Idealnie się złożyło, że w LA była akurat Areta, więc spędziłam z nią świetny weekend i gdyby nie zarezerwowany lot do Meksyku, chętnie zostałabym w Kalifornii dłużej i po tygodniu świętowała jeszcze urodziny Arety.
Przez dłuższy czas jedyne co przychodziło mi na myśl o 26- tych urodzinach, to koniec studenckich zniżek w PKP. Największa tragedia ukończenia 26 roku życia. Tak jakbym jeździła pociągiem codziennie.
Za dużo przemyśleń związanych z kolejnym rokiem na karku nie mam... że jestem już za połową moich 20's i bliżej mi do 30stki? No nie powiem, żeby był to powód do radości, ale przecież nie będę się tym przyjmować w momencie, kiedy życie jest takie jak być powinno.
Poniżej relacja z LA i przy okazji ostatni post z Kalifornii!
Areta przywitała mnie urodzinową niespodzianką! Cupcakes ze świeczkami do zdmuchnięcia, balonem i rzeczami z Local Heroes!
Zastanawiałam się co dziwnego mogłybyśmy zrobić w moje urodzny i znalazłam wystawę poświęconą twórcy scjentologii L. Ron Hubbardowi. Byłyśmy tam tylko we dwie, oprowadzane przez panią, która zapewne należy do kościoła. Nie wiedziałam o Hubbardzie nic, a okazało się, że bardzo dużo podróżował w młodości. Jednak przede wszystkim był autorem powieści science fiction. Nie przynosiły mu co prawda zawrotnych zysków, więc stworzył nową religię. A to, jako wiadomo, najlepszy biznes. Na urodzinowy lunch Areta zaproponowała wegański lokal Cafe Gratitude. Zamówiłam "makrobiotyczną miskę morskich warzyw" z jamami, fasola azuki, jarmużem, domowej roboty kimchee, gorgonią, czarnym sezamem, brązowym ryżem, migdałami i sosem tahini.
W sam raz po kilku dniach nadmiernych ilości jedzenia w San Francisco.
Deser był wybitny, choć niepozorny, bo zamówiłyśmy wegańską wersję Strawberry Meringue Pie. Kruchy spód był chyba najlepszym jaki kiedykolwiek jadłam w cieście. Po mieście woziłyśmy się wypożyczonym autem Arety. Księgarnia w Japantown. Jak to jest przeglądać japoński NYLON Magazine i natrafiać w co drugim numerze na wzmiankę o własnej marce ubrań? Zapytajcie Arety. Local Heroes są wszędzie! Spędziłyśmy w księgarni trochę czasu, przeglądając różne dziwne książki typu "najbardziej bezużyteczne japońskie wynalazki", albo tak ja powyższa, z nieskończoną ilością interesujących faktów. Teraz wiem, że po ścięciu głowy mogę być przytomna jeszcze przez pół minuty. Wypatrzyłam w Japantown mochi ice cream i nie było mowy, żeby nie spróbować chociaż jednego. Kilka tygodni wcześniej zapoznałam Aretę z nimi w nowojorskim Trader Joe's. To japońskie słodycze z mąki ryżowej, nadziewane lodami. Obłędne, jeśli lubi się taką miękką, trochę gumową teksturę. Tutaj skusiłyśmy się na smak creme brulee.
Przepiękny stary Cadillac. Koniecznie chcę się kiedyś takim przejechać. Na drugi dzień Areta ponownie odebrała mnie z hostelu i tym razem pojechałyśmy do Annaberg Space for Photography na genialną wystawę fotograficzną National Geographic z okazji 125 rocznicy powstania towarzystwa NG. Dalej obrałyśmy kierunek Westwood, a potem Santa Monica. Areta szukała parkingu, a ja stanęłam w długiej kolejce po ice cream cookie sandwiches w Diddy Riese Cookie. Wypiekane na miejscu ciastka i wyrabiane lody, poza tym zadziwiająco tanie jak na realia Kalifornii.
