13 wrz 2011

Washington Mews

Przyzwyczajanie się do Polski idzie mi dużo lepiej niż myślałam. Tak jakby z chwilą przekroczenia granicy przestawiłam się od razu na model polski i nagle wydaje mi się, jakby nie było mnie tu miesiąc, a wszystko co wydarzyło się przez minione dwa lata było tylko snem.
Jestem zaskoczona, bo skoro nawet po weekendowych wyjazdach wracałam do kraju i co chwilę rzucały mi się w oczy najmniejsze różnice, to tym razem powinno być dużo gorzej. A jednak nie, też zauważam te wszystkie szczegóły, ale jestem bardziej zobojętniała. To chyba dlatego, że za półtora tygodnia i tak wyjeżdżam, zapowiada się, że najbliższych lat znowu nie spędzę w Polsce, więc mimowolnie włącza mi się podejście w stylu "niech się dzieje co chce, byle beze mnie" ;).

O wrażeniach z domu, miasta, kraju napiszę może jeszcze innym razem, a teraz wracamy do Nowego Jorku, do niedzieli sprzed tygodnia, która teraz wydaje mi się bardzo odległa.



Widok z tarasu The Metropolitan Museum of Art. Widoczność tego dnia nie była akurat najlepsza.

Upper East Side.

Katarzyna.

Do The MET chodziłam przede wszystkim zimą i wiosną, kiedy miałam darmową wejściówkę. Wtedy byłam też na głośnej wystawie Alexandra McQueena Savage Beauty, która była w fantastycznym mrocznym klimacie i zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Z ulubionego działu fotografii zachwyciła mnie wystawa Night Vision: Photography After Dark. Kilka zdjęć możecie obejrzeć TU.

Album Steiglitz, Steichen, Strand zamówiłam przed opuszczeniem NYC, a następnie wysłałam paczką do Polski. Dojdzie dopiero po moim wyjeździe, więc następnym razem zobaczę go na Boże Narodzenie;).

"To jest jak tajemniczy ogród. Mała furtka, zaledwie uchylona, za którą widać kawałeczek innego świata, rzeczywistości, która jest całkowicie odmienna niż to, co na zewnątrz. Szpara między kamienną furtyną a kutą kratą bramki  jednocześnie zaprasza i onieśmiela: gdyby nieproszonych gości witano tu z radością, to czy na drzwiach wisiałby łańcuch i wielka mosiężna kłódka? Czy gdyby uchylone drzwi miały zapraszać, to nie otworzono by ich szerzej? Jednak muszę tam wejść. Tuż za staroświecką furtką dostrzegam bowiem widok, którego- wiem to- nie zapomnę, bo tak bardzo tu nie pasuje, tak bardzo różni się od otaczających to miejsce ulic. Nawet przy staroświeckim, eleganckim elegancją Starego Świata Washington Square ta maleńka, zaledwie kilkudziesięciometrowa alejka, zwana Washington Mews- wydaje się dziwnym kaprysem nieznanego, bajecznie bogatego ekscentryka, lub zgoła wybrykiem natury." - Fragment rozdziału Washington Mews z książki Kamili Sławińskiej, Nowy Jork: Przewodnik niepraktyczny.

Ucieszyłam się, że tego dnia ulica była otwarta, bo zawsze przechodząc obok mogłam podziwiać ją tylko zza krat bramy, a tu taka niespodzianka.

Budynki należą do NYU, chyba mieszkają w nich profesorowie uczelni.





Na obiad poszłyśmy do BareBurger, dokąd miałyśmy groupona. Restauracja serwuje organiczne burgery, a ja skomponowałam swojego z bułki- brioszki, baraniny, awokado, pomidora chedaru, cebuli i sałaty. Mniam.


Drugi burger był na bułce pełnoziarnistej, z wołowiną, bekonem, serem i warzywami. Nie aż tak dobry jak mój, ale też smaczny.


Jest takie boisko przy stacji metra West 4th St, gdzie zawsze jak tamtędy przechodzę odbywają się amatorskie mecze i gromadzą dookoła wielu gapiów.

Na koniec odwiedziłyśmy sklep lomograficzny, bo musiałam wykorzystać groupon na 50$. Kupiłam kilkanaście klisz 35mm i chmurkową mini Dianę, którą widać na dole zdjęcia. Na drugim piętrze trwała wyprzedaż, ale ceny nie były za niskie. Powyższą fotę zrobiłam z lomo nakładką na Canona, ale jak widzicie, efekt był raczej słaby.

1 komentarz: