p.

                            muzyka: CocoRosie - Japan

                            Kiełbaski koktailowe w miodzie i musztardzie.

                            Gdybym zobaczyła ten przepis w internecie, magazynie, telewizji, raczej nie zwróciłby mojej uwagi i pewnie nigdy nie powtórzyłabym go samodzielnie, ale jedzenie czasami smakuje lepiej niż wskazuje na to przepis i tak było również z tym.
                            Na jednych z luźniejszych zajęć w kuchni przygotowywaliśmy dania na przyjęcia, żeby pod koniec lekcji wspólnie wszystko zjeść;).
                            Ktoś z grupy przyrządził kiełbaski w glazurze miodowo-musztardowej i to właśnie ta przekąska, była przez wszystkich najbardziej chwalona. Po kilku miesiącach przygotowałam danie w domu, w formie obiadu, razem z sałatką i polentą polaną pesto.
                            W UK chyba łatwiej dostać kiełbaski koktailowe, które najlepiej sprawdzą się w tym przepisie. W polskich sklepach szukajcie po prostu koktailowych, niewędzonych, zwykłych parówek również nie polecam. Osobiście użyłam niemieckich mini bratwurst i też bardzo dobrze się sprawdziły.


                            Składniki:
                            2 łyżki oleju słonecznikowego
                            ok 30 kiełbasek koktailowych (lub kilkanaście, jeśli są większego rozmiaru jak powyższe bratwurst)
                            3 łyżki miodu
                            3 łyżki musztardy Dijon lub pełnoziarnistej


                            Przygotowanie: 

                            Rozgrzać piekarnik do 200'C.
                            Naczynie żaroodporne lub blachę do pieczenia wyłożyć papierem (unikniecie w ten sposób uporczywego zmywania zachniętego, klejącego sosu). Wlać 2 łyżki oleju i wsadzić do piekarnika na 3-4min.
                            Następnie wyciągnąć naczynie, dodać kiełbaski i wymieszać je w oleju. Piec 20-25min aż zbrązowieją.
                            Po tym czasie oszuszyć kiełbaski na ręczniku papierowym, a w misce lub głębokim talerzu połączyć miód z musztardą. Do mikstury wrzucić kiełbaski, wymieszać, a następnie wsadzić z powrotem do piekarnika. Piec 5 min, przewracając na drugą stronę w połowie czasu.
                            Kiełbaski podawać na ciepło, z dowolnym sosem (lub bez). Jeżeli danie przygotowywane jest na przyjęcie, najwygodniej będzie, jeśli w kiełbaski powbijamy wykałaczki.


                            Przepis pochodzi ze strony BBC GoodFood