Odwiedzałam Warszawę w dzieciństwie, po maturze mieszkałam w stolicy pół roku, ale dopiero teraz zainteresowała mnie kulinarnie. Możemy się tylko cieszyć, że w ostatnich latach opanowała nas kulinarna moda i że dzieje się coraz więcej. Obserwuję to zjawisko głównie online, a z przekonaniem się jak to wszystko wygląda na żywo, musiałam trochę zaczekać. W końcu nadarzyła się 3-tygodniowa okazja i towarzystwo z apetytem, super!
Jadłam, obserwowałam, rozmawiałam, słuchałam i pomijając pozytywy, o których przeczytacie jeszcze poniżej, było kilka negatywnych rzeczy, które całkiem wyraźne rzuciły mi się w oczy. Warszawskie restauracje mają zdecydowanie problem z utrzymywaniem jednakowego poziomu. Okazuje się, że zmniejszające się porcje, albo pogarszające się w smaku jedzenie to coś, do czego Warszawiacy są przyzwyczajeni. Z obsługą też bywa różnie, najczęściej było neutralnie, a nierzadko słabo. Z kolei pisząc tego posta, zauważyłam, że wcale nie tak łatwo o internetowe menu lokali. Wiele miejsc zrezygnowało ze strony internetowej i przeniosło się na Facebooka, ale nawet często zmieniająca się karta nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem jego braku, same zdjęcia dań na FB nie wystarczą.
Poniżej opisałam wrażenia z 13-tu warszawskich lokali. Oczywiście brakuje tutaj wielu godnych uwagi miejsc, ale tradycyjnie przeszkodą był czas, ograniczony budżet i rozmiar żołądka.
Hala Koszyki
ul. Koszykowa 63
00-667 Warszawa
Od kwietnia Hala Koszyki funkcjonuje jako mini bazar + gastro bar i w
tym stanie pozostanie przez mniej więcej rok. Jest to podobno
zapowiedź, tego, co zobaczymy na ul.Koszykowej za kilka lat. Budynek ma
przejść rewitalizację i w 2015 będzie nowoczesną halą z delikatesami,
restauracjami, sklepami i kawiarniami. Z opisu brzmi jak coś w stylu
Farmers Market w SF albo Chelsea Market w NYC. Zapowiada się bardzo
dobrze, oby tylko faktycznie skupiono na się na stronie kulinarnej i nie
oddano większości lokali w ręce sieciówek.
A póki co, do Hali
Koszyki można wpaść po produkty od sprawdzonych dostawców, spróbować
prostych dań czy wpaść na świeżo wyciskany sok, albo drinka. Ostatnio Zwykłe Życie
zorganizowało tutaj Podwieczorek ze starymi, polskimi przebojami i
zabawa była podobno przednia. Mnie szczególnie spodobało się tamtejsze
patio, świetna miejscówka na ciepły, letni wieczór, tylko chyba sezon na
nie się już zakończył, bo w powietrzu czuć jesień.
Z Bzu i Tolą
zamówiłyśmy grillowane ziemniaki z rozmarynem i sosem śmietanowym (5zł)
oraz pieczony cammembert z tymiankiem i syropem klonowym (10zł).
Chociaż ser wydawał się być przeciętnej jakości, roztopiony na
chrupiącej kromce, z syropem klonowym, smakował świetnie. Rozczarowanie
pojawiło się tylko przy rozmiarze porcji. Poprzednim razem Tola
zamawiając to samo danie, dostała cammembert w całości, teraz była już
tylko połowa. Rozumiem, że 10zł to niedużo za taką przekąskę, ale czy w
takim razie nie można było uważniej ułożyć menu? Hala się rozkręciła,
być może cammembert dobrze się sprzedawał, no to trzeba było zmniejszyć
porcję o połowę. Szkoda, że to nigdy nie działa w drugą stronę;).
Osteria Limoni Canteri
ul. Dąbrowskiego 1
ul. Zwycięzców 49
02- 558 Warszawa
Limoni
wyróżnia się niecodziennymi smakami lodów; koperkowe, pomidorowe z
bazylią, ryżowe, marchewkowe, buraczkowe czy rozmaryn z sezamem. Trzy
lata temu w Seattle jadłam lody czosnkowe, więc jeśli chodzi o eksperymenty, jestem otwarta na wszystko. Miałam małe obawy, jak to wyszło w Limoni, ale byłam pozytywnie zaskoczona.
Pomidorowe smakowały naturalnie, podobnie z koperkowymi. Ryżowe
odradziła mi Bzu, bo szału podobno nie robią, ale za to rozmaryn z
sezamem został naszym faworytem. Jakościowo nie są to może wybitne lody,
ale warto tutaj wpaść, żeby spróbować czegoś innego. Gałka kosztuje za
4zl, ale porcje są duże, a przed wybraniem loda można poprosić o
spróbowanie innych smaków.
Mąka i Woda
ul. Chmielna 13A
00- 021 Warszawa
Za pierwszym razem znalazłam się w Mące i Wodzie z zamiarem zjedzenia dobrej pizzy, zupełnie zapominając, że to tutaj podają raviolo nadziewane ricottą i żółtkiem, które jak tylko zobaczyłam wiosną u Nakarmionej Stareckiej, obiecałam sobie, że będąc w Warszawie, koniecznie muszę je spróbować.
W wyborem pizzy padło na Porco (mozzarella di bufalla, pomidory, speck, rukola, parmezan) i Diavoli (wędzona mozarella di bufalla, pikantna salami, bazylia, chili, parmezan). Obie były świetne, a za ciasto o doskonałej kruchości i miękkości wewnątrz odpowiedzialny był pewnie opalany drewnem piec sprowadzony z Neapolu. Na deser spróbowałam Budino, kremowy deser z solonym karmelem, mleczną czekoladą. Połączenie karmelu i soli morskiej zawsze się sprawdza, ale w całości deser nie zwalał z nóg, był po prostu dobry.
Za drugim razem wybrałam się z Bzu na upragnione raviolo uovo. Zaczęłyśmy od sycylijskiej przystawki w postaci arancini, smażonych ryżowo-serowych kulek, które tylko rozbudziły nasze apetyty. Kiedy wreszcie na stół wjechało raviolo, spojrzałyśmy sobie w oczy, wzięłyśmy głęboki wdech i zatopiłyśmy nóż w makaronowym płacie. Moment rozkrojenia go, to zachwyt nad rozlewającym się żółtkiem, pamiątkowe fotografie i punkt kulminacyjny ekscytacji przed pierwszym kęsem. Dalej były już tylko jęki, pomrukiwanie, gęsia skórka, łzy w oczach, pełnia szczęścia. Jednym słowem foodgasm, choć ostatnio wyczytałam nawet, że to orgazm kulinarny to orgasnom. Jak by tej kulinarnej rozkoszy nie nazwać, była to najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek jadłam w polskiej restauracji. Nadzienie z domowej ricotty, płynnego żółtka, dodaje otuchy w takim stopniu, że człowiek ma ochotę wyznać miłość do talerza. Nadzienie to zresztą nie wszystko, raviolo zażywało kąpieli w przypalanym maśle, z dodatkiem chrupiącej szałwii i startego parmezanu.
