3 lis 2012

The future has already passed.

Poza zdjęciami z Diany Mini, które wrzucę tu któregoś dnia (choć nie wyszły za dobrze), to chyba oficjalnie ostatni post z Japonii. W ogóle cała relacja nie była raczej wyjątkowo udana, czuję niedosyt pod kilkoma względami. Wygląda na to, że najlepiej z tego wszystkiego wyszło video, do którego kręcenia nawet nieszczególnie się przyłożyłam i dopiero montaż przyniósł niezły efekt. W zdjęciach nic nowego, zdaje sobie też sprawę, że niektórym mogło brakować refleksji, opisów, spostrzeżeń. Nie każdą podróż przeżywam tak samo i nie do każdego miejsca potrafię się odnieść w podobny spoób. Różne rzeczy siedzą we mnie i niestety nie wszystko potrafię 'przelać na papier'.

Naturalne jest to, że miejsca w których się mieszka porównuje się do tych, które miało się okazję odwiedzić. Złapałam się ostatnio na porównaniu Birmingham do Tokio, kiedy jadąc autobusem ktoś puścił muzykę na głos, zapominając rzecz jasna o tym, że nie wszyscy mają ochotę jej słuchać.
– W Japonii nikt by się na to nie odważył. – pomyślałam z lekkim uczuciem tęsknoty za spokojnym podróżowaniem środkiem transportu bez obscenicznie zachowujących się ludzi.
Tam każda jazda metrem była taka taka sama, bo przecież nawet o utrudnieniach w ruchu nie było mowy. A podróży towarzyszyły zawsze neutralne spojrzenia, z których niewiele dało się odczytać, choć jasne było, że gdzieś głębiej pod skórą kryje się dużo więcej. Na ulicach minęłyśmy tak wiele twarzy, ale wszystkie były do siebie podobne. Owszem, wygląd niektórych wręcz zabiegał o uwagę, ale nie o niebieskie włosy tutaj chodzi. W pamięci zapadła mi na przykład trójka starszych panów w pociągu z Kioto. Rozsiedli się na siedzeniu na przeciwko nas i podśmiechiwali przez całą drogę. Wyróżniali się, byli radośni, wyluzowani. Tego luzu trochę mi brakowało, było za grzecznie, tak jakby każdy miał linijkę w piórniku i nigdy nie zdarzyło mu się zgubić pokrywki od długopisu, a na pytanie nauczycielki wszyscy w klasie podnosili ręce w gorę.  To jak z 10-minutową prezentacją, która ostatnio zadano nam na uczelni. Miała być krótka, luźna, bo nawet nie była na ocenę. W dzień prezentacji okazuje się, że połowa ludzi ubrała się na galowo, powycinali karteczki niczym prowadzący Koło Fortuny, przygotowali materiały na kilka stron, mają grupowe próby, a prezentacja nie trwa 10minut tylko 30. Mnie wystarczyły slajdy bez obrazków i mówienie z głowy. Wiem, że to dobrze dawać z siebie wszystko na każdym kroku i podchodzić profesjonalnie do każdego zadania, ale ja nie czuję się w takiej bajce najlepiej. Poza tym te gorączkowe reakcje i wywoływanie nerwowości tam gdzie jest zbędna...zupełnie jak w kontakcie z parą japońskich celników na lotnisku. Później każde kolejne spotkanie z miejscowymi wywoływało podobne wrażenia.
Trochę bezduszna wydawała się też ta Japonia, niezależnie czy byłyśmy w zatłoczonym centrum Tokio czy spokojnej, okrytej historią Narze. Nie dało się wśród ludzi zauważyć radości z życia, czerpania przyjemności z małych rzeczy. Nawet z jedzenia, które Japończycy podobno kochają. Poza zatłoczonymi niektórymi restauracjami, co świadczyłoby o zainteresowaniu kuchnią, jakaś niemrawa mi się ta miłość wydawała.
Linia brzegowa, którą miałyśmy okazję podziwiać w drodze z Kioto była jedną z najbrzydszych jakie widziałam. Rozumiem, że Japonia to wyspa, wody ma pod dostatkiem i nie każdy fragment musi wyglądać jak Monte Carlo, ale obraz był dość ponury. Do jego dopełnienia brakowało tylko stada martwych wielorybów złowionych w celach naukowych, tfu, kulinarnych.
Nawet piękne bonsai okazały się bardziej odpowiedzią na ciasne ogrody, w których nikt 'gryla' nie robi.

