Za długo jestem Couchsurferem, żeby rozsyłać wiadomości z prośbą o przenocowanie mnie do kilkudziesięciu osób licząc, że ktokolwiek odpowie pozytywnie. Przeglądam profile i szukam osób, z którymi mam przeczucie, że dobrze się dogadam.
Tym razem napisałam do dwóch, ale nie otrzymałam odpowiedzi. I kiedy już miałam rezygnować, weszłam na stronę raz jeszcze, wybrałam lokalizację i zaczęłam przeglądać wyniki wyszukiwania. W oczy rzucił mi się profil Mike’a, chyba głównie przez kulinarne zainteresowania. Wysłałam do niego wiadomość i dostałam odpowiedź, że chętnie mnie przenocuje.
Cztery dni później wracam z Kanady z jedną z najważniejszych znajmości jaką zawarłam w podróży. Tym razem już chyba nawet bez irytacji, że co mi po przyjaciołach na drugim końcu świata, zostawię ten smutek na kiedy indziej.
Uwielbiam za to uczucie, kiedy zamieniasz z kimś kilka zdań i czujesz się, jakbyś znała tę osobę całe życie. Po pięciu minutach masz wrażenie, że możesz opowiedzieć o jej wszystkim.
To uczucie jest tak rzadkie, że wyłapujesz je od razu, a prawdopobieństwo, że się pomylisz jest minimalne.
Słyszałam, że Kanadyjczycy mają sarkastyczne poczucie humoru, co w jakiś sposób chyba wiąże ich z Brytyjczykami. Nie poznałam zbyt wielu, żeby być obiektywną, ale Mike i jego współlokator Taz wpasowali się w ten obraz doskonale. Dogadywaliśmy się tak dobrze, że już wyobraziłam sobie tę dwójkę jako moich współlokatorów i nawet często stojące w zlewie brudne naczynia nie zburzyły go. Zmywałabym je z dobrego serca i z zamiłowania do zmywania.
Mike uznał, że jeśli tylko będę chciała przeprowadzić się do Toronto, to pozbędzie się trzeciej osoby z domu i pokój jest mój. Będziemy gotować na zmianę super kolacje, Taz będzie na tym żerował, ale nadrobi swoimi absurdalnymi żartami i mimo wszystko stworzymy szczęśliwą rodzinę.
Szkoda tylko, że widzę w tym planie jedną poważną przeszkodę i już nawet nie myślę tu żadnych formalnych kwestiach. Mowa o kanadyjskiej zimie.
Lato jest tu podobno niezawodne jak w Nowym Jorku, gorące i bardzo słoneczne, ale przez drugie pół roku trwa to, czego nie lubię najbardziej…
No i właśnie ta styczniowa, zresztą wyjątkowo mroźna pogoda nie ułatwiała zwiedzania w żadnym stopniu. Musiałam chować się gdzieś co kilkanaście minut, żeby nie zamarznąć, a kiedy pierwszego wieczoru wyciągnęłam dłoń z rękawiczki na kilka minut, zaliczyłam chyba odmrożenie życia.
W drugi, najzimniejszy dzień z pomocą przybył Kuba, współautor bloga Bez Domu, którego razem ze swoją partnerką Asią prowadzili podróżując po świecie. Od jakiegoś czasu mieszkają w Toronto, więc ucieszyłam się, kiedy Kuba napisał do mnie z propozycją spotkania. Zabrał mnie autem na wycieczkę po mieście, co w tamtym zimnie było najprzyjemniejszym możliwym sposobem na zobaczenie Toronto. Przy kawie przybliżył mi miasto i życie w Kanadzie, a jego perspektywa była tym bardziej ciekawa, że przed wyruszeniem w podróż mieszkał przez kilka lat w Chicago.
Nie wiem czy odcinek The Layover: Toronto to spowodował, ale miałam dość mocne przeczucie, że spodoba mi się to miasto. Pod względem archtektonicznym można trafić tu na pare koszmarków w najmniej oczekiwanym momencie, przytłaczać mogą też licznie porozrastane szklane wieżowce, ale da się to wybaczyć, skupiając się na zaletach.
