Ostatni dzień w San Juan był ostatnią okazją do surfingu, więc od tego zaczął się dzień. Mike zrobił mi kilka zdjęć w wodzie, ale nie da się ukryć, że przydałby się zoom.
Zderzenie deskami i Ula w powietrzu;).
Z względu na weekend, z godziny na godzinę zbierało się coraz więcej surferów i w końcu około południa wyszłam z wody.
Lunch zjadłam w Surfbreak. Lemon ugotował warzywa z kawałkami świńskiej głowy, z pieczeni z poprzedniego wieczoru. Nic się tam nie marnuje.
Zuważyłam, że Filipińczycy używają dużo octu, a do butelek dorzucają często świeże chili. Na stołach w barach, restauracjach wszędzie można znaleźć sos sojowy i ocet, co najcześciej miesza się razem i np. skrapia ryż, albo służy do maczania ryb/mięsa.
Tego dnia wymeldowałam się z hotelu, a swoje rzeczy zostawiłam w Surfbreak, bo miałam opuścić San Juan o 1 w nocy. Później okazało się, że mogę jednak odjechać autobusem o 6 rano. Nie miałam zamiaru iść spać, więc czekał mnie dłuuugi dzień.
Jesse to młodszy brat Joe, tego, który wkręcił mnie, że był na wojnie w Kambodży;).
Popołudniu pojechaliśmy z Mikem do miasta, a tam po raz pierwszy miałam okazję przejechać się tricyklem, zwanym w kilku innych krajach Azji Pd-Wsch- tuk tukiem.
Zrobiliśmy zakupy na kolację, którą miałam przygotować ja, bo dzień wcześniej Lemon poprosił mnie, żebym ugotowała dla nich coś europejskiego.
Ostatnia wizyta na targu i znowu zachwyt na rybami...
Krótka wizyta w zakładzie krawieckim, gdzie Mike miał do załatwienia jakąś sprawę w związku z ubraniami do ich sklepu.
Długo myślałam nad tym, co ugotować, a menu miałam dość ograniczone, bo importowane składniki były drogie. W końcu zrobiłam kurczaka w pomidorach, z oliwkami, kaparami i pietruszkowe pesto, które smakowało wszystkim najbardziej.
Kuchnia w Surfbreak nie była może kuchnią marzeń, do tego gotowanie oznaczało bycie mokrym z gorąca, ale pewnie można się przyzwyczaić;).
Kuchnia kuchnią, ale łazienka to już w ogóle była odjechana;). Połowa kibli z jakimi spotkałam się na Filipinach (poza publicznymi) nie miało spłuczki. Zazwyczaj obok stało małe/duże wiadro, którym spłukiwało się wodę samemu, ale tak naprawdę nie było to jakimś większym problemem. Za to klozet w Surfbreak był strasznie niski, nie miał deski sedesowej i warunki do załatwienia "numeru dwa" oceniłam na ciężkie;).
W międzyczasie w Surfbreak zebrała się spora grupa znajomych i z okazji weekendu rozkręciła się impreza, która trwała prawie do rana.
Dwóch Koreańskich turystów zaliczyło zgon. Ten ze zdjęcia po jakimś czasie obudził się i dalej imprezował, ale drugi skończył na ławeczce, zalewając podłogę Surfbreak wymiocinami i przepraszając z głębi serca, co wyglądało dość zabawnie;). Wtedy pomyślałam sobie, że dobrze, że nie ma w barze normalnych ścian, bo wszystko można było posprzątać wylewając wiadro wody, która spływała na dwór.
Turtle to bardzo sympatyczny Szwajcar, który przyjechał tu kiedyś na wakacje, zakochał się i teraz już mieszka na Filipinach. W ciągu pół roku nauczył się nawet języka i byłam zaskoczona jak płynnie mówi! Razem ze swoją dziewczyną Jasmine tworzą uroczą parę, obydwoje mieli strasznie dużo energii i byli bardzo pozytywni.
Padałam już ze zmęczenia i gorąca, ale pamiątkowe zdjęcie musiało być!;)
Mike zaopiekował się mną od początku do końca, miał ciekawą osobowość i fajnie spędzało się z nim czas. Dzieliło nas 12 lat różnicy, ale nie odczuwałam tego i dobrze się nam rozmawiało. Pewnie jeszcze się spotkamy, bo coś czuję, że nie była to moja ostatnia wizyta w San Juan!
O 6 rano wsiadłam w autobus i pojechałam na oddalone o kilka godzin lotnisko, żeby polecieć na inną filipińską wyspę, o czym będzie kolejny post...
Zderzenie deskami i Ula w powietrzu;).
Z względu na weekend, z godziny na godzinę zbierało się coraz więcej surferów i w końcu około południa wyszłam z wody.
Lunch zjadłam w Surfbreak. Lemon ugotował warzywa z kawałkami świńskiej głowy, z pieczeni z poprzedniego wieczoru. Nic się tam nie marnuje.
Zuważyłam, że Filipińczycy używają dużo octu, a do butelek dorzucają często świeże chili. Na stołach w barach, restauracjach wszędzie można znaleźć sos sojowy i ocet, co najcześciej miesza się razem i np. skrapia ryż, albo służy do maczania ryb/mięsa.
Tego dnia wymeldowałam się z hotelu, a swoje rzeczy zostawiłam w Surfbreak, bo miałam opuścić San Juan o 1 w nocy. Później okazało się, że mogę jednak odjechać autobusem o 6 rano. Nie miałam zamiaru iść spać, więc czekał mnie dłuuugi dzień.
Jesse to młodszy brat Joe, tego, który wkręcił mnie, że był na wojnie w Kambodży;).
Popołudniu pojechaliśmy z Mikem do miasta, a tam po raz pierwszy miałam okazję przejechać się tricyklem, zwanym w kilku innych krajach Azji Pd-Wsch- tuk tukiem.
Zrobiliśmy zakupy na kolację, którą miałam przygotować ja, bo dzień wcześniej Lemon poprosił mnie, żebym ugotowała dla nich coś europejskiego.
Ostatnia wizyta na targu i znowu zachwyt na rybami...
Później poszliśmy na halo-halo, tym razem podawane w kokosie. Lód z ube, fioletowego słodkiego ziemniaka był przepyszny (pierwszy raz próbowałam go w San Francisco, choć nie był AŻ TAK dobry), ale cały deser nie przebił pierwszego halo-halo, który jadłam z Heidi w Baguio.
Na ścianie wisiał obrazek Mike'a, zrobiony kiedyś na zamówienie dla tej kawiarni.Długo myślałam nad tym, co ugotować, a menu miałam dość ograniczone, bo importowane składniki były drogie. W końcu zrobiłam kurczaka w pomidorach, z oliwkami, kaparami i pietruszkowe pesto, które smakowało wszystkim najbardziej.
Kuchnia w Surfbreak nie była może kuchnią marzeń, do tego gotowanie oznaczało bycie mokrym z gorąca, ale pewnie można się przyzwyczaić;).
Kuchnia kuchnią, ale łazienka to już w ogóle była odjechana;). Połowa kibli z jakimi spotkałam się na Filipinach (poza publicznymi) nie miało spłuczki. Zazwyczaj obok stało małe/duże wiadro, którym spłukiwało się wodę samemu, ale tak naprawdę nie było to jakimś większym problemem. Za to klozet w Surfbreak był strasznie niski, nie miał deski sedesowej i warunki do załatwienia "numeru dwa" oceniłam na ciężkie;).
W międzyczasie w Surfbreak zebrała się spora grupa znajomych i z okazji weekendu rozkręciła się impreza, która trwała prawie do rana.
Dwóch Koreańskich turystów zaliczyło zgon. Ten ze zdjęcia po jakimś czasie obudził się i dalej imprezował, ale drugi skończył na ławeczce, zalewając podłogę Surfbreak wymiocinami i przepraszając z głębi serca, co wyglądało dość zabawnie;). Wtedy pomyślałam sobie, że dobrze, że nie ma w barze normalnych ścian, bo wszystko można było posprzątać wylewając wiadro wody, która spływała na dwór.