Porcja w pierwszej chwili wydaje się niewielka, ale to tylko pozory, danie jest naprawdę sycące.
A skoro tym razem na stole nie było pizzy, na deser zamówiłyśmy Saltmibocca con Nutella. Ciepłe i ciasto pizzy z Nutellą w środku wymiata, a mała porcja (9zł) spokojnie wystarczyła na nas dwie.
Miło zaskoczył też rachunek, za obiad (arrancini, raviolo, pół pizzy z Nutellą) zapłaciłam 32zł.
I jeszcze jedno. Jeżeli narobiłam Wam apetytu na najlepsze danie Mąki i Wody, a do Warszawy się nie wybieracie, Monia z Gotuje bo lubi, dodała na bloga przepis na to samo raviolo, więc można spróbować odtworzyć danie w domu.
Bułkę przez Bibułkę
ul. Puławska 24
02-515 Warszawa
Śniadania to ostatnio chyba najmodniejszy posiłek, powstało kilka miejsc o podobnie urządzonym wnętrzu, z podobnymi czcionkami i menu w których nie brakuje granoli, kanapek, bajgli albo francuskich wypieków. Bułkę przez Bibułkę jest jednym z nich. Zawitałam tam któregoś popołudnia i z koleżanką podzieliłyśmy się kanpką Ser Nocy Letniej (15,90zł) z gorgonzolą, brie, karmelizowaną gruszką i szpinakiem. Kanapki podawane są z domowym sosem i sałatką, chociaż widząc sałatkę na jednego kęsa, pomyślałam, że mogliby ją sobie odpuścić, a przynajmniej pomijać dopisek w menu, żeby człowiek, nie robił sobie za dużo nadziei. Sama kanapka była naprawdę dobra, a jeszcze bardziej smakowała mi lemoniada. Zazwyczaj jej nie zamawiam, bo jest przesłodzona. Ta w Bułce była bliska perfekcji. Nie miałam okazji spróbować innych dań czy przekąsek, ale z chęcią wróciłabym.
Charlotte
Aleja Wyzwolenia 18
00-570
Warszawa
Na temat Charlotte krążą już legendy. Naczytałam się artykułów, narzekań na obsługę, naoglądałam zdjęć i byłam szczerze ciekawa tego miejsca.
Śniadania cieszą się tu największą popularnością i chociaż Bzu przyznała, że są dobre, stwierdziła jednocześnie, że człowiek czuje się po nim jak szmata. Rozpoczęcie dnia od brzucha napchanego białym pieczywem i nieprzywoitą ilością czekolady oraz konfitur może faktycznie negatywnie wpłynąć na psychikę;).
Nie spróbowałam śniadania, bo w Charlotte umówiłyśmy się z Tolą w poniedziałkowe popołudnie. Wszystkie zamówiłyśmy kanapki na ciepło, choć każda inne; Jambon Gruyere (szynka, gruyere, pesto z rukoli), Dinde Mayo (pieczona pierś z indyka, sos z żurywiny i czerwonego wina), Chevre chaud (ser kozi, tymianek, miód). Pewnie mam przyzwyczajenie ze Stanów, że jak zamawam kanapkę, to jest ona solidnie wypchana składnikami. To prawda, że czasem mniej znaczy więcej, ale tutaj naprawdę miałam wrażenie, że pożałowano mi sera. Chleb był bardzo dobry, owszem, ale kupując bochenek lepszą kanapkę zrobiłabym sobie na ciepło w domu. Cena była relatywnie niska, zresztą ogólnie ceny (poza słodkimi wypiekami) w Charlotte są bardzo w porządku, a wino niezłej jakości dużo tańsze niż zazwyczaj w polskich lokalach. W jednej kanapce natrafiłyśmy na włosa, co zdarzyć może się wszędzie, ale to, jak poradzono sobie z tą sytuacją, kiedy poinformowałyśmy obsługę, nie było szczególnie profesjonalne.
Dwukrotnie kupiłam też w Charlotte chleb z oliwkami i bagietkę tradycyjną. Bzu zapamiętała chleb jako lepszy, ale ja nie narzekałam, był bardzo dobry, bagieta też super. Mimo kilku negatywnych odzczuć, miejsce oceniam pozytywnie.
Co Tu
ul. Nowy Świat 26/28
00- 373 Warszawa
Byłam
w ścisłym centrum, miałam ochotę na coś ciepłego, ale małego i taniego.
Bzu poleciła jedną z azjatyckich klasyk stolicy, Co Tu w Pawilonach.
Popularny wietnamski bar, który
może nie zachęca wystrojem i zapachem, ale widać, że jest lubiany, a
klienci to zarówno studenci, pracujący, a nawet starsi ludzie. Przez
lokalizację, ceny są może odrobinę wyższe niż w innych "wietnamczykach",
ale wciąż niewysokie. Ilość dań w menu trochę przytłacza, ale podobno
cielęcina w sezamie (15.50zł) jest jedną z najjaśniejszych gwiazd Co Tu.
Ja
zamówiłam tylko zupę, niby rybną, ale patrząc na cenę (4zł) nie
nastawiałam się na wiele. No i może faktycznie nie było czym się
zachwycać, ale zadanie z pierwszego zdania spełniła. Plus dla obsługi,
była wyjątkowo uśmiechnięta.
BEIRUT hummus & music bar
ul. Poznańska 12
00-454 Warszawa
Beirut na Poznańskiej to jeden z kilku wartych uwagi adresów w tej okolicy. Dzieli ścianę z dobrze ocenianym Kraken Rum Barem, gdzie polecano mi spróbowanie piwa z nutką rumu. Podobno podają tam także dobre śledzie i niezłe, a przede wszystkim tanie owoce morza.
Beirut, jak sama nazwa wskazuje, to kuchnia libańska. Zamówiłyśmy z Karoliną talerz z trzema pastami na nas dwie (hummus, ajvar i baba ganoush), podawany z chrupiącą, ziołową pitą (26zł). Pita skończyła się mniej więcej w połowie, więc chciałam zamówić więcej, ale nie było takiej możliwości, jedynaą opcją był zwykły placek. Każda z past była bardzo dobra, ale jednak jestem przyzwyczajona, że kuchnia Bliskiego Wschodu to przede wszystkim jedzenie uliczne, a co za tym idzie nieskie ceny. U nas wygląda to trochę mniej różowo. 26zł za przekąskę w barze o luźnej atmosferze to w moim odczuciu mała przesada. Pamiętam, że dłuższą chwilę zastanawiałam się co zamówić, bo ceny były takie sobie. Uważam jednak, że jak najbardziej warto tu wpaść dla jedzenia. Chociaż sama nie spróbowałam za wiele, słyszałam dużo dobrych opinii. Za słaby punkt lokalu odebrałam obsługę.