Większość mieszakńców Toronto to imigranci ze wszystkich stron świata. I właśnie to najczęścięj ten kulturowy kocioł sprawia, że miasto ma dobry klimat, jest ciekawe kuluralnie i intryguje. W takim miejscu zawsze znajdzie się coś dobrego do jedzenia z każdej możliwej kuchni, a ulice są kolorowe, nawet jeśli zimą większość ludzi chowa się w domach.
Tak jak w wielu miastach, na moje oko najciekawiej wypadły chyba hipsterskie okolice, gdzie alternatywne pomysły wygrywają jeszcze z komerchą. Klimatyczne kawiarnie, dobre jedzenie, wydarzenia skierowane do młodych ludzi. Tradycyjnie efektem ubocznym transformacji jakie zachodzą w takich dzielnicach jest gentryfikacja. Bolesna dla każdego, kto wspomniane zmiany odczuwa przez rosnący czynsz.
John, współlokator mojego kumpla Soe zapytał mnie po powrocie do Nowego Jorku czy zauważyłam różnicę między Amerykanami a Kanadyjczykami. Opowiedział mi historię, kiedy firma jego ojca miała zamknąć jeden ze swoich biznesów w Stanach, a drugi w Kanadzie. W momencie kiedy amerykański oddział dowiedzial się, że nadchodzi ich koniec, pracownicy obudzili się gotowi do walki o przetrwanie, w bojowych nastrojach i pełni wiary w zwycięstwo.
Kiedy tą samą informację ogłoszono w kanadyjskim oddziale firmy, pogodzeni z tą decyzją pracownicy zaczęli się pakować.
Mówi się, że Kanadyjczycy są bardziej uprzejmi, tolerancyjni, otwarci na świat- więcej podróżują, a media nie skupiają się tylko na Kanadzie, dociera do nich dużo informacji z zewnątrz. Bycie brytyjską kolonią, to jedno, ale myślę, że właśnie te francuskie wpływy sprawiły, że Kanadę łączy z Europą więcej niż Stany i da się to zauważyć. Poza tym przy narzekaniu na 5’C nikt nie spojrzy na ciebie ze znakiem zapytania na twarzy, bo przecież według Farenheita to jakieś dramatyczne zimno, a prędkość przekracza się km/h, a nie milach.
Kanadyjczycy mają też w sobie chyba mniej agresji, bo poziom przestępczości jest zaskakująco niski w porównaniu do amerykańskich miast podobnej wielkości co Toronto.
Ten kilkudniowy wyjazd zaostrzył mi apetyt na resztę Kanady, ale też Toronto o innej porze roku. Na dobrą sprawę nie udało mi się dużo zrobić ani zobaczyć, ale wyczułam w tym mieście uśpioną pod warstwą śniegu ciekawą amtosferę. Obudzi się wraz z latem, bo podobno wiosna tu praktycznie nie istenieje.
Nie było mowy, żeby w temperaturze -15 -20'C biegać z aparatem i ochoczo robić zdjęcia, dlatego jest ich niewiele i nie pokażę Wam za wiele z miasta. Jedna z lepszych piekarni w dzielnicy Kensington Market, gdzie skusiłam się na french apple custard square. Przemarznięta trafiłam w końcu do Mother's Dumplings. Azjatyckie pierogi wymiatają w każdą zimową pogodę. Mike wracał do domu późno w pierwszy dzień, dlatego zaoferowałam, że zrobię kolację. Padło na kluski śląskie z zasmażaną czerwoną kapustą, które półtora tygodnia wcześniej robiłam po raz pierwszy w domu i wyszły zaskakująco dobrze. Tym razem w trakcie gotowania myślałam, że okażą się totalną porażką, przez co wpadłam w typowy dla mnie w takich sytuacjach totalnie pesymistyczny nastrój. Mike widząc moje zrezygnowanie nadał mi wtedy przydomek Eeyore, czyli Kłapouchy, który pozostał już ze mną do końca pobytu.
Kluski ostatecznie wyszły całkiem w porządku, kapusta super, a całością zachwycali się wszyscy.
A teraz czekam w komentarzach na krytykę od kogoś ze Śląska, że to wcale nie te kluski, że kształt nie taki, sera nie powinno być i w ogóle gdzie rolada;).
Pokój w którym spałam. St. Lawrence to typowy lokalny food market, a najsłynniejszą kanapką jest tutaj Veal Parmigiana.
Kanapka z cielęciną, bakłażanem, sosem pomidorowym, mozzarellą ostrymi papryczkami. Po pochwałach jakie usłyszałam na jej temat spodziewałam się jeszcze lepszej, ale to też dlatego, że Ameryka Północna ma tak wysoko postawioną poprzeczkę w kwestii kanapek.
Kuba, bohater mojego drugiego dnia w Toronto. Kuba zabrał mnie do Distillery District, industrialnej okolicy gdzie budynki starej destylarni dostały drugie życie i teraz znajdują się w nich kawiarnie, restauracje, bary, teatr itd. Wszyscy chcą mieszkać blisko modnych miejsc, stąd nad okolicą wyrosły niestety wieżowce mieszkalne. Lokalny Times Square. Drugiego wieczoru Mike zaprosił swoją przyjaciółkę, otworzył butelkę wina i zabrał się za gotowanie dla nas tajskiej kolacji. Ja byłam przede wszystkim DJem, podczas gdy reszta tańcowała między gotowaniem. Kurczak w sosie limonkowym. Warzywa ze smażonym tofu i prażonymi orzechami nerkowca. Wracałam po dokładkę dwa razy. Pierwsze danie też było super, zwłaszcza sos, ale od kurczaka wolę warzywa, a do nerkowców mam wręcz słabość.
Queen West Street.
Nie mogłam wyjechać nie jedząc poutine, tradycyjnego kanadyjskiego dania pochodzącego z Quebecu. Domowe frytki smażone w kaczym tłuszczu, podawane z kawałkami sera i polane mięsnym sosem. Po raz pierwszy jadłam to danie kilka lat temu w Portland w Stanach i chociaż miejscówka w Toronto była tą samą, którą odwiedził Bourdain, poutine z Portland smakowało jeszcze lepiej.
W sumie to dziwie się, że nie dotarło jeszcze do Europy, bo spotkałoby się z murowanym sukcesem. Ktoś w Warszawie zamiast mało udanych frytek belgijskich mógłby otworzyć okienko z poutine i pokazać co jest kanadyjską alternatywą polskiego kebaba pożeranego po alkoholowej nocy. W ostatni dzień jeszcze raz wybrałam się na St. Lawrence Market. Tym razem chciałam przede wszystkim spróbować słynnych montrealskich bajgli z St. Urbain. Od nowojorskich różnią się m.in. tym, że są mniejsze, gotowane w posłodzonej miodem wodzie i pieczone w drewnianym piecu. Są bardziej zwarte, a w smaku słodsze, ale nowojorskie wypadają moim zdaniem lepiej. Kupiłam kilka i zrobiłam sobie z nich kanapki na podróż następnego dnia.
A tytuł posta? Wziął się od łazienki, która wyróżnia kanadyjski angielski od całej reszty.
-20 stopni? To nie dla mnie...brr...Kluski śląskie...hmm...jestem ze śląska (nie z urodzenia, przyłączyli nas ;/) i nigdy nie miałam takiej kluchy w pysku. A nie! miałam, w zeszłym roku...nad morzem :P Ohyda.
OdpowiedzUsuńJesteś gdzieś 4 dni i próbujesz wymyślać jakieś społeczne diagnozy... Na dodatek kompletnie oderwane od rzeczywistości! Domyślam się więc, że Twoje uwagi z innych krajów są równie rzetelne, dla mnie zupełnie straciłaś na wiarygodności.
OdpowiedzUsuńPS. "Quebec" to normalne słowo i normalnie się je odmienia.
idź stąd i nie wracaj
UsuńWhoaaa podziwiam do jakiego stopnia potrafiłaś się spiąć :D. No cóż, muszę w takim razie powiedzieć ludziom, którzy tam mieszkają, że najwyraniej nie wiedzą co się dookoła nich dzieje i że we wszystkim mnie okłamali. A ja muszę być ślepa i głupia, bo wszystko co napisałam jest nie takie, jakim widziałam i zupełnie oderwane od rzeczywistości.
UsuńNieodmienione Quebec zaraz pogrubię i zmienię na różowo, z dedykacją dla ciebie.