Na zachód słońca pojechałyśmy nad ocean. Wiadomo! Santa Monica Pier. Koniec Route 66. Słynny park rozrywki na molo w Santa Monica. Local Heroes do it better. Ustawiłyśmy się w kolejce do rollercoastera. Miejsca w pierwszym rzędzie warte każdego czekania. Wegańskie tajskie na mój ostatni posiłek przed odlotem do Meksyku. Zielonym curry z tofu żegnam Kalifornię- było najlepiej!
P.S. Zainstalowałam wczoraj Disqus, daje więcej możliwości w komentowaniu, a o ewentualnych odpowiedziach na pytania czy komentarze będziecie informowani mailowo.
Zastanawiałam się co dziwnego mogłybyśmy zrobić w moje urodzny i znalazłam wystawę poświęconą twórcy scjentologii L. Ron Hubbardowi. Byłyśmy tam tylko we dwie, oprowadzane przez panią, która zapewne należy do kościoła. Nie wiedziałam o Hubbardzie nic, a okazało się, że bardzo dużo podróżował w młodości. Jednak przede wszystkim był autorem powieści science fiction. Nie przynosiły mu co prawda zawrotnych zysków, więc stworzył nową religię. A to, jako wiadomo, najlepszy biznes. Na urodzinowy lunch Areta zaproponowała wegański lokal Cafe Gratitude. Zamówiłam "makrobiotyczną miskę morskich warzyw" z jamami, fasola azuki, jarmużem, domowej roboty kimchee, gorgonią, czarnym sezamem, brązowym ryżem, migdałami i sosem tahini.
W sam raz po kilku dniach nadmiernych ilości jedzenia w San Francisco.
Deser był wybitny, choć niepozorny, bo zamówiłyśmy wegańską wersję Strawberry Meringue Pie. Kruchy spód był chyba najlepszym jaki kiedykolwiek jadłam w cieście. Po mieście woziłyśmy się wypożyczonym autem Arety. Księgarnia w Japantown. Jak to jest przeglądać japoński NYLON Magazine i natrafiać w co drugim numerze na wzmiankę o własnej marce ubrań? Zapytajcie Arety. Local Heroes są wszędzie! Spędziłyśmy w księgarni trochę czasu, przeglądając różne dziwne książki typu "najbardziej bezużyteczne japońskie wynalazki", albo tak ja powyższa, z nieskończoną ilością interesujących faktów. Teraz wiem, że po ścięciu głowy mogę być przytomna jeszcze przez pół minuty. Wypatrzyłam w Japantown mochi ice cream i nie było mowy, żeby nie spróbować chociaż jednego. Kilka tygodni wcześniej zapoznałam Aretę z nimi w nowojorskim Trader Joe's. To japońskie słodycze z mąki ryżowej, nadziewane lodami. Obłędne, jeśli lubi się taką miękką, trochę gumową teksturę. Tutaj skusiłyśmy się na smak creme brulee.
Przepiękny stary Cadillac. Koniecznie chcę się kiedyś takim przejechać. Na drugi dzień Areta ponownie odebrała mnie z hostelu i tym razem pojechałyśmy do Annaberg Space for Photography na genialną wystawę fotograficzną National Geographic z okazji 125 rocznicy powstania towarzystwa NG. Dalej obrałyśmy kierunek Westwood, a potem Santa Monica. Areta szukała parkingu, a ja stanęłam w długiej kolejce po ice cream cookie sandwiches w Diddy Riese Cookie. Wypiekane na miejscu ciastka i wyrabiane lody, poza tym zadziwiająco tanie jak na realia Kalifornii.
Na zachód słońca pojechałyśmy nad ocean. Wiadomo! Santa Monica Pier. Koniec Route 66. Słynny park rozrywki na molo w Santa Monica. Local Heroes do it better. Ustawiłyśmy się w kolejce do rollercoastera. Miejsca w pierwszym rzędzie warte każdego czekania. Wegańskie tajskie na mój ostatni posiłek przed odlotem do Meksyku. Zielonym curry z tofu żegnam Kalifornię- było najlepiej!