Turtle to bardzo sympatyczny Szwajcar, który przyjechał tu kiedyś na wakacje, zakochał się i teraz już mieszka na Filipinach. W ciągu pół roku nauczył się nawet języka i byłam zaskoczona jak płynnie mówi! Razem ze swoją dziewczyną Jasmine tworzą uroczą parę, obydwoje mieli strasznie dużo energii i byli bardzo pozytywni.
Padałam już ze zmęczenia i gorąca, ale pamiątkowe zdjęcie musiało być!;)
Mike zaopiekował się mną od początku do końca, miał ciekawą osobowość i fajnie spędzało się z nim czas. Dzieliło nas 12 lat różnicy, ale nie odczuwałam tego i dobrze się nam rozmawiało. Pewnie jeszcze się spotkamy, bo coś czuję, że nie była to moja ostatnia wizyta w San Juan!
O 6 rano wsiadłam w autobus i pojechałam na oddalone o kilka godzin lotnisko, żeby polecieć na inną filipińską wyspę, o czym będzie kolejny post...
oh sie rozmarzylam!!!!
OdpowiedzUsuńwow, zakład krawiecki, czy widzę stare maszyny Singer ?
OdpowiedzUsuńpodziwiam za odwagę !!
ale nagłówek do posta nostalgiczny :D
pozdrawiam serdecznie
Ryby na targu mają psychodeliczne spojzenia. Piękne miejsce.
OdpowiedzUsuńZachwycił mnie ten obraz "rybny" Mike'a :D cudo ! haha choć rozbiła mnie historyjka o tych koreańcach , zabawnie :)
OdpowiedzUsuńMiałaś coś wspólnego z Champem? Całowaliście się czy coś w tym stylu? ;)
OdpowiedzUsuńo tak tak, koniecznie nam opowiedz, ile razy i czy z języczkiem!!!!!11111
Usuńboszszsz
Hahaha dooobre omułku :D
Usuńnagadałam się a że moja przeglądarka świruje to muszę od nowa.. Eh skrócę swoją wypowiedź do słów "zadziwiacie mnie" ;)
UsuńNo może i pytanie powyżej nie było na miejscu(albo autor źle je sformułował^) ale wiecie, to jest tak jak z aktorami czy innymi osobami sławy. Zazwyczaj ludzie pytają o takie sprawy. Tak samo jest z Ulą, skoro prowadzi bloga, wiemy co robi od kilku lat więc takie pytanie nie powinno nikogo dziwić. Taki są skutki sławy ;)
UsuńMagda.
Sławy... śmiesznie to brzmi, ale wiem o co Ci chodzi;).
Usuńhahahah ale jesteście niedyskretnymi potworami!!! Wpuszcza nas w swoje podróże, a wy jej zaglądacie do łóżka.
OdpowiedzUsuńe tam kibelek wcale niezły... mogłaby być przecież tylko dziura w podłodze z czymś się kiedyś spotkałam
OdpowiedzUsuńW Malezji były właśnie takie zazwyczaj, więc masz racje, może być gorzej;).
UsuńPoczekaj na Japonie i bedziesz mogla napisac osobny post o toaletach w Azji ;-)
UsuńBuka
Hehe no wiem, najczystsze kible świata ;D
UsuńŻeby tylko! Poczekaj na dziesiątki guzików na 'poręczy' toalety, które po naduszeniu nieoczekiwanie spowodują, że fontanna wody zacznie podmywać Ci tyłek, albo go osuszać, bądź też na dźwięki triumfalnej muzyki z kibla :P
UsuńBuka
Świetny klimat zdjęć, uwielbiam takie surfingowe opowieści z wiatrem we włosach i morską bryzą w tle! A ta rybka na blacie - cudna :)
OdpowiedzUsuńmoże pewnego dnia też tam się wybiorę;]
OdpowiedzUsuńMam identyczny lejek w kuchni! Zielony! Kupiłam od tzw. "ruskich" na bazarze w Warszawie! :-D
OdpowiedzUsuńUlaaaa dodawaj posty codziennie, pleaseeeeee :)) Tak fajnie się je czyta!