Krowarzywa
ul. Hoża 42
00-516 Warszawa
Trochę nudna zrobiła się ta moda na burgery. Był taki czas, że trend na sushi wychodził bokiem, a niedawno sprawdził się pomysł burgerów gourmet, więc pojawiło się 50 kopii. Przesyt trwa, ale nadal czytam o powstaniu nowych burger barów. Szkoda, zwłaszcza że tyle jest jeszcze niezgłębionych sfer kulinarnych w stolicy... Moda niedługo przeminie, większość lokali padnie, a przetrwa garstka, oparta na pasji i najlepszej jakości produktów.
Warszawiacy stali się w tej sytuacji ekspertami od burgerów i na forum gorąco dyskutują, które są najlepsze. Ja się niestety nie wypowiem, bo skusiłam się tylko na wegańskie, w Krowarzywa. Lokal na poważnie traktuje swoją misję i nawet pracownicy zdają się brzydzić zapachu wołowego tłuszczu z frytek smażonych w barze obok. Plus dla nich, przynajmniej są autentyczni.
Z krótkiego i prostego menu, wybór padł na Jaglanexa z kaszy jaglanej i Cieciorexa z ciecierzycy. Podane na talerzach z płatków owsianych, które można zabrać do domu, a na drugi dzień zjeść na śniadanie z mlekiem, heh. Oba kotlety były bardzo smaczne, a ogólne wrażenie jeszcze bardziej zależy od całości, czyli dobranego pieczywa i sosów. Wegańskie burgery przewagę nad mięchem mają nie tylko ze względu zdrowotnego czy etycznego. Ceny wahają się między 12-15zł, co jest niby oczywiste, kiedy zjada się kaszę jaglaną zamiast wołowiny, ale z drugiej strony temat weganizmu jest modny i Krowarzywa mogłaby się pokusić o dwukrotnie wyższe ceny. Trzymam za nich kciuki.
Friterie
ul. Hoża 42
00-516 Warszawa
W mało wegańskim duchu, do burgera z Krowarzywa, zjadłam frytki we Friterie, tuż obok. Smażone w wołowym tłuszczu, miały w sumie zapach frytek z Maca. Bzu zapowiedziała, że porcja będzie naprawdę duża, choć wcale mi się taka nie wydała. Sosy robione na miejscu to zaleta baru.
Kilka dni później zahaczyłyśmy o to miejsce już razemz Bzu i tego samego dnia, jej sympatia do Friterie przeminęła. Porcja była jeszcze mniejsza niż za moim pierwszym razem i znacznie mniejsza od tej, którą zapamiętała Bzu. Do tego połowa frytek była wielkości orzeszków ziemnych. W smaku też się podobno pogorszyły. Pan w okienku przyjął konstruktywną krytykę, ale niezbyt optymistycznie widzę ich przyszłość.
Toan Pho
ul. Chmielna 5/7
00-021 Warszawa
Kiedy w moje ostatnie przedpołudnie jechałyśmy autobusem po nie za bardzo przespanej nocy i kilku piwach dzień wcześniej, zastanawiałam się na co mam ochotę. Poprawną odpowiedzią przy takim scenariuszu byłoby pho, ale nie w tak gorący dzień. Przypomniałam sobie o zupo-sałatce Bun Bo Nam Bo z Chmielnej (było już o niej w tym poście), a kilkanaście minut później wciągałam już makaron ryżowy, chrupałam orzeszki i zachwycałam się jej ostro-kwaśnym smakiem.
Ministerstwo Kawy
ul. Marszkałkowska 27/35
00-639 Warszawa
Przyznam, że do smakoszy kawy nie należę i pijam sporadycznie. Potrafię docenić dobrą, ale cena kilknastu złotych za kubek powoduje u mnie wizję wyrzutów sumienia i to one powstrzymały przed zamówieniem czegoś. Noc miałyśmy za sobą krótką, więc Bzu nie wyobrażała sobie rozpoczęcia dnia w inny sposób. Łyknęłam z filiżanki koleżanki i pochwaliłam. Szkoda, że nie miałam ochoty na nic słodkiego, bo wypieki też mają tutaj podobno dobre. Niby podobne jak we wszystkich modnych kawiarniach, ale Bzu bardzo dobrze wspomina bezę żurawinową.
Mówi się, że tutejsza kawa jest jedną z najlepszych w mieście, także wpadnijcie i oceńcie sami. A już na pewno wybierzcie Ministerstwo nad Coffee Heaven czy innym Starbucksem.
SAM
ul. Lipowa 7A
00-316 Warszawa
SAM to jedyne miejsce do którego udało mi się zabrać aparat. Wnętrze jest proste, ale fajnie urządzone, z dużym, wspólnym stołem na środku lokalu.
Menu było dość obszerne, ale w pozytywnym sensie. Proste danie, ale intrygujące, przez co miałam ochotę spróbować wszystkiego i nie mogłam się zdecydować co zamówić. Możliwe nawet, że ze wszystkich odwiedzonych miejsc, karta w SAMie spodobała mi się najbardziej.
Była pora lunchu i skusiłyśmy się na kanapki. Bzu zamówiła bajgla z kurczakiem, pomidorem, pesto i rukolą. Żadna tam sucha pierś, a kawałki pieczonego kurczaka, do tego pesto na piątkę i bardzo przyzwoity bajgiel.
Moja kanapka była jeszcze smaczniejsza, ale nie chcę skłamać co do dokładnych składników, a tak jak w przypadku kilku innych miejsc, nie mogę znaleźć w internecie menu.
Mam słabość do bread & butter pudding, choć do tej pory nie jadłam lepszego niż ten, który kilka lat temu przyrządzałam we francuskiej restauracji. W SAMie użyto chałki, nie pożałowano też dobrej, gorzkiej czekolady. Porcja jest duża i wystarczyła na dwie osoby.
Wszystkie wypieki w SAMie wyglądają naprawdę dobrze i podejrzewam, że tak też smakują.
W podziemiu działa sklep, którzy po części odnosi się do nazwy lokalu. W ofercie dostępne są półprodukty jak świeże makarony czy sosy zapakowane próżniowo, z których w domu można już samemu szybko przyrządzić danie. Ponadto znaleźć można tu lokalne produkty (kupiłyśmy masło i bryndzę), a także wypiekane na miejscu pieczywo. Akurat bagietka tradycyjna nie przebiła tej z Charlotte, ale można też skusić się na chleb, bajgle (2,50zł/szt) albo bułeczki nadziewane bułeczki drożdżowe (1-3zł/szt).