Oderwane od rzeczywistości społeczne diagnozy?! Ja tu widzę raczej subiektywne zdania, przytaczane opowieści opinie...
UsuńBez przesady.
E.
bitch, please!
UsuńA ja Ci Ula dziękuję, za te szczegółowe, subiektywne opisy danych miejsc. Dzięki temu czuję, jakbym tam trochę była :). Trzymaj się!
UsuńNatalia
Ojej, Ula, to chyba Ty się strasznie spięłaś. Ale jasne, idź dalej walić błędy i wierzyć, że wszystko wiesz, bo jakiś koleś ci powiedział, co mu się wydaje. Jak ci pani basia z kiosku wyjaśni specyfikę polskiego społeczeństwa, to pewnie też uznasz, że się zna i dobrze gada, bo tu mieszka.
UsuńJeśli p. Basia z kiosku jest niekompetentna w tej sprawie, to kto jest? Jakiś wielce szanowny prof. czy felietonista "poważnej" gazety albo Ty, anonimie? Skąd wiesz, ze to nie Ty uwierzyłaś we wszystko co usłyszałas? Skąd wiesz, ze twoje wnioski są prawdziwe.
UsuńOpinie na temat społeczeństw to, jak sama nazwa wskazuje, opinie, a te z definicji są subiektywne. Możesz sie z nimi nie zgadzać, ale nie udowodnisz, że Twoja opinia jest prawdziwa (tak samo Ula tego nie uczyni).
Pogrub i zmień na różowo również to "przekonuje się" z pierwszego zdania. Tak dla zasady.
UsuńPrędzej uwierzę 10 różnym osobom, wśród których są wyedykowani, dużo podróżujący Kanadyjczycy, ludziei którzy tam mieszkają albo tacy, którzy mieli z Kanadą coś wspólnego, niż obrażonej lasce, która jak na razie nie użyła żadnego kontrargumentu sugerującego, że powinnam nie wierzyć w to, co zobaczyłam, przeczytałam lub usłyszałam z różnych źródeł.
UsuńI śmieszne, że przytoczyłaś taki przykład, bo tą panią Basią z kiosku jesteś tutaj Ty... Ale obojętnie jakich głupot by nie opowiadała, trzeba wziąć jej głos też pod uwagę. Najważniejsze jednak, żeby mieć też dostęp do różnorodnych źródeł i wszystko gdzieś wypośrodkować. Tak właśnie zrobiłam.
Kiedy własnie otworzyli coś takiego w Krakowie https://www.facebook.com/antlerkrakow ;)))
OdpowiedzUsuńale super, nie mialam pojęcia, jutro przetestuję :D
UsuńW Krakowie niedawno otworzył się Poutine&Burger bar, aczkolwiek nie byłam w nim jeszcze i nie wiem czy dorównuje oryginałowi. Miałam okazję spróbować podczas pobytu w Quebec'u, ale było to w 2008 roku, więc smak już lekko zapomniany.
OdpowiedzUsuńPo obejrzeniu Twoich zdjęć, doszłam do wniosku, że muszę sobie go odświeżyć :)
Pozdrawiam!
Możesz podać namiary na ten bar ? z chęcią się wybiorę :) Pozdrawiam
Usuńgolebia 10
UsuńOo! Basia, w takim razie jeżeli uda Ci się spróbować, to daj znać jak wrażenia :)
Usuńkaj rolada?
OdpowiedzUsuńProszę bardzo: dziołcha ! to niy som Ślůnske klůski ! kaj mosz rolada ? :)))
OdpowiedzUsuńHehehe :D
Usuńprzypuszczam, że robisz lepsze śląskie niż moja babcia ;d mogę je jeść wszędzie i uwielbiam, ale w domu to przełknąć nie mogę :P
OdpowiedzUsuń"Uwielbiam za to uczucie, kiedy zamieniasz z kimś kilka zdań i czujesz się, jakbyś znała tę osobę całe życie. Po pięciu minutach masz wrażenie, że możesz opowiedzieć o jej wszystkim." - jak mi tego strasznie brakuje na studiach...
