Jedziemy do domu. Jest ciemno i myślę, że może to i nawet lepiej, bo gdybym zobaczyła tę trasę za dnia, pewnie bym się wzruszyła. Mój ulubiony fragment drogi nad oceanem został zamknięty, a dla bezpieczeństwa wybudowano tunel. Przejeżdżając nim dzieci za każdym razem próbują wstrzymać oddech na długość jego trwania.
Ostatnie metry krętej drogi zanim wjedziemy na stromy podjazd posiadłości. Przez ucholone okna wpada charakterystyczny i dobrze znany mi zapach drzew. Nie wiem dokładnie których, ale kilka dni wcześniej jadąc ze znajomymi Laure za miasto zdałam sobie sprawę, że tak właśnie pachnie północna Kalifornia.
Parkujemy, słyszę szczekanie gromady psów. Moja host mama nadal prowadzi hotel dla psów, więc w tej kwestii nic się nie zmieniło, zawsze jest ich w domu co najmniej kilka, a częściej kilkanaście. Wysiadamy z samochodu, Macklin wskazuje na niebo pełne gwiazd. Przypomina mi się, jak czasem wracałam nocą do domu i przez kilka minut stałam przed samochodem z głową zwróconą w górę.
Liczę, że zaraz zobaczę Libby i Marley'a, starą kundelkę i czarnego labradora, ale miały po kilkanaście lat, kiedy stąd wyjeżdżałam i nie doczekały mojego powrotu.
W końcu rozsuwam domowe drzwi, wchodzę do środka i uderza mnie kolejny znajomy zapach. Gdyby ktoś zawiązał mi oczy i postawił na środku pokoju, to od razu rozpoznałabym gdzie jestem. Zauważam małe zmiany, nowa szafka, przedmiot w rogu, obrazki na ścianie. W spiżarni nie ma już mojego ulubionego, oldschoolowego masła orzechowego- Macklin ma alergię na orzechy i teraz wszyscy jedzą słonecznikowe. To jednak wciąż ten sam dom i wiem gdzie sięgnąć po szklankę, kiedy chce mi się pić.
Host mama prowadzi mnie na górę do pokoju Kylie, gdzie będę spać tym razem. Już idąc po schodach z trudem powstrzymuję łzy, a potem zapala światło w pokoju, widzę na ścianie artykuł z lokalnej gazety, w którym razem z Kylie znalazłam się na okładce i już nie wytrzymuję, zaczynam płakać. Wchodzę do mojego byłego pokoju, który teraz należy do aktualnej au pair i wzruszam się jeszcze bardziej. Ostrzegałam host mamę jeszcze przez telefon, żeby spodziewała się takich reakcji z mojej strony.
Niedługo potem host tata przyjeżdża z pracy przywitać się, siedzimy w pokoju Kylie i rozmawiamy. Nie mogą nadziwić się ilością moich podróży, opowiadają co nowego u rodziny. Ucieszyłam się na wieść, że Kylie jest mańkutem, lewą ręką przybijamy sobie piątki.
Strasznie się cieszę, że znowu tu jestem. Czuję, że wróciłam do domu, nawet jeśli nie jest on mój i jeżeli jest kilka miejsc na świecie w których czuję się podobnie.
Stęskniłam się za tym domem.
Podjazd na teren posiadłości.
Na dwie noce przejęłam łóżko księżniczki.
Kylie przyszła do mnie z rana i przeczytałyśmy razem Małą Syrenkę, a potem zmieniła ubranie na kolorystycznie dopasowane do mojego. W południe pojechałyśmy na spacer z psami. Dana, nowa au pair jest z rodziną dopiero od miesiąca i pochodzi z Australii. Ma zaledwie 18lat, ale wydaje się dojrzała i bardzo w porządku. Przechodziłyśmy obok domu kolegi mojej host mamy z liceum. Facet wiedzie życie totalnie w stylu hippie. Popala trawkę, pół dnia spędza na ławce przed domem, gra na gitarze i wpatruje się w ocean. Kylie wychowana wśród zwierząt nie ma problemu z wyprowadzeniem psów, chociaż oczywiście na spacerze dostaje te najłagodniejsze. Po prawej moja host mama. Miejsce, które widać w oddali jest jedną z najsłynniejszych lokalizacji z gigantycznymi falami znanymi jako Mavericks. W zeszłym roku powstał zresztą film nawiązujący do ich historii, a przy okazji mój host tata pilnował porządku przy kręceniu niektórych scen.
Co roku odbywają się tutaj zawody surferskie, na które zjeżdżają się profesjonalni surferzy z całego świata. W tym roku spóźniłam się o kilka tygodni, żeby je zobaczyć. Po spacerze z psami, pojechałyśmy jeszcze z Dana i Kylie do Zaczarowanego Lasu.
Patrzyłam na to wszystko i tradycyjnie nie mogłam się nadziwić, że mieszkałam w tak pięknym miejscu. Na jednej z plaż wylegiwały się lwy morskie.
Więcej zdjęć z Moss Beach w kolejnych postach.
Kylie przyszła do mnie z rana i przeczytałyśmy razem Małą Syrenkę, a potem zmieniła ubranie na kolorystycznie dopasowane do mojego. W południe pojechałyśmy na spacer z psami. Dana, nowa au pair jest z rodziną dopiero od miesiąca i pochodzi z Australii. Ma zaledwie 18lat, ale wydaje się dojrzała i bardzo w porządku. Przechodziłyśmy obok domu kolegi mojej host mamy z liceum. Facet wiedzie życie totalnie w stylu hippie. Popala trawkę, pół dnia spędza na ławce przed domem, gra na gitarze i wpatruje się w ocean. Kylie wychowana wśród zwierząt nie ma problemu z wyprowadzeniem psów, chociaż oczywiście na spacerze dostaje te najłagodniejsze. Po prawej moja host mama. Miejsce, które widać w oddali jest jedną z najsłynniejszych lokalizacji z gigantycznymi falami znanymi jako Mavericks. W zeszłym roku powstał zresztą film nawiązujący do ich historii, a przy okazji mój host tata pilnował porządku przy kręceniu niektórych scen.
Co roku odbywają się tutaj zawody surferskie, na które zjeżdżają się profesjonalni surferzy z całego świata. W tym roku spóźniłam się o kilka tygodni, żeby je zobaczyć. Po spacerze z psami, pojechałyśmy jeszcze z Dana i Kylie do Zaczarowanego Lasu.
Patrzyłam na to wszystko i tradycyjnie nie mogłam się nadziwić, że mieszkałam w tak pięknym miejscu. Na jednej z plaż wylegiwały się lwy morskie.
Więcej zdjęć z Moss Beach w kolejnych postach.
piękne miejsce !!
OdpowiedzUsuńjakie cudowne psy! i to morze, bajka :)
OdpowiedzUsuńwww.littlebigcorner.blogspot.com
morze? ocean oczywiście...
Usuńnie mogę się doczekać kolejnych zdjęć! piękne miejsce
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana zdjęciami :) Gdybym miała możliwość, myślę, że po Twoich wpisach, z wielką chęcią pojechałabym do USA czy innego państwa jako au pair <3
OdpowiedzUsuńPIĘKNIE!!
OdpowiedzUsuńKylie jest urocza :) A okolica... Marzenie! <3 Z chęcią kiedyś zobaczyłabym te zawody surfingu.
OdpowiedzUsuńAleż Kylie wyrosła! Okolice naprawdę piękne i zdjęcia fantastycznie to oddają :)
OdpowiedzUsuńSama się wzruszyłam. Mam wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się w przeciągu roku a nie trzech ...
OdpowiedzUsuńUla, jakkolwiek byś o sobie i swoim życiu nie myślała, jesteś szczęściarą..
Ależ pięknie!
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać The Adamant Wanderer w czasie, kiedy byłaś w SF i teraz, kiedy czytałam Twój opis powrotu sama się wzruszyłam, serio! Czułam, jakbym sama tam wracała. Powodzenia w dalszej podróży!
OdpowiedzUsuńTwoje posty zaczęłam regularnie czytać jeszcze przed Twoim wyjazdem do SF i teraz dopiero zdałam sobie sprawę ile już czasu minęło! wzruszyłam się razem z Tobą :)
OdpowiedzUsuńUla ! Czytam Twojego bloga od.. hohohoh dawno dawno temu... ;) Pamiętam jaki pisałaś że wyjeżdżasz do USA jako Au Pair. Potem posty o tej tematyce się nie pojawiały ale razem z Tobą "zwiedzaliśmy" ten piękny kraj. Ale dzisiaj nastał dzień w którym pierwszy raz wzruszyłam się czytając Twojego posta. Naprawdę. Jest w nim tyle uczuć że naprawdę widać, że zżyłaś się z tą rodziną. Obyś jeszcze wiele razy mogła ich odwiedzić ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
widoki przepiękne! bardzo, bardzo mi się podoba twój styl pisania, impresyjny i nostalgiczny <3
OdpowiedzUsuńweirdoland - pigeongray.blogspot.com
Ula uważaj na to - popłakałam się ze wzruszenia
OdpowiedzUsuń...
.
.
.
Bardzo wzruszający powrót... Udanej dalszej podróży Ula! :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem tu z Tobą praktycznie od początku i się wzruszyłam! Podobnie jak ty mam na świecie trzy miejsca, które nazywam domem.
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana widokami! Tekst aż ocieka czułością:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jakie cudowne miejsce !