P.S. Zainstalowałam wczoraj Disqus, daje więcej możliwości w komentowaniu, a o ewentualnych odpowiedziach na pytania czy komentarze będziecie informowani mailowo.
Wszystkiego najlepszego Ula! Spełnienia dalszych podróżniczych i nie tylko marzeń. :) Świetne zdjęcia, uwielbiam oglądać, dzięki Tobie popodróżuję wirtualnie. :)
OdpowiedzUsuńJakie babeczki ;) . Chciałbym obchodzić swoje... któreś urodziny w Los Angeles. Tak, perspektywa utracenia zniżek również mi przyświeca, ale mam jeszcze do tego czasu kilka lat.
OdpowiedzUsuńWszystkiego Najlepszego w takim razie:)
OdpowiedzUsuńChciałabym pojechać kiedyś do LA.
Dostałaś genialne urodzinowe babeczki! Sama chciałabym nauczyć się takie robić.
OdpowiedzUsuńNa jakich parametrach robisz zdjęcia w nocy/wieczorem? :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze zdajesz sobie sprawe z tego jak wielu z nas inspiruje Twoje dazenie do spelniania marzen! Wiem, brzmi cliche, ale to co pieknie teraz wyglada na zdjeciach, musialo Byc okupione ciezka praca I poswiecenirm. Podziwiam! I dziekuje Za kontynuacje utwierdzania mnie w przekonaniu, ze jesli sie chce, to wszystko mozna!
OdpowiedzUsuńTake care
Wow magicznie ! :) Wszystkiego najlepszego raz jeszcze. Może kiedyś w Las Vegas? :P
OdpowiedzUsuńTo wszystko zależy od światła jakie jest dostępne, ale powiedzmy, że ISO 1200 i w górę + niska przesłona
OdpowiedzUsuńDziękuję, to super miłe! Tylko z drugiej strony nie czuję, żebym cokolwiek osiągnęła i robię bardzo mało, żeby do czegokolwiek dojść, więc ta ciężka praca i zwycięstwa to chyba jednak nie ja ;)
OdpowiedzUsuńNo ale jak to! Sama powsciagliwosc w wydawaniu pieniedzy na pierdoly to wedlug mnie juz jakas praca a zwyciestwa/ rezultaty widzimy na zdjeciach. Ja sama nie wyobrazam sobie lepszego rozwiazania Niz dobre jedzenie I ekscytujace podroze, Wiec keep it up!
OdpowiedzUsuńP.s. Wiem, ze brzmie jak jakis stalker, ale czytam Twojego bloga juz od kilku lat I dzieki temu, ze sie kiedys przypadkiem na Ciebie natknelam, sama obecnie przebywam w Stanach. Wiec tak jak juz wczesniej wspomnialam, dziekuje Za inspiracje!
Pozdrawiam
A no ok, skupmy się w takim razie na drobiazgach;)
OdpowiedzUsuńDzięki raz jeszcze i życzę udanego pobytu!
Jak zwykle relacja pierwsza klasa, moje 26 urodziny w tym roku - może też uda mi się je spędzić w tak fajnym miejscu i w tak wyjątkowych okolicznościach :)
OdpowiedzUsuńwow, wow, wow, tylko pozazdrościć! świetnie tam, zdjęcia niesamowicie klimatyczne i tyle atrakcji - jak się chce, to można znaleźć zawsze coś ciekawego. Tak właściwie to spóźnione życzenia urodzinowe - jeszcze więcej podróży i co tam sobie Twoja głowa wymyśli :D
OdpowiedzUsuńAreta i jej Local Heroes niezłą furorę zrobili, tylko pogratulować i czerpać z tego inspirację.