OdpowiedzUsuńE, chyba lepsz taki niski kibelek. Latwiej nad nim odprawiac narciarza :)
OdpowiedzUsuńNarciasz niełatwa sprawa, zwłaszcza w przypadku pełnego pęcherza!
UsuńBardzo inspirujacy blog, swietne zdjecia :) Pozdrowienia z Glasgow!
OdpowiedzUsuńbedzie mi milo jak wstapisz do mnie - http://watermelonsquare.blogspot.co.uk/
super post i świetne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńgdzie uczyłaś się surfować?
Dziękuję! Nadal się uczę, bo jestem początkująca, a surfować wcześniej miałam okazję raz w Kornwalii i New Jersey.
UsuńWpadam tu do Ciebie i za każdym razem czuję się, jakbym czytała dobrą książkę z rewelacyjnymi "ilustracjami".
OdpowiedzUsuńMarze o surfingu. Nie o winds. nie o kites. ale o samej desce i ujarzmianiu fal...
Przez ostatnie 5 dni (z przerwami na wyjście na uczelnię) przeczytałam Twojego bloga od samego początku i postanowiłam coś napisać :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem pod wieeeeeeeeeeeelkim wrażeniem, jesteś niesamowita! Przede wszystkim dlatego, że dążysz w swoim życiu do spełnienia marzeń i nie interesuje Cię to co inni mówią, a wiadomo jak to jest szczególnie u nas w Polsce. Szkoła, studia, w trakcie najlepiej znaleźć męża, po studiach ślub, kredyt na 30 lat i dziecko. Ty wyłamałaś się z tego schematu i nie obyło się bez głupich komentarzy chociażby "życzliwych" anonimów na blogu, na które odpowiadając udowadniałaś, że nie studia są wyznacznikiem mądrości i inteligencji człowieka. Zazdroszczę (ale nie zawistnie) Ci tej wiary w to, że to co robisz jest słuszne, nawet wtedy kiedy nie jest kolorowo. Ja po maturze poszłam na jedne studia, które rzuciłam po 4 miesiącach (ojciec do tej pory wypomina mi "zmarnowany" rok), a po wakacjach poszłam na prawo, ale tylko dlatego, że wydawało mi się jedynym sensownym kierunkiem, bo w sumie nadal nie wiedziałam co chcę w życiu robić. Teraz żałuję, że wcześniej nie znalazłam Twojego bloga, bo może moje życie wyglądałoby inaczej :-)
Po drugie Twoim ulubionym ulubionym zespołem jest Coldplay i słuchasz Arctic Monkeys! Coldplay jest zespołem mojego życia, a AM kocham! Uwielbiam ludzi, którzy słuchają podobnej muzyki jak ja :)
Po trzecie fotografia! Fantastycznie oglądało mi się Twojego bloga i obserwowało jakie postępy robiłaś w tej dziedzinie. Fotografia jest też moją pasją, ale teraz co to druga osoba jest "fotografem" z lustrzanką robiąca zdjęcia na automacie i zakładająca fanfejdże na facebooku "imię nazwisko photography", dlatego bardzo spodobała mi się Twoja krytyczna postawa wobec siebie, pomimo że robisz naprawdę cudowne zdjęcia! A Twój canon 5d mark ii jest moim marzeniem. Poza tym analog i lomo - uwielbiam!
Po czwarte - TWIN PEAKS! Jeju tu wyjde na jakąś kretynkę, ale tak strasznie ucieszyłam się, że byłaś w Twin Peaks, jakbym to ja była na Twoim miejscu! Nie wiem czy znasz/pamiętasz, ale w latach 1990-1991 leciał w telewizji serial Davida Lyncha "Twin Peaks" (powtarzali go później na różnych kanałach), w którym jestem absolutnie, bezgranicznie zakochana. Jednym z moich punktów z "bucket list" jest pojechanie do Twin Peaks, dlatego prawie oszalałam przed laptopem jak zobaczyłam, że tam byłaś :))
Po piąte też jestem typem samotnika, wiele rzeczy wolę robić sama, zbyt długa obecność wielu ludzi mi przeszkadza, dlatego tym lepiej czytając Twoje posty, relacje z podróży mogłam się "wczuć". I szczerze mówiąc dodałaś mi odwagi, żeby zacząć podróżować samej. Obecnie zastanawiam się czy nie wziąć dziekanki na rok i wyjechać do USA jako au pair, chociażby żeby zarobić na swojego "Marka" (canona).
