Surfbreak spełniało funkcję baru, wypożyczalni sprzętu do surfingu, sklepu surferskiego i mieszkania Mike'a i Lemona. W dzień niewiele osób tam zaglądało, ale wieczorami często wpadali znajomi, a imprezy trwały czasem do rana. Można powiedzieć, że była to też baza lokalnych surferów, którzy wiele lat temu zawiązali paczkę, nierozerwalną aż do dziś. Zaczęło się od kilku osób, a teraz jest ich prawie 20, w tym dwie kobiety. Od czasu do czasu dołącza ktoś nowy, ale zanim zostanie zaakceptowany, musi przejśc okres próbny i zdobyć poparcie większości. Cała idea opiera się oczywiście o surferski styl życia, ale wewnątrz paczki panują określone zasady, za których złamanie można wylecieć z zespołu. Przyjaźnią się, pomagają sobie nawzajem i robią różne zwariowane rzeczy jak surfowanie nago z dala od brzegu przy pełni księżyca;). Obserwując ich codzienne życie wydaje się, jakby całymi dniami nic nie robili, a jednak każdy z nich ma jakieś zajęcie, które przynosi zyski. Nieduże, ale gdyby pieniądze były dla nich priorytetem, to japonki i szorty zamieniliby na garnitury, a powiew znad oceanu na klimatyzowane budynki Manili.
Mike pokazał mi raz na plaży "domek", który składał się z kilku kijków i dachu krytego strzechą, nie było tam żadnych ścian. Nie chciało mi się wierzyć, kiedy powiedział, że przez pół roku mieszkał tam z kilkoma kolegami. Noce są ciepłe, deszcz nie padał im na głowę i tylko na czas tajfunów przenosili się gdzie indziej.
Dobrze, że niktórym tak niewiele potrzeba do szczęścia...
Drzwiami głównymi było kilka pędów bambusowych i spuszczana na noc mata.
W telewizorze najczęściej leciały kreskówki, których Mike był fanem. Od czasu do czasu zajmował się grafiką komputerową, miał nawet okazję pracować dla Pixar przy "Gdzie jest Nemo?". Razem z 20 innymi osobami pracował nad ruchami płetwy jednej z filmowych rybek;).
Jedna ściana pokryta była zdjęciami najbliższych lokalnych przyjaciół i kilku osób z Europy, które tak polubiły to miejsce, że teraz regularnie powracają do San Juan na wakacje.
Śliczny kwiecisty vintage longboard;).
Figurkę z prawej wyrzeźbił Mike.
Twoje posty nastrajają bardzo pozytywnie, dzięki, że przynajmniej tu 'czuć' słońce! Mega pozytyw :)
OdpowiedzUsuńAda
Ula, jak zwykle piekne zdjecia i swietny post! Twoja historia o chatce na plazy przypomniala mi moja wycieczke na Samoa, gdzie mieszkalismy w chatce na palach (dach z lisci, drzwi i sciany = rolety uplecione z lisci palmy), w srodku zarowka i materac. Wtedy zdalam sobie sprawe z tego jak niewiele mi potrzeba zeby czuc sie szczesliwa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Samoa...w takim miejscu to nawet dachu nad głową nie potrzeba!:)
UsuńA mogłabyś zdradzić czym na przykład zawodowo zajmują się ludzie z tej paczki? :)
OdpowiedzUsuńAbstrahując. Widziałaś film My Name is Khan? Jeśli nie, polecam! Między innymi dlatego, że pokazane jest w nim przepiękne San Francisco! :)
Np. owienie ryb, bycie instruktorem surfingu, prowadzenie sklepu/wypożyczalni ;)
UsuńNie widziałam filmu, ale dzięki za polecenie!
nie surfuję,boję się otwartej wody i nie czuję surferskiego klimatu.