OdpowiedzUsuńO tej rodzinie piszesz z uczuciami o rodzince z NY już nie ;) Fakt faktem pierwszy post z NY kiedy to wróciłaś tam po dłuższej przerwie też był ciekawy. Pisałaś tam o znajomych zapachach itd ale o samej rodzince nie pisałaś tak ciepło.
OdpowiedzUsuńEee czy to są jakieś wyrzuty albo sugestie, że tych lubię bardziej od tamtych? Prawda jest taka, że z nowojorską rodziną mieszkało mi się i pracowało jeszcze lepiej, no ale nie wszystko zawieram w postach i też w różny sposób je piszę. Tutaj na pewno zadziałało to, że wróciłam po długiej przerwie, a do Nowego Jorku wróciłam rok po skończeniu programu au pair.
Usuńaż mi się łzy zakręciły w oczach :)
OdpowiedzUsuńJejku jaki klimat ślicznie to wygląda !
OdpowiedzUsuńpiękne miejsce, zazdroszczę, że mogłaś w takim pomieszkać
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło
Ula, właśnie jestem w trakcie wyboru miejsca na mojego Erasmusa. Który z krajów UE byś wybrała? Może spotkałaś się z jakimiś opiniami?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To zależy czego oczekujesz Erasmusa:) Jeżeli zależy Ci na lepszym poziomie edukacji niż w PL, to wybierz północ albo UK. Jeżeli ważniejsza jest dla Ciebie cała erasmusowa otoczka, czyli imprezy w międzynarodowym gronie- południe będzie lepsze;).
UsuńJa wybrałabym na Erasmusa najchętniej Portugalię lub Hiszpanię, ze względu na pogodę, kuchnię, luźniejszą atmosferę i podszkolenie się w hiszpańskim albo załapanie trochę portugalskiego;)
Oczywiście, że chciałabym poczuć prawdziwy klimat Erasmusa ;-) Problem w tym, że nie jestem ciepłolubną osobą, dlatego też ścisłe południe nie przemawia do mnie. Właśnie z tego powodu mam dylemat, bo wiele słyszałam na temat studiowania na południu Europy :) Skandynawia wydaje się być fascynująca, ale nie chcę też całymi dniami siedzieć z nosem w książkach. Ciężki wybór.. ;)
UsuńA powiedz mi jakie masz uczelnie i miasta do wyboru z krajów zachodnich/północnych? W ten sposób będzie mi łatwiej doradzić. No i wiesz, Skandynawia wcale nie musi oznaczać, że będziesz siedzieć calymi dniami w książkach;)
UsuńZe Skandynawii nie mam jakiegoś szalonego wyboru, bo jedynie Szwecja- Malmo albo Linkopings. Z zachodu Europy to Dania-Kopenhaga, Odense, Holandia-Utrecht, Eindhoven, Francja-Paryż, Grenoble, Marsylia, a tak poza tym to Niemcy, Słowacja, Litwa, Austria no i ścisłe południe, którego raczej nie biorę pod uwagę, bo zwyczajnie bym się tam źle czuła :) Mam okropny dylemat, a to przecież taka ważna decyzja. W końcu spędzę tam pół roku :) Wiem, że gdzie bym się nie znalazła to i tak spotkam ciekawych ludzi, więc to raczej nie jest żadne kryterium. Chcę, żeby to miejsce mi się nie znudziło po dwóch tygodniach, by było dobrą bazą wypadową do innych wyjazdów i miało klimat ;) Będę wdzięczna za każdą pomoc i radę!
Usuńa ja dopiero wpadłam na Ciebie jakiś miesiąc temu. Jako, że przeglądam bloga w wolnych chwilach zarówno na komputerze jak i telefonie, czytam Cię od tyłu; do SF jeszcze nie doszłam:) Stworzyłaś piękny pamiętnik i fajnie, że chcesz się nim dzielić. Po skończonej lekturze postaram się podzielić wrażeniami. Kaśka.
OdpowiedzUsuńUla, jeden ze wspanialszych postów, choć nie pokazujesz w nim niby ani nowego kraju, ani żadnych nieznanych ciekawostek. Po prostu widać ładunek emocji :) Pozdrowienia od wzruszonej czytelniczki, też mi się wydaje, jakby posty z SF były wczoraj!
OdpowiedzUsuńHost mama jest bardzo ładną kobietą. Gdybym miała taki podjazd do domu chyab bym się popłakała haha pięknie ta, po prostu pięknie!
OdpowiedzUsuńMarzę, że kiedyś wyleczę się z nerwicy lękowej na tyle, by móc podróżować i zobaczyć choć 1/50 tego co Ty... Tymczasem pisz dalej, choć nie mogę sobie jeszcze pozwolić na własne przygody, lubię oglądać świat cudzymi oczami :)
OdpowiedzUsuń