OdpowiedzUsuńten kurczak wygląda rewelacyjnie, tak samo jak warzywa z nerkowecem. też go uwielbiam, zresztą jak wszytskie orzechy, szkoda tylko, że jedno opakowanie potrafi tak dużo kosztować;p
a mieszkanie ma świetny klimat, nie mialabym nic przeciwko mieszkaniu w takim ;)
tak z innej beczki - mieszkanie wydaje się mieć świetny klimat, bardzo chętnie bym w takim zamieszkała :)
OdpowiedzUsuńaga
Zapraszam kiedyś do Londynu,upichcimy coś razem :)
OdpowiedzUsuńAż zostawię komentarz, bo mam sentyment do Kanady ;-) i w sumie źle, że weszłam, bo teraz warzywa z tofu będą mi się śnic północy ;-)
OdpowiedzUsuńUla, wiedzialas że bajgle to nasze polskie są?:)) szkoda, że nie znałam Twojego bloga przed moimi wyjazdami, nigdy nie skupiałam się za bardzo na jedzeniu podczas podrozowania i widzę, że to ogromny błąd. Pozdrawiam Cię CIEPŁO!
OdpowiedzUsuńSą, są! :) Ja też Cię pozdrawiam i nadrabiaj kulinarne zaległości w przyszłych podróżach!
UsuńChyba mogłam darować sobie czytanie tego wpisu dzisiaj, bo zrobiłam się bardzo głodna hahah. Ta kolacja u Mike musiała być pyszna!! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA ja tak z innej beczki: Ula, nie brakuje Ci czasem swojego kąta? Włsnej przestrzeni, łazienki, lodówki.
OdpowiedzUsuńZdarza się, ale rzadko, bo przestrzeń mogę mieć wszędzie, obce łazienki są często lepsze od moich i tylko brak pewnych składników częściej dokucza.
UsuńYour photos are gorgeous! And it is funny, I never realized how much Polish was actually closer to Russian/Ukrainian (except for the way you write and certain sounds). Anyway looks like you had a great time in Canada.
OdpowiedzUsuńxo
Colette || Skattered Notes
Ula, ale ze te kluski maja ser w srodku?
OdpowiedzUsuńHmmm... Ja ogolnie uwilebiam kazdego rodzaju kluskowe wytwory, ale takich chyba nie jadlam, tzn kluski z dodatkiem twarogu tak, ale na slodko.
Klasyczne slaskie, czyli gumiklejzy musza byc gumowe, lekko splaszczone i z dziurka w srodku na sos (pomyslalam, ze jako slazara sie raz powymadrzuam :-P). Tak czy inaczej narobilas ochoty na wyprobowanie Twoich, ale bede musiala poczekac do poniedzialu zeby kupic twarog w polskim sklepie.
A ja mam jeszcze takie pytanie, myslisz ze byloby mozliwe, gdybys podpisywala ktorym obiektywem zrobilas zdjecia w poscie?
Nie, są posypane cheddarem, bo tak smakowały lepiej :)
UsuńCo do obiektywu, to mam tylko dwa, więc jeżeli widzisz szeroki kąt jak tutaj, to jest to 24mm 2.8, a jeżeli bardziej potretowe zdjęcie, to 50mm 1.8, którego używam rzadziej i nie miałąm ze sobą w Kanadzie.
Aaah, dopiero teraz zaczailam z tym serem ;-))
UsuńDzieki za odpowiedz, a Tamrona juz nie masz ?
Trochę takie ryzyko spędzać noc z osobami których się nie zna, masz czasami takie myśli?
OdpowiedzUsuńJa też bym zaryzykowała ale takie myśli chodzą mi po głowie.
Ogólnie super jestem tam z Tobą jak w każdej podróży.
Pozdrawiam
Looks exotic w niedoslownym znaczeniu ;) Ja planuje British Columbie ale raczej w lecie choc rzeczywiscie ciekawie jest zwiedzic takie zimne miejsca w zimie. Powodzenia na dalszych odcinkach Ula!
OdpowiedzUsuńNie ma nic lepsiejszego nad brytyjskie sarkastyczne poczucie humoru ;)
OdpowiedzUsuńWspanialy post. Moim skromnym zdaniem powinnas kiedys pokusic sie o napisanie ksiazki. Pamietnika z pozdrozy, pamietnika z zapamietanych smakow, spotkanych ludzi. Wspaniale sie Ciebie czyta i oglada zdjecia Twojego autorstwa.