Cuda na patyku
ul. Lipowa 7a
00- 316 Warszawa
Jeszcze niedawno Lody na patyku, teraz Om nom nom/ Cuda na patyku z ofertą poszerzoną o proste dania i przekąski. Z Bzu i Monią
umówiłyśmy się w SAMie, ale nie było wolnego miejsca, więc usiadłyśmy
na piętrze w Cudach i zamówiłyśmy prosecco. Było przyjemnie, piętro jest
bardzo przestronne, wystrój surowy. Nie próbowałam lodów, z których
wcześniej to miejsce zasłynęło, ale opinie słyszałam różne. Pod koniec za to
dołączył do nas właściciel, znajomy Moni i przy wyjściu
poczęstował nas lizakami i ciastkami na patyku. Chyba wszystkie lizaki
tego świata smakują podobnie, ale ciastko lawendowe okazało się cudownie
maślane, aż pożwałam, że nie sprzedają całych pudełek.
Gdzie szukać w sieci recenzji, newsów dotyczących warszawskich restauracji?
Poniżej kilka adresów:
Skoro temat burgerów jest ciągle na topie, w wyborze najlepszych może pomóc stworzony niedawno przez Example.pl ranking.
Ulubiony blog z recenzjami:
Kilka osób pytało mnie o to, jak szukać kulinarnych miejscówek w innych miastach Polski. Ciężko o strony/blogi specjalizujące się w tym temacie, bo jeśli chodzi o jedzenie, to zdecydowanie najwięcej dzieje się w stolicy. Gdybym miała szukać adresów dobrych lokali w pozostałych miastach, pewnie zrobiłabym klasyczny research z Google i zweryfikowała źródła. Nakarmiona Starecka pisze przede wszystkim o Warszawie, ale znajdziecie u niej także recenzje knajp z Krakowa czy Poznania. Pomocą może być również strona Gastronauci.pl, ale osobiście podchodzę do niej z dystansem, bo jest masowa, a niekoniecznie ufam gustowi rodaków.
Jeżeli znacie jakieś dobre strony/blogi z kulinarnymi adresami w innych miastach Polski, możecie zostawić w komentarzach dla innych czytelników.
Wow... Nie zdawałam sobie sprawy że są takie miejsca w Warszawie aż do teraz!
OdpowiedzUsuńRzeczowo, autentycznie i poniekąd zachęcająco. Tak jak najbardziej lubię :) Dzięki Ula! SAM to mój faworyt, ale widzę że od mojego wyjazdu dużo się pojawiło nowych miejsc, więc mam niemałe zaległości.
OdpowiedzUsuńMimo, ze czytam bloga od kilku lat, zwykle nie zostawiam komentarzy ale tym razem musze, bo chcialam CI bardzo podziekowac za ten post. Jestem warszawianka, ale od kilku lat przebywam za granica i za kazdym razem jak je odwiedzam, czuje jakbym bladzila po omacku szukajacac ciekawych lokali gastronomicznych. Post juz zapisalam w ulubionych i odwiedze kilka wspomnianych miejsc podczas nastepnej wizyty. Dzieki!
OdpowiedzUsuńW takim razie bardzo się cieszę, bo mam wrażenie, że pisałam go całe wieki;). A teraz mam ochotę dopisać kilka drobnych informacji, żeby jeszcze bardziej ułatwić Ci szukanie jak będziesz w stolicy. Może zrobię to jutro.
Usuńhttp://www.facebook.com/RestauracjaElefant?fref=ts to najprowdopodobniej warto!
OdpowiedzUsuńPodobno trochę ciężkie jedzenie, ale z dobrymi akcentami. Chętnie bym przetestowała, ale na pewno postawiłabym kilka innych miejsc przed Der Elefant;)
UsuńJeśli chodzi o "Charlotte" zdecydowanie kanapka z kozim serem i miodem to świetne połączenie. Jeśli będę w niedługim czasie w Warszawie zdecydowanie zajrzę do miejsc poleconych przez Ciebie.
OdpowiedzUsuńZawiało optymizmem, ale od "wiosenych pychotek" krwawią mi oczy i dusza.
OdpowiedzUsuńświetny, mega użyteczny post. dzień dobry
OdpowiedzUsuńUla, w końcu! :) Dzięki za towarzystwo w Hummus Barze i przydatne recenzje. Niestety w zeszły weekend nie udało mi się wbić do SAMa, co skończyło się potwornie burczącym brzuchem i niemal łzami w oczach. W "Charlotte" byłam póki co raz - na śniadaniu, mają obłędną konfiturę malinową i białą czekoladę. A pieczywa koniecznie muszę spróbować.
OdpowiedzUsuńJedzenie. To właśnie jedna z rzeczy, za które lubię to miasto.
mniami! zrobiłam się właśnie głodna. co za cudowny post. prawie wszystkie miejsca znam i byłam, ale jest jedno, które jest mi totalnie obce, czyli lody w Limoni. na pewno musze odwiedzic to miejsce. lody koperkowe?! czad! dzięki! a Toan Pho uwielbiam, od dawna jestem stałym bywalcem, zawsze jadłam tam Pho z kurczakiem, od niedawna przerzuciłam się na sałatę, która jadłaś. jest mistrzowska. i jeszcze na wierzchu ta garść mięty i kolendry... :)
OdpowiedzUsuńJestem warszawianką, ale za bardzo dbam o linię, żeby jadać w takich lokalach. Dlatego gotuję sobie sama w domu. Wtedy mam pewność, CO naprawdę jest w moim daniu. Bez tajemniczych dodatków, o których się słyszy (w niektórych wymienionych przez ciebie lokali również).
OdpowiedzUsuńArgument dbania o linię raczej słaby, bo i ja dbam, a jak zamówisz sobie w restauracji sałatkę, to chyba nie przekroczysz dziennego limitu kalorii? W ogóle do TAKICH lokali (cokolwiek sugerujesz) z pewnością nie chodzą poszukiwacze śmieciowego żarcia (pomijając ewentualnie fryty), a poza tym na mieście nie jada się codziennie. W podróżach także odmawiasz sobie próbowania dań i wozisz swoje jedzenie, żeby mieć pewność co naprawdę jest w Twoim daniu? To chyba "lekka" przesada...
UsuńW dzisiejszych czasach praktycznie we wszystkim, co sama sobie nie wyhodujesz jest chemia, więc o ile nie wytwarzasz własnej żywności, raczej nie masz powodów, żeby myśleć, że zjadasz mniej tajemniczych dodatków niż serwują w swoich daniach powyższe lokale.
