Po przyjeździe do do Berlina pojechaliśmy do firmy przyjaciela Bena, a później mieliśmy w planie odwiedzić Zalando Outlet. Wysiedliśmy na Gortlitzer Banhoff i zrobiliśmy najpierw przystanek na falafela w jednym z moich ulubionych miejsc.
Piątkowy wieczór spędziliśmy w Hops&Barley w Friedrichshain, lokalu, który wyrabia własne piwo. Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiona do piwa, ale tamtejszy Pilsner szczerze mi zasmakował.
W sobotę zaczęliśmy od śniadania całą ekipą. Tobiemu i Mice dwa miesiące temu urodziła się córka. Tobi pożyczył nam swój KTM enduro i po raz kolejny doceniłam wygodę jazdy na dwóch kołach. Przede wszystkim nie istnieje problem parkingu. Popołudniu poszliśmy wszyscy razem na spacer, ale kilka minut po zrobieniu tych zdjęć było oberwanie chmury i musieliśmy wrócić do domu przebrać się. Wieczór zrobił się wyjątkowo chłodny, w sam raz, żeby zjeść na kolację ramen z Cocolo. Berlin Bikini to new concept mall w Kurfurstendamm, centrum handlowe różniące się trochę od tradycyjnego. Nie ma w nim tanich sieciówek, ani znanych ekskluzywnych marek, przeważają butiki niezależnych projektantów, choć znajdują się też marki typu Carhartt czy Vans. Ponadto galerie sztuki i kawiarenki, a na dachu zrobiono ogród miejski. W tygodniu spotkałam się z Martą z What Should I Eat For Breakfast, odwiedziłyśmy Five Elephant, który dodałam do subiektywnego przewodnika za sprawą ich pysznego sernika. Któregoś dnia zajrzałam do Bully's Bakery. Moją uwagę przykuło ciasto z ryżem na mleku i malinami. Zaskoczyło mnie prostotą pomysłu. Akurat dzisiaj spróbowałam je odtworzyć w domu. Póki co chłodzi się w lodówce, jutro przekonam się jak mi wyszło i ewentualnie podzielę się przepisem na blogu.
W Berlinie trwały akurat Mistrzostwa Europy w pływaniu. Nigdy nie byłam na pływackiej imprezie tej rangi, więc wykorzystałam okazję i kupiłam jednodniowy bilet na finały. Pływalnia została zbudowana na torze kolarskim tylko na potrzeby ME.
Spacerując ostatniego dnia po Mitte najpierw zrobiłam przystanek w inspirującym, a jednocześnie dołującym Do you read me?, a potem poszłam na lody pistacjowe i marcepanowe do Eismanufaktur.
Jeju ten sernik wygląda tak smakowicie!
OdpowiedzUsuńSernik w five elephant to już chyba legenda. Jak ostatnio byłam w Berlinie to mieszkałam dokładnie na przeciwko fv i pomimo, że nie udało mi się spróbować kawy w The Barn (zamykają o 18!) to five elephant mi to wynagrodziło.
OdpowiedzUsuńMam bardzo "szafiarkie pytanie", co brzmi bardzo źle we współczesnej blogosferze, jakie Marta ma buty? Szukam sportowych butów i TEN zółty wydaje się być idealny <3
To bardzo dobra rada: nie daj się zastraszyć. Bo kiedy się słucha historii i ostrzeżeń, które są ciągle powtarzane to wiele osób zacznie się zastanawiać...
OdpowiedzUsuńOpowiadania często nie są wcale przesadzone - kiedyś nieopatrznie zdałam kilku miejscowym pytanie "czy coś ci się kiedyś przydarzyło?" i usłyszałam wiele historii, o których wolałabym ni wiedzieć. Przy czym trzeba pamiętać, że w większości przypadków turyści są okradani przez swoją niefrasobliwość: chodzenie po pustych uliczkach, położenie bagażu na półce w autobusie, albo na krześle obok w knajpie, chodzenie nonstop z lustrzanką trzymając ją tylko za gripa, etc.
To dobrze, że nie popełniła faux pas;)
OdpowiedzUsuńSa takie fajne, że muszę widzieć więcej. zapytam Martę.
Ależ ten sernik smakowicie wygląda! Podobnie jako ciasto na mleku z ryżem i malinami. Mam nadzieję, że CI się uda i podzielisz się przepisem:)
OdpowiedzUsuńW Bully's Bakery podoba mi się grafika na ścianie. Taki klimat nieco śródziemnomorski...
Jak widzę jesteś dziewczyną o wielu talentach :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ula :)
Super, że napisałaś też o blogu Marty! Ma świetne przepisy! :) Tak swoją drogą, to ma fajny styl ubierania się, i fajny rower ;) ;) Pozdrowionka dla was obu!
