Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Australia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Australia. Pokaż wszystkie posty

9 cze 2013

Podsumowanie podróży po Australii i Nowej Zelandii.

Z okazji ostatniego australijskiego posta, napisałam małe podsumowanie grudniowej podróży.

Gdyby nie wygrany bilet pewnie nieszybko wybrałabym się w tamte strony, patrząc na koszty takiej podróży. Nie jest to raczej ulubiony (pod względem wydatków) kierunek dla backpackerów, a wielu Europejczyków wyjeżdża do Australii w ramach wizy Work&Travel, która akurat nas, Polaków nie dotyczy. Odniosłam za to wrażenie, że w Niemczech jest wyjątkowo popularna, spotkałam też na miejscu dużo Francuzów pracujących/podróżujących w ten sposób.

Koszty 

Pytaliście mnie o to jeszcze w trakcie trwania podróży, więc w miarę możliwości przyglądałam się wydatkom. W Nowej Zelandii przez prawie tydzień czasu wydałam ok 600zł, co jest naprawdę małym wydatkiem biorąc pod uwagę tamtejsze ceny. Autobusy i pociągi w NZ są drogie, a połączenia nawet między tymi większymi miastami 1-2 razy na dzień. Dlatego przy dwóch podróżujących osobach przemieszczanie się transportem publicznym nie ma większego sensu. Lepiej wypożyczyć auto i to takie, w którym można spać i/lub gotować, a które nie jest jeszcze dużym, znacznie droższym camperem. Wybór aut i wypożyczalni jest spory, a samochód daje swobodę która w NZ bardzo się przydaję, bo zatrzymywać się na noc można praktycznie wszędzie.
Wydatki w NZ udało mi się zmniejszyć przez podróżowanie stopem. Ani razu nie jadłam też w restauracji, robiłam raczej niewielkie zakupy w supermarkecie i żywiłam się skromnie.
W Australii przez trzy tygodnie wydałam ok 2000zł, tu znowu pomogło to, że w Sydney ugościła mnie u siebie Magda, a w buszu pani Asia i na Tasmanii podróżowałam przede wszystkim na stopa.
Do wydatków doszły jeszcze loty wewnątrz Australii i do/z Nowej Zelandii. Tamtejsze niskobudżetowe linie niestety nie są tak tanie jak Ryanair czy Wizzair. Owszem, można znaleźć bilety od 20$, ale są to raczej krótsze odcinki, a promocje nie są tak częste i oczywiste jak w Europie. Ja dodatkowo podróżowałam w okresie świątecznym, więc ceny wahały się między 100-200$ przy bilecie w jedną stronę. Ouch.
Wysokie ceny na każdym kroku na pewno miały jakiś wpływ na moją podróż, bo nie do końca mogłam robić rzeczy czy jeść w taki sposób, w jaki byłoby to możliwe w innych częściach świata. W Melbourne wybrałam się do dobrej i niedrogiej restauracji malezyjskiej, a mimo wszystko za roti canai zapłaciłam 15x razy więcej niż na ulicy w Malezji, gdzie takiego samego naleśnika mogłam zjeść za 1zł. Odmawianie sobie różnych rzeczy było czasem lekko dołujące, ale wrażenia z podróży były oczywiście ponad to wszystko.

Ogólne wrażenia

Każdy ma pewne wyobrażenie o Australii, najczęściej pozytywne i powszechnie wiadomo, że poziom życia jest tam wysoki. A jednak da się odczuć, że znajduje się na drugim końcu świata i mało się o niej mówi. Sporadycznie pojawia się w telewizji, w prasie, o tamtejszej polityce Europejczycy nie wiedzą chyba nic. Zupełnie odwrotnie niż w przypadku Stanów.
Australia jaką poznałam, miała dla mnie w całkiem dużym stopniu klimat Kalifornii. Myślę o tym co widywałam na ulicach, o podobnym stylu życia, nastwieniu ludzi, byciu pozytywnym i wyluzowanym. Melbourne atmosferą przypominało mi trochę San Francisco; zmienna pogoda, niższe temperatury, duże stężenie hipsterów, bardziej artystyczny klimat, uwielbienie do kawy, zamiłowanie do kuchni. Sydney porównałabym z kolei do Los Angeles. Cieplejsze, słoneczne i chociaż miasto wydaje się być bardziej nastawione na karierę, to przy okazji ma wakacyjny klimat, a plaża jest nieodłącznym elementem codzienności.
Zresztą jedną z największych zalet tego kraju jest to, co znajduje się poza miastami. Ta piękna dzika strona, miejsca niedotknięte ręką człowieka, którymi można cieszyć się w samotności.
Spodziewałam się tego przed odwiedzeniem Australii, a na miejscu tylko potwierdziło się moje przeczucie, że muszę po/zamieszkać. Plan zamierzam zrealizować w ciągu najbliższych kilku lat, jeszcze przed 30stką. Nie twierdzę, że wraz z przeprowadzką chciałabym tam już zostać na resztę życia, ale nigdy nie wiadomo jak się ono potoczy, a nawet co się stanie zanim faktycznie miałabym się tam przenieść.