OdpowiedzUsuńPowodzenia, niech sie spelnia co niewypowiedziane.
Goska
Zgadzam się z ,,Gośka'' która zaproponowała napisanie pamiętnika z podrózy. Naprawdę bardzo fajnie byłoby zobaczyć taką książke i dowiedzieć się o twoich wspaniałych podróżach. Jak oczywiście pewnie wiesz (bo w kazdym komentarzu to pisze) bardzo chcialabym podrózować tak jak ty :c
OdpowiedzUsuńDzięki dziewczyny, ale myślę, że nigdy nie poczuję się na siłach do napisania książki. Jeżel posta jak ten tworzę 8h, a wciąż nadaje się jeszcze do niemałej korekty, to książki nie zdążyłabym skończyć do końca życia. Chciałabym być dobrym storytellerem i przelewać to na papier, ale nie potrafię.
UsuńAle kluski śląskie z serem??? Skąd w ogóle taki pomysł?
OdpowiedzUsuńSerem są posypane, nie ma ich w cieście.
UsuńA skąd pomysł? Próbujesz czegoś, oceniasz i zastanawiasz się jak poprawić smak... Przychodzi ci do głowy cheddar, ścierasz, posypujesz, próbujesz i już smakowo wszystko się zgadza;)
wszystko jasne ! to jest wersja slaskich klusek a'la poutine.
Usuńeasy!
Ehh, zawsze podziwiam te Twoje podróże, jeszcze bardziej zdjęcia, jeszcze bardziej dania i przekąski, które masz okazję smakować, a już najbardziej Twój zapał do tego, w czym jesteś dobra i co lubisz. Zazdroszczę obranych w życiu celów i cierpliwego do ich realizacji dążenia. Życzę Ci wielu kolejnych sukcesów w życiu! Ja tylko dużo gadam, sama zapalam się od dłuższego czasu na zobaczenie nowych miejsc, zwiedzenie tanimi liniami tego, co się da, ale brak mi na tyle odwagi, ile Ty masz w sobie. Sama w życiu nie zdecydowałabym się na wyjazd gdzieś, zwłaszcza na dłużej, bez kogokolwiek kogo znam, chociażby dla psychicznej pewności, że jesteśmy w dwójkę i wgl.. Coraz bardziej robię się zamknięta w sobie przez kraj, w którym przyszło mi żyć i prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane odetchnąć pełnią piersią tak, jak Ty to robisz zmierzając do coraz to innych krajów. Fajnie chociaż, że dzięki Tobie mogę poznać trochę świata, czytając twojego bloga i oglądając piękne zdjęcia! Dziękuję ;-)
OdpowiedzUsuńpo alkoholicznej nocy w prawie kazdym kebabie w UK kupisz 'chips & cheese & gravy', taki lokalny poutine. choc kolezanka z Quebecu (na rozowo) nie byla przekonana ;)
OdpowiedzUsuńUla, Poutine mozna od niedawna kupic w kanadyjskiej knajpce na Golebiej w Krakowie :)
OdpowiedzUsuńOk, ja też wtrącę swoje 5 gr. Od dłuższego czasu na blogu można zauważyć jak czytelnicy Uli tworzą tak jakby "sektę". Ubóstwiają Ulę i wszystko co powie jest świetne i najpiękniejsze. A jeżeli już ktoś się wyłamie i powie swoje zdanie jest przez innych zrównany z błotem bo jak można nie zgadzać się z Ulą?? (tak tam powyżej np). Nie bronię anonimowej ale trzeba na jakimś godnym poziomie przyjąć zdania i innych a tekst "idź stąd i nie wracaj" nie jest dojrzały i na 100 % nie zacznie normalniej dyskusji.
OdpowiedzUsuńNie mówię że tylko na blogu Uli dzieją się takie rzeczy bo 80 % blogów tak wygląda. Ktoś nie zgodzi się z autorem to już jest zły i straszny i skrytykujmy go. Czasem i sami autorzy nie radzą sobie z krytyką. Ula czasami też co widać po jej odpowiedziach na takie komentarze.