OdpowiedzUsuńCześć :) Zdecydowałam się wreszcie napisać komentarz, mimo że czytam Twój blog już od prawie pół roku i codziennie sprawdzam, czy jest może jakiś nowy, inspirujący post... :) Z wypiekami na twarzy i podziwem w sercu czytałam cała Twoją historię w Ameryce Centralnej, cieszyłam się, kiedy poznałaś Benjamina i nawet byłam w Warszawie w tym samym czasie co Ty, a będąc na dworcu w stolicy, zobaczyłam pociąg jadący do ZG, akurat tego dnia, kiedy wróciłaś do ZG, jeśli dobrze pamiętam ;) Fajnie byłoby osobiście pogratulować wspaniałych podróży. Ja jeśli mam być szczera, nie miałabym w sobie nawet 1/4 tej odwagi, by samej podróżować. Mam dość słabą orientację w terenie, dlatego przerażają mnie najprostsze rzeczy, choćby znalezienie przystanku autobusowego w obcym miejscu graniczyłoby u mnie z czymś niewykonalnym. Podejrzewam, że gdybym wylądowała na lotnisku w nieznanym mieście, pokręciłabym się tam trochę i od razu wsiadłabym w powrotny samolot. Dlatego mam pytanie; jak Ty to robisz, jak odnajdujesz się w takich sytuacjach, np. kiedy po raz pierwszy znalazłaś się w Mexico City? Ja bardzo chciałabym się wybrać w taką samodzielną (i też samotną) podróż, choćby do sąsiedniego kraju jak Czechy, ale nie jestem pewna, czy wyszłoby mi to na dobre ;) Miałabym też drugie pytanie - surfing. Może w wolnej chwili mogłabyś napisać troszkę o tym? Bardzo chciałabym kiedyś się tego nauczyć albo choćby spróbować, jednak niezbyt wiem jak się do tego zabrać. Z góry dzięki za odpowiedź i życzę powodzenia na ostatnim roku studiów <3
OdpowiedzUsuńJa byłam w Caracas miesiąc temu. Generalnie prawdą jest to, co pisze Ula - jeśli nie szukasz guza, to go nie znajdziesz :) Nie należy robić głupot, nie wychodzić po zmroku (szczególnie samotnie) i powinno być OK :). Chociaż miejscowi opowiadają różne historie i sami pewnych miejsc nie odwiedzają...
OdpowiedzUsuńDzieki wszystkim za te rady :)!
OdpowiedzUsuńRozpoczynam wielkie odliczanie do moich wakacji!
Dzieki za odpowiedz! Jakie Twoje wrazenia po wizycie w Caracas? Polecasz z wlasnego doswiadczenia jakies miejsca z cyklu must-see?
OdpowiedzUsuńTo była wizyta w pigułce, bo raczej zawodowa niż turystyczna, więc miałam mało czasu na zwiedzanie, ale w samym Caracas na pewno warto zobaczyć Panteon, gdzie są prochy Bolivara - jest tam coś z realizmu magicznego w bardzo patetycznej postaci ;). Z racji mojego zawodu polecałabym pójście na koncert Orkiestry Simona Bolivara, którą tworzą dzieci i młodzi ludzie pochodzący ze slumsów, a orkiestra jest wynikiem wieloletniej pracy świrów i zapaleńców, wierzących, że w ten sposób poprawią ich życie (El Sistema). Wielu z nich rzeczywiście poprawiła, bo orkiestra (i dziecięca i młodzieżowa) jeździ po świecie i nagrywa płyty. A grają, jakby od tego zależało ich życie :). Poza tym na pewno warto pójść gdzieś na salsę - ja byłam w Juan Sebastian Bar z muzyką na żywo. A najbardziej chyba opłaca się jednak pojechać na wybrzeże, albo na którąś z okolicznych wysp, lub wynająć samochód i zrobić objazd - benzyna jest praktycznie za darmo w Wenezueli. A! Nie wymieniaj dolarów w banku, czarnorynkowy kurs jest 10 razy lepszy :)
OdpowiedzUsuńUleńka! Wpadaj zawsze kiedy chcesz i na ile chcesz :) Super fajny post! Całuję!
OdpowiedzUsuńHej Ula, ruszam niedługo z siostrą do Meksyku, dzięki za sporą dawkę praktycznych informacji. Mogłabyś podać nazwę pierwszego hostelu, w którym się zatrzymałaś w Puerto Escondido?
OdpowiedzUsuńZajebisty blog, tak trzymaj!
Zazdroszczę Ci próbowania różnych kuchni. Ale skąd na to wszystko kasa?
OdpowiedzUsuń_
http://dropofmusic.blogspot.com/