Same wegańskie knajpy - jak żałuję, że u nas w Polsce nie ma takiego wyboru w tej kwestii! Areta jest weganką, czy po prostu miałyście taką zachciankę na wegańskie żarcie? :D
No i sławetna Route 66 - chciałabym się kiedyś przejechać tą drogą, taka mała-długa wycieczka od początku do końca jakimś fajny samochodem :D
cudowna wyprawa!!!! to niesamowite ilu ciekawych i miłych ludzi spotykasz na swojej podróżniczej drodze, czytam Twojego bloga od kilku lat, ale ten wpis szczególnie mnie inspiruje- właśnie pomyślałam, że taka wycieczka, podróż jest w zasięgu moich możliwości :) dziękuję za inspiracje! miłej podróży! buźki! :*
OdpowiedzUsuńale swietnie spedzony dzien :) zazdroszcze tak fajnie spedzonego dnia i mam nadzieje, ze i ja kiedys znajde sie w tych miejscach, w ktorych ty juz bylas !!!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!!!
Siema mam totalny zawal. Wlasnie odmowila nam kolezanka z Ny z mieszkaniem wylatujemy 12macie moze jakies dobre pomysly i taniw na hostel. Lub kogos. Potrzebujemy dla dwoch osob;)??
OdpowiedzUsuńUla, wróciłam w zeszłym tygodniu z NYC, chodziliśmy po mieście z Twoim przewodnikiem :) Jedzeniowo chcę bardzo podziękować zwłaszcza za Totto Ramen i polecenie loda Salted Pimp oraz sernika z Soho! Wyjazd nieco psuła pogoda (-5 C stopni to był standard, podobnie jak powiedzenie "Mogliśmy być teraz w Gwatemali... ;)" - jakoś dwa miesiące po kupieniu biletów do NYC za 150eur pojawiła się Ameryka Środkowa, z której to promocji z tego co się orientuję skorzystała Bzu;)
OdpowiedzUsuńW każdym razie - wielkie dzięki za inspiracje i podpowiedzi. Teraz z przyjemnością zabieram się za przeglądanie Twoich starych postów z NYC. Czytam Cię już hohoho i jeszcze dawniej - jeszcze sprzed pierwszego wyjazdu do Stanów - zaczęłam w liceum a teraz kończę studia:) Wciąż Twój blog obok Kasi Bzu, Asi ze Styledigger i jeszcze kilku nielicznych pozostaje w ścisłej czołówce moich ukochanych miejsc w sieci!
Suuper, bardzo się cieszę, że przewodnik spełnił swoją rolę! No i dziękuję za resztę miłych słów!
OdpowiedzUsuńLoty promocyjne do Ameryki Środkowej były za 250e i zniknęły w kilka godzin, ale tak czy inaczej- cena świetna.
Jest wegetarianką, ale stara się też jeść wegańsko, a ja nie mam z tą dietą też żadnych problemów, więc obie knajpy, które zaliczyłyśmy były wege;)
OdpowiedzUsuńDzięki za życzenia!
Świetne zdjęcia. Areta wygląda na mega pozytywną osobę:)
OdpowiedzUsuń26 także u mnie w tym roku będzie na liczniku :) niech kolejny rok będzie lepszy od poprzedniego!
OdpowiedzUsuńNiesamowity blog ! Trafiłam tu wczoraj, jestem naprawdę zachwycona :-) Jesteś tak inspirująca, że sama postanowiłam zorganizować sobie jakieś ciekawe wakacje w tym roku... I w związku z tym mam pytanie jak wyszukujesz sobie tanie przeloty. Możliwe, że pisałaś już o tym w którymś poście, ale tak jak wspominałam pojawiłam się u Ciebie wczoraj, nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, więc byłabym Ci naprawdę bardzo wdzięczna gdybyś skierowała mnie do odpowiedniego postu lub w skrócie napisała jak szukasz najtańszych lotów :) Z góry dziękuję, pozdrawiam i życzę powodzenia w realizacji kolejnych podróży :)
OdpowiedzUsuń