Ale są na szczęście gdzieś w necie blogi w których krytyka jest przyjmowana tak samo jak pochwały (i są to znane blogi) i sami autorzy wraz z czytelnikami "dyskutują" na dany temat.
Oczywiście na samym początku trzeba odróżnić hejterów i ich dziwactwa wypisywane w różnych miejscach a osobę która ma inne zdanie niż autor i po prostu mówi swoje zdanie.
Ja tego bloga czytam od samego jest początku i muszę powiedzieć, że kiedyś czytało się go z zainteresowaniem a teraz to po prostu "kolejny" blog o podróżach który chce być profesjonalny. Zaraz usłyszę że mogę go nie czytać jak mi się nie podoba... Podoba się ale kiedyś bardziej ukazywał Ulę i jej chęci i przeżycia ; )
Pozdrawiam, Magda.
Zgadzam się z powyższym komentarzem, czytam tego bloga prawie od początku, i szkoda, że poszedł w tę stronę. Ula tekst o pogrubieniu i zmienieniu na różowo był strasznie słaby, mnie też zakuł w oczy ten błąd, i mogłabyś po prostu przyjąć, że ktoś zwrócił ci uwagę i błąd poprawić. I ta rzesza 'fanów' stojąca murem gdy tylko odezwie się ktoś kto ma odmienne zdanie, no błagam, nie można po prostu trzymać jakiegoś poziomu dyskusji? Nie był to przecież komentarz hejterski, dziewczyna wyraziła swoje zdanie, i posypały się na nią gromy. Słabe. Po innych blogach (np. aniamaluje) widać, że można przyjąć krytykę i zwracanie uwagi, o to że zrobiło się błąd w tekście, i nie rzucać głupimi tekstami.
UsuńPozdrawiam,
Monika
Do prowadzenia dyskusji potrzebne są argumenty. Osoba o której mówimy, napisała, że to, co jest w tym poście, to bzdury i że jestem nierzetelna, a dalej obraziła nawet moich znajomych. Nikt by nie napisał "idź stąd i nie wracaj" gdyby komentarz brzmiał w stylu "nie zgadzam się z autorką, według moich doświadczeń Kanadyjczycy wcale nie są tacy BO....."
UsuńJeżeli zarzucasz komuś nieprawdę, to chyba należałoby uzasadnić dlaczego?
Co do błędu, to akurat nie przesadzajmy, bo normalnie zawsze się poprawiam, kiedy ktoś mi wytknie coś w tekście i nierzadko za to dziękuję pod komentarzem.
Magda-> A może bardziej od bloga zmieniły się Twoje oczekiwania? Jego charakter jest wciąż ten sam, a powyższy post jest dobrym przykładem relacji pokazującej moje przeżycia w podróży i mnie. Do wymagań każdej pojedynczej osoby nie jestem w stanie się dopasować, ale jeżeli teraz nie jesteś zadowolona, to bardziej już chyba nie będziesz, bo uważam, że blog wymaga kilku zmian.
Chciałam wysmarować jakiś głębszy komentarz, ale po tych pięknych zdjęciach jedzenia stwierdzam, że jestem zbyt głodna na głowkowanie ;) Pożalę się jeszcze, że teraz żałuję, że przy oglądaniu Niagary od strony Kanadyjskiej granicy nie spróbowałam poutine - wygląda przesmacznie!
OdpowiedzUsuńja trochę z innej beczki, ale czy mogłabyś mi powiedzieć coś o Irlandii? bo pisałas że troche zwiedzalaś.
OdpowiedzUsuńPlanuje pojechać w wakacje i zupełnie nie wiem z jakiej strony sie zabrać za szukanie miejsc.
pozdrawiam, Zuza
a jedziesz do polnocnej czy poludniowej? moja rodzina od 10 lat mieszka w polnocnej, moge ci cos doradzic jak chcesz.