OdpowiedzUsuńAle po przeczytaniu tego posta aż chce się tam być i ten klimat poczuć. Ty pokazujesz nam tu ciągle,że chcieć to móc. Jakbym się tam kiedyś znalazła,to z pewnością pomyślę o Tobie :)
Marta
nie mogłam się doczekać posta, ale świetny i oczywiście zdjęcia;]
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wyprawa się udała:) moi rodzice już mają Cie dosyć, bo cały czas im mówię 'ta dziewczyna spakowała plecak i poleciała sama do Azji' itd. itd. :D ale podziwiają oczywiście za odwagę:) a.. widziałam na facebooku, że Japonia jest zaplanowana na sierpień, napiszesz o tym niedługo trochę więcej? :>
OdpowiedzUsuńHaha dzięki, ale takich ludzi jest dużo, nie jestem jedyna, więc naprawdę nie czuję, żeby było co podziwiać;)). A co do Japonii, to wylatujemy 15 sierpnia i na razie nie mam co pisać, bo jest dużo czasu i nie planuję jeszczę szczegółów podróży;).
UsuńŚliczne miejsce... czytam i czytam, patrze na tych ludzi i marzę o tym, że kiedyś mnie zawieje w takie miejsce!
OdpowiedzUsuńBrak slow:)
OdpowiedzUsuńsuper, ze pozdrozujesz Ula:)
Jola
to się nazywa szczęśliwe życie, piękne to wszystko i skłania do przemyśleń trochę nad tym czym właściwie jest szczęście... swoje szczęście...
OdpowiedzUsuńah powiało ciepłym powietrzem :)
OdpowiedzUsuńjesteś szcześciarą, że miałaś okazję zobaczyć ich życie od środka :) i że w ogóle trafiłaś na takich cudownych ludzi. ile czasu spędziłaś na Filipinach?
8 dni :)
Usuń"Dobrze, że niktórym tak niewiele potrzeba do szczęścia..."
OdpowiedzUsuńWiesz, mają do tego niezłe warunki pogodowe ;) U nas pogoń za $ jest wymuszona również tym, że trzeba gdzieś mieszkać, posiłku nie da się gdziekolwiek złowić/zerwać z drzewa, trzeba ogrzewać swoje 4 ściany, nie zarabiasz odpowiednio dużo = lądujesz na ulicy marznąc i moknąc przez większość roku...
Słońce też robi swoje, ja ostatnio zażyłam wystarczającą dawkę we wrześniu i zaraz oszaleję bo wiosna coś się ociąga ;) Jak to śpiewa Kazik:
Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca
nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące
tylko zimno i pada zimno i pada na to miejsce w środku Europy
Pozdrawiam mimo wszystko gorąco, Natalia :)
Hehe dobry ten tekst Kazika;).
UsuńTrochę tak jest, ale z drugiej strony nie można utożsamiać pogoni za pieniądzem z pogodą, bo przecież na Islandii też są na pewno ludzie, którzy mają gdzieś karierę i zbijanie fortuny i żyją skromnie ciesząc się drobnymi rzeczami;).
Napisałam że również tym, ale oczywiście nie tylko ;)
UsuńDobre spostrzeżenie z Islandią, na pewno są tam ludzie hodujący owce, mieszkający na jednym z wieeelu islandzkich 'in the middle of nowhere' i bardzo z tego wszystkiego zadowoleni (co z resztą na pewno kiedyś sprawdzisz), ja jednak byłabym szczęśliwsza pod palmą ;D
zazdroszcze ludziom którym tak niewiele potrzeba do szczęścia :) jak piszesz o Mike odrazu można wyczuć,że to fajny człowiek :)
OdpowiedzUsuńWow, to brzmi jak z filmu ;). Niesamowite, jak niewiele tym ludziom potrzeba by szczęśliwie żyć. Ale coś w tym jest, pogoda z pewnością ma na to ogromny wpływ.
OdpowiedzUsuńIle posiłków jadasz dziennie? 5? Bo w sumie tak kochasz jedzenie ale ciała nie masz za dużo (całe szczęście oczywiście). Czym może odmawiasz sobie niektórych rzeczy np słodyczy?
OdpowiedzUsuńNie mam zasady, której się trzymam jeśli chodzi o posiłki, ale zazwyczaj jem dwa duże plus jakieś małe przekąski. Z jednej strony mam wrażenie, że odmawiam sobie wszystkiego non stop, bo mogłabym jeść nieprzerwanie, ale tu głównie chodzi o ilość. Słodycze jem akurat często, ale nie lubię niezdrowego żarcia, więc go unikam. A pozatym waga ciągle mi się waha i często się ważę, bo muszę mieć wszystko pod kontrolą;).
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa... przywozisz sobie jakieś pamiątki z miejsc które odwiedzasz? jeśli tak, to co?
OdpowiedzUsuń