Od miesiąca jestem w domu i mniej więcej połowa tego, co jem pochodzi z naszego ogrodu. Super, bo jest zdrowo, czyli tak jak lubię. Jednak grunt, to nie dać się zwariować i zmaknąć się w domu w strachu przed restauracjami, zwłaszcza nie byle jakimi.
Ja również podziękuję. :D Świetny post, super przygotowane opisy miejsc. Nie wiem kiedy będę w W-wie, ale wezmę Twoje sugestie na pewno pod uwagę. :)
OdpowiedzUsuńJestem przez to taka głodna teraz!
OdpowiedzUsuńkoniecznie odwiedź Dziurkę od klucza!
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę pojawili się w planie wypróbowania, ale "koniecznie odwiedź" to teraz za dużo powiedziane, bo nie wiem kiedy następnym razem będę w Wawie ;)
Usuńdzięki za post! Za miesiąc zaczynam studia w Warszawie i o ile budżet pozwoli to wybiorę się do któregoś z tych miejsc, a "Dziurkę od klucza" mam 300m od mieszkania :)
UsuńZazdro! Najcieplejsza atmosfera i pyszny maczaron :)
Usuńkoszyki są piękne, boję się rewitalizacji (a co do porcji to piwo też mają maleńkie i drogie)
OdpowiedzUsuńlimoni jakiś czas temu było na nowym świecie często wpadałam na bazyliowe czy sezamowe własnie
do mąki i wody jakoś trafić nie mogłam, choć może po prostu aż tak bardzo mi nie zależało, ale jak tylko wrócę z berlina, nadrobię
charlotte nie lubię. zawsze się czuję jak szmata. so true. ale ładnie tam i pachnie bosko.
co do beirutu to się zgadzam, cennika też nie widzę, ale nie pamiętam żebym płaciła 30zł za falafel…
krowarzywa kocham (wolę ciemną bułkę) ale strasznie się jaram że im tak dobrze idzie (go vegan! im więcej roślin zjadanych tym więcej szczęścia na świecie ;))
frytki lubię w OKIENKU na polnej, ale nie wiem czy przez smak czy przez uroczy klimat ;)
toan pho wiadomo, na kaca ;)
kawa dobra
a SAM klasa sama w sobie ;)
fajnie przeczytać recenzję miejsc które się zna napisaną przez kogoś kto ma 'światowe' porównanie ;)
byłaś gdzieś jeszcze? będzie cd warszawy? jest jeszcze tyle miejsc które mogłyby ci się spodobać!
Fajnie, że mamy podobne wrażenia!
UsuńZ jedzeniowych miejsc jeszcze ze dwa by się znalazły i kilka z innych kategorii. Wiem, że jest jeszcze trochę food-miejscówek, które mogłyby mi się spodobać, także szkoda, że nie było więcej czasu :)
Więcej postów z Warszawy już raczej nie będzie
Od dawna wybierałam się do Krowarzywa, ale dziś już jadę na 100% dzięki!
OdpowiedzUsuńDzisiaj to może być zamknięte z okazji święta, może lepiej jutro!;)
Usuńdzięki za post, bardzo przyjemnie się czyta. w mące i wodzie byłam wczoraj drugi raz, za pierwszym rozpływałam się nad raviolo, a wczoraj umierałam z rozkoszy nad tortelloni z ricottą i wędzonym pstrągiem. jedyny minus taki, że jak raviolo raczej zmienić rozmiaru nie może, tak tortelloni to nie dotyczy i miałam wczoraj spory niedosyt. a budyń już tam jadłam i w przeciwieństwie do Ciebie - mnie totalnie zachwycił. ale może dlatego, że pierwszy raz smakowałam połączenie soli z karmelem, a Tobie znane jest już ze Stanów. Następnym razem wybierz się też do Aioli, jestem ciekawa Twojej opinii. Też stylowa, włoska miejscówka a'la kantyna z bardzo dobrą pizzą i ostatnio też stekami.
OdpowiedzUsuńKrowarzywa mnie nie powaliły, choć topinambur pyszny, ale chyba sosy wzięłam jakieś niefajne, a było ich tak dużo, że przyćmiły mi smak 'wkładki'. Frytki też wolę z Okienka, jak ktoś już wyżej wspomniał.
Pho i Bun cudowne na Chmielnej, choć uwielbiam też Bun, kaczkę, zupy i makarony w Co Tu w Pawilonach za Nowym Światem. tam wielkim plusem jest oprócz jakości jedzenia i cen także obsługa. Super mili ludzie, którzy zawsze zagadują, polecają i witają z uśmiechem.
Do Samu dziś się wybieram, bo ostatnim razem nie było miejsc, więc skusiłam się na bajgle i chałkę ze sklepiku na dole. plusem jest też sąsiedztwo pysznych lodów:) Kawy nie pijam, więc się nie wypowiadam.
Mam jeszcze jedno super miejsce dla Ciebie następnym razem i dla Bzu choćby dziś. Bistro Magdy Gessler "masz gulasz" na co dzień jest według mnie mocno średnie i nie poleciłabym nikomu, ALEEE od jakiegoś czasu serwują tam menu gruzińskie, bo od pn do pt od 17:00 i w weekendy od 12:00 do 20:00 Gesslerowa udostępnia kuchnię kucharzom z gruzińskiej knajpy z Ursynowa (gdzie nie ma miejsc na kilka miesiecy wprzód, bo jest tak zajebista i niedroga, prowadzona przez gruzinskie malzenstwo) i wtedy mozna posmakowac Gruzji za niewielkie pieniadze tez u Gesslerowej. Menu wspaniale! chinkali i chaczapuri bezbłędne i niedrogie, a wychodzę stamtąd zawsze tak najedzona, że nie chce nic jeść przez tydzień. Polecam gorąco, bo jest mega. Ale tylko to gruzińskie, bo ta gulaszowa reszta zupełnie bez szału.
Pozdrawiam Cię Ula!!
Paulina
Dzięki za długi komentarz, Paulina! W Co Tu i Cudach na patyku też byłam, tylko już mi siły nie starczyło na dopisanie. Może zrobię to dzisiaj.
UsuńO Aioli słyszałam sporo dobrego, ale też głosy, że trochę się popsuło.
A co do tego menu gruzińskiego u M. Gessler, to musi być miejsce, które wystąpiło w Kuchennych Rewolacjach, mam racje? Widziałam odcinek z kanjpą na Ursynowie należącą do gruzińskiego małżeństwa i wyglądało na to, że chinkali dopracowali do perfekcji. Wielkie dzięki za info, powiem Bzu ;)
Pozdrowienia!
Tak, dokładnie, to wlaśnie to miejsce z Kuchennych Rewolucji, nie widziałam tego odcinka, ale byłam na warsztatach kuchni gruzińskiej z tą panią z Gaumarjos i tam się właśnie zaczęła moja miłość do chinkali;)
UsuńPaulina
Hej, znasz jakieś ciekawe miejsca w Bydgoszczy?