Usuńhttp://www.huffingtonpost.com/stephanie-ridhalgh/date-a-girl-who-travels_b_4719605.html?ncid=edlinkusaolp00000009
OdpowiedzUsuńOk, Ula, zebys nie mylila czytelnikow. To nie Francuskie wplywy czynia ze Kanada jest blizej Europy niz Stany ale to ze Kanada jest dalej pod Brytyjska monarchia. Tak naprawde, Quebec i Francuzi maja bardzo maly wplyw na reszte kraju. Na zachod od Ontario malo osob zna Francuski, i chociaz jest to tez oficjalny jezyk w kraju, tak naprawde tylko slyszy sie go w biruach rzadowych. A komentarz ze media sa bardziej otwarte na swiat to troche przesada. Wiekszosc lokalnych wiadomosciach skupia sie na wydarzeniach w danej prowincji, po tym sa nadawane wiadomosci z reszty Kanady, a wiadomosci z za granicy (oprocz stanow) sa tylko wspominane w paru minutach. Jak ludzie chca dowiedziec sie wiadomosci z innych rejonow swiata wlaczaja BBC albo nawet CNN. A to ze ludzie podrozuja tez ma troche ciemna strone. Wiekszosc osob podrozuje z 3ch powodow, zeby uciec od zimy, uciec od cen i uciec od nudow. Zycie jest tutaj dobre ale to najnudniejszy kraj na swiecie.
OdpowiedzUsuńJa popieram wpisy wczesniejsze, nie probuj podsumowywac calego kraju po odwiedzeniu jednego miasta (albo nawet tylko paru dzielnic tego jednego miasta). Ja mieszkam w Vancouver 2/3 mojego zycia i tutaj jest calkiem inna atmosfera niz w Ontario. Kanadole lubia sie porownywac (z dobrej strony) do Amerykanow. Ale tak naprawde sa prawie identyczni. Niby ludzie w stanach sa mniej mili do obcych ale ja juz zwiedzilem pol kraju i mysle ze ta opinia nie jest poprawna. W Vancouver ludzie sa na przyklad bardziej w sobie zamknieci, kazdy tylko mysli o swojich sprawach, pewnie jak bys tylko odwiedzila ten rejon to calkiem inna opinie bys miala o Kanadzie.
Anonimowy: Co do niewielkich wpływów Quebecu jest tak jak mówisz ale nie ze wszystkim się mogę zgodzic. Mieszkałem dlugo w Stanach a teraz w Toronto. CBC a nawet średnie jakościowo lokalne media jak CP24 piszą o wiele więcej o wydarzeniach z innych miejsc na świecie niż przeciętna stacja w Stanach. Nie ma nawet porównania.
UsuńKanadyjczycy z jednej strony są podobni do sąsiadów z południa (ta sama kultura/media/język) ale jednocześnie są róznice, które mimo wszystko dla kogoś kto tu żył w obu miejscach są zauważalne. I potwierdza to wiele poznanych przeze mnie osób (starszych i nawet bardziej doświadczonych w życiu tu i tam).
Dużo ludzi podróżuje z powodów, o których mówisz ale to trochę za indywidualna sprawa żebyś cale społeczeństwo tak określał. Ja znam wiele osób tutaj autentycznie ciekawych świata i nie uciekających tylko do resortów na Karaibach.
Pozdrawiam.
"Zycie jest tutaj dobre ale to najnudniejszy kraj na swiecie." No i jeszcze to. Znowu mówisz o wszystkim i wszystkich. Wiem że Vancouver nie jest rewelacyjne pod względem wydarzeń i głównie fani chodzenia po górach i generalnie "outdoor activitvies" odnajdują tam się świetnie, ale nazywać Toronto "nudnym" jest nadużyciem. Kulturowo dzieje się tutaj codziennie tak dużo, że nie da się tego ogarnąć. Od w kółko otwierających się restauracji etnicznych (i nie tylko), przez ponad 50 (!) festiwali filmowych, mnóstwo festiwali ulicznych po kwitnącą w ostatnich latach bardzo bogatą scenę muzyczną i artystyczną. Do tego trezecia największa (po Nowym Jorku i Londynie) scena teatralna i czwarta największa ilość muzeów na świecie. Byłem w wielu dużych miastach na całym świecie i uwierz mi że Toronto nie ma się czego wstydzić i na pewno nie jest nudne.
OdpowiedzUsuńMoże powienieneś się przeprowadzić tu albo do Montrealu po prostu? ;)
Pozdrawiam.