Jeszcze przed wyjazdem przeczytałam w Kontynentach artykuł Pauliny Wilk, dość pesymistyczny tekst na temat Japonii, ale w dużym stopniu trafny i świetnie napisany. Pomyślałam sobie wtedy, że po powrocie przytoczę go na blogu. Prawie o nim zapomniałam, bo tamten numer Kontentów gdzieś zapodziałam, ale znalazłam dłuższy fragment tego samego artykułu w internecie i mam nadzieję, że poniższy cytat zachęci Was do przeczytania reszty pod tym linkiem.

"Wśród gigantycznych azjatyckich metropolii Tokio jest jedyną pozbawioną zapachu jutra. Nie wibruje od zgiełku jak Delhi - pełne zniecierpliwienia i tłumów przeciskających się do lepszego życia. Nie jest, jak Hongkong, futurystyczną grą komputerową - imponującym systemem, w którym ludzie to tylko pionki technologicznego imperium. Ani jak Szanghaj, który wymyśla siebie na nowo - burzy wszystko co stare i buduje udoskonalone dzielnice, z przekonaniem, że nowocześnie znaczy lepiej. Japońska stolica nie przypomina też Manili, z jej żywotnością i kontrastami, gdzie obok slumsów rosną szklane siedziby globalnych korporacji, a ulice drżą w oczekiwaniu na gospodarczą eksplozję, bo najlepsze ma dopiero nadejść.

W Tokio panuje cisza. Jak na planie filmu, którego reżyser dawno krzyknął "cięcie!". Dwadzieścia lat po wielkim finale aktorzy poruszają się w tych samych dekoracjach, odtwarzając wyuczone gesty. Są posłuszni regułom wolnorynkowego scenariusza, doskonale wytrenowani. Być może świadomi, że wszystko już było. Japonia pracuje jak sprawdzona maszyna - zgodnie z jedynym znanym sobie trybem, wciąż wydajnie, ale coraz bardziej ociężale. Częściej dopadają ją usterki i awarie, przegrywa z naturą. Starzejące się społeczeństwo, które dawno już doświadczyło szoku przyszłości, nie ma siły na kapitalistyczną rywalizację."



Shinjuku.


 

32 komentarze:

  1. Za kilka dni lecę do Japonii i też czytałam ten artykuł P. Wilk... trochę mnie to niepokoi ;) Mam jednak nadzieję, że Japonia pozytywnie mnie zaskoczy!
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten artykuł to takie zgłębienie tematu, więc nie ma się co przejmować, na pewno będziesz się dobrze bawić!

      Usuń
  2. japonia zawsze wydawała mi się tak bardzo egzotycznym i pełnym różnych wrażeń krajem. tymczasem czuję, że nie odnalazłabym się tam. wiadomo, że każdy z nas odbiera wszystko inaczej.
    ale mam dziwne wrażenie, że z tego całego tokio (i okolic ;) bije jakiś nieokreślony smutek.

    OdpowiedzUsuń
  3. smutne to Twoje podsumowanie:(
    w porównaniu z wiosenną podróżą do Azji widzę dużą różnicę w relacji... Ale chyba nie żałujesz, co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadnej podróży nie żałuję, zresztą nigdzie nie napisałam, że mi się tam nie podobało, po prostu inne doświadczenie;).

      Usuń
  4. Kurczę, ale to wszystko jest dziwnie. Przecież tyle osób marzy o Japonii, bo tam jest tak inaczej, może za dużo wyobrażeń o niej tworzymy sobie w głowie? Tak samo jak w innych krajach.

    Ula, dziękuję za ten post. Hmm, może na tym polega sens podróżowania? Że jest różnie, ale zawsze też jest coś nowego. Ja tak trochę miałam z Czarnogórą.

    Pozdrowienia : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może trochę tak. Z drugiej jednak strony to przecież ciekawy kraj, który warto odwiedzić, a wyobrażenia o tym, że jest tam inaczej na pewno nie mijają się z prawdą;).