OdpowiedzUsuńNie ;)
Usuńdoooobry post.
OdpowiedzUsuńmuszę odwiedzić Mąkę (haha, dopiero pierwszy raz czytam o raviolo, a mam zalinkowane i zalajkowane na FB wszystkie najpopularniejsze blogi kulinarno-recenzenckie, chyba średnio uważny ze mnie czytelnik) i SAM-a (kiedyś zostało mi już to miejsce polecone, co prawda szukając kiedyś taniej (ale takiej naprawdę biedastyle) szamki na Powiślu wpadłam tam na chwilę ze znajomymi i ani karta, ani dostrzeżone przez nas dookoła jedzonko nie wyglądało ani zachęcająco, ani szczególnie tanio. ale jak mówię, to był tylko szybki rzut oka na kartę i na to, co jedzą inni klienci, więc proszę o wybaczenie, jeśli rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej :))).
w Ministerstwie faktycznie wspaniała kawa. Koszyki wielbię, do Krowarzyw nigdy nie mogę trafić (tzn. wiem gdzie są, ale zawsze po drodze tam wypada mi coś innego więc ostatecznie nie mogę tam zawitać, zresztą - chyba pisałam kiedyś u Toli, że nie czaję tej wielkiej podjary burgerami. nagle wszyscy jedzą burgery, wszyscy znają się na burgerach, wszystkich stać na bułę za 35 zeta. tak więc chyba do końca nie chcę tam trafić). za śniadaniowniami również do końca nie przepadam, do Szarloty 'trzeba było' iść, żeby sprawdzić co za cudo i no cóż - wszystkie całkiem fajne doznania smakowe (ale nie aż tak, żeby pociskać tam co chwilę) zostały zmiecione przez ultrachamską i nieprofesjonalną obsługę. ble. tak więc do Bułki raczej też nie zawitam (dla mnie wszystkie śniadaniownie to 'jeden pies', hah). zresztą heloł - nigdzie śniadanie nie smakuje tak zajebiście jak na własnym balkonie, z nieograniczoną ilością kawy i fajek :D
+ zgadzam się z tym w miliardzie %: Z kolei pisząc tego posta, zauważyłam, że wcale nie tak łatwo o internetowe menu lokali. Wiele miejsc zrezygnowało ze strony internetowej i przeniosło się na Facebooka, ale nawet często zmieniająca się karta nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem jego braku, same zdjęcia dań na FB nie wystarczą.
pozdrowienia :)
To chyba rzeczywiście średnio uważny z Ciebie czytelnik bo Ula napisała, ze w krowarzywa cena burgera to 15 zł a nie 35. A SAM nawet na pierwszy rzut oka nie wyglada na lokal do uprawiania "biedastyle" więc rozczarowania tez nie kumam
Usuńwiem (nie tylko z treści tego posta), że burger w Krowie stoi za 15 pln. faktycznie nieco niegramatycznie mi to zdanie wyszło, a owo 35 zł odnosiło się (też pewnie nieco zawyżenie, chociaż słyszałam już i widziałam na mieście czy internetach przeróóóżne burgerowe cenniki) do cen w warszawskich burgerowniach. i gdzie napisałam, że jestem rozczarowana SAMem jeśli tam mnie praktycznie nie było (poza stwierdzeniem, że chyba jednak nie tutaj i nie dzisiaj, przyjdę kiedy będę miała więcej kasy?) rozczarowana byłabym, gdybym przyszła, zapłaciła za słaby dań i zapłaciła zań ultrasłono. czil :)
UsuńOwoce morza w Beirucie wymiataja, potwierdzam.
OdpowiedzUsuńPolecam Magiel Cafe na Stepinskiej. Jedzenie, porcje, obsluga, klimat - tam wszystko jest na plus. Pan Kelner opowiada o daniach tak, jakby sam je rzezbil. Goraco polecam.
Tzn w Krakenie? Ja słyszałam mieszane opinie, no i to też jednak mrożnki, więc pewnie nadzwyczajne nie są, ale duży plus za niskie jak na owoce morza ceny. Dzięki za polecenie;)
UsuńTak, tak, w Krakenie. Daja do nich swietne sosy - salse z pietruszki i pomaranczowy - podawane w wydrazonych polowkach cytryny badz pomaranczy. Nam bardzo odpowiada tamtejsza luzacka atmosfera.
UsuńZostawiasz napiwki w knajpach?
OdpowiedzUsuńTak, traktuję to raczej jako nieodłączny element jedzenia w restauracji (o ile obsługa nie nawala) chociaż są kraje, w których się tego nie robi. W barach samoobsługowych czasami zostawiam, a czasem nie.
UsuńHej ! Ile kosztuje Ula taka mała porcja frytek? Bo pewnie kosmiczną cenę patrząc wgl na polskie ceny ? ;D
OdpowiedzUsuńI jedno pytania Ula... Sądzisz że lepiej jeść więcej posiłków np 5 lub 6 dziennie ale w małych porcjach?
Ta kosztowała 9zł, więc za dużo. Zdecydowanie lepiej jeść więcej posiłków dziennie w małych porcjach.
UsuńUla! Obiecuję Ci, że kiedyś poznam tajemnicę twoich cudownych zdjęć! :) A tak poza tym, to naprawdę bardzo wartościowy post, bo często nie zdajemy sobie sprawy z tego co jest niedaleko nas. Mówię tutaj szczególnie o restauracjach, ale tak samo jest z chociażby pięknymi miejscami do odwiedzenia. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMogłabyś kiedyś zrobić post o tym, jak znajdujesz miejsca kulinarne? Wiem, że pytanie to przewija się równie często jak o tanie linie lotnicze, ale w mniejszych miastach często trudniej znaleźć coś fajnego.
OdpowiedzUsuńAnia
Krowa i tylko Krowa :D z vege nie polecam Tel-Aviv
OdpowiedzUsuńa na wołowego warto wpaść do Barn Burgera, pierwsza burgerownia, w której byłam i burger wywarł na mnie najlepsze wrażenie ze wszystkich, które miałam okazję zjeść
cudownie wspominam Vege Miasto (potrawka z ciecierzycy, mniam), niestety w lipcu zakończyli działalność, ale nadal działa vege catering - ciasta i torty
+ rok temu na Al. jana Pawła II, w "pawilonie" na przeciwko KFC (chyba nr 41) działała mała pizzernia, którą otworzyli Włosi; pizza była bardzo dobra (a czasem ciężko taką znaleźć); ku mojemu zaskoczeniu, kiedy zaprowadziłam (uradowana) tam znajomych, okazało się, że na jej miejscu powstał bar/knajpa vege, polecam, nie najgorzej
:-) pozdrawiam!
A wlasnie,w jakich krajach nie daje sie napiwkow a w jakich jest to wrecz przymus? I jaka z reguly jest to kwota 10% 30%? Jakie sa Twoje obserwacje ?
OdpowiedzUsuńJejku. Dzięki za ten post! Co prawda czytanie w porze kiedy staram się już nie dokarmiać nie jest najlepszym posunięciem, ale dla tylu pyszności warto! Kiedyś, mam nadzieje przydadzą mi się adresy. Lody megaciekawe ;D O Mące i Wodzie dużo słyszałam, pewnie jakbym weszła to też wzięłabym pizze ;)
OdpowiedzUsuńto tutaj link z wrocławia, dopiero zaczynają, ale regularnie dodwane posty i już ponad 10 lokali opisanych.
OdpowiedzUsuńhttp://wroclawodkuchni.pl/
Ania ;)
Świetny post :) Do Koszyków i Ministerstwa Kawy koniecznie muszę wpaść, planuję to już od dawien dawna. Ostatnio odwiedziłam 'Dawne smaki' na Nowym Świecie - pierogi ze szpinakiem i oscypkiem... Niebo w gębie! Podobno specjalność lokalu. Obsługa na duży plus, znają się na rzeczy, porcje dość duże i nie jest za drogo. Jeśli ktoś chce znaleźć jakieś ciekawe miejsce w mieście to polecam www.spottedbylocals.com - zdarza mi się przeglądać ze zwykłej ciekawości :D
OdpowiedzUsuńZapraszam na www.tastywroclaw.pl - dopiero początek, ale będzie ciekawie :)
OdpowiedzUsuńOstatnio miałam mega chęć na burgera i w drodze do domu przeszperalam pół Twojej tablicy w poszukiwaniu nazwy tego miejsca, bo pamietałam, że coś polecałaś - tym sposobem trafiłam do Krowarzywa i wyszłam bardzo zadowolona i najedzona :D jak znowu zgłodnieję to na pewno tu zajrzę!
OdpowiedzUsuńSkąd bierzesz kasę na te wszystkie przyjemności? :O
OdpowiedzUsuńSkąd biorę kasę na podzielenie się z koleżanką kanapką za 10zł? Jeść coś musiałam, a gotowanie dla jednej czy dwóch osób nie zawsze wychodzi taniej od zjedzenia na mieście.
UsuńNa to żarcie ze zdjęć nie wydałam nawet 150zł, równie dobrze mogłabym wkleić tu jedną parę spodni, na które poszłyby te pieniądze. Mam jednak zainteresowania kulinarne i z racji tego, w czym się kształcę, chcę być zorientowana co się dzieje w temacie kulinarnym w PL. Spędziłam w Wawie 3tygodnie, wykorzystałam je, żeby coś zrobić. Od miesiąca jestem w domu, nigdzie nie wychodzę i jedyne pieniądze jakie wydałam to 25zł na doładowanie telefonu. Zanim zadasz takie pytanie najpierw podlicz może własne wydatki, bo możliwe, że na te drobne przyjemności wydajesz więcej ode mnie.
A jeżeli to pytanie tyczyło się również podróży, to odsłyłam do posta: http://adamantwanderer.blogspot.com/2013/05/skad-masz-kase-na-te-podroze.html
No tak ale połowa kanapki to nie jest śniadanie czy inny posiłek.. to jest jakaś przekąska. Śniadanie przecież i tak musisz zjeść :/
UsuńWiem że to twoje zainteresowanie, po prostu trudno mi to załapać, wydawanie takiej kasy na jedzenie. Strasznie mnie odstrasza jedzenie na mieście w tych pseudo modnych i hipsterowskich knajpach gdzie wszędzie jest praktycznie to samo, a że jestem warszawianką to irytuje mnie jak się mnożą wokół mnie. Dlatego też trochę emocjonalnie podeszłam do tego posta. Jakoś wzbudza we mnie dziwną irytację wydawanie 30zł i więcej za obiad. Pracowałam trochę w restauracji włoskiej gdzie dostawałam 7zł za godzinę, a wokół mnie klienci lekką ręką wydawali kupę kasy na te super modne posiłki. Blehh. Może stąd frustracja że ja sobie nie mogę pozwolić na to.
Spodnie ci starczą na rok, a żarcie zjesz, wcale się nie najesz i zapomnisz, czyż nie?
Pewnie, ze połowa kanapki moze byc posiłkiem. Składana to po rozłożeniu jedna kromka czy pól bułki, wiec tyle co jem na śniadanie, jesli akurat jem pieczywo. Poza tym tutaj nie chodziło o to, zeby sie napchać, a spróbować. A w domu też oczywiście jadłam.
UsuńWidzisz, ten drugi komentarz porządnie rozwinęłaś, trzeba było tak od razu, bo takie tradycyjne "skad masz na" potrafi wkurzać.
Piszesz, ze podeszłaś personalnie, ale niepotrzebnie zmierzyłaś wszystkich jedna miarą. Wiem, że ludzie szastający kasa mogą irytować, kiedy zarabia sie 7zl/h ale mi jest z pewnością dużo bliżej do Ciebie niż do tamtej grupy. W Wawie pozwolilam sobie na więcej, ale i tak w oszczędnej formie. Teraz jest po staremu, nawet nie wyszłabym na piwo, bo szkoda byłoby mi 5zl.
No i co tu dużo mówić, mamy po prostu inne priorytety. Widać, ze jedzenie jest Ci obojętne, wiec nie zrozumiesz mnie, kogoś z jedzeniowa pasja.
Spodnie sa trwalsze materialnie, ale skoro jedzenie potrafi wywołać łzy w oczach, to wole mieć to wspomnienie (tak jak te z podróży) niż kolejna pare do powieszenia w szafie.
A co do irytacji z powodu tych wszystkich "pseudo modnych" i "hipsterskich" (strasznie nie lubie tych okresleń) knajp to popatrz na to z innej strony: Coś się wreszcie dzieje w mieście w temacie kulinarnym, można w końcu zjeść cos dobrego za niewielkie pieniądze, dostępne sa produkty czy dania, których jeszcze niedawno nie było.
Moze Ty masz to głęboko, bo wystarczy Ci domowy kotlet czy nalesniki, ale są ludzie, którzy sie z tego cieszą i nie chodzą tam, żeby się "wylansować" (jak często się ich oskarża).
Polacy rozwijają swój gust kulinarny, poznają nowe dania, zwiększa się ich świadomość jako konsumentów i naprawdę są tego wszystko plusy. A kopii na zasadzie co tydzień otwarcie nowego burger baru, to akurat nie popieramy;).
