31 lip 2014

Volcano hike in a rain forest and Costa Rica's beautiful coastline.

Niedługo po tym jak przekroczyliśmy granicę z Nicaraguą, rzuciło nam się w oczy jak zielono zrobiło się dookoła. Niewielka różnica odległości, bardzo podobny klimat, a jednak otoczenie przypominało bardziej Nową Zelandię niż Meksyk.
Podróż we dwójkę zrobiła się trochę bardziej rozleniwiona niż w pojedynkę, wszelkie sprawy organizacyjne zaczęły przychodzić z większą trudnością przez co w pewnym momencie pokonanie 200km z jednego miejsca do drugiego zajęło nam trzy dni i musieliśmy pominąć jedną z większych atrakcji Kostaryki, park Monteverde i zaprzestać na La Fortunie i okolicach. Był to czas ostatniego meczu Kostaryki z Holandią i wyjątkowo fajnie było przeżywać emocje razem z Ticos, dla których każdy mecz był świętem narodowym. Znajomi, którzy byli w Kostaryce przy okazji pierwszych meczów opowiadali mi, że po wygranych, w barach alkohol lał się za darmo, a niektóre sklepy obniżały na drugi dzień ceny o 50%. Z kolei powrót drużyny do kraju urósł do rangi święta narodowego. Pracownicy państwowi w stolicy dostali pół dnia wolnego, a stacje telewizyjne przez cały dzień transmitowały fetę na cześć drużyny.

Chociaż dojazd do La Fortuny trwał o dwa dni za długo, wrażenia z dżungli zapamiętam na długo. Plan wejścia na wulkan Cerro Chato przypadł na deszczowy dzień, ale nie mieliśmy czasu, żeby przełożyć wycieczkę na kiedy indziej. W momencie kiedy zaczęliśmy wspinaczkę niebo było tylko zachmurzone, ale szybko przyszło oberwanie chmury i po 10min później byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ścieżką płynął potok, w butach mieliśmy jezioro i tak pozostało aż do powrotu. Nigdy nie zmokłam tak bardzo, ale jednocześnie wejście i zejście sprawiło mi wyjątkowo dużo frajdy. Korzenie, kałuże, trochę błota i ten niesamowity zamglony las deszczowy dookoła sprawiał wrażenie bycia na planie Jurrasic Park. Na szczycie w kraterze wulkanu czekało nas jezioro oraz widok na pobliski wulkan Arenal, ale przez deszcz i mgłę musieliśmy polegać na własnej wyobraźni.

Kilka dni później Benjamin miał powrót do domu, a ja udałam się nad ocean do Santa Teresa, jednej z popularnych surferskich miejscowości w tych stronach. Poza surfingiem i oglądaniem ostatnich meczów mundialu nie było tam za wiele do roboty, więc każdy dzień wyglądał podobnie. Skupiłam się na korzystaniu z ostatnich fal przed sprzedaniem deski i obmyślaniu planu wcześniejszego powrotu do Europy i zrobienia niespodzianki Benjaminowi, o czym napiszę w kolejnym poście.
W bliskiej przyszłości pojawią się też zapewne na blogu podsumowania mojej podróży po Ameryce Centralnej.

Untitled Jezioro Arenal. Untitled Untitled W jednym z małych miasteczek w których nocowaliśmy znajdowała się niemiecka piekarnia założona przez Niemca, który wyemigrował do Kostaryki pod koniec lat 80tych. Ceny dorównywały europejskim, ale spróbowaliśmy tam ślimaka z orzechami. Untitled Ćwierćfinał Kostaryka- Holandia. Wśród lokalnych kibiców znalazło się kilku Holendrów w pomarańczowych koszulkach.
Untitled Całe szczęście, że na deszczową wspinaczkę nie zabrałam aparatu, bo pewnie wróciłabym z przemoczonym i uszkodzonym sprzętem. Benjamin wyciągnął swój tylko dwa razy i musieliśmy być ostrożni, bo nie mieliśmy ze sobą nic suchego, a nawet futerał zaczął przemakać w plastikowej torbie w plecaku. Untitled Untitled Nie mieliśmy szczęścia, w słoneczne dni jezioro wygląda zupełnie inaczej.
Untitled Mocniej zmoknąć już nie mogliśmy, dlatego pływać poszliśmy w ubraniach, a Benjamin też w butach.


Untitled
Plaże w okolicach Santa Teresa były jednymi z piękniejszych jakie widziałam. Zieleń wzdłuż plaży była gęsta i soczysta jak nigdzie indziej.Untitled Mój hostel znajdował kilka minut od plaży, dojście do niej wymagało przejścia przez park. Z rana światło przebijało przez drzewa i miejsce to wyglądało szczególnie magicznie.Untitled Untitled Untitled Untitled Bar przy plaży.Untitled Untitled Dopiero podczas tej podróży naprawdę doceniłam jak cudownym wynalazkiem jest hamak. Untitled Untitled Untitled Untitled Untitled Któregoś poranka podczas surfingu zauważyłam na plaży stado koni i nikogo, kto by je doglądał. Kilka dni później przy okazji robienia zdjęć napotkałam je ponownie, najpierw chowające się w cieniu drzew, a potem galopujące po plaży.Untitled Untitled Untitled Leżące na ziemi kokosy sprawiają, że żałuje się nie posiadanie maczety.  Untitled Untitled Santa Teresa to ciągnąca się przy głównej ulicy przez kilka kilometrów wioska, ale jest na tyle popularną surferską miejscówką, że można tu znaleźć sporo międzynarodowych kuchni. Zresztą Kostaryka to kierunek znacznie częściej obierany przez turystów z Zachodu niż reszta Ameryki Centralnej, co dało się zauważyć.Untitled Ta piekarnia równie dobrze mogłaby się znaleźć w Nowym Jorku i ceny też nie były wcale niższe.

8 komentarzy:

  1. Pięknie uchwyciłaś konie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I rzeczywiście Kostaryka najdroższa z tych wszystkich krain ? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Joanna Glogaza31 lipca 2014 20:46

    No i skąd te konie?!?! Zaczynasz tajemniczo, a zagadka się nie rozwiązuje. Może odpowiedź będzie w następnym poście? Skąd koonieeeee? #swir

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam jak chłopak zabrał mnie w polskie góry w zeszłe wakacje... Wybieraliśmy się na Śnieżne Kotły, a pogoda była naprawdę przepiękna. Ale wysoko w górach pogoda chyba nie obowiązuje. Zlało nas strasznie. Jakby ktoś wylał Ci na głowę kubeł wody i wylewał cały czas raz po raz, co gorsza chciało mi się do toalety, więc wyobraź sobie jak szybko wracaliśmy do najbliższego schroniska... No i w końcu na Kotły nie dotarliśmy, ciągle na mnie czekają ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Karolina Rosińska1 sierpnia 2014 22:48

    Ula absolutnie kocham Twoje zdjęcia, pięknie uchwycony klimat, aż chciałoby się poleżeć na hamaku :P

    OdpowiedzUsuń