      Usuń
  5. Edyta, ja również wróciłam z mieszanymi uczuciami z Czarnogóry. Rok po tej wyprawie jednak pozostały mi w większości pozytywne wspomnienia. Pewnie te negatywne spowodowane były tym, iż nastawiałam się na coś innego, każde rozczarowanie lekko boli, dlatego od teraz staram się nie nastawiać na jakieś konkretne wrażenia związane z podróżą, niech mnie zaskoczy - źle i dobrze!

    Pozdrowienia, Ula trzymaj się tam, byle do następnej podróży :)

    Natalia
    wierna czytelniczka :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju, jesteś najbardziej magiczną blogerką! Pokazujesz ludziom kawał pięknego i ciekawego swiata!

    OdpowiedzUsuń
  7. I właśnie to jest najwspanialsze w podróżach. Jedziesz do nowego miejsca, gdzie wszystko jest zupełnie inne :) Na pewno nie chciałabyś trafić do drugiego Birmingham w Japonii, jaki byłby w tym sens, prawda?

    Bardzo podoba mi się Twoje podsumowanie. Nie każde miejsce musimy oceniać jak najwyżej, zawsze coś gdzieś jest na "nie", bo jesteśmy tylko ludźmi o różnych charakterach i gustach :)

    OdpowiedzUsuń
  8. cześć :) bardzo przepraszam, za pytanie nie na temat, ale jesteś jedyną osobą, która może mi na nie odpowiedzieć. myślę nad zostaniem au pair z cultural care. a tam wymagają 200 godzin wypracowanej opieki nad dziećmi. jak udało ci się zdobyć te godziny? co robiłaś w tym czasie? nie fałszowałaś wymaganych podpisów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie fałszowałam podpisów, ale znacznie podkoloryzowałam doświadczenie jeśli chodzi o godziny. Nie, żebym polecała zostanie au pair bez żadnego doświadczenia, ale nie katuj się za wszelką cenę dla 200h i pamiętaj, że w to doświadczenie wlicza się każda praca z dziećmi (korepetycje np. też). Pewnie masz w swoim środowisku jakieś znajome rodziny z dziećmi, więc poproś ich o poręczenie za Ciebie.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za odpowiedz :) pewnie to, że ma się młodsze rodzeństwo z którym odrabia się lekcje pewnie się nie liczy, prawda? Ty to Ula jesteś jednak super, zawsze mi odpisujesz :)

      Usuń
    3. Haha dzięki;) Do tych oficjalnych 200h nie, ale może masz jakąś rodzinę z dziećmi o innym nazwisku niż Twoje, wtedy nikt nikt nie będzie dochodził czy to krewni;)

      Usuń
    4. a no tak, wystarczy inne nazwisko. dzięki, dzięki. a teraz wracam do czytania Twoich postów z San Francisco ;)

      Usuń
  9. bloggerki modowe są spoko, ale Twój blog jest wartościowy, ma w sobie tyle pozytywnej energii i jest tak wyjątkowy, że bijesz wszystkie inne na łeb.

    dziękuję, dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  10. co do Japonii :)
    Dawno, dawno, dawno temu też słyszałam o niej takie opinie...
    A potem przeczytała tę stronę -> http://blog.tokyobynight.pl/ (niestety chłopak(i) już nie piszą, bo zwyczajnie z kilkuletniego pobytu w Japonii wrócili do kraju) ale strona na prawdę godna polecenia :)

    Zdaje sobie sprawę z tego, że kilkutygodniowa podróż to zupełnie co innego niż mieszkanie gdzieś właściwie na stałe, ale mimo wszystko warto poczytać (to do tych którzy jeszcze w Japonii nie byli a planują ;) ), żeby poniekąd przygotować się na szok kulturowy ;) aaaa... no i w niektórych kwestiach chłopakom bardzo długo przychodziło dowiedzenie się 'prawdy' o Japonii... skryci ludzie Ci Tokijczycy ;)

    A mi się relacja (jak zwykle :D) podobała i nie odniosłam wrażenia, że w Japonii Ci się nie podobało :) Raczej, że Cię nie porwało ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. No powiem Ci, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Japonię w takim razie.
    Super cytat, myślę że książka warta przeczytania. Zdjęcia piękne, zazdroszczę Ci każdego takiego wyjazdu.
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajnie, że jesteś autentyczna. Mi bardzo się podobał każdy post o Japonii.
    A z Diany wyszły mi 2 klatki na 16 :) Także jeśli Ci nie wyszły to i tak podziwiam, że w ogóle wyszły!

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja ma takie pytanie. Jak wyglądał Twój normalny dzień pacy jako au pair w NY? Ile godz dziennie pracowałaś i jakie miałaś obowiązki. Możliwe iż pisałaś o tym ale nie czytam bloga od początku. A i jak z gotowanie? Sama kupowałaś składniki?
    Czy polecasz innym dziewczyną wyjazd jako au pair?
    Dziękuję za odpowiedz. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ciągu roku szkolnego pracowałam 2 razy w tygodniu 8-9 i 12-17:30, a pon,śr,pt 12-17:30. W weekendy zdarzyło mi się pracować tylko kilka razy, tak normalnie każdy miałam wolny. W wakacje, kiedy dzieci nie chodziły do szkoły pracowałam 8:45-17:30.
      Nie wiem czy pytasz o gotowanie dla siebie czy host rodziny, ale dla dzieci przygotowywałam lunch, jakieś przekąski. Nikt nie wymagał ode mnie gotowania dla host rodziny, ale robiłam im kilka razy w tygodniu kolację, bo lubiłam. Za wszystko płaciła rodzina. Zreszta zawsze zostawiali mi dodatkowe pieniądze na dzieci, więc mogłam też kupować za to coś do domu do jedzenia czy co uważałam za potrzebne. Trzy lata temu napisałam posta na temat bycia au pair w Kalifornii, więc może Cię zainteresuje: http://adamantwanderer.blogspot.co.uk/2010/08/au-pair-info.html
      A wyjazd oczywiście polecam.

      Usuń
    2. Czyli od 9 do 12 robiłaś co chciałaś ?:)

      Usuń
    3. no tak, bo zaprowadzałam dzieci do szkoły, a później o 12 je odbierałam.

      Usuń
  14. Hej Ula! ;)
    A dodasz jeszcze kilka zdjęć z Birmingham. Mam tam kilka znajomych studentów i mówią, że nie jest tak źle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod "nie jest tak źle" wiele można rozumieć. Też mogłabym tak powiedzieć, wszystko zależy do czego porównam to miejsce, no ale nie podoba mi się i tyle;). Pewnie nadarzy się jakaś okazja, żeby wrzucić stąd zdjęcia, choć na chodzenie po mieście i robienie zdjęć nie mam nigdy ochoty;)

      Usuń
  15. Ciekawe podsumowanie podróży! Osobiście nie mogę się doczekać dnia gdy zawitam do Japonii, Kyushu w szczególności.
    Przy okazji przypomniałaś mi że gdzieś w moim mieszkaniu skrywa się supersampler z niewywołaną kliszą w środku, czas go odnaleźć :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. już w poprzednich postach się wyczuwało, że jest pewien niedosyt. Ale kolejny kawałek układanki świata znalazł odpowiednie miejsce w Twojej głowie, bogatsza o kolejne doświadczenie i wspomnienia.. bo nie wszędzie musi być powalająco.;)

    OdpowiedzUsuń
  17. http://pl.wikipedia.org/wiki/Syndrom_paryski

    Po przeczytaniu twojego posta od razu mi to wpadlo do glowy. Japonczycy musza sie jeszcze bardziej dziwic rzeczami na wyjezdzie niz ktos kto mieszka na zachodzie i ma jakis tam kontakt z ludzmi z innych krajow czy kultur. Ale tez najczesciej jak czytamy o innych krajach, autorzy pisza o tej lepszej stronie a tak naprawde, w Japonii juz od ponad dekady jest kryzys. http://en.wikipedia.org/wiki/Lost_Decade_%28Japan%29

    OdpowiedzUsuń
  18. Ulenko droga, wiem, ze pytania padalo na blogu juz dziesiatki razy, ale za nic nie moge znalesc na nie odpowiedzi. W jaki sposob stworzylas mapke odwiedzonych krajow? Bylabym bardzo wdzieczna za odpowiedz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystałam z tej strony: http://www.ammap.com/visited_countries/

      Usuń
  19. Slicznie dziekuje! :)

    OdpowiedzUsuń