A kończąc wątek samej podróży, sami widzieliście na zdjęciach i w opisach jak rewelacyjny był to dla mnie miesiąc. Działo się dużo, od oglądania lodowców w Nowej Zelandii, przez zwiedzanie Melbourne, Sydney, po świętowania Sylwestra na festiwalu muzycznym czy zachwycanie się pięknem Tasmanii. Poznałam ludzi, z którymi chciałabym utrzymać kontakt na długo, zobaczyłam miejsca, które wycisnęły ze mnie łzy wzruszenia i mogę tylko powiedzieć – Australio, do zobaczenia!

Untitled W dzień wylotu musiałam zrealizować to, co sobie postanowiłam w pierwszy dzień w Sydney- popływać w basenie z morską wodą Bondi Icebergs, przy Bondi Beach.Untitled Ciężko byłoby zrealizować w słonej wodzie dwugodzinny trening, ale miałam ogromną frajdę z pływania w takim miejscu.Untitled Untitled Untitled Większe fale przebijają się czasami do basenu.Untitled Bondi Beach.Untitled Untitled Untitled Wybrałam się też w końcu do słynnej Bourke Street Bakery, za którą Sydney szaleje. Wiąże się to głównie z tym, że w Australii, podobnie jak w innych anglojęzycznych krajach kultura spożywania chleba dosięgnęła smutnego poziomu białego, prawie plastikowego chleba, który staje się jadalny dopiero po wrzuceniu do tostera. Jednak w ostatnich latach zaczęto wracać do podstaw i zmianę tę dało się zauważyć głównie w Stanach oraz trochę w Europie (chociaż na naszym kontynencie nigdy było pod tym względem tak źle jak za oceanem, no może pomijając UK). Rozpopularyzowały się piekarnie we francuskim stylu, gdzie można napić się dobrej kawy, przegryźć porządnego croissanta, a do domu wrócić z rustykalnym bochenkiem chleba. Do Australii trendy docierają z opóźnieniem (w końcu mają daleką drogę do przebycia), ale kilka lat temu ktoś wpadł na pomysł otworzenia tego rodzaju piekarni w Sydney, rzucając (głównia hipsterką część) mieszkańców na kolana. Zachwyt jest według mnie przesadzony, bo znam podobne miejsca z innych kontynentów, no ale nie można zarzucić piekarni, że nie jest dobra w tym, co robi.Untitled Wydanie książki kucharskiej przyczyniło się sławy piekarni.Untitled Zamówiłam croissanta i quiche, obie przekąski były smaczne, ale niczym rewolucyjnym się nie wyróżniły. Magdzie zdarzało się kupować u nich chleb, ale miala podobne zdanie do mojego.Untitled Jedzenie na mieście w Australii jest drogie, a ceny w takiej piekarni jak Bourke dotrzymują im kroku. Tarta, która znika po dwóch gryzach za 4.50$, to sporo.Untitled Untitled Okolice Surry Hills.Untitled

2 cze 2013

Sydney Harbour Bridge.

Untitled Po śniadaniu w przedostatni dzień w Sydney pojechałam do portu i zaczęłam od odwiedzenia muzeum sztuki współczesnej.Untitled Trafiłam na kilka niezłych wystaw, ale muzeum jest nieduże i dość szybko je zwiedziłam.Untitled Untitled Przespacerowałam się po porcie, przeszłam pod mostem, a z czasem wylądowałam w parku z obserwatorium i ładnym widokiem ze szczytu górki.Untitled Untitled
Później weszłam na most, żeby przedostać się na drugą stronę.Untitled Z zazdorścią patrzyłam na ludzi pluskających się w basenie na dachu hotelu Hyatt.Untitled Untitled Untitled Widok z Kirribilli na operę i miasto można często zobaczyć przy okazji zdjęć Sydney. Przed przyjazdem miałam nawet wyobrażenie jak wygląda cała okolica, ale w rzeczywistości okazała się zupełnie inna, heh.Untitled Chyba nie ma miasta z piękniej ulokowanymi basenami niż Sydney – pomyślałam sobie już na spacerze z Coogee do Bondi Beach.W Kirribilli można pływać z widokiem na most i port w oddali.Untitled Wracałam znowu na piechotę, na dole odbywała się ceremonia ślubna. Untitled Untitled W końcu dotarłam też do Royal Botanic Gardens, ale byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły na dogłębne zwiedzanie parku. Położyłam się na trawie i odpoczęłam.Untitled Później przeszłam się jeszcze po centrum i kilku sklepach. Zajrzałam też do Queen Victoria Building, ekskluzywnego centrum handlowego.Untitled Wewnątrz znajdowała się przechodząca przez trzy piętra, 24-metrowa choinka z 60tys lampek i 144 tysiącami kryształowymi ozdobami Svarowskiego.Untitled Metro Monorail, miejska kolejka, zatrzymująca się w kilku popularnych atrakcjach Sydney. Funkcjonuje od 25 lat, ale pod koniec czerwca zostanie zamknięta i wyburzona.

30 maj 2013

Another coastal walk in Sydney.

Untitled Wraz z początkiem weekendu Magda i Przemek zabrali mnie na Sydney Fish Market, popularny targ rybny. Jak już będę duża, to w takich miejscach będę  przepuszczać pensję.Untitled Piękne i tradycyjnie drogie homary.Untitled Sydney Fish Market jest trzecim największym targiem rybnym na świecie. Podobnie jak w przypadku numeru jeden- Tsukiji w Tokio, komercyjna część jest niewielka, dlatego nie sprawia wrażenia aż tak dużego.Untitled Kupiłam kilka ostryg na spróbowanie.Untitled Untitled Magda lubi kupować tutaj sashimi, więc skorzystaliśmy z okazji i wybraliśmy sobie ryby na lunch. Nie zjedliśmy na zewnątrz, ale zapakowane zabraliśmy ze sobą, żeby później zjeść w parku.Untitled Z targu pojechaliśmy do South Head, dzielnicy znajdującej przy wejściu do portu. Po drodzę mijaliśmy jedne z najdroższych domów w Sydney, a fragment drogi bardzo skojarzył mi się z odcinkiem Market Street w San Francisco, gdzie wjeżdżając pod górę za plecami ma się piękny widok na miasto. Ciężko wysiadało mi się z samochodu, bo te wszystkie widoki sprawiły, że najpierw musiałam pozbierać szczękę.Untitled Piękne klify, duże wysokości, ocean...to zdecydowanie klimaty lubiane przez samobójców, a sława The Gap to nie tylko spektakularne widoki. Plakaty (jak powyższy) starają się odwieźć od pomysłu skończenia ze sobą, informują o możliwości zasięgnięcia pomocy przez lifeline, poważniejszą wersję telefonu zaufania. Na Golden Gate Bridge w San Francisco nawet zamontowano telefon dla takich krytycznych sytuacji.Untitled Jak stanęłam w miejscu skąd zazwyczaj skaczą ludzie, pomyślałam sobie, że wybrałabym raczej inne miejsce. Rzucanie się na takie równe skały to jak skakanie na chodnik z wieżowca. Golden Gate bardziej do mnie przemawia. Untitled
 Zeszłyśmy z Magdą do parku, gdzie czekał już na nas Przemek i zabraliśmy się za lunch.
Ostrygi skropione sokiem z cytryny, sashimi z tuńczyka, łososia i jeszcze jednej ryby, której nie pamiętam. Żałowałam, że nie wzięłam większej porcji, wszystko było takie dobre.
Untitled Untitled
 Po lunchu kontynuowaliśmy spacer.Untitled
Niektóre domki przypominały mi Karaiby.
Untitled Styczeń mógłby już zawsze kojarzyć się z takimi kolorami!
Untitled Untitled Untitled Doszliśmy na niewielką plażę Camp Cove, która miała w sobie coś z Lazurowego Wybrzeża. Wiem, że to kolejne porównanie, ale często jakieś rzeczy/miejsca przywodzą mi na myśl inne. Na plaży panował ścisk, bo było sobotnie popołudnie, ale najbardziej niesamowite wydało mi się to, że woda od strony portu jest tak czysta.Untitled Untitled Nieczęsto będąc w jakimś mieście można przy okazji znaleźć się w parku narodowym. Sydney nie przestawało zaskakiwać.Untitled Widok na Camp Cove Beach.Untitled Większość zdjęć z dzisiejszego posta kręci się wokół tego samego widoku- zatoki i zarysowującego się w oddali Sydney. Totalnie wakacyjna atmosfera, a jednak te miniaturowe budynki przypominały, że wciąż jesteśmy w dużym mieście.
 Z każdą minutą rosło we mnie przekonanie, że za kilka lat znajdę się w tym samym otoczeniu i powiem do siebie "pamiętasz Ula, jak w dokładnie w tym miejscu zapadła decyzja, że wrócisz tu na dłużej? No i jesteś, wohoo!"
Untitled Dalej minęłyśmy Lady Bay Beach, plażę nudystów.Untitled Północna krawędź South Head, kiedyś strategiczne miejsce gdzie strzeżono "bramy Sydney", ale do dzisiaj część tej okolicy zajmują tereny militarne. Untitled
W pobliżu znajduje się też jedna z najstarszych latarni w Australii i tam zakończyłyśmy spacer.
Po tym dniu już nie miałam żadnych wątpliwości, że Sydney to jedno z najpiękniej położonych na świecie miast.