Cieszę się, że zdążyłaś przed moim wyjazdem do Wawy :) Co prawda mój kalendarz mam napięty, ale kilka adresów wokół Politechniki się pojawiło, więc postaram się odwiedzić.
OdpowiedzUsuń:)
A ja mam takie pytanie, w jakim sklepie kupiłaś ta kurtkę?
OdpowiedzUsuńhttp://adamantwanderer.blogspot.com/2010/02/lake-tahoe.html
Kupiłam ją w Marshall's lub Ross w Stanach, to takie sklepy, które mają w ofercie rzeczy różnych firm w dużo niższych cenach. No i właśnie ta kurtka była przeceniona z jakiejś niebotycznej sumy na niską. Bardzo zależy Ci na poznaniu marku? Bo nie jestem pewna gdzie ją mam, musiałabym poszukać;)
UsuńSkoro kosztowała niebotyczną sumę to nie dziękuję ;);)
UsuńAle bardzo mi się podoba:)Pamiętam ją jeszcze z innych postów ale ten był pierwszy jaki znalazłam :)
Pozdrawiam.
Nie wiem czy mozna tu zapytac, ale zapytam. Czy nie szuka ktos z czytelnikow Holgi 135 BC?
OdpowiedzUsuńpiernik88
Jak Holga, to spoko;). Możesz zostawić do siebie kontakt i cenę za jaką chcesz sprzedać, no albo wystaw na Allegro.
UsuńDzieki, mam wystawiona na eBayu za 140zł, ale chyba wszyscy, którzy mieli kupic Holge to już kupili :D
Usuńpiernik88
A nie mieszkasz w PL? Na Allegro zarabia się więcej za takie rzeczy.
UsuńMieszkam, ale juz chyba ze trzy konta na Allegro mi przepadły, bo czegoś tam zapomniałam. Skoro jednak mówisz, ze All jest bardziej dochodowe to zarejestruje sie po raz kolejny. Dzieki.
UsuńŚwietny post! i zdjęcia, które mnie przyprawiają o zawrót głowy... ministerstwo <3
OdpowiedzUsuńHej Ula, pewnie dostajesz te pytanie conajmniej 5 razy pod każdym Twoim postem, ale powtórzę, bo szukałam i nie znalazłam - czy mogłabyś podać kosztorys wakacji w Nowym Jorku (ok. 2 tygodnie?) = mam na myśli przelot, zamieszkanie, jedzenie, ogólne przeżycie itd? Mam zamiar spędzić tam wakacje w następnym roku, ale jeżeli cena będzie wyższa niż się spodziewam, wtedy będę musiała przełożyć na następny rok i znaleźć lepszą pracę w międzyczasie studiów :)
OdpowiedzUsuńNieee, może ze dwa razy ktoś o to zapytał;)
UsuńCiężko mi powiedzieć, bo nigdy nie zdarzyło mi się płacić za nocleg w Nowym Jorku, ale hostele kosztują nie mniej niż 80zł za noc. Przelot można upolować nawet za 1000-1200zl w dwie strony, a cena 1500zl zdarza się często. Tygodniowy bilet na nieograniczona ilosc przejazdów komunikacją miejską to 30$. Ze 3tys złotych potrzebowałabyś na pewno, a biorąc pod uwagę jakieś zakupy, to jeszcze więcej.
Myślałam, że 5 tysięcy i więcej, więc nie jest aż tak źle :D Chcętnie skorzystałabym z CS ale to byłby mój pierwszy raz i trochę mnie przeraża spanie u obcej osoby. Znam kilka osób w NYC ale też nie wiem jak by to wyszło, bo to dopiero za rok, więc nie chcę tego planować :D
UsuńAle dzięki wielkie! Jest dla mnie szansa! :D
Ula, a nie wiesz przypadkiem czy studenci nie udostępniaja za rozsądna cene swoich pokoi w akademikach zarówno w NY jaki i Birmingham?
Usuńpiernik88
Znalezienie CS w Nowym Jorku graniczy z cudem, niewiele osób przyjmuje gości, a ci co to robią dostają po 20 wiadomości dziennie;).
Usuńpiernik-> Masz na myśli akademiki? Latem trzeba się z nich wyprowadzić, więc ma takiej opcji, a jeśli chodzi o zwykłe wynajmowane pokoje, to już niekoniecznie robią to studenci, a różni ludzie. Airbnb.com jest popularna stroną w tym stylu, a w NYC na craigslist.com ludzie często oferują opcje wynajmu short term, ale to się bardziej opłaca przy większej ilości osób.
Tak, chodziło mi o akademiki. Jesli studentow nie ma, to stoja puste? Wiem, ze np. w Krk, akademiki AGH robią za hostele, w USA lub UK tak nie ma? Natomiast np. w Norwegii normalnie mozna mieszkać w akademikach przez wakacje, a wielu studentow wynajmuje na ten okres pokoje sezonowym pracownikom.
Usuńpiernik88
Nie, w UK i USA jest inaczej. Nie jestem pewna co się z nimi dzieje (mój chyba stał pusty, przechodził też renowacje), ale nigdy nie słyszałam, żeby akademiki w tych krajach spełniały rolę hosteli
Usuńkochana, a byłaś w my'o'my ?
OdpowiedzUsuńJeśli nie - wstąp następnym razem :)
https://www.facebook.com/pages/myomy/110105745707657
Znam, ale nie byłam;)
UsuńKrowa jest super i miło widzieć jaka jest żywa ;) ciągle są tam tłumy. Koszyki jakoś zawsze mi nie po drodze, wstyd aż, muszę je przed końcem lata nawiedzić. Tak jak ktoś wyżej napisał, fajnie przeczytać opinię osoby ze światowym porównaniem o miejscach odwiedzanych na co dzień :)
OdpowiedzUsuńceny w beirucie wysokie? lol. Falafel kosztuje 13 zł, więc jak nie czytałaś menu to nie wypisuj głupot, że 20-30 zł.
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale nie nauczyłam się go na pamięć, a tamtego fragmentu nie napisałam z przekonaniem, a podejrzeniem. Zdanie o falafelu usunę, ale jednak pamiętam, że dłuższą chwilę zastanawiałam się co zamówić, bo ceny w menu nie prezentowały się najlepiej.
UsuńA nie wiesz może, czy w tej lodziarnii wszystkie smaki są na bazie mlecznej i jajecznej, czy są też lody wegańskie?
OdpowiedzUsuńJeśli pytanie dotyczy Limoni (a nie Cudów na patyku) to są sorbety. Wszystkie owocowe, chyba oprócz figowych. Dla mnie najlepsze to agrestowy i marchewkowy. Pomidorowe chyba też są sorbetowe, ale ich nie jadłam.
UsuńDziękuję : )
UsuńNa własynm żołądku przetestowałam raviolo i w stu procentach się zgadzam: REWELACJA ;)
OdpowiedzUsuń