Upssss trochę się rozpisałam :D W każdym razie pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na kolejne zdjecia i posty! :) K.
Kłaniam się w pas za ten piękny komentarz, aż musiałam podzielić się jego fragmentem na FB, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko:).
UsuńZ Twin Peaks akurat Cię zawiodę, bo to, na co trafiłaś na blogu to dzielnica San Francisco, a nie oryginalna lokalizacja serialowej akcji, która zdaje się, że znajduje się w stanie Waszyngton:).
Ooo :) właśnie widziałam, bo 'lubię Cię' też na facebooku. Oczywiście nie mam nic przeciwko, ciesze się, że mój komentarz wywołał u Ciebie uśmiech ;-)
UsuńA co do Twin Peaks to wiem, że kręcili w North Bend, Snoqualmie i niektóre sceny w Malibu - tam też muszę się wybrać, ale jednak [sama nazwa] Twin Peaks to Twin Peaks! :) Poza tym zakochałam się w widoku na SF stamtąd! <3
Karolina
Mam pytanie - jaką masz czcionkę w tytułach postów? :D
OdpowiedzUsuńCzcionka nazywa się Pacifico ;)
Usuńuwielbiam Cię! wręcz bezgranicznie!
OdpowiedzUsuńantoinett.
<3 !
UsuńZgadzam się autorką długiego komentarza ; ).Jesteś naprawdę inspirującą osobą. W te wakacje mam plan pojeździć na razie trochę po Polsce, lecz myślę też nad lotem do któregoś z państw(miast) Europy. Cicha nadzieja, że znajdę jakiś tani lot. A w dalszej przyszłości mam nadzieję że uda mi się odwiedzić USA.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, mam nadzieję, że uda Ci się zobaczyć jak najwięcej, a w przyszłości życzę USA! :)
Usuńwłaśnie jestem ciekawa jak wyszukujesz tanie loty i hotele w przystępnej cenie? I jakie miejsce w Europie byś poleciła?
OdpowiedzUsuńNa różne sposoby, często przydaje się skyscanner.net, gdzie można porównać ceny lotów.
UsuńDo hosteli (bo w hotelach raczej nie śpię) polecam strony hostelbookers.com i hostelworld.com. A miejsca w Europie? Jest ich mnóstwo, więc wiele zależy od Twoich upodobań. Można też skupić się na niskich cenach lotów i polecieć tam, gdzie akurat dostępne są niedrogie bilety, ale wtedy przydałoby się, żebyś mieszkała w jakimś dużym mieście i nie miała problemów z dojazdem na lotnisko.
Kocham Ciebie i Twój blog ! Jesteś naprawdę niesamowicie pozytywną osobą, aż żal mi siebie, że nie mam tak wiele odwagi, by wyłamać się z tłumu i szarości tak, jak robisz to Ty. Jestem Twoją fanką, absolutnie! Przeglądając Twój blog zaczęłam się zastanawiać nad przyszłością, nad tym, że nie można bać się spełniać marzenia, że należy o nie walczyć i nie dać się zawieść. Sama pod impulsem założyłam blog,w którym chcę pokazać kawałek mojego światka, być może nie jest tak ciekawy jak Twój, ale mam nadzieję, że z czasem się takim stanie. Gorąco Cię pozdrawiam gdziekolwiek byś była i czekam na kolejne posty !
OdpowiedzUsuńA ja kocham Ciebie Mania za ten komentarz ;D
UsuńCo sądzisz o kursach językowych EF? Nigdy nie uczyłam się angielskiego ponieważ od dziecka uczę się niemieckiego i rosyjskiego i chciałam wyjechał do Londynu na kurs trwający 4 tyg. Sądzisz , że jeżeli nie znam żadnych podstaw to będzie mi trudno się tam odnaleźć.
OdpowiedzUsuńEla, lat 20.